Miało być o niegodziwych roślinkach ale grudzień się rozgrudniował i będzie o domowych pieleszach. Wiecie skąd się wzięła nazwa grudzień? - od ziemi zmarzniętej, której grudy nie dały się rozkruszyć. Hym ... nasi słowiańscy przodkowie zdaje się nie obserwowali w tym miesiącu spektakularnych opadów śniegu. Inaczej byśmy mieli śnieżeń. A tak to mamy łyso i grudniowo. Dawniej funkcjonowała też na określenie ostatniego miesiąca w roku nazwa prosieniec, to ponoć od wysypu bab i dziadów proszalnych którzy z okazji adwentu i Świąt Bożego Narodzenia czyhali pod tłumnie odwiedzanymi kościołami, kaplicami czy Mękami Pańskimi. Od staropolskiej nazwy świąt nazywano też grudzień godnikiem lub w zgodzie z kalendarzem liturgicznym jadwentem. W każdym razie abstrachujejąc od zdziwnej etymologii nazw miesięcy niewątpliwie mamy teraz nazimek ( cóś jak przedwiośnie przed wiosną ). W związku z nazimkiem jakoś mła tak mniej roślinnie a bardziej domowo, wicie rozumicie, te wszystkie czyszczenia puszeczków, słoiczków i innego latami zbieranego badziewia, które mła wykonuje dwa razy do roku a jak się uda to tylko raz. Znaczy co robimy? - robimy przedświąteczne porzundki! W liczbie mnogiej je robimy co widać na zdjątkach poniżej. Tradycyjnie świąteczne porzundki zaczyna się od ubabrania stroików świątecznych i ustawienia ich w nieposprzątanym syfilandzie. Hym... no tradycja, tak było u mła, jest i chyba będzie.
Po pierwsze primo wyjęłam wiadro, setkę szmat i szmateczek oraz wzruszająco słabochemicznych płynów do czyszczenia ( z ostrą chemią niby łatwiej czyścić ale samemu można przy okazji sczyścić się z tego świata ). Po drugie secundo ustawiłam to wszystko w miejscu dobrze widocznym ( tzw. pole centralne w kuchni ) i zagrzewam się tym widokiem do pracy. Jak na razie cóś słabo mnie grzeje. Po trzecie tertio załatwiłam sprawę najważniejszą - pogadałam z kotami o represjach jakie wprowadzę o ile ktoś śmie łapą, sznupą lub inną częścią ciała tknąć heilige Weinachtskugel. Partisanen und Banditen, verfluchten Katzen zostaną odcięci od Rindfleich na okres drei Monate. Mam nadzieję że u kotów wytworzy się myślenie "Wir mussten am Fleisch arbeiten" i zostawią świąteczne bombidła w spokoju. Owszem w tym roku będą słoje z ustrojstwami ciężko - kusząco - wabiącymi ( wszystko co ma w składzie piórka, jakieś kawałki niby futerka i przejawia choć śladowe podobieństwo do tzw. ofiary ) ale bombki szklane będą klasycznie wisieć! I światełka lekstryczne będą się świecić więc lepiej żeby nikt kabelka zębem nie tykał. Po tym szkoleniu z elementami BHD ( Bezpieczeństwo, Higiena, Dom ) czuję się jakbym już znaczną część przedświątecznych porzundków wykonała. Co prawda wiaderko, płyny i szmaty wyzywająco stoją na środku kuchni ale nabieram pewnej wprawy w omijaniu ich wzrokiem.
Popakowałam co bardziej kruche świąteczne prezenty, w tym roku jest ich sporo bo bliscy mła czuli się ostatnio słabo ubombieni. Nie każdy decyduje się bombki nietłukące ( Ciotka Elka się zdecydowała po zeszłorocznym rozbieraniu chujinki przez Włodzimierza - straty były zbyt duże, wybombkowanie 85% wg. Ciotki Elki ) więc w tym roku Cio Mary, Wujek Jo, Dżizaas dostaną pod chujinkę szklane cudeńka. Rzecz jasna cudeńka nie są zbyt tego... gustowne ale u Cio i Wujka do ubierania drzewka służą takie szczyty smaku i designu jak mops na piłce, zajączek dosiadający marchewkę czy aniołek ze zdezelowaną aureolą. Mła uważa że z mopsem ustrojonym w rogi renifera i łosiem biorącym kąpiel z kaczuszką wpisała się w te klimaty. Dla Dżizaasa mła zakupiła była dwa kawałki szklanego torciku, bowiem Dżizaas preferuje strojenie kulinarne ( wicie, rozumicie takie szkiełka - lody w rożkach, muffinki z przystrojeniem z brokatowego kremu, jakieś makaroniki ). Ciotka Elka w tym roku też dostanie prezent kulinarny, tylko że taki bardziej dosłowny, znaczy dokuchenny. Muszę poszukać formy do magdalenek albo jakichś uroczych wykrawaczek. Popakowałam szkiełka w celofan dodając duże orzechy włoskie i plasterki suszonej pomarańczy ( nie mogłam sobie odmówić, uwielbiam fragment "Love Actually" w którym Rowan Atkinson wymyślnie pakuje prezentowy zakup ciężko wkurzonemu tym pakowaniem Alanowi Rickmanowi ). Włożyłam też trochę lukrecji dla tych co lubią apteczne smaki ( ja osobiście uwielbiam ).
W celofan zamierzam jeszcze zapakować słoiczki z konfiturą z pigwy ( tylko Ciotce Elce nic nie zapakuję, swój przydziałowy słoiczek uprowadziła i już zdążyła zeżreć - udaję że nie słyszę tego jęczenia że mało ). Cio Mary cóś ostatnio ćwierkała o marmoladzie z mandarynek jako o prezencie miłym jej podniebieniu ( a także podniebieniu jej medycznego guru które mimo cukrzycy nieźle sobie pozwala, jak to medyczni mają w zwyczaju ) ale nie wiem czy uwinę się z tym przed świętami bo ciężko jest znaleźć niekonserwowane owoce a troszki skórki dać trzeba. Rodziny i przyjaciół przeca nie będę truła! Choć czasem mam ochotę, he, he, he. Reszta prezentów zostanie zapakowana w papier z IKEA, w tym roku jak dla mła ikeowy papier do pakowania prezentów jest wyjątkowo ładny. Gdyby wypuścili materiał z tymi wzorami mła by chętnie zakupiła ale niestety jakoś na to nie wpadli. Pościel byłaby urocza. A tak à propos pościeli, niektórzy robią się bardzo bezczelni i odkopują pościel spod narzuty. Podobno lubio spać we franeli ale mła uważa że chodzi o zakazanie. Pościółkę odkopują bowiem tylko wówczas gdy mła się kręci po pokoju, mła nie ma wszyscy karnie leżą na narzucie. Wszyscy a właściwie wszystkie, Felicjan bowiem wyprowadził się do Małgoś - Sąsiadki i śpi z nią oficjalnie choć moim zdaniem nielegalnie ( w końcu niby jest mój ) w wyrze pod kocykiem i jak podejrzewam w pościeli. Jestem u Felka w niełasce od końca października czyli od jego gębowej operacji. Mogę karmić, mogę głaskać ale do domu przychodzi rzadko i głównie po to żeby strzelać focha. Stan jego zdrowia jak na razie zadowalający ( tfu, tfu, tfu! ) ale charakter ma jeszcze paskudniejszy niż miał! I tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy nazimkowy wpis.
Po pierwsze primo wyjęłam wiadro, setkę szmat i szmateczek oraz wzruszająco słabochemicznych płynów do czyszczenia ( z ostrą chemią niby łatwiej czyścić ale samemu można przy okazji sczyścić się z tego świata ). Po drugie secundo ustawiłam to wszystko w miejscu dobrze widocznym ( tzw. pole centralne w kuchni ) i zagrzewam się tym widokiem do pracy. Jak na razie cóś słabo mnie grzeje. Po trzecie tertio załatwiłam sprawę najważniejszą - pogadałam z kotami o represjach jakie wprowadzę o ile ktoś śmie łapą, sznupą lub inną częścią ciała tknąć heilige Weinachtskugel. Partisanen und Banditen, verfluchten Katzen zostaną odcięci od Rindfleich na okres drei Monate. Mam nadzieję że u kotów wytworzy się myślenie "Wir mussten am Fleisch arbeiten" i zostawią świąteczne bombidła w spokoju. Owszem w tym roku będą słoje z ustrojstwami ciężko - kusząco - wabiącymi ( wszystko co ma w składzie piórka, jakieś kawałki niby futerka i przejawia choć śladowe podobieństwo do tzw. ofiary ) ale bombki szklane będą klasycznie wisieć! I światełka lekstryczne będą się świecić więc lepiej żeby nikt kabelka zębem nie tykał. Po tym szkoleniu z elementami BHD ( Bezpieczeństwo, Higiena, Dom ) czuję się jakbym już znaczną część przedświątecznych porzundków wykonała. Co prawda wiaderko, płyny i szmaty wyzywająco stoją na środku kuchni ale nabieram pewnej wprawy w omijaniu ich wzrokiem.
Popakowałam co bardziej kruche świąteczne prezenty, w tym roku jest ich sporo bo bliscy mła czuli się ostatnio słabo ubombieni. Nie każdy decyduje się bombki nietłukące ( Ciotka Elka się zdecydowała po zeszłorocznym rozbieraniu chujinki przez Włodzimierza - straty były zbyt duże, wybombkowanie 85% wg. Ciotki Elki ) więc w tym roku Cio Mary, Wujek Jo, Dżizaas dostaną pod chujinkę szklane cudeńka. Rzecz jasna cudeńka nie są zbyt tego... gustowne ale u Cio i Wujka do ubierania drzewka służą takie szczyty smaku i designu jak mops na piłce, zajączek dosiadający marchewkę czy aniołek ze zdezelowaną aureolą. Mła uważa że z mopsem ustrojonym w rogi renifera i łosiem biorącym kąpiel z kaczuszką wpisała się w te klimaty. Dla Dżizaasa mła zakupiła była dwa kawałki szklanego torciku, bowiem Dżizaas preferuje strojenie kulinarne ( wicie, rozumicie takie szkiełka - lody w rożkach, muffinki z przystrojeniem z brokatowego kremu, jakieś makaroniki ). Ciotka Elka w tym roku też dostanie prezent kulinarny, tylko że taki bardziej dosłowny, znaczy dokuchenny. Muszę poszukać formy do magdalenek albo jakichś uroczych wykrawaczek. Popakowałam szkiełka w celofan dodając duże orzechy włoskie i plasterki suszonej pomarańczy ( nie mogłam sobie odmówić, uwielbiam fragment "Love Actually" w którym Rowan Atkinson wymyślnie pakuje prezentowy zakup ciężko wkurzonemu tym pakowaniem Alanowi Rickmanowi ). Włożyłam też trochę lukrecji dla tych co lubią apteczne smaki ( ja osobiście uwielbiam ).
W celofan zamierzam jeszcze zapakować słoiczki z konfiturą z pigwy ( tylko Ciotce Elce nic nie zapakuję, swój przydziałowy słoiczek uprowadziła i już zdążyła zeżreć - udaję że nie słyszę tego jęczenia że mało ). Cio Mary cóś ostatnio ćwierkała o marmoladzie z mandarynek jako o prezencie miłym jej podniebieniu ( a także podniebieniu jej medycznego guru które mimo cukrzycy nieźle sobie pozwala, jak to medyczni mają w zwyczaju ) ale nie wiem czy uwinę się z tym przed świętami bo ciężko jest znaleźć niekonserwowane owoce a troszki skórki dać trzeba. Rodziny i przyjaciół przeca nie będę truła! Choć czasem mam ochotę, he, he, he. Reszta prezentów zostanie zapakowana w papier z IKEA, w tym roku jak dla mła ikeowy papier do pakowania prezentów jest wyjątkowo ładny. Gdyby wypuścili materiał z tymi wzorami mła by chętnie zakupiła ale niestety jakoś na to nie wpadli. Pościel byłaby urocza. A tak à propos pościeli, niektórzy robią się bardzo bezczelni i odkopują pościel spod narzuty. Podobno lubio spać we franeli ale mła uważa że chodzi o zakazanie. Pościółkę odkopują bowiem tylko wówczas gdy mła się kręci po pokoju, mła nie ma wszyscy karnie leżą na narzucie. Wszyscy a właściwie wszystkie, Felicjan bowiem wyprowadził się do Małgoś - Sąsiadki i śpi z nią oficjalnie choć moim zdaniem nielegalnie ( w końcu niby jest mój ) w wyrze pod kocykiem i jak podejrzewam w pościeli. Jestem u Felka w niełasce od końca października czyli od jego gębowej operacji. Mogę karmić, mogę głaskać ale do domu przychodzi rzadko i głównie po to żeby strzelać focha. Stan jego zdrowia jak na razie zadowalający ( tfu, tfu, tfu! ) ale charakter ma jeszcze paskudniejszy niż miał! I tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy nazimkowy wpis.