Na tzw. memłonie Natury jest pięknie i złoto, w domu mrucząco - koegzystencjonalnie a mła ma wreszcie troszki czasu dla swojego ogrodu. Koty szczęśliwie zajęte ukrywaniem się przed sobą, zabawą w napady i tym podobnymi radościami ( Mrutek złapał albo komuś zabrał swoją pierwszą mysz - odebranie Mrutkowi tego biednego zezwłoka okupione było Mrutkową histerią, normalnie przedszkole i "To było moje najmojejsze!" ). Oczywiście są ekscesy bo walka o "matczyne serce" mła przeszła z tej pierwszej, gorącej fazy w podstępną zimną wojnę psychologiczną. Psychologia jest wyrafinowana bo niby nie ma nic wspólnego z Mrutkiem ale wymusza się na mła większe zwracanie uwagi na dziewczynki. Wiedziałam że mistrzynią tak prowadzonej walki będzie Szpagetka, nasz domowy Machiavelli. Po pierwsze w ramach protestu wzgardziła zakupioną dla niej glukozaminą ( trza dbać o jej stawy przy tych kontuzjowanych łapkach ) po drugie zastosowała numer z repertuaru Lalusia - nieznany sprawca na środku naszego najlepszego pokoju reprezentacyjnego zwanego Pokojem Cioci Dany i Azy wziął i zrobił olbrzymią, śmierdzącą kupę!
Wiem że to Szpageton była wykonawcą tego dzieła bo: Mrutek z dworu leci do domu żeby zaszczycić kuwetę, numer jest poniżej godności Sztaflika a Okularii nie przyszedłby do głowy, słodycz wylewała się wprost ze Szpagetki uszami - taka przymilność mrucząca to występowała u niej przed nastaniem Mrutka, Szpageton zasiadła na tym parapecie którego nie lubi po to żeby był widok na pokój i moją reakcję na znalezisko, jej wzrok który spotkał się z moim wzrokiem kiedy naszłam kupsko, pełen był jadowitej satysfakcji a sfrunęła z tego parapetu jak wróżka i do wieczora jej nie widziałam. Martwić się nie martwiłam bo ciepło i wszystkie koty siedzą długo na dworze, nawet Mrutek ( jak przyszedł wczoraj do domu to bęcnął w wyrku i spał jak zabity - musiałam go śpięcego podnosić co bym sama mogła z wyrka skorzystać ). Dochodzą mnie z Alcatrazu porykiwania ( Sztaflik ), miauki proszalne ( Mrutek ), jakieś gonitwy ciałek widuje i to wszystko - normalne kocie życie się toczy w ogrodzie. Na fotce obok Mrutek dogląda marcinków, bardzo się nimi interesuje ( na fotkach poniżej znajdziecie wyjaśnienie z czego się bierze jego zainteresowanie ).
Październik ale wszystko jeszcze funkcjonuje w trybie letnim, pewnie dlatego że w mieście Odzi bardzo, bardzo zimnych nocy było ledwie dwie lub trzy. W tym ciepełku babioletnim wszystko owadzie wylazło coby się na słoneczko i związane z nim dobrutki załapać. Zresztą nie tylko owadzie, mła też zasuwała jak ten pszczółek ze szpadlem i sekatorem. Posadziłam kupione okazyjnie cebulki wiosną kwitnące, posadziłam też paprocie choć wymagało to zerwania darni ( czuję że mam krzyż ). Przede mną jeszcze wykopanie zaschłego rodka i kombinacja co posadzić na jego miejsce ( cóś mła mów że lepiej tam rodka ponownie nie sadzić - w tym roku wypadły dwa na Podskarpku i jakoś nie sądzę żeby odtwarzanie tych nasadzeń było dobrym pomysłem ). Kupować niczego nie kupię, może przesadzę coś z inszej części ogrodu. Powinna to być roślina która rośnie dość wolno i jest bardziej rozłożysta niż wysoka. Może kalina japońska a może co inszego, szczerze pisząc świeża sprawa i jakoś nie mam pomysła. Ogólnie to Alcatraz mła dobija, mój ogród pilnie potrzebuje tzw. chłopa do roboty. Mła to się nawet chwilami zdaje że przydałoby się paru chłopów ale jak wiadomo personel pracujący z zielenią winien być doglądany ( bo może zrobić cóś w brew a nawet w dwie brwie ) a mła nie bardzo widzi siebie doglądającą więcej niż jedną sztukę chłopa. No nic, jakoś to będzie. Dziś do mła dzwoniła jej sister średnia i strasznie narzekała że zarósł przydomowy ogródek wielkości 1/10 Alcatrazu, zdaje się że mamy rodzinne skłonności do zapadania na niemoc ogrodową, he, he, he.
Na szczęście jest jeszcze Sucha - Żwirowa i kiedy dobijam się stanem Alcatrazu patrzę sobie na moje Podwórko. Nie żeby euforia i stany maniakalne ale troszki lepiej się mła robi, ona jeszcze nie jest taki leń kumpletny - cóś tam się rusza i robi. Za mało, to mła wie! Pytanie tylko jak z tego za mało wyleźć? Dżefa mła sadzi w Alcatrazie ale klimat nie sprzyja bezproblemowemu ich wzrastaniu ( mła dostała rachunek za wodę - nie padła od niego na serduszko tylko dlatego że latem z konewką zamiast z wężem latała ). Klimat sprzyja za to takim cholernym jesionkom czy nieciekawym klonom, akurat klony które mła lubi tak szybko nie wzrastają. No cóż, trza się solidnie rozejrzeć za chłopstwem, które jeszcze za granicę nie uszło a siłą mięśni i jako takim rozumem dysponuje. Pan Andrzejek na emeryturkę dopiero w styczniu - lutym a mła a właściwie to Alcatrazemu trza chłopa od zaraz! Mła musi też lepiej przemyśleć koncepcję dżefnianych nasadzeń, dotychczasowe pomysły mła "na lasek" niespecjalnie się sprawdziły, to jest jej wina i nie da się na nikogo owej winy zwalić. Niestety!
P.S. Zdjątko nr 1 to martwa natura z żywym kotem. Hym... tego... Mrutek zapozował!