Na warsztacie wpis o kocich rozmówkach ale cóś go skończyć nie mogę ( Sztaflik zagaduje mnie jak tylko do niego siadam ), gorąc obezwładniający wokół, rośliny wyglądają kiepsko i w ogóle tzw. radości lata w całej krasie. No może gdybym nie była wielorybem karłowatym to jakoś lepiej bym to znosiła ale ja jestem ssak ze sporą wyściółką tłuszczową ochraniającą organizm ( jak to u kaszalotów he, he, he ), przeznaczony do życia w chłodniejszych klimatach. Dobra, normalne arktyczne temperatury tyż odpadają, preferuję krainy gdzie panuje wieczna wiosna czyli temperatura oscyluje koło dwudziestu stopni Celsjusza na plusie. Niestety rzeczywistość nie tyle skrzeczy co wręcz ryczy przez megafon i to w dodatku brzydkimi wyrazami. Karrrrwa, upał! - tak jakoś to brzmi. Roztapiam się zatem jak ten smalec i usiłuję przeżyć. Na szczęście geriatryczna aktywność spadła, damulki siedzo w domach, miętę chłodzącą popijajo ( od czasu do czasu jak ciśnienie pozwala to piwko "na przepłukanie nerek" czy tam inny cydr "dla serca" ), telewizje oglądajo pomstując na polityków wszelkich opcji oraz drzemio popołudniami. Jest szansa że niczego nie wywiną, choć nie mam złudzeń że jak się tylko nieco ochłodzi to spróbują wykonać cóś starannie im zakazanego. Koty w domu bywajo ale tylko w sprawie posiłków, jedynie Sztaflik przychodzi żeby troszki pogadać. Czasem troszki się rozrasta w jakieś dłuższe pogawędki, ona się ostatnio bardzo rozmowna zrobiła ( pewnie dlatego że reszta stada podsypia zabunkrowana w Alcatrazie i w zadrzewionej części Podwórka i na rozmówki z nią nie ma specjalnej ochoty ).
Dochodzą mnie wieści wakacyjne - a to maman Wujka Jo z powodu solidnego niedowidzenia usiłowała zażyć ochłody w zasinicowanym Bałtyku ( co prawda była to tylko ochłoda stóp, ewentualnie łydek z kolankami ale panika była urządzona przez sister Wujka ze względu na te 98 wiosen które maman sobie liczy ), a to Gosia i Piotrek mają sporo do opowiadania po alpejsko - włoskich wojażach, Cio Mary i Wujek Jo już się wyrywają nad jeziora i do lasów jak te ogary. No wakacje, Panie tego, wakacje - nawet młodszy siostrzeniec wyruszył ku lekkiej zgrozie rodziny na swój pierwszy obóz ( starszy został w domu powodując u Magdzioła ambiwalentne uczucia - z jednej strony cool, kochający młody przełożył nad radości obozowe przebywanie z mateczką i tatusiem, z drugiej niepokój czy on aby nie cierpi na mamincyckizm ). Piszę o tej lekkiej zgrozie bo młodszy jest jeszcze bardzo młody ale sam się napraszał i w ogóle "wiatr we włosach " i te klimaty. Ja tradycyjnie czas letni to spędzałam z kotami w ogrodzie i wyrywałam tylko na krótkie wyjazdy, w tym roku to one koty ten letni czas spędzają w ogrodzie bez mła a te krótkie wyjazdy cóś mnie nie nęcą aż tak mocno jak wanna z chłodną wodą, znośna temperatura w domu i lody waniliowe z mrożoną kawą które rozweselają moje podniebienie w skwarne popołudnia. Upały sprawiają że cóś stacjonarna się robię, tzw. noszeń nie posiadam. Może to i dobrze, portfel cichutko narzeka i lepiej go nie prowokować do głośniejszych protestów. Domowe wakacje tyż mają swój urok - wreszcie dopadłam do książek co to miałam je przeczytać "ale zawsze cóś", w tropikalne noce które spać nie dają oglądam filmy z tych "co to może kiedyś, jak będzie więcej czasu". Kto wie może kartony i akwarele wyciągnę i odświeżę te resztki we mnie co jeszcze zostały po czymś zwanym "artyzmem koncesjonowanym"?
Zdjęcia dzisiejsze są z Podwórka, nie napiszę co żal mnie ściska ale sami widzicie że ściska mocno. Jesień Panie tego na tych moich rabatach a tu jeszcze półmetka sierpnia nie ma!
Dochodzą mnie wieści wakacyjne - a to maman Wujka Jo z powodu solidnego niedowidzenia usiłowała zażyć ochłody w zasinicowanym Bałtyku ( co prawda była to tylko ochłoda stóp, ewentualnie łydek z kolankami ale panika była urządzona przez sister Wujka ze względu na te 98 wiosen które maman sobie liczy ), a to Gosia i Piotrek mają sporo do opowiadania po alpejsko - włoskich wojażach, Cio Mary i Wujek Jo już się wyrywają nad jeziora i do lasów jak te ogary. No wakacje, Panie tego, wakacje - nawet młodszy siostrzeniec wyruszył ku lekkiej zgrozie rodziny na swój pierwszy obóz ( starszy został w domu powodując u Magdzioła ambiwalentne uczucia - z jednej strony cool, kochający młody przełożył nad radości obozowe przebywanie z mateczką i tatusiem, z drugiej niepokój czy on aby nie cierpi na mamincyckizm ). Piszę o tej lekkiej zgrozie bo młodszy jest jeszcze bardzo młody ale sam się napraszał i w ogóle "wiatr we włosach " i te klimaty. Ja tradycyjnie czas letni to spędzałam z kotami w ogrodzie i wyrywałam tylko na krótkie wyjazdy, w tym roku to one koty ten letni czas spędzają w ogrodzie bez mła a te krótkie wyjazdy cóś mnie nie nęcą aż tak mocno jak wanna z chłodną wodą, znośna temperatura w domu i lody waniliowe z mrożoną kawą które rozweselają moje podniebienie w skwarne popołudnia. Upały sprawiają że cóś stacjonarna się robię, tzw. noszeń nie posiadam. Może to i dobrze, portfel cichutko narzeka i lepiej go nie prowokować do głośniejszych protestów. Domowe wakacje tyż mają swój urok - wreszcie dopadłam do książek co to miałam je przeczytać "ale zawsze cóś", w tropikalne noce które spać nie dają oglądam filmy z tych "co to może kiedyś, jak będzie więcej czasu". Kto wie może kartony i akwarele wyciągnę i odświeżę te resztki we mnie co jeszcze zostały po czymś zwanym "artyzmem koncesjonowanym"?
Zdjęcia dzisiejsze są z Podwórka, nie napiszę co żal mnie ściska ale sami widzicie że ściska mocno. Jesień Panie tego na tych moich rabatach a tu jeszcze półmetka sierpnia nie ma!