Mnie wzięło i natchło. A tak naprawdę to Ewa Gwiazda Północy wywołała tę waderę z lasu. Kiedyś tam, w zamierzchłej przeszłości groziłam Wam pokazaniem moich paskudków własnoręcznie wykonanych w przeszłości jeszcze zamierzchlejszej. No i nadszedł czas kaźni i nie ma zmiłuj! Czas zdjąć ze ścian spostponowane przez owady i życie codzienne haftowane obabrazki "pod szkłem". Serwis czyli mycie, niekiedy ponowne naciągnięcie materiału albo insza konserwacja. Nigdy ja nie miała tzw. dobrego gustu, aberracje mła się na poczuciu piękna od najwcześniejszej młodości robiły. Ha, i powstawały koszmary które z lubością wieszałam gdzie popadło albo i ustawiałam jak koszmar był trójwymiarowy. Niestety z czasem nic mła się nie polepszyło, bywa że śmiała koncepcja wnętrzarska albo modowa nijak nie znajduje zrozumienia u Mamelona i Cio Mary robiących w środowisku mła za zbiorczego arbiter elegantiarum. Pocieszam się że dolą awangardy jest brak zrozumienia u współczesnych, he, he, he. Napiszę tak - poruszam się na skraju "ładności" i campu zwanego dawniej kiczem. Po prawdzie po mojemu to camp jest jednak od kiczu bogatszy, pełniejszy bo zdecydowanie świadomy. Przerysowanie pasuje do teatralnej natury mła ( to nie moje określenie, niejaki Pan Robert urzędnik bankowy je wymyślił, po mojemu Pan Robert po prostu nie miał śmiałości coby określić mła gwiazdą, he, he, he ). Czasem u mła to przerysowanie jakoś tak zmierza w stronę karykatury dobrego smaku ( nie każde przerysowanie jest karykaturą, sporą dozę złośliwości trza posiadać by karykaturę należycie wykonać ) ale zazwyczaj poruszam się w obrębie tzw. "ładności", choć już blisko granicy. Dobra, koniec ględzenia czas na horror!
Usprawiedliwiam tę szaleńczą "oczojebność" hafcików tym że mła wychowała się w czasach ciężkiego konsumenckiego niedopieszczenia. Po jej słodkich latach szkolno - podstawowych które wypadły za Towarzysza Edwarda nastało smętne nastolęctwo kryzysowe. W sklepach występowały głównie tkaniny typu bistor i różne mieszanki z elaną ( zupełnie jak teraz, w czasach rozbuchanego konsumpcjonizmu, he, he, he ) w kolorach smutnych jak rzeczywistość kraju demokracji ludowej ( tzw. wysrany buraczek, sparzona czerwona kapusta udająca śliwę, zieleń zmętniałej butelki albo czerń bistorowa która zawsze wyglądała antycznie, tzn. materiał w noszeniu błyskawicznie się starzał ). Barwników ponoć należytych nie było, apretury takoż ( znaczy były ale do produkcji na - uwaga magiczne słowo - eksport ich się używało ) i skutek był taki że ludność pracująca miast i wsi, oraz liczni renciści, młodzież ucząca się a nawet element reakcyjny i zwyczajny przestępczy zmuszony był szczęścia związanego z założeniem na się czegoś co nie przypominało kolorem szmaty do podłogi szukać w miejscach zwanych komisami, na bazarach lub u znajomych do których przychodziły zagraniczne paczki.
Z braku kasy na lepsiejsze ciuchy farbowało co się tylko ufarbować dało ( na przykład deficytowe pieluchy tetrowe ) podłej jakości barwnikami wytwarzanymi albo przez "spółdzielnię" albo tzw. prywatną inicjatywę na kolory przecudne typu fiolet prawdziwy a głęboki, róż amarant, wściekły turkus. Barwnik łapał po całości znaczy przy odrobinie nieszczęścia można było mieć turkusowy tyłek czy amarantowe insze części ciała, z tym że barwnik jak wspomniałam był podły czyli jak to się mawiało "pierny". Dzięki tej pierności pieluchowe ciuchy nadawały się do wielokrotnego farbowania, z czasem nawet uzyskiwały niezwykle wyszukane odcienie ( najczęściej tuż przez rozpadnięciem się materiału ). W czasach takiego ciężkiego wygłodzenia kolorystycznego i prób zaradzenia mu mła zaczęła była tworzyć swoje pierwsze haftowanki. Niech nie dziwi Was zatem że one cóś jakby coolorowe straszliwie i nawet błyszczące. No i że w ich tworzeniu wykorzystałam materiały takie jak resztki po bluzeczce z "lepszego świata" czy dziecięcych chusteczkach do nosa.
Jakby było mało "oczojebności" to te moje haftowania nie są szczytem technicznej doskonałości, bardzo oględnie rzecz ujmując. Na szczęście w realu to nie są duże obrazki, więc paskudyzm ich wykonania aż tak bardzo nie rzuca się w oczy ( no bo tzw. treść przedstawień na dzień dobry zatyka i nikt się specjalnie nie przygląda ). Wykonywane to było różnymi nićmi, kordonkami, mulinami a nawet wełną pozyskaną z oddziału przedsiębiorstwa "Cepelia" ( koncesjonowana ludowość, wyroby cepeliowskie były w późnym PRL obłożone prawie osiemdziesięcioprocentowym podatkiem od luksusu żebyśmy całkiem niezludowieli ) w Opocznie ( pasiaki i insze wełniaki ). Wiszą te hym... tego... cuda robótkowe na ścianach kuchni mła raczej nie dodając jej uroku ( kuchni, mła niczego dodawanego nie potrzebuje bo jest urocza do bólu sama z się ) ale czyniąc tą kuchenną przestrzeń zajętą przez mła. Wicie rozumicie, cóś jak obsikujące wzięcie w posiadanie stosowane przez niektóre kocury.
Taa... to umiłowanie koszmarnie kolorowych, wykonanych z byle czego i byle jak obabrazków, kylymków i serwetuszek to spuścizna po czasie bez niczego. Dziś wydaje się śmieszne że ludziska w czasach komuny zbierały takie dzieła sztuki jak puszki po Heinekenie czy paczki po Camelach. He, he, he, nikt tak nie doceniał sztuki pop art w jej najprostszej, siermiężnej formie rynkowej jak ludzie żyjący w tzw. realnym socjalizmie. Niech więc sobie wiszą te obabrazki przypominając dydaktycznie że to co nazywamy dobrobytem jest pojęciem nader względnym. Za zaawansowanej komuny przeca w Polszcze był dobrobyt powszechny, znaczy z głodu się nie umierało, społeczeństwo reprodukowało się jak należy a że miało pretensje do czegóś tam jeszcze to po prostu pańskie zachciewajki wykazywało. Szczęśliwie komuna nie wpadła na to że społeczeństwo niezdychające z głodu za długo w stanie bezaspiracyjnym nie wytrwa, no i nastała nam wreszcie demokracja bez przymiotników. Teraz mamy fazę rozczarowania tą zdobyczą bo system jest be, znaczy ludzie jeszcze nie wpadli na to że tak naprawdę jest za mało demokratyczny. No i miotamy się pomiędzy ochlokracją a merytokracją i co poniektórzy zaczynają tęsknić do błogich czasów kiedy to ktoś myślał za nich i prawie wszystkiego było w bród, zwłaszcza sztucznych materiałów pod warunkiem że miały kolor wysranego buraczka, sparzonej czerwonej kapusty udającej śliwkę, zieleni zmętniałej butelki czy "antycznie" noszącej się czerni. Starzy tęsknią za młodością, młodzi za opowieściami z dziadkowych czasów a mnie łobabrazki przypominają real demokracji z przymiotnikiem.
Teraz jako mocno stara rura oszczędzam ślepia i nie robótkuję, co nie oznacza że "nie pozwalam sobie". Ostatnia zdobycz ze śmieciowego targu - niewielki łobabrazek kupiony za jednego zeta Bardziej "ładny" niż campowy ale co mi tam. Ścianom mojej kuchni niewiele już zaszkodzi!
Jak chcecie się zanurzyć w odtruwających z komuny straszliwościach robótkowych możecie oblookać następujące wpisy: Świąteczne krzyżykowanie czyli jak upchać błędy młodości, Pożegnanie jesieni, Haftowanki dla Anki, Smętna październikowa niedziela . Na koniec to sorrky za jakość fotków, robienie zdjęć czegoś za szkłem zawsze mła przerasta.
Usprawiedliwiam tę szaleńczą "oczojebność" hafcików tym że mła wychowała się w czasach ciężkiego konsumenckiego niedopieszczenia. Po jej słodkich latach szkolno - podstawowych które wypadły za Towarzysza Edwarda nastało smętne nastolęctwo kryzysowe. W sklepach występowały głównie tkaniny typu bistor i różne mieszanki z elaną ( zupełnie jak teraz, w czasach rozbuchanego konsumpcjonizmu, he, he, he ) w kolorach smutnych jak rzeczywistość kraju demokracji ludowej ( tzw. wysrany buraczek, sparzona czerwona kapusta udająca śliwę, zieleń zmętniałej butelki albo czerń bistorowa która zawsze wyglądała antycznie, tzn. materiał w noszeniu błyskawicznie się starzał ). Barwników ponoć należytych nie było, apretury takoż ( znaczy były ale do produkcji na - uwaga magiczne słowo - eksport ich się używało ) i skutek był taki że ludność pracująca miast i wsi, oraz liczni renciści, młodzież ucząca się a nawet element reakcyjny i zwyczajny przestępczy zmuszony był szczęścia związanego z założeniem na się czegoś co nie przypominało kolorem szmaty do podłogi szukać w miejscach zwanych komisami, na bazarach lub u znajomych do których przychodziły zagraniczne paczki.
Z braku kasy na lepsiejsze ciuchy farbowało co się tylko ufarbować dało ( na przykład deficytowe pieluchy tetrowe ) podłej jakości barwnikami wytwarzanymi albo przez "spółdzielnię" albo tzw. prywatną inicjatywę na kolory przecudne typu fiolet prawdziwy a głęboki, róż amarant, wściekły turkus. Barwnik łapał po całości znaczy przy odrobinie nieszczęścia można było mieć turkusowy tyłek czy amarantowe insze części ciała, z tym że barwnik jak wspomniałam był podły czyli jak to się mawiało "pierny". Dzięki tej pierności pieluchowe ciuchy nadawały się do wielokrotnego farbowania, z czasem nawet uzyskiwały niezwykle wyszukane odcienie ( najczęściej tuż przez rozpadnięciem się materiału ). W czasach takiego ciężkiego wygłodzenia kolorystycznego i prób zaradzenia mu mła zaczęła była tworzyć swoje pierwsze haftowanki. Niech nie dziwi Was zatem że one cóś jakby coolorowe straszliwie i nawet błyszczące. No i że w ich tworzeniu wykorzystałam materiały takie jak resztki po bluzeczce z "lepszego świata" czy dziecięcych chusteczkach do nosa.
Jakby było mało "oczojebności" to te moje haftowania nie są szczytem technicznej doskonałości, bardzo oględnie rzecz ujmując. Na szczęście w realu to nie są duże obrazki, więc paskudyzm ich wykonania aż tak bardzo nie rzuca się w oczy ( no bo tzw. treść przedstawień na dzień dobry zatyka i nikt się specjalnie nie przygląda ). Wykonywane to było różnymi nićmi, kordonkami, mulinami a nawet wełną pozyskaną z oddziału przedsiębiorstwa "Cepelia" ( koncesjonowana ludowość, wyroby cepeliowskie były w późnym PRL obłożone prawie osiemdziesięcioprocentowym podatkiem od luksusu żebyśmy całkiem niezludowieli ) w Opocznie ( pasiaki i insze wełniaki ). Wiszą te hym... tego... cuda robótkowe na ścianach kuchni mła raczej nie dodając jej uroku ( kuchni, mła niczego dodawanego nie potrzebuje bo jest urocza do bólu sama z się ) ale czyniąc tą kuchenną przestrzeń zajętą przez mła. Wicie rozumicie, cóś jak obsikujące wzięcie w posiadanie stosowane przez niektóre kocury.
Taa... to umiłowanie koszmarnie kolorowych, wykonanych z byle czego i byle jak obabrazków, kylymków i serwetuszek to spuścizna po czasie bez niczego. Dziś wydaje się śmieszne że ludziska w czasach komuny zbierały takie dzieła sztuki jak puszki po Heinekenie czy paczki po Camelach. He, he, he, nikt tak nie doceniał sztuki pop art w jej najprostszej, siermiężnej formie rynkowej jak ludzie żyjący w tzw. realnym socjalizmie. Niech więc sobie wiszą te obabrazki przypominając dydaktycznie że to co nazywamy dobrobytem jest pojęciem nader względnym. Za zaawansowanej komuny przeca w Polszcze był dobrobyt powszechny, znaczy z głodu się nie umierało, społeczeństwo reprodukowało się jak należy a że miało pretensje do czegóś tam jeszcze to po prostu pańskie zachciewajki wykazywało. Szczęśliwie komuna nie wpadła na to że społeczeństwo niezdychające z głodu za długo w stanie bezaspiracyjnym nie wytrwa, no i nastała nam wreszcie demokracja bez przymiotników. Teraz mamy fazę rozczarowania tą zdobyczą bo system jest be, znaczy ludzie jeszcze nie wpadli na to że tak naprawdę jest za mało demokratyczny. No i miotamy się pomiędzy ochlokracją a merytokracją i co poniektórzy zaczynają tęsknić do błogich czasów kiedy to ktoś myślał za nich i prawie wszystkiego było w bród, zwłaszcza sztucznych materiałów pod warunkiem że miały kolor wysranego buraczka, sparzonej czerwonej kapusty udającej śliwkę, zieleni zmętniałej butelki czy "antycznie" noszącej się czerni. Starzy tęsknią za młodością, młodzi za opowieściami z dziadkowych czasów a mnie łobabrazki przypominają real demokracji z przymiotnikiem.
Teraz jako mocno stara rura oszczędzam ślepia i nie robótkuję, co nie oznacza że "nie pozwalam sobie". Ostatnia zdobycz ze śmieciowego targu - niewielki łobabrazek kupiony za jednego zeta Bardziej "ładny" niż campowy ale co mi tam. Ścianom mojej kuchni niewiele już zaszkodzi!
Jak chcecie się zanurzyć w odtruwających z komuny straszliwościach robótkowych możecie oblookać następujące wpisy: Świąteczne krzyżykowanie czyli jak upchać błędy młodości, Pożegnanie jesieni, Haftowanki dla Anki, Smętna październikowa niedziela . Na koniec to sorrky za jakość fotków, robienie zdjęć czegoś za szkłem zawsze mła przerasta.