Quantcast
Channel: Blog w zasadzie ogrodowy
Viewing all 1498 articles
Browse latest View live

Styl country + styl ogrodowy Pieta Oudolfa - przepis własny na ogród wiejski

$
0
0
Ha, wróciłam znów zbyt późno na ogrodowanie! W dodatku leje więc cale moje ogrodowanie odbędzie się tradycyjnie ( w tym tygodniu ) na blogim. Wymyśliłam przepis na ogród wiejski, czy smaczny to nie wiem, bo Alcatraz jest miejski do nieprzytomności. Znaczy potrzebny pilot oblatywacz. Nawet upatrzyłam ofiary, he, he.

To kolejny post  pod ogród Agatka i jak się okazuję pod ogródki Pikutka.  Zacznę od tego że Agatek mieszka na wsi, pracuje, hoduje kozy, kury, psy i koty, ogarnia męża i dzieci, uczy się i jeszcze w tzw. wolnym czasie obrabia ogródek. Szczęśliwie się składa że Agatek nie ma nic wspólnego z galncystami, owszem rabaty pieli ale pokrzywa w ogrodzie nie wywołuje u Agatka  histerii. Ogród Agatka prowadzony jest bez udziału chemii, znaczy Agatek nie używa środków ochrony roślin a nawóz pozyskuje od kurek. Agatek lubi rośliny  różne,  darzy nieodwzajemnioną miłością azalie ale potrafi docenić też urok kwitnących Rosa multiflora czy Rosa rugosa. Tyle w  skrócie o Agatkowym ogrodzie. To jest jak widzicie ogród osoby bardzo zajętej ale starającej się mimo braku czasu stworzyć  coś ogrodowego.  U Pikutka sytuacja tylko pozornie inna, Pikutek ma dwa ogrody i oba z doskoku. Tzw. Ziemia Przodków jest dla Pikutka ogrodem właściwym, śląski ogródek to zielenina w miejscu zamieszkania. Pikutek podobnie jak Agatek ceni naturalność nasadzeń i wtopienie ogrodu w pejzaż (  Ziemia  Przodków to piękny, górzysty land ). Oczywiście Pikutek też z wolnym czasem za dobrze nie stoi, stąd te doskoki.

Pikutek czasem walczy z okrutnymi przeciwnościami glebowo- klimatycznymi,  kocha "ogniste" klimaty i nie przepada za kolorem różowym. Tereny którymi dysponują Agatek i Pikutek są naprawdę duże i "ciężkoobrabialne". Metod na zagospodarowanie tak dużej przestrzeni jest kilka, zaparczenie, zalesienie, ale mnie przyszło do głowy zrobienie ogrodu wiejskiego, czyli jak to mawiają Albiończycy "country style" przechodzącego poprzez nasadzenia w stylu Pieta Oudolfa w jakieś łączki (  pseudo lub prawdziwe ) .  Zacznijmy od tego że wydzielimy sobie te trzy strefy, pamiętając o tym że ogródek w stylu country wymaga najwięcej pracy ( pielenia, przycinania, roszad  bylinowych, wysiewów roślin dwuletnich i jednorocznych ). Strefa w stylu Pieta Oudolfa jest mniej pracochłonna składa  się z wieloletnich  traw ( początkujący ogrodnicy lepiej żeby zaczynali od traw grzecznie rosnących w kępach a nie tych  "łażących" ) i wymagających bardzo mało ludzkiej uwagi bylin. Strefa trzecia to absolutna "dziczyzna" czyli łąka ( Meg twierdzi że praca jest wymagana, znaczy nie tylko koszenie,  ale sądzę że nie jest to wieczne pielenie, he, he ). Wiadomo strefa country nie powinna być zbyt duża,  raczej bezpośrednie otoczenie domu niż  tzw. dalsze plany.



W strefie country możemy spokojnie sadzić formowane krzewy, tworzyć żywopłoty, słowem bardziej formalnie prowadzić ogród. Byliny sadzimy albo po angielsku ( klasyczne bordery czyli rabaty z roślinami sadzonymi według osiąganej wysokości - najwyżej rosnące na tyle rabaty, najniżej rosnące na jej przodzie ) albo po polsku ( styl dawnych wiejskich przedogródków - rośliny mniej więcej o tym samym wzroście, różnych porach kwitnienia - wysepki z roślin wyższych umieszczane w różnych miejscach rabaty ). Sadzimy grupowo, znaczy po parę lub nawet paręnaście sztuk jednego gatunku lub odmiany ( im mniejszego rozmiaru  roślina tym więcej sadzonek potrzebujemy ). Nie szalejemy z mnogością gatunków czy odmian.





W ogrodzie country jest miejsce na różankę tylko że nie jest to różanka klasyczna, znaczy róże w roli głównej i mało co do tego. W ogrodzie wiejskim róże mają spore towarzystwo. Na towarzystwo nadają  się zarówno byliny jak i rośliny dwuletnie i jednoroczne. Anglicy sadzą namiętnie bodziszki ( mieszańce łąkowych ), bodziszki+ róże to jest standardowy obrazek w angielskich ogrodach w czerwcu. Sadzą też w różankach irysy bródkowe ( na przedzie różanej rabaty ), wielosiły, firletki, czyśćce i lawendy. Z roślin dwuletnich namiętnie sadzą  naparstnice, a z jednorocznych szałwię muszkatołową. Różanka nadal będzie w stylu wiejskim jeżeli do różanych krzewów dodamy formowany bukszpan. Co do doboru róż do różanki to niby najlepsze byłyby róże "dzikie" , historyczne czy angielki lub nostalgiczne ale bez przesadyzmu. Nawet mieszaniec herbatni kiedy jest podsadzony bylinami znacznie zyskuje na urodzie. To o czym należy pamiętać przy podsadzaniu różanych krzewów to o  zachowaniu rozsądnych odstępów pomiędzy bylinami i różami (nie tylko walka o dobrutki z ziemi ale i przewiew wskazany żeby róże grzybka nie podłapywały ).



Na  fotkach powyżej takie bardziej uładzone nasadzenia, na fotkach poniżej rośliny nie trzymają się tak bardzo wyznaczonych im stanowisk i  tworzą wrażenie bardzo swobodnych układów ( niech to nikogo nie zwiedzie rośliny mają  wytyczone stanowiska, jedynie ich pokrój sprawia że tworzą wrażenie swobodnej plątaniny ).




Teraz jedno z moich największych odkryć podczas wypraw angielskich  - na cholerę komu  aliganckie trejaże, stelaże i inne urodne podpory! Podziwiać to  w ogrodzie trza rośliny a nie "wyposażenie" ( "Och, jakiż cudny ten system nawadniający, no a pompa to po prostu marzenie! I do tego jeszcze ten cudny trejażyk impregnowany na zielono, śliczny, aż szkoda roślinami okrywać." ) Trzy lub cztery paciory związane jak  indiańskie tipi i już mamy sam cud albiońskiego ogrodnictwa - podporę do roślin w stylu country. Puścić na to możemy wszystko - powojnki urodne, różyce pnące,  groszek pachnący, ba - pomidory! Na jakimś zdjęciu Karla Gercensa widziałam ogródek warzywny gdzie paciory pod pomidory były pomalowane na kolor pomidorowy - robiło wrażenie!





Teraz zrobimy przeskok od klasycznych nasadzeń bylinowych do nasadzeń w stylu Pieta Oudolfa. Nasadzenia te to jakby ogród bylinowy  w skali makro wzbogacony o trawy. Skala jest że tak powiem parkowa, byliny hardcorowe ( te z trzech pierwszych zdjątek poniżej to są hardcorowe w UK, u nas ani cynobrówka ani  bodziszki Wallicha nie są roślinami o największej odporności ), wytrzymujące brak doglądania. Nie samymi trawami i bylinami ogród stoi, krzewy dosadzane też z tych odpornych  ( bzy Sambucus nigra o ciemnych liściach na przykład czy na bardziej  żyznych gruntach kaliny Viburnum że się tak wypiszę - w odmianach ).  Można też sadzić róże, najlepiej gatunki. Ogrody Oudolfa to ogrody krajobrazowe, nie wymagające ciągłych nawożeń i dopieszczeń. Oczywiście nie znaczy to że nic się przy tego typu nasadzeniach nie robi ale wybaczają one wiele "niedociągnięć" ogrodniczych. W takich nasadzeniach bardzo dobrze wyglądają "czyste"  gatunki bylin, takie polne margaretki ( znaczy jastrun Leucanthemum vulgare  )czy krwawnice Lythrum salicaria. Jeżeliwykorzystamyte same gatunki sadzone w grupach, które  będą porastały też na łące kwietnej stworzymy płynne przejście od nasadzeń ogrodowych do "dziczyzny".








Zdjątka z tego wpisu to fotkowy zapis Tabazowej wyprawy do albiońskich ogrodów.

'Jacqueline du Pré' - róża dla kobiety "z przerwanym życiorysem"

$
0
0
Róża 'Jacqueline du Pré'  została wprowadzona na światowe różane salony  przez Harkness & Co. Ltd. w 1988 roku. To krzyżówka odmian 'Radox Bouquet' x 'Maigold'. Dorasta do 135- 185 cm wysokości i osiąga maksymalną szerokość do 150 cm. Kwiaty najczęściej o piętnastu płatkach dochodzą do średnicy 8-10cm. Zapach dość silny, określany jako cytrusowo - piżmowy. Na początku kwitnienia kwiaty mają bardzo delikatny różowy odcień, coś jakby muśnięcie różem, człowiek bardziej się domyśla koloru niż jest go w stanie rzeczywiście określić. Jednak największą atrakcją tej róży są jej pylniki - piękna czerwień skontrastowana  z kremową bielą płatków. Liście ciemnozielone, odporne na choróbska. Otrzymała Award of Garden Merit od the Royal Horticultural Society i słusznie bo jest zdrowa, prześliczna i może rosnąć w nie najlepszych warunkach. Kwitnie niemal całe lato tzw. "uderzeniami". Pąków bardzo dużo, choć nie są to takie klasyczne klastry jak w przypadku róż historycznych.

 Z nazwą tej róży związana jest tragiczna historia - na parę miesięcy przed śmiercią Jacqueline du Pré, wybrała tę różę, aby nosiła jej imię. Kim była Jacqueline du Pré? Jedną z najgenialniejszych muzyków grających na wiolonczeli, a także kobietą tragiczną, w takim dziewiętnastowiecznym znaczeniu tego słowa ( coś jak Maria Baszkircewa, tylko że Jacqueline była prawdziwym wirtuozem ). Od dzieciństwa ukierunkowana na  bycie muzykiem osiągnęła w swoim zawodzie właściwie wszystko ( na jednym z jej dwóch  Stradivariusów gra obecnie inny wirtuoz wiolonczeli Yo- Yo Ma ). Pierwsze symptomy choroby ( stwardnienie rozsiane  ) wystąpiły u  Jacqueline około 24 roku życia.  Zaburzenia czucia, problemy z koordynacją ruchów, nieumiejętność oceny wagi smyczka - nie można grać dobrze będąc aż tak chorą. Do tego wszystkiego wahania nastroju i depresja. Ostatni raz Jacqueline wystąpiła przed publicznością w roku 1973, mając 28 lat była zmuszona zrezygnować z pasji jaką było dla niej granie. Nieciekawie też zaczęło się jej układać życie rodzinne. No nie było dobrze!  Choroba odbierała jej powoli wszystko, Jacqueline odeszła w roku 1987 , mając zaledwie 42 lata.

Do Alcatrazu ta róża trafiła dzięki Kamili, "cooleżance po różach". Trochę czasu minęło nim się zebrała ( Kamila uprzedzała że sadzonka nie będzie hiper - super, ale warto dać jej szansę bo należycie zaszczepiona ). Skusiłam się na nią bo urzekły mnie te czerwone pylniki i podobieństwo do jakże rozczarowującego mnie dotychczas krzewu 'White  Wings' ( w tym roku przesadziłam tego mieszańca herbatniego w pobliże "Żaklinki", może mu się w jej towarzystwie polepszy ). Troszkę się bałam jak to będzie z zimowaniem 'Jacqueline du Pré', która z zasłyszanych wieści jawiła mi  się jako róża delikatna i chimeryczna. No cóż, jak na razie nic tej chimeryczności krzew nie okazuje - bardzo dobra, zdrowa róża. W  takim niewidzialnym welonie ze smutku i nostalgii.





Codziennik - życie w biegu

$
0
0
Miniony tydzień był dziwnie zalatany, dziwnie bo obowiązki "na mieście" poprzeplatane z przyjemnościami, nerwówka urzędowa, tony papierów do załatwienia, jakieś zaległości do odrobienia, lekarze do odwiedzenia, zakupy rzeczy przyjemnych ( znaczy nie zawsze koniecznych do przeżycia ) i rzeczy niezbędnych. Uff!  Koty  widziałam tylko na apelach porannych i  wieczornych, Dżizaasa widziałam w biegu ( podjęła była pracę ), Mamelona i Sławka przelotnie,  Cio Mary częściej ( sprawy rodzinne ),  Ciotkę Elkę z doskoku. Małgoś - Sąsiadka ciężko oburzona że koty zostawione samopas całodobowo,  wygrażała mi laską ( samopas kotów  zakończył się mordem na dokarmianym przez Małgoś - Sąsiadkę gołębiu ).  Megi twierdzi że piszę nałogowo, Ewandka że nie przyjeżdżam wtedy kiedy powinnam, Pabasia że  jej nie dopieszczam, Krzysiu że nie zgubił kwitu, pan Robert że mam w sobie coś z dopustu Bożego  a Tatuś się ukrywa.  Doro nic nie twierdzi bo nie mam z nią kontaktu, co zaczyna mnie martwić. Wygląda na to że tzw. stosunki międzyludzkie coś mi nie ten tego. Na koniec takiego zalatanego tygodnia jeszcze pogoda się zbiesiła, cholerny wiatr zrzucił mój ulubiony lampion i czeka mnie wyprawa do szklarza w celu zrobienia nowych szybek lampionowych. Przyznam że  jestem zmęczona - zarówno fizycznie ( życie miastowe na  wysokich obrotach mnie męczy ), jak i psychicznie ( kontakty pracowe z ludźmi nie są łopatologicznie proste, ludzie to skomplikowane są ). Za oknem księżyc  w pełni i zapach kapryfolium, przede mną dni które zamierzam poświęcić niemal w całości ogrodowaniu ( nie będę sprzątała chałupy, wolę "sprzątać" ogród ). Muszę podjąć też kroki wychowawcze wobec kotów, ostatnio terroryzują nie tylko mnie ale usiłują  ustawiać ( niestety z powodzeniem ) sąsiedzkie panie starsze. Tylko Małgoś - Sąsiadka nie dowierza ( słusznie ) nachalnie proszalnym miaukom,  czułym ocieraniom i tym podobnym mydleniom oczu. Koty raz wlazłe na głowę mają  sporą szansę zostać kotami na głowę wlazłymi. Jednak nie zamierzam dopuścić do totalnego kociego terroru.  Metodą na uspokojenie stada jest separacja od pań starszych i wyjawienie światu ich brudnych sekretów ( to jest   kocich sekretów, sekrety pań starszych nie zostaną wyjawione ). Znaczy bestie przebywać będą ze mną w Alcatrazie, a na kamienicznym korytarzyku pojawi się kartka nabazgrolona na czerwono z kolejną prośbą uprzejmą o niedokarmianie kociego towarzystwa bo kocie towarzystwo chla w domowych pieleszach wysokobiałkowe pożywienie a panie starsze obżera nie z powodu głodu tylko z czystego łakomstwa i z powodu złych charakterów.  Może nawet napiszę że ten bencol u Lalka to nie puchlina głodowa tylko efekt folgowania zachciewajkom. Nie należy dopuścić do tego żeby Lalek był tak gruby jak pańcia. A tak à propos bencola pańci - gotowanie weekendowe obiadków mi odpada ( Dżizaas coś ćwierkała że zrobi falafele, a miniony tydzień był restauracyjny - wyroby tzw. lepszej  kuchni były pożerane, więc mogę się objadać w weekend  tylko truskawkami i wysępić nieco falafeli i  też będę szczęśliwa ). Czasu zatem będę miała sporo dla mojego biednego, zaniedbanego ogrodu. Oby tylko pogoda nam dopisała. Ten ostatni w tym tygodniu wpis okraszam łobabrazkiem pana przepijającego do księżyca - ja też nocną porą sączę kieliszek muscatu, wgapiam się w księżyc i snuje plany ogrodowe na dzień już  dzisiejszy.

Po ogrodowym weekendzie

$
0
0
Weekend, weekend i po weekendzie. Alcatrazowałam do upojenia, pogoda była  w miarę (  po piątkowej wichurze to nawet ciężkawe chmury wyglądające na burzowe, prawie lipcowo piekące słoneczko były znośne - lepsze to niż huragan łamiący drzewa ). Alcatrazowanie odbywało się w towarzystwie kotów,  czwórka wylegiwała się w słonecznych plamach na trawie,  Felicjan pomny na swoje słoneczne  uczulenie ( opuchnięty i zaróżowiony, strupiasty nosio ) zalegał w cieniu. Kocie chlanie też odbywało się na łonie natury, kupiłam  bestiom w piątek  ich ulubione kocie paszteciki więc mlaskanie niosło po całym ogrodzie. Ja  zgodnie z planem podłączyłam się pod falafele zrobione przez Dżizaasa, objadłam Małgoś- Sąsiadkę z młodej kapustki i popełniałam obżarstwo truskawkowe. Zero garów, zero domowych sprzątań ( jeszcze się nie przyklejam do podłogi ) tylko ogrodowanie. Wieczorkiem w sobotę oko zamykało mi się nad książką, więc  usiłowałam oglądać film, mając nadzieję że ruchome obrazki pobudzą mnie i zmuszą do śledzenia fabuły. Próżna to była nadzieja, odpadłam po jakichś piętnastu  minutach a oko otworzyłam dopiero bladym świtkiem ( sroki tak radośnie skrzeczały że umarłego by chyba ruszyło ). Komp dawno się już wyłączył ( takie ma ustawienia na wypadek moich śpiących wpadek ), koty mimo sroczych hałasów spały bezczelnie rozłożone obok mnie na  wyrku.

Zwlekłam się z okupowanego przez koty łóżka ( na kocyku spały aniołki, pozy jakby w życiu morderczych instynktów nie przejawiały ), zabezpieczyłam pościel żeby nie było włażenia i usiłowałam zrobić poranny obchód ogrodu. Jak szybko wyszłam tak szybko wróciłam - komary  wściekle atakowały, to była klasyczna ucieczka przed przeważającymi siłami wroga. Pochlały mnie tak że zaniosłam pretensje  do Wielkiego Ogrodowego ( "Po cholerę toto żyje?" ). Posmarowawszy bąble mazidłem chłodzącym pokręciłam się po domu, wlazłam do wyrka ( wpełzłam sposobem ignorując burczenia i prychanie Felicjana ), włączyłam kompa i kontynuowałam oglądanie filmu, mniej więcej od tego miejsca w którym odpadłam. Znów po piętnastu minutach odpłynęłam i obudził mnie dopiero koło dziewiątej z minutami telefon od Mamelona. Mamelon rozbudzona i radośnie świergoląca jak ten skowronek ( nie oglądała rano durnej fabuły tylko dokument o Tutenchamonie, więc jej nie zmęczyło i była rześka ) kombinowała jakby tu zarządzić szkółking. Przyznam że po sobotnim oglądzie ogrodu miałam pewne plany zakupowe - marzyły mi się kolejne tarczownice i  rodgersje. Na taki duży ogród jakim jest  Alcatraz, nawet dużych roślin trzeba parę sztuk sadzić. No nie ma zmiłuj!

Mamelon spragniona była łanów jeżówki 'Hope', łan co prawda miał liczyć tylko dwie - trzy sztuki, no ale wiadomo to jest łan początkowy. Na łan właściwy można liczyć dopiero po podhodowaniu i podziale odmianowej jeżówki, która nie jest najtańszą byliną. U Mamelona jest na to spora szansa, u mnie jest  cudem że gatunek nie wypadł. Nic to, ja też dopieściłam Alcatraz na różowo - oprócz planowanych tarczownicy i rodgersji do Alcatrazu przyjechał nieco cywilizowany irys syberyjski 'Pink Parfait' i całkiem niecywilizowana cieciorka Securigera varia. Cieciorka ekspansywna ale na podwórku wolę mieć z nią do czynienia niż z równie ekspansywnymi trawami, które nie są aż tak urodne. A poza tym pożyteczna z niej roślina, modraszki się ucieszą bo pokarm dla tzw. larw,  gleba że roślina motylkowa a ja że porośnie w cholerę te połacie z którymi mam kłopot. Popełniłam jeszcze dwa grzychy irysowe, kolejne "cywilizanty"'Tumble Bug' i 'Double Standards'. Więcej irysów syberyjskich o pełnych kwiatach nie przewiduję,  bardziej mnie kręcą te  tradycyjne, o normalnej dla irysów liczbie płatków.  Jako towarzystwo dla pełnokwietnych dzwonków spoko ujdą a Alcatraz otrzyma z lekka "wiktoriański" fragmencik. Jednak zakupem dnia była brzoza Betula utilis 'Jacquemontii'.  Malutka, niezbyt droga i zaplanowana do formowania ( jakoś nie trafiłam na odmianę 'Doorenbos', która częściej tworzy  drzewo wielopienne więc wspomogę nieco tę  brzózkę ). Z brzozami himalajkami mam dobre doświadczenia, myślę że z tym maluchem też mi dobrze pójdzie.





Po przyjeździe ze szkółkingu trzeba było wszystkie te zdobycze posadzić, szczęśliwie pod tarczownicę i rodgersję miałam naszykowane już stanowisko. Irysom też dość szybko wygospodarowałam miejsce, cieciorka bezproblemowo powędrowała zarastać podwórkowe nieużytki a ja stanęłam twarzą w twarz z problemem brzózkowym. Nie da się ukryć - brzózka jak ma robić wrażenie to musi być wyeksponowana. Nie  tylko drzewo jako tło dla mniejszych nasadzeń, to ma być duże drzewo w roli głównej. Miejsce które sobie dla niej umyśliłam jakoś nie spełniało roli odpowiedniego stanowiska  dla gwiazdy, zaczęłam przymiarki w rożnych innych  miejscach. Wyszło mi na to że co nieco trzeba będzie usunąć ( stary jałowiec, który i tak łysieje i rokitnik, którego do tej pory mimo ciągłych planów wywałki nie miałam serca się pozbyć ), trochę przesunąć ( cisy, na szczęście system korzeniowy cisów znosi roszady ), dosadzić z boczku ( oczary, oczary ). Jak sobie uświadomiłam ogrom roboty, który jest przede mną macki mi opadły, odpuściłam dalsze sadzenie, zawołałam koty na apel, wzięłam aparat do ręki i fociłam zarośnięty Alcatraz,  trochę mniej zarośnięte podwórko i bawiące się koty. I tak to minął mi ten pracowicie ogrodowo spędzony weekend.






'Hollywood Nights' - irys TB w sprawie którego wdrożyłam śledztwo

$
0
0
Powietrze "stoi" i zaraz lunie z nieba, jak tu ogrodować w takich warunkach?! Tylko wirtualnie dziś się wyżyję ogrodowo, powtórka znaczy z dnia wczorajszego ( lało nieustająco ). Dziś na tapecie  'Hollywood Nights', kolejna ofiara znacznikowych pomyłek. Rosła sobie ta ofiara  ze znacznikiem siewki autorstwa pana Zbyszka Kilimnika, dopiero jak właściwa siewka zakwitła mogłam z czystym sumieniem oznaczyć prawilno irysa.  Znaczy śledztwo było przeprowadzone, bródki, hafty, struktura płatków zbadana, kwiaty niemal przenicowane - i  tak siewka to siewka a to co rosło z wbitym znacznikiem to słynne 'Hollywood Nights'. Odmiana zarejestrowana przez Rogera Duncana w roku 2000, w roku 2001 trafiła do handlu. 'Hollywood Nights' jest wynikiem krzyżowania 'Dusky Challenger' X siewka o numerze 1-M-37-24: ( 'Spin-Off' x 'Street Walker' ). Zakwita w środku sezonu kwitnień irysów TB. Ten piękny self , o barokowym kształcie kwiatów zdobył niemal wszystko co było do zdobycia z wyjątkiem Dykes Medal - Honorable Mention 2003, Award of Merit 2005 i John C. Wister Medal 2008. Myślę że oprócz "cywilizowanej" urody kwiatów swoją rolę odegrały w tym przyznawaniu wyróżnień takie cechy jak: długie kwitnienie ( bardzo dobre rozgałęzienie pędów ma ta odmiana ), zdrowie i wigor ( świetnie przyrasta ), doskonały wygląd w ogrodzie ( osiągany wzrost to 81 cm, pęd odpowiednio silny i roślina nie potrzebuje żadnych ustrojstw podpierających ). Aż dziw że taka niemal przerafinowana w odbiorze odmiana jest bardzo dobrym irysem bródkowym, nie wymagającym jakichś specjalnych zabiegów czy starań. Jedna rzecz ważna przy komponowaniu rabat z irysami o o barokowym kształcie kwiatów - te irysy nie znoszą  konkurencji. Są tak "bogate" i przyciągające wzrok że zarówno inne irysy jak też inne byliny kwitnące w tym samym czasie nie bardzo dobrze wyglądają w zestawie z takimi "cywilizantami". To nawet nie dwa grzybki w barszcz, to się qrczę robi wywar z muchomorów. Po mojemu to irysom bródkowym o tak skomplikowanych kształtach kwiatów najbardziej służą trawy. Nic wtedy nie zaburza tzw. oglądu i nie odciąga wzroku od irysowych kwiatów.



Zjawisko - "nieszczęsnemu, białemu żwiru, ooooo"!

$
0
0
Hej dziewczyno spójrz  na żwira, on przypomni ogród Ci - takie jakieś mam niepokojące wrażenie że ogródki właśnie nam się masowo zażwirowują. Najgorsze że sama do tego w jakimś tam ułamkowym ( promilowym, he, he ) stopniu się przyczyniłam - te piania nad żwirowiskiem u Beth Chatto, namawiania Tatusia i dalszych pokrewnych na zapuszczenie sobie żwiru, własne plany wobec przyszłej Suchej - Żwirowej. No tak, na usprawiedliwienie mam tylko to że ja nie myślałam że to tak można wykonywać. Znam z oglądu żywcowego świetną część żwirową w ogrodzie Ewandki - żwirowa droga dojazdowa i"pływające" po szarym żwirze suchatkowo - iglaste nasadzenia ( pod samym domem rosną odporne rodki ale one jakby już stanowią forpocztę tej drugiej części ogrodu ), z wirtualniaka znam inspirowany japońszczyzną ogród Danieli. No i w końcu znam z realu ów słynny ogród Beth C. ,  znaczy mogłam nie posiadać tzw. złych przeczuć. Tym bardziej że Tatuś też przyżwirował jeno fragment celem eksperymentu i ten fragment jest w zasadzie radośnie zarośnięty ( moja "średnia siostra" stwierdziła że ma gdzieś pająki i inne takie, bluszcz jest po to żeby się piął i pełzał ). No nie sądziłam że żwirek może być niebezpieczny! Jak się okazało jest i kusi brać ogrodniczą  jak żwirek dla kota kusi kota - co by tu jeszcze w żwirku uwalić?!  Mam wrażenie że  żwirek ostatnio detronizuje korę sosnową, królową zafoliowanych rabat. W końcu kora kiedyś tam się rozsypie a te, żwirowe diamenty,  są.... ten tego....niby wieczne - miłe to sercu oszczędnej Polki czy oszczędnego  Polaka.




"Podłoża" ze skał są różne jak skały z których powstały ale nie wiedziałam dlaczego Naród mój przez duże N pisany ukochał sobie to najbielejsze z białych. Normalnie biała lelija  czyli uwielbiana przez dawnych cmentarników Biała Marianna, rzecz jasna starannie rozdrobniona. Biała Marianna to jedna z najcenniejszych form marmuru, ale tzw. grys marmurowy ma się tak do urody dużych bloków jak diamentowa sieczka w "hamerykańskich" pierścionkach zaręczynowych ( "I Ciebie stać na brylanty!" ) do diamentu Koh - i - noor. Po pierwsze grys to nie jest to samo co żwir,  grys to kruszywo łamane, odpad powstający przy wydobywaniu kamiennych bloków, żwir to wyrób Made in Natura - luźne skały osadowe okruchowe, o średnicy większej niż 2 mm do średnic kilkucentymetrowych . Naturalny znaczy prawdziwy  żwir może być pochodzenia morskiego, rzecznego, jeziornego, polodowcowego, kamyszki są zwykle zaokrąglone ( różnica w zaliczeniu gleby pokrytej żwirkiem a tej pokrytej grysem jest odczuwalna,  wiem co piszę ). Takie ostre, grysowate twory ( sieczkę ) to można i owszem w górach typu alpejskiego spotkać, efekt wietrzenia skał znaczy.  I do ogródków typu alpinaria to takie grysy i owszem  paszą, ale  jak tu nie wierzgnąć na widok zagrysowanej "na biało" różanki czy obłożonych tą kamienną siekaninką  nasadzeń typu cztery berberyski na krzyż + iglak? I to grysem alkalizującym podłoże (  jeżeli ktoś myśli że przykrycie marmurowymi kamyszkami nie ma wpływu na glebę  bo kamyszki twarde i odporne, wody się nie boją to powinien sobie  uświadomić że marmur to nie granit a po ostrej zimie woda robi swoje, nawet z marmurem tak odpornym na wietrzenie jak Biała Marianna  -  im drobniejszy grys tym szybciej ulega degradacji  ). Oczywiście pod spodem zawsze może znajdować się nieśmiertelna folio - agrowłóknina pod którą zdycha wszystko, której położenie  zmienia strukturę gleby i powoduje z czasem problemy z roślinami, ale jest tak fajne i oszczędzające pracy w ogrodzie i w ogóle eko że  hej!  Założę się  że "Wszystko Dobre Folio - Agrowłóknina" akurat przed alkalizowaniem  grysem marmurowym, dolomitowym czy zakwaszaniem korą sosnową to gleby nie ustrzeże. W końcu woda gdzieś spływać musi.



Dlaczego Naród mój ukochany lubuje się tak w bieli mariannowej? - wydaję mi się że odpowiedź znalazłam w jednym z opisów zachęcających do nabycia owego cud grysu.  Tak, tak, grys "jest bardzo efektowny i od razu przykuwa uwagę" - przykuć uwagę efektownym efektem, coś z sarmackiej mentalności opisywanej przez Łozińskiego  skrzyżowanej z "ludowym" poczuciem piękna. Kontrast wydobywający wartości, jak to ćwierkają  ci którzy się kiedyś otarli o sztukę. Znaczy biały grysik + zielona trawka + czerwony i  żółty krzaczek + dużo zieleni z iglaczków ( układanka odcieni zieleni jak w pasiaku łowickim: kolor  groszkowy, kolor wiatrowy, kolor lekstryczny -  mnogość  gatunków iglaków zapewnia zieloną "kolorowość" ). Pięknie i barwnie, z tą  bielą  grysikową to wręcz odświętnie. Cepelia w nas drzemiąca, zduszona nieco wierandowymi obrazkami "ze świata" wychynie z duszy i zaryczy jak w przyśpiewce ludowej o białym misiu " Nieszczęsnemu , białemu żwiru, ooooo, co w ooooczach wywołuje  łzyyyyyy". Czy ten ogród "po polsku cepeliowski" ma szansę zapisać się jako jakaś tam narodowa mutacja sztuki ogrodniczej. Tak szczerze pisząc to śmiem wątpić. Jako dziecię miasta prządek czyli pomiot tradycji włókienniczej  oznajmiam że projektowanie ogrodów jest trudniejsze niż tkanie pasiaka łowickiego.  Tkanie pasiaka nie wymaga zaangażowania tzw. wyobraźni przestrzennej, kolorki trza ładnie dobierać i równo tkać. Pojęcie kurczliwości przędzy i rozpoznawanie stopnia skręcenia wełny jakoś łatwiej opanować niż wiedzę o florze ( bo flora to duża jest ) i umieszczaniu z głową jej przedstawicieli  w ogrodowej przestrzeni. I jeszcze o glebie trzeba coś wiedzieć i te cholerne grysiki znać żeby roślinki do typu  gleby i typu grysiku dobierać -  no ciężko jest. Prawdziwą cepeliadę ogrodową zaprojektować tak żeby jej szlag nie trafił to by była dopiero sztuka he, he. Ogródki grysikowe wykończają  co delikatniejsze  rośliny w szybkim tempie i tradycja "ogrodu po polsku cepeliowskiego" nie ma jak się narodzić. Ciągłe zmiany nasadzeń nie sprzyjają sztuce ogrodowej, niektóre rośliny ( większość drzew i krzewów ) muszą dojrzeć żeby  dobrze wyglądały i przede wszystkim żeby ogród dobrze z nimi wyglądał.

Teraz z innej beczki czyli o nieporozumieniu typu ogród bezobsługowy,  bo w żwirku czy tam grysiku nic się nie wysieje i w ogóle jest czysto  jak  w niemieckim filmie którego akcja się dzieje w Górnej Bawarii. He, he, he i jeszcze raz he! Nawet zaiglakowanie żwirowiska przed kiełkowaniem wrażych siewek nie chroni , a Niemce w Bayernie płuczą żwirki kärcherami Grubym drukiem - żwirek czy tam grys też trzeba pielić! I folija z agrowłókniną pod żwirkiem i  grysem nas nie uchronią przed zasiewem. Jak ktoś sądzi że ze żwirkiem i grysem jest prościej i łatwiej to wierzy w "Bajki z kopalń i kamieniołomów"!




Czyli co, nie robić żwirowisk? Owszem jak komuś pasi to robić ale może niekoniecznie z Białej Marianny, może niekoniecznie z grysu i może  niekoniecznie sadzić w tej żwiro - grysowszczyźnie wszelakie iglaki, magnolie oraz róże typu mieszaniec herbatni. Dobry ogród żwirowy wykonywa się tak - najsampierw pomyśl ile zajmie Ci pielęgnacja takiego ogrodu żeby dobrze wyglądał, potem usiądź na rączkach, może Ci ochota przejdzie. Jak nie przejdzie to pamiętaj że tyrawnik w ogrodzie żwirowym nie jest najlepszym z pomysłów ( te plamy zieleni w japońskich ogrodach to  niekoniecznie  - no cudne słowo to niekoniecznie - są  angielskie trawniczki,  a duża połać tyrawnika  z zażwirowaną rabatą po środku czy tam innym boku to nie jest absolutne mistrzostwo w dziedzinie projektowania ogrodów ). Poczytaj o frakcjach żwiru i  o tym dlaczego te kamorki największe powinny być pod spodem a  te mniejsze na wierzchu  i dlaczego żwirowe drogi czy tam inne ścieżki powinny być wykonane porządnie. Zacznij odkładać na solidnego kärcherowskiego myjaka (  znów usiądź na rączkach, może tym razem się uda i Ci przejdzie ), a potem poszukaj info jak sadzić a przede wszystkim jakie rośliny sadzić w żwirowym ogrodzie ( pamiętaj że kwasoluby trochę dziwnie w tym żwirku będą wyglądać ). A potem policz ile  musisz kasy na całe to przedsięwzięcie wydać . Jeżeli jesteś posiadaczem dużego ogrodu ryzykujesz palpitację serca więc weź kropelki uspokajające przed liczeniem,  jeżeli masz niewielki ogródek powinna wystarczyć autosugestia "To tylko pieniądze!". Jak masz duży ogród wlicz koszt firmy żwirkującej , sama lub sam ze żwirkiem w wiaderkach latać po dużym ogrodzie nie będziesz ( po małym się polata bo to się zimą odchoruje i szlus ).

I to by było na tyle. O żwirkach wykonywanych z betona nie piszę bo: wmawiam sobie że  potwory nie istnieją, obrzydzenie by mnie skręciło przy pisaniu, ten blog nie jest  prowadzony z myślą o inaczej intelektualnie sprawnych. Dzisiejszy post ilustrowany jest fotkami z kopalni dolomitu w Działoszynie.

O paprociach kolorowych jak kwiaty ( z przydługim "sobótkowym" wstępem )

$
0
0

Nie wiadomo kiedy, nie wiadomo jak i nagle bach zrobił się najdłuższy w roku dzień. Taki  że nocka ledwie parę godzin trwa, ledwie  poświata słoneczna zniknie na zachodniej stronie nieba to na wschodniej już widać poranne rozjaśnienie. Mgnienie oka na sen, zresztą po co spać w noc magiczną. Podywaguję sobie zatem w wigilię imieniny Janka. Najpierw trzeba wianki dla kocich panienek upleść a potem niech z kocurami poszukają kwiatu paproci, he, he. W czasach mojego dzieciństwa ( w dużej mierze spędzonego w jednym z najbardziej wysuniętych na północ zakątków Polski - najkrótsza noc w roku była jeszcze krótsza ) dziewczynki z namiętnością plotły wianki z chabrów, kombinowały z jakimiś ogarkami świec i chabrowo - świeczkową konstrukcję, cudnie płomieniem oświeconą  puszczały na wody Zatoki Puckiej. Dlaczego takie cuda wyczyniały żadna by  powiedzieć nie umiała ale cała  imprezka wiankowa łącznie ze zbieraniem tworzywa w gronie wczesnonastolatek i aspirujących fanek wiankowania w wieku 7 - 10 lat cieszyła się wielkim powodzeniem. Ktoś tam jakieś bzdury plótł ( oprócz tych wianków ) czyli powtarzał zasłyszane historyjki że to panny robiły te wianki dla kawalerów wyławiających symbole panieńskiej czci, ale kto by tam w takie opowieści wierzył. Chłopaki nie tyle były zainteresowane wyławianiem chabazi co raczej pomagały w wodowaniu  wianków ( jak to seksmisyjnie ujmę - wykorzystywało się ich jako służbę, he, he ). Bardzo młodociana płeć męska wyraźnie zawiedziona wykluczeniem z babskiej części imprezy usiłowała się mocno podpinać pod  te wiankowania ( "Dam ci gumę balonową i papierki z trzema Donaldami, ale ja zapalam świeczkę i woduję wianek" ). Nijak to do tych panieńsko - kawalerskich z lubością opowiadanych przez starsze lasencje opowieści dziwnej treści  o wyławianych  wiankach nie pasowało. Kwiatu paproci się nie szukało bo wiadomo że paprociowe kwiaty już znalazł  Mieczysław Fogg ( podejrzewało się też Alibabki ). Raczej starsze "towarzystwo mieszane" wyrażało chęć poszukiwań w paprociach he, he  ( ludzie nie bali się tak kleszczy ), najmłodsze było zbyt przejęte wodowaniem wianków i jeszcze bardzo dalekie od zrozumienia właściwego znaczenia  słowiańskich tradycji. Zresztą nie tylko słowiańskich bo dla wszystkich ludów północy najkrótsza noc w roku była świętem. Magia, magia i jeszcze raz magia!

Noc świętojańska to takie bez powodzenia zawłaszczane przez chrześcijaństwo święto z którego  nijak nie dało się usunąć ani zastąpić chrześcijańskimi legendami starych przedchrześcijańskich wierzeń.  Sprawa z góry była skazana na niepowodzenie bo z seksualnością chrześcijaństwo zawsze miało problem a dawne święto Kupały było przesycone seksem jak żadne inne.  Udało się jakość schrystianizować najkrótszą noc w roku, święto wiosny ( Wielkanoc  często wypadała w okolicach równonocy ) ale seks i śmierć  ( Dziady, Halloweeny i inne Zaduszki ) w prechrześcijańskim wydaniu obrzędowym przetrwały.  Tak to się robi jak się "kulturę i cywilizację" z odmiennego kręgu
kulturowego  importuje. Wszędzie tam gdzie nie stanęła stopa rzymskiego legionisty i nie było wielowiekowego przymusu administracyjnego,  chrześcijańska obrzędowość jest tak przesycona "pogaństwem"że w zasadzie chrześcijańska mitologia jest listkiem figowym ledwie przysłaniającym czasem to, a czasem nawet to  i owo. W  basenie Morza  Śródziemnego, wśród  dość podobnych wierzeń ludów zamieszkujących ten region, koncepcje chrześcijańskie miały odpowiedni podkład by mogły się ze starymi obrzędami stopić w sposób mniej jawnie wskazujący na prechrześcijańskie pochodzenie owych obrzędów. Znaczy im dalej w dzicz tym bardziej dziko ,he ,he. No i bardzo dobrze, gdyby nie ta dzicz to kurczaczki i zajączki z wielkanocnego koszyczka nie cieszyłyby dzieci ( że o poszukiwaniu pisanek ledwie napomknę ), święty Mikołaj w ogóle by nie istniał ( facet w czerwonym magicznym kubraczku, przynoszący w najkrótszą noc w roku podarki ma się tak do chrześcijaństwa jak ja, mastodont,  do baletu ), zniknąłby z domów  zapach tataraku towarzyszący Zielonym Świątkom  - niemal cała nasza obrzędowość towarzysząca chrześcijańskim świętom jest radośnie niechrześcijańskiego pochodzenia. Jedno co jest zdumiewające to fakt że większość ludzi w tym kraju święcie wierzy że głównie dlatego  są chrześcijanami  bo uczestniczą  w dorocznych obrzędach ( mniej niż połowa katolików uczestniczy w  umotywowanym biblijnie chrześcijańskim obrzędzie czyli mszy ). No słychać  chichot pogańskich przodków zza grobu!

Po tym przydługim wstępie wstępie wspominkowo - obyczajowym  przyjrzę się nieco bliżej paprociom pomieszkującym w Alcatrazie ( pojęcie porastać kojarzy mi się z zajmowaniem znacznie większych stanowisk niż te na których żyją paprocie w moim ogrodzie ). Temat paproci  w sam raz odpowiedni na czas nocy  świętojańskiej , zawsze lepszy niż tematy wiankowe, tym bardziej że w pewnym wieku to wianki się przykurzą i  przysuszą he, he. Alcatraz nie jest ogrodem idealnym dla paproci ale jest ogrodem w którym mogą w miarę dobrze egzystować  i sporo gatunków ma szansę na zajmowanie wraz z upływem czasu większych powierzchni niż obecnie zajmuje ( wiadomo -  drzewko robi odpowiednie zacienienie dopiero jak podrośnie ). Już kiedyś o swoich paprotnych planach pisałam na blogim  w tekściku O paprociach w Alcatrazie teraz dorzucę jeszcze  trochę tzw. obserwacji własnych ( i nie tylko własnych ).  Zacznę od kolorowych wietlic czyli Athyrium niponicum var. pictum. Swego czasu kupowałam odmiany różne ale moim jedynym zmartwieniem było to żeby się roślinki nie rewersowały. Teraz przyuważyłam że żeby u odmian kolorowych wietlic zaobserwować można było widoczne dla laika paprotnego różnice ( pterydomaniacy mają tzw. rozszerzone postrzeganie ) to  te wietlice muszą rosnąć w dość głębokim cieniu. Posadzone na bardziej świetlistych stanowiskach przyjmują ujednoliconą szatę. Prawilno posadzone w naprawdę mocno zacienionym zakątku miałam tylko dwie wietlice: 'Ursula's Red' i 'Burgundy Lace'. Rzeczywiście w drugimi trzecim roku  uprawy zaczynam dostrzegać że paprocie inaczej się wybarwiają w  zależności od odmiany, choć nie są to  takie różnice jakie widziałam w ogrodzie RHS w Rosemoor. Pewnie wilgotność powietrza robiła też w ogrodzie RHS swoje, no i rośliny były starsze, może nawet podziałkowe a nie z in vitro. Ucieszyłam się że 'Burgundy Lace' nabiera bardziej fioletowych tonów ale wygląd innych moich wietlic wcale mnie nie cieszył. Miałam  tzw. szerokie plany zakupowe a tu proszę, 'Silver Falls' wygląda jak 'Pewter Lace' ( no,  może ta pierwsza bardziej mikra ) a obie są bardzo podobne do odmiany 'Metallicum'.

 Jakoś nie śmiałam podejrzewać krętactwa i niezgodności odmianowej, bo paprocie z tzw. czystych źródełek ale na tyle mi nie grało że, poparta przez Mamelona mającą podobną zagwozdkę paprotną,  zapytałam o ten zgryz coolegę Paprotnego. Co prawda nie w upalną noc sobótkową  ale jednak coolega Paprotny wziął i mnie uświadomił - stanowisko ma kluczowe znaczenie ( o ile rzecz jasna paproć nie pochodzi od sprzedawcy, któremu wszystko jedno co pod jakąś tam nazwą sprzedaje ). Należy się też liczyć z tym że rośliny z in vitro mogą się jednak różnić od egzemplarzy matecznych ( z tą stuprocentową powtarzalnością wzorca w hodowli tkankowej to jest taki mit że sobótkowe opowieści o kwiecie paproci się chowają ) i to że zanim roślina z in vitro uzyska dorosły wygląd mija zazwyczaj parę lat ( czyli jest tak samo jak z hostami ). Rzeczywiście 'Ursula's Red' dość mocno różniąca się od pozostałych odmian tak pięknie zaczęła się różnić dopiero od niedawna. Cień, cień i jeszcze raz cień co potwierdziła cooleżanka Pollutonowska . Z  doświadczeń coolegi Paprotnego wyszło że 'Ursula's Red', 'Branford Beauty' , 'Ghost', i 'Ocean's Fury' ( trzy ostatnie takie na pół niponicum bo to hybrydki z Athyrium filix - femina - z jej odmianą 'Congestum Cristatum' w przypadku "Oceanicznej furii"  ) są najbardziej rozpoznawalne ( czytaj odróżnisz natychmiast bez wzornika kolorów ). Jednak nawet te niby rozpoznawalne najlepiej sadzić w cieniu,  niponicum w przepuszczalnym ale wilgotnawym i kwaśnawym podłożu, hybrydki zniosą nieco gorsze warunki glebowe ( ale bez przesadyzmu ). Wtedy jest spora szansa na podziwianie różnic odmianowych. Na koniec rozważań o kolorowych wietlicach dodam że coolega Paprotny postraszył że na rynku pojawiły się nowe ich odmiany i teraz to dopiero będzie jazda!






Konia z rzędem temu kto się zorientuje które odmiany wietlicy japońskiej są na zdjęciach. Ostatnia fotka powyżej przedstawia hybrydkę  'Ocean's Fury', jak do tej pory łatwo rozpoznawalną ( ha, dopóki się nie pojawią inne kolorowe formy cristata! ). Na zdjątkach poniżej wytłumaczenie dlaczego w ogóle kolorowe wietlice zawitały do mojego ogrodu - jedno słowo - Rosemoor. Niech to szlag trafi, tak mnie przyuroczyło że nie pomyślałam że klimat łódzki to nie ten sam co  w Devon, że rośliny sadzone w ogrodach RHS muszą spełniać pewne standardy i że  Alcatraz nie jest najbardziej cienistym ze znanych mi ogrodów. No magia zadziałała, paprotna i tajemnicza, z pamięcią praczasów kiedy to dinozaury sobie ujadały wieczorami zamiast psów. W genom paprotny to wszystko wpisane i  z lekka złośliwie i zwodniczo emanuje w angielskich ogrodach w okolicy nocy sobótkowej ( tak, tak sabatkowej - to od tego ta sobótka została ukuta ).


Na upały - cieniolubna zieloność

$
0
0
Ostatni post był długi dygresyjny, to ten będzie krótki. Na razie u mnie Solexit, znaczy siedzę w domu i kombinuję jakby tu upału nie wpuścić. Podlewam wieczorami i na tym kończy się działalność ogrodowa. Szczęśliwie jutro ma podlać za mnie, mam nadzieję że przy okazji nie zafunduje huraganu i ekstra wyładowań elektrycznych. Koty zmęczone upałem wylegują się w cieńku , ewentualnie zaliczają kuchenne i łazienkowe kafelki ( szczególnie łazienka cieszy się dużą popularnością - chłodek tam miły ), Dziś obrazki z cienistej części Alcatrazu, mocno zielone czyli wypoczynek dla oczu. Zaczynam od paproci, ukochane nerecznice dają radę!




Całkiem nieźle też ruszyły niekropienie. Tak, tak,  niekropień to  polska nazwa paproci z rodzaju Adiantum. Szczerze pisząc to bardziej mi się podoba staropolskie określenie złotowłos, niekropień jest okropny. Uprawiam trzy okropnie nazwane niekropnie - Adiantum venustum ( tak sobie porasta, liczyłam na  większe efekta ) i dwie  odmiany Adiantum pedatum - 'Imbricatum' ( pierwsza fotka poniżej ) i 'Miss Sharples' ( focia nr 2 poniżej ). Być może przyczyną mniejszego wigoru Adiantum venustum było zeszłoroczne przesadzenie, ta paproć ponoć nie lubi zmieniać stanowiska.



Dobrze mimo tych upałów dzieje się też hostom. Nie tak dawno porządnie przylało i  temperatury nie całkiem osuszyły jeszcze wierzchnią warstwę gleby. Owszem podlewam  hostowe  towarzystwo ale to raczej takie symboliczne zroszenia są ranne i wieczorne a nie porządne podlewanie.




Powolutku, po cichutku a jednak stale w górę i "w boczki" rozrastają się moje dwa "cieniste drzewka". Dereń skrętolistny Cornus alternifolia 'Argentea' i klon polny Acer campestre'Carnival', oba drzewka dobrze rosnące w cieniu,  niezbyt wysoko bo tak z 3 - 4 metry wysokości osiągają, odporne na zimowe chłody. Jedyne czego im do szczęścia trzeba to dość żyznej ziemi ( choć spoko, zniosą i tę mniej żyzną ) i przede wszystkim wilgoci  trochę więcej niż przeciętnie w glebie jest ( co nie znaczy że nie poradzą sobie na bardziej suchych stanowiskach, ale wtedy czeka nas paroletnie podlewanie młodocianych drzewek ).



 Na koniec  zdjątko ilustrujące poszukiwanie chłodku - ziemia w miarę oczyszczona pod nasadzenia jest natychmiast "zalegana".  Szpagetka i  uczulony na słoneczko Felicjan raz - dwa wykorzystują  swoje  inwalidzkie uprawnienia i nijak się ich nie przegoni. Zresztą nawet za bardzo nie próbuję, kto by w takie upały energię tracił na daremne działania.


Dzień z życia pańci wielokotnej

$
0
0
Mrrr,  mrrr, mrrr.  Wstawaj, nie udawaj że śpisz. Tak strasznie mi gorąco! Dlaczego nie chcesz złapać mi tego komara albo choć mnie pod ten sufit podrzucić?! Czy ktoś widział dziś  gołębie? Jak  tak dalej będzie to ja się wyniosę do Norwegii,  mam w sobie norweską  krew - zobacz jaki mam podszerstek! Gdzie jest ta piłeczka co ja ją tu sobie odłożyłam?! Nie będę  przy nim spał!!! Bufon mi żarcie wyżarł! Wstawaj, wstawaj, już prawie trzecia rano, czas na wczesne śniadanko. Ten  monitor to nie ja wywaliłam! Gdzie są  świeżo przyniesione paszteciki? Kto powiedział że koty nie mogą jeść lodów, no kto?! Wpuść muchy do domu albo Cię zagryzę! Będę polował! Jak nie dostanę tej wołowiny to odchodzę!!! Upał mi zwiększa łaknienie, dziwne nie?! Albo ona, albo ja! Jakby się tak położyć pod szafką, wsunąć łapę i przyhaczyć pazurem to się powinno otworzyć. Jak przyjemnie jest w tej wannie z tą chłodnawą wodą. No kto powiedział że koty nie mogą w wannie brodzić, no kto?! Chcę tego ptaka. Nie zaraz tylko już, natychmiast! A on się zrzygał kłaczkiem! Myślę że ona ma kleszcze i nie zasługuje na miejsce w wyrku. Jestem królem zwierząt!!! No i moja droga, on wąchał jej tyłek. Pies od sąsiadów  to już całkiem zgłupiał, nawet nie ujada jak Ja po płocie chodzę! Wielki Kotowy jak mi gorąco, będę w łazience leżał z moim norweskim podszerstkiem. Ten  kretyn myśli że ma szlachetnych przodków i koneksje - szlachetnych przodków i  koneksje to mam Ja! Na pewno ona nie zasługuje na miejsce w wyrku - ma pchły!!! Czy już jest obiad? Włącz wiatraczek, tylko żeby mocno mi nie wiało. No znowu zaległ w umywalce, zawsze zajmie najlepsze miejscówy. Dlaczego nie ma wody w wannie?! Gołębie już są? Tu stała miska!!!

Zobacz jaką sztukę robię! Rany, jak to sznupę drze! Przecież ustaliłam że będę jadła tylko mięso, nie chcę paszteciku. Jej nie dawaj, poświęcę się i zjem! A jakbym tak zaczął udawać  chorego? Gad w umywalce to symulant! Ten  kubek to ostatnie bezguście, najlepiej będzie  go potłuc! Kubek to nie ja zwaliłam, sam zleciał. Dlaczego ja jestem wypraszana, no dlaczego, Ja się pytam?! A Ja to  jestem grzeczna i nic za tę grzeczność nie chcę - oprócz mięsa wołowego codziennie, usługiwania całodobowego i jeszcze paru drobiazgów. Czy ktoś w końcu napuści wody do wanny?! Co jest do jasnej cholery z tą kolacją?! A kiedy był podwieczorek i dlaczego Ja nic nie wiem o tym  że był? Jak to nie było podwieczorku?!!! Chcę  rybę! Poleżę sobie na klawiaturze  to  będę w centrum zdarzeń. Wychodzę i nie wiem kiedy wrócę. No tak, znów idzie wąchać jej tyłek! Szybko, gołębie już są! Co za głupie ptaki, nawet nie zaczekały żebym je złapała! Czy  już będzie napuszczana woda do wanny? Natrysk to głupie urządzenie, wanna jest lepsza. Bo Ja się tylko poczęstowałem! Proszę mi tu bez  słabo uzasadnionych pretensji! I co z tego że zjadłem?!!! Czy teraz będzie drapanie? Wróciłem - jest coś do jedzenia?  Kocham nocne życie, takie  barwne i hałaśliwe! Proszę  Cię, złap mi tego  nietoperza. Dlaczego idziesz spać, noc jeszcze młoda?  Pokazać Wam jak turlam orzech po posadzce? Ja  śpię na  tobie, zamówiłam sobie to miejsce. Won, Ja byłam pierwsza!!! Zagryzę cię! Naprawdę już  dziś koniec z wanną? Zjadłbym coś. Ja też. Chcemy prawdziwej kolacji! Jak dasz mi połowę żarcia to dam ci powąchać tyłek. Co za kota, moim zdaniem nie zasługuje na miejsce w wyrku. W dodatku na pewno ma kleszcze i pchły! Nie zasypiaj, a mizianie?! Mrrrrr, mrrrrr, mrrrrrr.


Dzisiejszy wpis ilustrują grafiki japońskiego mistrza z przełomu XIX i XX wieku - Ohara Koson był przedstawicielem ruchu Shin-Hanga, próbującego ( moim zdaniem z powodzeniem ) odświeżyć formułę tradycyjnego drzeworytu japońskiego ukiyo - e. Termin Shin-Hanga można przetłumaczyć jako Nowy Druk, choć ładniej by brzmiało Nowa Grafika  ( taaa, tłumaczenia dokładne nie są ładne a te ładne nie są dokładne ). W roku 1915 wymyślił go niejaki Watanabe Shōzaburō na określenie nowego stylu grafiki, której odbiorcami byli przede wszystkim ludzie Zachodu. Może stąd sporo w tych drukach nawiązań do prądów obecnych w zachodniej sztuce. Okres świetności tego typu grafiki zakończył się szybko. W czasie II wojny usiłowano wpleść treści propagandowe do tematów grafik, potem zaczęto reglamentować materiały dla artystów, a jeszcze na koniec otwarcie zmuszono artystów tego ruchu do robienia propaństwowych, cesarskopoddańczych i w ogóle hurra grafik w celu umocnienia morale. I tak starannie zarżnięto tę sztukę.

Nadeszło lato - szpiegowski spacerek po obrzeżach miasta Łodzi

$
0
0
No i nadeszło lata, sezon ogórkowy i czas wakacyjnego odmóżdżenia. W tym roku wakacyjny odjazd zainaugurowali Brytole, którzy byli za a nawet przeciw. Teraz wszyscy polityczni u nich robią sztuki żeby wyjść nie wychodząc. Klasa polityczna robi nam się coraz śmieszniejsza, tylko czekam jak Amerykańce wybiorą Trampka ( nasza obecna władza będzie miała dylemat, niby rudy i niby Donald i niby niemieckiego pochodzenia - ciekawe co robił dziadek? - no ale kochane dolary, bat na Moskala - akurat! - i w  ogóle zwierzchność atomowa ). Szum medialny taki że już nie wiadomo jaki jest real, wolałam stare dobre czasy,  kiedy Nessie wypełzała z Loch Ness żeby latem pozować zapalonym śledczym z tymi ich  kamerami  i innym sprzętem. Jak mogę staram się nie słuchać, nie oglądać i uciekać od tej papki pseudoinformacyjnej sączącej się z wirtualniaka. Ponoć pozbawiam się  porcji  zdrowego śmiechu ( tak  twierdzi Tatuś ) bo teraz  my zalążek Międzymorza będziemy wprowadzali dobrą zmianę w EU, ale co tam. Dopóki nie będzie tajemniczych zwierząt w puszczach i lasach Polandii,  nie obrodzą w ogrodach marchewki o dziwnych kształtach, a w Pipidówku Dolnym na  koloni pod lasem nie wylądują ET, przy okazji niszcząc zboże - niczego  nie będę w wirtualnym słuchać i czytać. Mam swój ulubiony rodzaj wiadomości à la Radio Erewań, bełkotów udających wiadomości  w starym stylu  -  nieeeee, za stara konserwa jestem.

Niestety bycie konserwą, w dodatku starą ma swoje skutki. Skleroza mnie taka  bierze że  tylko ręce załamywać i łzy  ronić. Znów zapomniałam wysiać maciejkę! Dno i metr mułu. W lipcu będą pachniały lawendy,  lipy i lilie ale ulubiony letni zapach pojawi się w ogrodzie najwcześniej w sierpniu. Oprócz torebeczki z  nasionami maciejki znalazłam podobną  torebeczkę z nasionami groszku pachnącego. Ha, pamiętam jak pod koniec  marca obiecałam sobie to wysiewanie! Tralala,  "W  tym roku to już na pewno!". Tak, te  obiecanki  pamiętam ale na tym koniec, na real to się nie przełożyło. Samego zasiewu nie pamiętam bo go nie było,  w którym  to zjawisku niepamięci  niewykonania staram się dostrzec coś pozytywnego. Jeszcze nie konfabuluję i nie stwarzam sobie alternatywnej  wizji przeszłości. Zdaje się  że to teraz rzecz na wagę złota, he, he.

Z Mamelonem jest gorzej.  Ostatnio moja przyjacióła przypominała sobie zeszłoroczne zakupy w szkółce różanej u Chodunów. W hipokampie miała jakieś zwarcia czy cóś, bo jej się wszystkie zeszłoroczne zakupy różane na się nałożyły. Usiłowała sobie przypomnieć, duże oczka robiła, po nosie się drapała ale w końcu stworzyła bajkę która nijak się miała do rzeczywistej historii. Sławencjusz i ja przecieraliśmy  ślepia ze zdumienia kiedy Mamelon snuła różane opowieści. Zderzona z realem Mamelon postanowiła  zadbać o styki i inne ukrwienia  i zastosować dietę kaszowo jaglaną ( Mamelon i Dżizaas są fankami tej kaszy ) w celu dostarczenia  surowców dla dobrego funkcjonowania naczyń włosowatych. No tak, żeby pożreć jaglaną to każdy pretekst dobry!

Ja postanowiłam walczyć ze sklerozą wyposażając krew w dodatkowe cząsteczki tlenu. Znaczy dotlenić się trochę, wyleźć w  tym celu z miejskiego ogrodu i wpłynąć "na suchego przestwór oceanu". Co prawda to nawet nie była namiastka namiastki stepów tylko zwyczajne pola, "wszystko zielone" które mogę zobaczyć robiąc wypad za rogatki Odzi, ale co tam. Na polnej ścieżce, wśród zbożowych łanów należycie zachabrowanych, czułam się jak wieszcz "Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów". Powietrze nie stało w miejscu bo nie uwięzione w miejskich murach, tlen się łączył z hemoglobiną i zrobiło mi się na tyle dobrze że  pogapiłam się na  ogródki prawie wiejskie.









I zrobiło mi się jakoś tak optymistycznie. Wieś niby  tuż pod miastem, nawet nie wiem czy administracyjnie to  nie jest już Ódź,  ale ogródki wcale nie takie paskudne jak te wykrojone według  "miejskiego  szablonu". Owszem pojawiają się tuje,  biały żwirek czy bocian rabatkowy (  Gadżetis  chinensis ) ale jest mnóstwo ogródków w których widać różane krzaczory, kępy lilii i liliowców, prawie zapomniane już rośliny ozdobne  takie jak szparag lekarski czy lwie paszcze. Oczywiście to wszystko w tzw. przedogródkach, bo wieś to ulicówka a przedogródki w takowych układach  urbanistycznych  to tradycja ( sady, warzywniki to za domem, a  podwórko to część gospodarcza, często miejscami wybrukowana ). W mieście ludzie  też mają przed budynkiem  przeogródki a z tyłu domu albo pierdolnik albo teren zielony ( Mamelon uchodzi za zboczka bo ma ogródek  "po całości" ). Jednak przeogródki miejskie wyglądają na tle tych wiejskich jakby nie wyglądały. Jak tu porównać parę berberysów  płożących, świerka srebrnego ( wielki hit lat siedemdziesiątych ) posadzonego tradycyjnie tuż za oknem, niedaleko ściany  budynku, zdarza się że przyciętego w fazie  dorosłej ( nie ma to jak upieprzyć drzewo 5 metrów nad ziemią ), coś takiego jak żywotników sztuk kilka a każda z nich inna, skarlałego rodka wystawionego  na słoneczne promienie  z tą wsiową masą kwietną, wokół której uwijają się pszczoły i motyle, no i inne bzykacze. Porównania nie ma bo co tu porównywać?  Cel posiadania ogrodu inny. Na wsi dalej uchował się  model ogrodu gdzie można realizować potrzebę uprawy roślin, a w mieście mamy do czynienia z zaiglaczeniem ogrodowej przestrzeni mającej uwolnić nas  od obowiązku ogrodowania.  Tak jakby miejskim ludziom uprawa bylin czy kwitnących krzewów róż pachniała uprawą ziemi - be, fe  i w ogóle włościaństwo! Lepiej "kfiotów" nie sadzić, jeszcze ludziska pomyślą że właściciele cud willi mają słoikowy rodowód ( co jak  powszechnie  wiadomo  jest zbrodnią  niemal równą zdradzie stanu, he, he ). Na wsi problem słoikowy odpada, przedogródki takie jakieś bardziej szczere. Nie znaczy że ludziska żywotników nie sadzą -  sadzą  i owszem, tylko że bezszpalerowo ( ciekawe dlaczego akurat w tej wsi ten rodzaj żywopłotowania się nie przyjął ).  No i  masowo nie tyrawniczkują przy tym zapamiętale, trawa  porasta inne części  gospodarstwa a nie przedogródek. Koszenie w kółko Tyrawnika w przedogródku wiejskim chyba nie cieszy się wielkim powodzeniem, bo na tej mojej sąsiedzkiej wsi coś takich ogródków mało - iglaki tak,  bukszpany tak, nawet rodki i azalki tak - ale Tyrawnik w miejscu reprezentacyjnym zdecydowanie nie. Bezczelnie przyznam że to miód na moje serce! Ludziska nie całkiem zgłupieli, pracę przy bylinach i krzewach "lubieją",  ogrodowanie czynne z przycinaniem, pieleniem i podlewaniem jeszcze nie zaginęło. Znaczy są  tacy zwyczajni ludzie którym posiadanie ogródka kojarzy się z przyjemnością uprawy roślin a nie tylko z posiadaniem miejsca do grillowania ( nie żebym była przeciwna ogrodowemu grillowi, dziwi mnie tylko sprowadzenie ogrodu jedynie do funkcji kuchni i salonu na świeżym powietrzu ).

Zdjęć  cudzym  ogródkom robić nie wypadało, mogłam tylko sobie ślepia napaść i szpiegować co z czym sadzą - Wielki Ogrodowy widziałam fajne połączenie liliowców rdzawych z liliami Henry'ego ( Darek, mało ogródkowy małż Marty ochrzcił je kiedyś odcebulowo  "bulbami Henryka" - przepiękna nazwa ), gipsówką i szparagiem lekarskim - świetnie to wyglądało! O kolorowych złocieniach, ostróżkach, szalejących powojnikach ledwie napomknę. Dla Was powklejałam zdjątka zachabrowanych pól - chabrów po rowach i w zbożu tyle że wiatr  przynosił ich delikatny zapach aż na chodniczek przed przedogródkami.

Pochwała gipsówki

$
0
0
 Jej uroda dotarła do mnie w całej swojej delikatnej i subtelnej  okazałości ( sic! - oksymoron, ale tylko pozornie ) podczas spacerku szpiegowskiego. Gipsówka w ogrodzie  na początku lipca rulez, jak to pisują kibice na murach. Niepozorna bylina, kojarzona najczęściej z wypełniaczem dodawanym do  "prawdziwych" kwiatów w tzw. florystyce czyli w kwiaciarnianych bukietach.  No i szlus, po co taki badziew w ogrodzie uprawiać, jak tu tyle  "piąknych" roślin o okazałych kwiatach można posadzić. Hym, florystyka  może  nie jest królową nauk czy też właściwie królową wiedzy,  ale pewne jej prawidła można z powodzeniem zastosować w ogrodzie. Uprawa na jednej rabacie zbyt wielu roślin o wielkich kwiatach, kwitnących w tym samym terminie źle się dla  rabaty kończy. Nie , nie z powodu wyjaławiania gleby, inwazji szkodników czy czegoś w tym guście. Taka uprawa źle się kończy bo rabata z przecudnych wielkokwiatowców jest męcząca dla naszego zmysłu spostrzegania. Uroda roślin o wielkich kwiatach zaczyna nam się rozmywać w powodzi innych roślin o kwiatach równie wielkich  i przecudnych. Więcej i więcej  grzybków do tego barszczu.
Gipsówka może  być takim dodatkiem podkreślającym urodę kwitnących w lipcu roślin o większych kwiatach. Sprawdzi się w tej roli doskonale,  w białych chmurkach liliowce. lilie , róże wyglądają  uroczo. Można też potraktować jej subtelną urodę jako główny atut rabaty -  gipsówka w trawach,  miód i oblizywanie paluchów.



Gipsówek sporawo,  mam trochę gatunków i odmian  do wyboru. Zacznijmy od podstaw. Poprawna polska nazwa to łyszczec (  wiem, nie jest to nazwa najpiękniejsza, pewnie dlatego częściej używa się nazwy gipsówka ) nazwa łacińska brzmi Gypsophila. Tłumacząc łacinę dowiemy się że roślinka jest przyjacielska w stosunku do gipsu, co od razu wskazuje nam jakie podłoże lubi większość gatunków gipsówki. Ma być alkalicznie, suchutko i słonecznie jak na nagrzanym górskim stoku. Gipsówki mogą być roślinami jednorocznymi, dwuletnimi i wieloletnimi. Taka występująca u nas "w dziczy" gipsówka polna, znaczy łyszczec polny Gypsophila muralis jest roślina jednoroczną, występujący w naturze w Tatrach i Pieninach łyszczec rozesłany Gypsophila repens i dziko porastający w paru miejscach na Nizinie Podlaskiej i w dolinie Bugu koło Hrubieszowa łyszczec wiechowaty Gypsophila paniculata to byliny. Tę ostatni gatunek często ucieka z ogrodów i dziczeje, stąd na gipsówkę natkniemy się nie tylko na Podlasiu ( dla urody łąki może nie ma to znaczenia ale botanicy skrupulatnie oddzielają tzw. stanowiska naturalne od tych na które roślina została zawleczona ).




 Gipsówka wiechowata Gypsophila paniculata ma odmiany ogrodowe, lecz głównie uprawiana jest nie  w ogrodach tylko w gospodarstwach ogrodniczych na tzw.  kwiat cięty. Nie wszystkie odmiany gipsówek uprawianych pod folią zdają u nas egzamin w gruncie ( nie wiem dlaczego ), co nie znaczy że nie należy próbować ich uprawy. Gipsówki wiechowate dzieli się je na gipsówki drobnokwiatowe i wielkokwiatowe. Różnica taka minimetrowa, he, he. Najczęściej można natknąć się w handlu na odmiany: 'Snowflake'( znana też jako 'Schneeflocke' kwiaty ma  pojedyncze i białe ), 'Bristol Fairy'( dorasta na maksa do około metra wysokości, ma białe pełne kwiaty o średnicy dochodzącej do 12 minimetrów),'Bristol Fairy Super' ( odmiana zaliczana do gipsówek drobnokwiatowych, tylko część kwiatów jest pełna, ale to w takiej wypędzanej uprawie na potrzeby florystyki, w gruncie na ogół kwiaty pełne, jak tylko roślina się zadomowi na stanowisku ), 'Double Snowflake' ( kwiaty białe, dubeltowe  ) 'Perfecta'( dorasta do 30 - 40 cm wysokości, kwiaty pełne białe, duże, wytrzymała na mróz ), 'Compacta Plena' ( niższa odmiana o półpełnych, bardzo lekko różowiejących kwiatach ),'Pink Star' ( dorasta do 45 cm, kwiaty różowe  i pojedyncze ) 'Flamingo' ( dorasta do około metra, kwiaty pełne jasnoróżowe, niestety ponoć krótkowieczna ), 'Pink Fairy' ( dorasta do 45 cm wysokości, kwiaty różowe dubeltowe,  wytrzymuje spadki temperatury do niemal  - 29 stopni Celsjusza ). Nieco ciężej wyhaczyć odmiany nowsze takie jak 'Million Stars' (  wyhodowana przez szkółkę Danziger w Izraelu świetna odmiana, w 1999 roku "wypuszczona" na świat podobne to odmiany to 'Golan','Hora' ),  odmiany z serii Time - 'Double Time' ( kwiaty białe dubeltowe ), 'Over Time' ( znana też jako  'Esm Alicia', kwiaty białe pełne ), 'Party Time' ( dorasta do 80 cm, kwiaty pełne o  białej barwie o średnicy do 8 minimetrów )'Fun Time' ( dorasta do 70 cm ), odmiany serii Festival -  'Festival White' ( zarejestrowana  w 1992 roku odmiana, dorasta do około metra wysokości, część kwiatów ma pojedynczych ale sporo też dubeltowych, dość odporna na mróz ), 'Festival White  Flare' ( kwiaty białe półpełne )'Festival Star'( zwana inaczej 'Danfestar',  kwiaty białe pojedyncze, duże, sprawia wrażenie takiej "krępej" odmiany ),  'Festival Pink' (  kwiaty  różowe pełne ),  'Festival Pink Lady'( kwiaty półpełne różowe ), 'Festival Pink Splash'( stosunkowo nisko rosnąca, zwarta  odmiana, o różowych pojedynczych kwiatach ), 'Red Sea' ( kwiaty pojedyncze różowe ) , 'Mirabella'( dorasta do 70 cm ), 'Xlence' ( dorasta  do  80 cm ), 'My Pink' ( dorasta do 80 cm, uznana za pierwszą różową wielkokwiatową gipsówkę ), 'New Love' ( kwiaty białe pełne, dorasta do 80 cm ), 'Stella Maris'( tak samo jak u  'New  Love' ) - wszystkie te odmiany to raczej do tej pory uprawiano u nas pod folią.  Jak zachowują się gruncie w naszych warunkach zimowych  powiedzieć  ciężko,  po szkółkach raczej nie ma ich co szukać, bo to są właśnie te gipsówki z bukietów, znaczy uprawiane na potrzeby florystyki. Szkoda bo kto wie czy spora część z nich nie zadomowiłaby się u nas na stałe. No ale wzdychając za odmianami zawsze możemy uprawiać naprawdę urodny  "czysty" gatunek.



Gipsówka rozesłana czyli Gypsophila repens  też występuje w odmianach, może nie jest ich tak dużo jak w  wypadku gipsówki wiechowatej ale nie ma co narzekać.'Dubia'  odmiana oczerwonawych  pędach , z białymi kwiatami z przebłyskami jasnego różu.  Dorasta do 8 cm wysokości, poducha znaczy, kwitnie w maju - czerwcu. Odmiana 'Rosea' ma pojedyncze jasnoróżowe różowe kwiaty, odmiana 'Filou White' kwitnie bardzo obficie, kolor jej liści określa się jako "morski", kwiaty rzecz jasna są white. Jest też odmiana 'Alba',  też o kwiatach białych jak  śniegi. 'Dorothy Teacher' ma kolorek morski liści i  jasnoróżowe kwiaty, 'Letchworth' jest czasem określana jako  prawdziwie różowokwietna - hym, tego......no to prawdziwy  różyk jest bardzo jasny. "Prawdziwy", znaczy solidniejszy odcień różu to  kwiaty tej odmiany mają w pąku. Co nie znaczy że'Letchworth' nie jest urodną odmianą. 'Silver Carpet' - gipsówka znaleziona w holenderskiej szkółce Kwekerij De Hulst-hof jako sport odmiany 'Jolien', kwiaty biało - różowe ale nie one są atutem tej odmiany tylko trwałe wybarwienie ( ha, już to widzę! ) liści. Tę odmianę określa się jako pstrolistną, dla mnie to po prostu klasyczna variegata, czyli odmiana o biało obrzeżonych końcówkach liści. Przyznam że jakoś nie bardzo wierzę żeby 'Silver Carpet' nie wytwarzała zielonych pędów, po ostatnich przygodach Mamelona z variegowatymi bylinami "najnowszej generacji" ciężko zachować taką wiarę. No ale może obrażam szanowną gipsówkę, może ona jak to kolorowolistna odętka wirginijska - zawsze cudna i prawilna! I niezbyt ekspansywna, co z kolei na zasadzie skojarzeń może doprowadzić nas do wniosku że gipsówka 'Silver Carpet' wigorem nie zachwyca. He, he, podejrzliwa jestem! No tak ale rzeczona gipsówka kolorowolistna przynajmniej od 2004 roku w tzw. obrocie i jakoś szaleńczej kariery w ogrodach nie zrobiła. Może to dlatego że woli chłodniejszy klimacik, jak to wypisują w ofercie jednej z angielskich szkółek. Tak szczerze pisząc chętnie bym się przekonała sama jak to z tą gipsówką jest, ale wymagałoby to "zagramanicznych" zakupów bo w ofertach polskich szkółek jej nie znalazłam.

Bardzo długo kwitnąca 'Rosenschleier', dorastająca do 30 cm wysokości, z podwójnymi różowymi kwiatami ( znana też pod nazwą 'Veil of Roses' )  to hybryda powstała z Gypsophila paniculata skrzyżowanej z  Gypsophila repens.

Gypsophila monstrosa to z kolei  mieszaniec Gypsophila repens zGypsophila stevenii. Kwiaty białe, zebrane w luźnewiechy pokazują się w maju - czerwcu. Roślina dorasta do  40 cm.

Łyszczec baldachogronowy  ( okropna nazwa ) z łacińska zwany   Gypsophila fastigiata to dorastająca  do 45 cm bylina kwitnąca w lipcu i sierpniu. Jego odmiana 'Silverstar' jest dla mnie dość zagadkowa, nie znalazłam info czym różni się od  gatunku. Sprawa dla  łyszczycologa!




 Na skalniakach oprócz  Gypsophila repens możemy uprawiać łyszczec rogownicowaty Gypsophila cerastioides. To  jestzimozielona bylinka pochodząca z Himalajów, kwitnąca od późnej wiosny do połowy lata. Kwiaty ma  bardzo drobne, zebrane w luźne kwiatostany. Są  bardzo różne, nie wiem od czego zależy ich barwa, może to tzw. zmienność w obrębie taksonu. Te kiaty mogą być białe albo różowe z purpurowymi żyłkami. Dużo ich, choć nie jest to aż tak spektakularne kwitnienie jak u innych gipsówek. Liście są małe, owalne i owłosione. Bylinka dorasta ledwie 10 cm wysokości, kępę robi za to szerszą, spoko ze 20 - 25 cm szerokości. Świetny zadarniacz, odporny na mrozy ale nie znoszący  zimą wody w korzonkach. To jest gipsówka lubiąca lekko kwaśnawą ziemię. Bardzo ciekawą gipsówką jest pochodząca ze wschodnich i  południowych Karpat Gypsophila petraea. Dorasta do 20 cm, białe kwiaty ma zebrane w główki,przypomina bardzo zawciąg nadmorski.

Do  "zabaw alpinaryjnych" używa się też jeszcze mniejszych gipsówek. Tak malutka  pochodząca z Kakukazu  i gór północnego Iranu Gypsophila aretoides ma  Liście maleńkie, drobne kwiatuszki białe. O ile ma sucho zimową porą powinna dać radę w naszym klimacie ( w necie info że uprawiać można w strefie 5 ). Na maksa dorasta do 5 cm wysokości.  Gypsophila tenuifolia dorasta do 10 cm wysokości, kwitnie białymi kwiatami dość dużymi ( jak na taką małą roślinę ) w połowie lata.

Oprócz bylinowych gipsówek w ogrodach uprawia się gipsówkę jednoroczną czyli łyszczec nadobny, roślinę nazywaną też gipsówką wytworną. Gypsophila elegans  kwitnie  przez całe lato mnóstwem drobnych, białych kwiatów, czasem z różowymi lub purpurowymi żyłkami. Ma wzniesione, cienkie pędy,  silnie rozgałęziające się w połowie długości. Osiąga do wysokość 60 cm,  jej  szerokość  dochodzi do 25 cm. Odmian całkiem sporo:'Covent Garden','Grandiflora Alba', 'White Elephant', czy też kwitnące na różowo'Rosea', 'Carminea', 'Red Cloud'.

Jak uprawiać "oddech dziecięcy" ( taka jest potoczna nazwa tej rośliny w krajach anglojęzycznych,  u Niemiaszków to Schleierkraut, tak mniej poetycko ). Przepuszczalna gleba, w miarę zasobna ( jak będzie zbyt zasobna to gipsówkę szlag może trafić ze szczęścia ), dużo słońca i bez przesady z tą wodą. Prawie wszystkie gipsówki kochają wapno, nawożenie dolomitem wskazane. Ponoć jeszcze lepiej sprawdza się wymieszanie gleby w której ma być gipsówka sadzona z grysem wapiennym. Po kwitnieniu dobrze ściąć pędy rośliny. Tak w skrócie  wygląda uprawa niemal wszystkich gipsówek. Gipsówki są długowieczne, na jednym miejscu mogą  "siedzieć"  nawet paręnaście lat ( niestety nie dotyczy to wszystkich  odmian Gypsophila paniculata ). Na zdjątkach gipsówki wiechowate Mamelona i moje.

Lipiec lipowo - dżemowy czyli prawdziwe lato!

$
0
0
 Jeżeli ktoś z Was mieszka  przy ulicy wysadzanej lipami to wie co się teraz u mnie dzieje - lipowy  lipiec totalnie znokautował wszystkie inne pachnące lipce.  Kwiatami lipy pachnie  wszędzie , w każdym zakątku domu.  Upalna pogoda sprzyja rozprzestrzenianiu się lipowych woni, zapach niesie choć ode mnie z kamieniczki do  ulicy zalipowanej spory kawałek.  Nie narzekam  bo uwielbiam ten zapach, słodki ale nie ciężki,  prawdziwy zapach początku lata. Dla mnie to ta sama kategoria zapachowa co woń chabrowych i rumiankowych kwiatów, zapach ściętego  siana i  żubrówki po deszczu ( lub "włosków" Szpagetki, która w słoneczne dni  uwielbia zalegać na żubrówce ). Raz w życiu udało mi się dorwać podobny zapach, była to francuska  woda........ do prasowania.  Tak, tak, wlewało się płyn do parowego  żelazka, ewentualnie do spryskiwacza i uskuteczniało prasowanie. Był to jedyny  czas w moim życiu kiedy prasowałam z przyjemnością. Niestety woda lipowa się skończyła i od tego czasu chodzę w ciuchach nie wymagających prasowania!
Lipowe wonie są też doceniane przez innych członków rodziny, na zdjęciu poniższym Sztaflik na nielegalu, czyli uwalona na obrusie. Zapach kwiatów lipy działa na nią nasennie,  podobnie jak na mnie zapach koniczyny białej (  kiedy byłam mała "z pewną taką nieśmiałością" zapadałam w sen,  gdy przez otwarte okna niosło zapach kończyny,  straszne opowieści Starej Janiakowej o tych co nie obudzili się z drzemki w którą zapadli wśród  kwitnących łubinów miałam w pamięci ).



Z wielka niechęcią ( bo ja leniwa jestem ) zabrałam się do smażenia dżemów. Nie ma zmiłuj, jak chcę pojeść zimową porą to nie bujam na łonie natury jak ten pasikonik, tylko jak ta pracowita mrówa sterczę nad  garami. Powinnam niby zagonić Dżizaasa która się zadeklarowała, ale moja sister właśnie przeżywa okres inkubacyjny w pracy. Paczę i podziwiam, obie moje siostry uwielbiają  wykorzystywać zdobyte wyższe wykształcenie w pracy zawodowej, he, he.  Pamiętam jak  "średnia" sister, którą wykształcili na biotechnologa postanowiła zostać masażystką. Jeżu,  dobrze że nie tzw. "tajską masażystką"! Teraz z kolei nasze wykształcone do bólu siostrzę najmłodsze stwierdziło że zostanie kucharką ( czytaj kuchtą bo do tego jak na razie będzie się sprowadzała jej praca ). No cóż, są  okresy błędów a po nich następują  okresy wybaczeń!  Średnia była  zawodowo przez ostatnich parę lat matką pełnoetatową, a obecnie energia ją rozpiera więc robi za stolarza,  działaczkę społeczną , ogrodniczkę i grozi rodzinie dalszymi możliwościami rozwoju zawodowego ( czego rodzina się nieco obawia, bo  w domu potrzebny jest ktoś kto tę całą domową maszynerię ustawia i sprawia że ona działa ).  Z Dżizaasowymi planami  na przyszłość też może być  różnie,  baby są dziwne jak twierdzi męska część rodziny ( taaaa, bo pojawiające  się na świecie dzieci przestawiają  babom życiorysy w znacznie większym stopniu  niż facetom ).  W każdym razie skutkiem obecnych  działań Dżizaasa  jest to że to ja musiałam podjąć  działania dżemowo - konfiturowe, bo Dżizaas z lekka wypruta po pracy zawodowej jest nieskora do pamiętania składanych wcześniej obietnic.



Stoję zatem nad garami  i wdycham opary truskawkowo -  czereśniowe wymieszane z wszechobecną wonią lip. A wszystko przez to że dżemy sklepowe które mnie satysfakcjonują kulinarnie mają jakieś zawrotne ceny, a te tańsze czyli pokupne składają się głównie z zapektynowanego do niemożliwości soku owocowego  z paroma owocami wrzuconymi dla usprawiedliwienia nazwy dżem. No niestety   wiek mam słuszny,  więc jestem dżemową tradycjonalistką - sok sztucznie zagęszczony pektynami z jabłek to dla mnie ciągle galaretka owocowa, dżem powstaje w wyniku próżenia owoców i odparowania soku. Owszem galaretki też lubię i nawet  wyrabiam, ale skleroza nie rozwinęła się u mnie aż  tak silnie że zaczęłam mylić pojęcia.  Ha, pamiętam jeszcze na czym polegają różnicę pomiędzy dżemem, marmoladą, konfiturą i powidłami.  Jestem  trochę jak ten ostatni Mohikanin w zadżemiksowanym i zapektynowanym do  niemożliwości świecie przetworów owocowych. Stara słonica!

Pamiętajcie drogie dziatki i najlepiej wyhaftujcie myśl złotą  złotym bajorkiem i powieście makatkę koło obrazka Anioła Stróża przeprowadzającego dzieciątka przez kładkę - poziomek się nie gotuje bo tracą aromat, poziomki rozciera się surowe z potworną ilością  cukru  ( tyle ile ważą poziomki  ma ważyć cukier - i nie ma zmiłuj ), truskawki zbyt długo przesmażane robią się paskudne, do dżemu czereśniowego  ( uwaga żeby nie przesadzić z cukrem bo czereśnie  szybko się scukrzają ) dobrze jest dodać wanilii ( prawdziwej, nie waniliny ) bo same czereśnie  mdłe straszliwie i w zasadzie lepsze na kompoty ( z wypestkowanych owoców drogie dziatki ), konfitury ze szklanek są znacznie delikatniejsze niż te z prawdziwych wiśni ale trzeba  je robić "ze stałym wglądem do gara" bo inaczej jest duża szansa na na to że otrzymamy bardzo słodki dżem, róża ( płatki ) ucierana na surowo jest bardziej  aromatyczna niż tradycyjna konfitura, do prawdziwej galaretki  z porzeczek potrzeba dużo cukru, w tym wypadku dobrze jest docenić nowe tryndy i pomyśleć o kupnych pektynach, od dodatku cynamonu jasne owoce ciemnieją (  to dla tych  wyrabiających bardzo eleganckie kompoty czy octowe przetwory z jabłek  i gruszek ). I tyle  rad ciotko - klotkowych.

Totalna prywata - wpis dla Magdzioła

$
0
0
 Dear Sister, czas płynie i to szybko, więc  błyskawicznie zrobiło się nam lipcowo.  Mam w tej chwili "na warsztacie" post  lawendowy ( tratatata, z tych edukujących piszącą i czytających, he, he ), ale rodzina przede wszystkim! Obejrzałam Twoje zdjęcia ogrodowe i stwierdzam że  jest w porzo! Nie wiedziałam  jakim cudem upchnęłaś te wszystkie rośliny w tej części ogrodu ale w końcu do mnie dotarło - tyrawnik chyba odszedł do krainy wiecznych  tyrawników!  No i bardzo dobrze! Taki koniec przepowiadałam trawsku parę lat temu ale wtedy miałaś  w planach plac zabaw dla dzieci. Hym, zdaje się że obecnie uskuteczniasz zabawy edukacyjne pod tytułem "Dzieci wczesnoszkolne w świecie roślin",  młodym na pewno takowe gry nie zaszkodzą ( wszak roślin trujących raczej nie uprawiasz ). Nemo śpiący na ławeczce wyszedł prześlicznie,  anioł nie kot, nikt by nie zgadł jaki z niego nicpoń i  włóczęga. Kwiatami róż się nie przejmuj, upały nie sprzyjają długiemu kwitnieniu a deszcze urodzie różanych kwiatów. Uważam że  Twoje ramblery i tak dały  czadu, szczególnie 'Alchymist' kwitł jak róża kwitnąć powinna. Angielki i małe floribundy po prostu miały bardziej niesprzyjające pogodowe okoliczności i dlatego nie pokazały na co je naprawdę stać. Na szczęście akurat te  Twoje róże powtarzają kwitnienie, więc jest jeszcze szansa na udany różany sezon.




 U nas kwitną już lilie i liliowce,  Ciotka Elka ma otwarte okno bez względu na pogodę. Inhalacje i nebulizacje na porządku dziennym ale  dalej dulczy o następne lilie ( tylko mają być pachnące i nie  takie turbanowe - a mnie się turbanowe podobają -  już padło z taką  z lekka zainsynuowaną  groźbą - "Wiem skąd  sprowadzasz cebule." ). Jak  tak dalej  pójdzie to ciotkowi mnie zarżną za uduszenie mamy i babci,  Ciotka Elka niepomna czym mi grozi jej liliowe rozpasanie namiętnie niucha. Dżizaas ma gdzieś lilie ale bezczelnie usiłowała podkradać lawendę. Niby taka zajęta  a na złodziejstwo ogrodowe czas znalazła! Mając w pamięci jej wyczyny z lat przeszłych profilaktycznie zakupiłam tzw. lawendę kulinarną ( właściwie to suszone kwiaty lawandyny 'Provence' ) i wcisnęłam potworowi pełna nadziei na ocalenie tegorocznych  kwiatów przed "Lawendową Żniwiarką".  Odkąd wręczyłam paczuszkę z  suszem groźba  upieczenia ciasteczek albo makaroników z lawendą nie jest już dla mnie tak straszna. Dżizaas znaczy spacyfikowana, bo ile do cholery można tej  lawendy  suszonej pożreć?! Lawendy i lawandyny mogą sobie spokojnie kwitnąć, nie nękane, bezpieczne i wolne od  kulinarnego złodziejstwa naszej siostry. Dżizaas może najwyżej straszyć ściętą miętę i  lubczyk ( he, he, he ! ), hyzopowi udało się szczęśliwie zakwitnąć zanim go rozpoznała. Kwitnące róże pomarszczone przegapiła, także mogłam się nacieszyć ich kwiatami,  mało było grasowania z kuchennym nożem, he, he!





 Na fotce powyżej  jest ów  hyzop zbyt  późno przez Dżizaasa rozpoznany,  roślina miła dla oka ale może niekoniecznie dla nosa.  Tralala,  olejki balsamiczne i tam inne biblijne oczyszczania hyzopem - dla mnie hyzopek zwany dawniej  józefkiem ( dlaczego się tak nazywał nie wiem, mam tylko  semantyczne  podejrzenia ) jedzie peklowaną baraniną ( tak mi się jakoś ten zapach cząbrowo kojarzy, choć niby olejki eteryczne są  inne, znaczy ich składniki różne ). Wolę zapach szałwii lekarskich, gorzkawy smrodek  perowskii, macierzankowe wonie,  niż ten hyzopkowy odór. Szczęśliwie wokół hyzopka mnóstwo  lawend więc hyzopek jakby zapachowo przytłumiony, nie atakuje zbyt nachalnie nosa. Jego kwiaty mocno wabią  owady, pszczoły i trzmiele obsiadają go masowo. Odorek widać im nie przeszkadza, ba, może nawet uznają go za przyjemny (  takie pszczoły są w stanie odczuwać różniste zapachy - ponoć  czułkami wąchają, a smakują rośliny czułkami i pierwszą parą  odnóży ). Taaa,  z hyzopa chyba smaczny pszczeli kwiatek! Dużym powodzeniem cieszy się też wśród owadów jeżówka, ja z kolei cieszę się tym że w końcu jeżówki zaczęły mi się na piochach udawać  ( w Alcatrazie  gleba była dla nich za ciężka ). W związku z tym sukcesem uprawowym zamierzam nabyć i wysępić od Mamelona ( duuużo  roślin chcę ) jeżówkę bladą Echinacea pallida. Nie widziałam natomiast czy i jakim powodzeniem u bzyg - bzygów cieszy się mój najnowszy zakup  od tzw. rynkowej baby - zawciąg szerokolistny Armeria  pseudoarmeria'Ballerina Red' ( dwie ostatnie fotki ). Jak na razie obserwuję go  droga sister,  jak się sprawdzi na rabacie to poszukam innych odmian ( tak, tak, wiem i Ty i Mamelon wolicie bledsze kolorki ).
I to by było na tyle Magdziołku. Buniole!



L jak lawenda

$
0
0
Zrobiła ostatnimi czasy lawenda wąskolistna Lavandula angustifolia zamieszanie w naszych ogrodach. Może nie dochrapała się tej pozycji co  różne  hity sezonu, nie błyszczała w świetle reflektorów jako roślina roku czy cóś w tym guście, ale z roku na rok powiększa się "areał upraw" lawendy w naszych ogrodach, czy nawet na naszych balkonach. Lawenda z wdziękiem przenosi się z zadrukowanych jej wizerunkiem przedmiotów domowego  użytku - pościółek, ręczniczków, kubeczków, talerzyków, zegarów i tysiąca innych  pierdółek - do ogrodów, swego prawie naturalnego miejsca bytowania. Lawenda głównie przenosi się przez duże centra ogrodnicze  i markety budowlane, stąd może jeszcze nie jest  tak popularna poza miastami, znaczy w wielu wiejskich ogródkach się jej nie uświadczy. Nie  jest to roślina na nowo  poznana ,  odzyskana, cud i miód z babcinego ogródka  - lawendy w Polsce masowo nie uprawiano, uchodziła za roślinę ciepłolubną niezbyt  nadającą się do całorocznego życia w Kraju Kwitnącej Cebuli ( należy przy tym pamiętać że dawniej Kraj Kwitnącej  Cebuli rozciągał się het na wschód za naszą obecną granicą ). Owszem braciszkowie i ojczulkowie w klasztorach w co cieplejszych rejonach kraju sadzili lawendę w zielarniach ( pewnie  to z klasztornych zielarni wyniosła dawniejsze łacińskie miano Lavandula officinalis - czyli lawenda lekarska ),  ale o jej walorach jako rośliny ozdobnej coś cicho było. Prędzej o jej właściwościach  odkażających, uspokajających, antyinsektowych i innej pożyteczności można było usłyszeć. Taki roślinny  niezbędnik  w ziołowym gospodarstwie do wykorzystania w apteczkach domowych, królowa ziół pieknie pachnąca ale bardziej  pożyteczna niż urodna.. Lawenda nie zawsze przetrzymywała ostre polskie zimy nawet w tych ciepłych rejonach, dlatego jej uprawa ograniczała się głównie do  uprawy w doniczkach. Jednak nie  zrobiła na polskich parapetach  wielkiej kariery takiej  jak np. mirt. Myślę że po prostu się nie udawała, potrzebowała zimą dużo światła i niższych  niż większość domowych roślin temperatur ( inaczej ją szkodniki żarły i grzybki mogły  atakować ). Już prędzej rozmaryn dawniej ludzie w Polszcze domowo uprawiali niż lawendę.





Nazwa lawenda pochodzi od łacińskiego czasownika lavare który można tłumaczyć jako myć, prać, czyścić. Ponoć  ukuto  tę nazwę w średniowieczu, choć mnie wydaje się że raczej nazwa starożytna, która w średniowieczu rozprzestrzeniła się  razem z uprawą lawendy. Mogę  się  mylić bo źródełek nie znalazłam. Roślina pochodzi z północnej części basenu  Morza Śródziemnego i  do dziś to tam występuje w półdzikiej formie ( jako składnik formacji roślinnej zwanej garig i w murawach naskalnych ). Tzw. dzika lawenda ( z tą dzikością nieco problematycznie jak to zawsze  u roślin  dawno uprawianych ) jest rośliną dość zmienną, jej  wygląd zależy w dużym stopniu od  stanowisk, które porasta.  Niekiedy buja niemal na metr, czasem ledwie dorasta do 20 cm. Barwa kwiatów to cała paleta niebieskości,  z naturalnymi mutacjami w kolorze różu i bieli. Wysrebrzenie liści też bywa różne. Znaczy tratata - zmienność w obrębie taksonu. Teraz z dwururki - już starożytni Rzymianie i tak dalej, znaczy uprawa lawendy w ogrodach zaczęła się dawno, dawno temu, w czasach starożytnych. Głównie ceniono roślinę  za zapach, który miał mieć  właściwości oczyszczające i odstraszające robactwo. Zapach powstaje za sprawą terpenów, to one dają  nam tak po nosie i to one uczyniły z lawendy roślinę  przemysłową, dostarczającą olejek  eteryczny na potrzeby przemysłu kosmetycznego ( głównie ), spożywczego czy  farmaceutycznego. I to z powodu oleju eterycznego zaczęło się tworzenie odmian lawendy. Preferowano te rośliny które były najbardziej olejkodajne, co nie zawsze przekłada się na urodę rośliny. Odmiany lawendy "przemysłowej" a tej którą na ogół uprawiamy w naszych ogrodach to zupełnie inna bajka,  o czym napiszę  w dalszej części postu. W ogrodzie cenimy nie tylko zapach, ale przede wszystkim wygląd  rośliny, lawendowe pola powstały z powodu zapotrzebowania nie na urodę półkrzewu tylko z powodu ilości substancji  uzyskiwanej z hektara uprawy. Czysta proza, żadnej  ogrodowej poezji.




Teraz o odmianach lawendy wąskolistnej uprawianej w ogrodach. Nazywane bywają te odmiany lawendy lawendami angielskimi bo to angielskim ogrodnikom zawdzięczamy piękne ogrodowe lawendy wąskolistne, dobrze rosnące w  ostrzejszym klimacie. Oczywiście lawendę uprawiano w Anglii od bardzo dawna.  Na wyspy roślina trafiła najprawdopodobniej już w okresie rzymskim, potem uprawiali ją mnisi, a po rozwiązaniu klasztorów przez Henryka VIII trafiła do wiejskich ogrodów ( dla Anglików lawenda jest zatem wiejską rośliną, he, he ).  Jednak  dopiero powstanie mody na nasadzenia w tzw. stylu wiejskim i fascynacja angielskich turystów francuską Riwierą, czy włoskimi krajobrazami  która zaowocowała ogrodami w stylu śródziemnomorskim,  spowodowały lawendowy boom na wyspach. 'Hidcote' to nazwa jednej z odmian lawendy nadana od Hidcote Manor w Gloucestershire, posiadłości majora Lawrenca Johnstona, który namiętnie lawendy uprawiał. Major był urodzonym w Paryżu Amerykaninem, naturalizowanym Brytyjczykiem, uczestnikiem II wojny burskiej, łowcą roślin w Afryce, Birmie i Chinach , wielbicielem Prowansji ( jego drugi ogród znajduje się niedaleko Mentony - Jardin de la Serre Madone ) - w efekcie tej międzynarodowej kombinacji w osobie jednego majora mamy sporo odmian lawendy mających w nazwie Hidcote i co jeszcze śmieszniejsze twór który dziś nazywamy klasycznym ogrodem angielskim ( post wiktoriańskim, nie mylić z XVIII - wiecznym "naturalistycznym" ogrodem angielskim ). Tak, tak, Amerykanin z francuskim miejscem urodzenia ( Dżizuuu, ten cholerny rozpustny Paris! ) był jednym z czołowych współtwórców twórców angielskiego stylu w ogrodnictwie!

No dobra lecimy z koksem - mamy karłowatą odmianę 'Hidcote Superior', podobną wzrostem odmianę'Hidcote  Rose' o różowych kwiatach,  większe lawendy takie jak 'Hidcote  Blue Strain' o srebrzystych liściach i ciemnych kwiatach w odcieniu niebieskim,  no i klasyczną 'Hidcote' o mocno niebieskich kwiatach. Jak znam  życie to pewnie wymieniłam tu  tylko najbardziej znane  "hidcoty" i kto wie czy przy okazji nie zaplątałam się w nazwy synonimiczne. Brytyjczycy najwyraźniej lubią nadawać lawendom nazwy najbardziej znanych  ogrodów z czasów "złotej ery ogrodnictwa", która ich zdaniem przypadała na przełom wieków i łapała się na czasy świetności imperium. Munstead Wood w Surrey było  domem ( i ogrodem ) Gertrude Jekyll, kobiety instytucji która dla brytyjskiej szkoły projektowania ogrodów była tym kim królowa  Wiktoria była dla imperium brytyjskiego. No i  nazwa  Munstead  pojawiła się w  następujących  odmianach lawendy:  'Munstead Nana',  'Munstead Dwarf',  'Munstead Strain' - żeby było śmieszniej tak naprawdę wszystkie te nazwy są nazwami synonimicznymi  odmiany lawendy nazwanej po prostu 'Munstead'. To niewielka wzrostem lawenda, zaliczana do karzełków,  o fioletowo - niebieskich kwiatostanach, bardzo silnie pachnąca ( sadzona na plantacjach ),  z całkiem miłymi dla oka srebrzystymi liśćmi. Jej kwiaty zachowują kolor po ususzeniu, idealna dla tych  co z lawendowych kwiatów  wyrabiają różności. Znalazłam jeszcze odmianę 'Munstead Violet', która ma mieć bardziej ciemne kwiaty  niż   'Munstead', oczywiście też karłowata jak tzw.  klasyk, oraz odmianę   'Felice' ( udoskonalona  'Munstead', zaczyna kwitnienie wcześniej niż "mateczka Munstead" i kwitnie  dłużej niż ona, kwiaty mają nieco bledszy odcień fioletu ).  Klasyczne odmiany jak  'Hidcote' i  'Munstead' w sprzyjających warunkach klimatycznych powtarzają  kwitnienie. Teraz przegląd odmiano niskim wzroście, większośc z nich buja w okolicach 20 - 35 cm  - 'Nana Atropurpurea' ( bardzo ciemne fioletowe kwiaty ), 'Nana Rosea'( kompaktowa różowo kwitnąca ślicznotka, czasem  sprzedawana pod nazwa'Rosea' ), 'Nana Alba'( białe kwiaty przy liściach nie tyle szarych co w kolorze zszarzałej oliwki, mój najnowszy zakup, musi być jej sporawo żeby zrobiła wrażenie ale warta uwagi - w końcu za nic nie dostaje się Award of  Garden Merit RHS  ), 'Lady Lavander' ( kwiaty w kolorze blue ), 'Sarah' ( kwiaty drobne, w kolorze fioletowym, bardzo  pachnące ), 'Dwarf  Blue' ( kwiaty w kolorze mocno niebiesko - fioletowym, kwitnie dość wcześnie i bardzo obficie ),'Silver  Mist' ( dość wolno rosnąca, wiosną grube , bardzo  jasno szare  liście, później troszkę ciemniejące , kwiaty  w kolorze hym...tego..... jasno lawendowym, czyli w odcieniu jasnych odmian lilaka  ), bardzo  malutka, taka calineczkowata  'Wee One',  'Ellagance Purple'( ciemno kwitnąca, kolor kwiatów purpurowy,  dorasta do 35 cm wysokości ), 'Ellagance Sky'( kwiaty  w odcieniu błękitu, dorasta do 35 cm wysokości),'Ellagance  Ice' ( wzrost jak  u innych lawend z serii  Ellagance, kwiaty  białe ), 'Ellagance  Pink' (  wzrost wiadomo, kolor kwiatów różowy ) - lawendyz holenderskiej serii Ellagance to laureatki Złotego Medalu Europejskiego Fleuroselect w 2006 roku, nagroda  przyznana ponoć za odporność na choroby i  wigor.'Scholmis' zwana inaczej  'Miss Muffet'  ( dorasta najwyżej do 30 cm, kwiaty ma średnio wybarwione, nie jest to ciemny odcień koloru lawendowego, he, he - w sprzyjających warunkach powtarza kwitnienie we wrześniu ), 'Royal Purple'( dorasta do 30 cm wysokości, kwiaty w kolorze fioletu z tym pożądanym purpurowym odcieniem, bardzo dobra do chłodniejszego klimatu, trzeba  przycinać ją  w kuliste formy ),




Lawendy o średniej sile wzrostu, czyli takie które dorastają od 40  do 60 cm wysokości - 'Imperial Gem' ( kompaktowy, zwarty pokrój, kwiaty ciemnofioletowe,  odmiana dorasta do 50 - 60 cm wysokości, wyróżniona Award of Garden Merit RHS ) , 'Lavance  Purple' ( wymagająca  bardziej suchego podłoża niż inne odmiany, dorastająca do 50 cm wysokości lawenda, młodą roślinę   trzeba przycinać dwukrotnie w ciągu sezonu, kwiaty stożkowe w  kolorze purpury ), 'Blue Scent' ( dorastająca do 60 cm, dość tolerancyjna na pH  podłoża, rosnąca bardzo szeroko i mająca trochę nieuporządkowany, "luźny" pokrój, kwitnie  wcześnie  kwiatami w kolorze  ciemno  niebiesko - fioletowym ),   'Peter  Pan' ( dorasta do 45 cm wysokości, rośnie bardzo wolno, kwiaty w kolorze ciemnego fioletu ), 'Sharon Roberts' ( bardzo długo kwitnie, kwiaty w  kolorze ciemno niebiesko - fioletowym ), 'Royal  Velvet' ( podobna  do odmiany 'Hidcote' ale w przeciwieństwie do kwiatów tej starszej odmiany,   kwiaty 'Royal Velvet'  zachowują bardzo dobrze  kolor po  wysuszeniu, rośnie dość szybko, toleruje mokre zimy i dłuuugo kwitnie ), 'Irene  Doyle'  ( jedna z niższych "średnich" lawend, czasem zalicza się ją do lawend niskich bo buja tak przeważnie w okolicach 40 - 45 cm, rozrasta się za to bardzo szeroko, kwiaty ciemnofioletowe ), 'Blue Mountain' ( dorasta do  60 cm wysokości, kwiaty w barwie  o średnim nasyceniu,  kolor kwiatów  niebiesko  - fioletowy ), 'Blue  Mountain White' ( dorastająca do 60 cm wysokości, niby biało kwitnąca odmiana - z tym niby to piszę dlatego że odmiana zaczyna kwitnienie w kolorze baaaardzo blado niebieskim, kwiaty dopiero z czasem robią się białe )  - obie  "mountainki" silnie pachną, 'Avice  Hill'( nowozelandzka produkcja, naprawdę urodna - kwiaty jasne, w kolorze hym.....zaprawdę lawendowym, silnie pachnące - tzw. miękki zapach charakterystyczny dla starych odmian lawendy lekarskiej - dobry,  zwarty pokrój, odmiana dorasta do 60 cm wysokości ) , 'Mitcham Grey' ( kwiaty niebiesko - fioletowe, długo kwitnąca, dorasta do 60 cm wysokości, liście szare, podobna do  'Hidcote Superior' na lekkich sterydach ),'Lullaby  Blue'( kolejna odmiana z  Nowej Zelandii, dorasta  do 60 cm wysokości, kwiaty w  kolorze ciemno błękitnym,  ledwie z odcieniem fioletu ), 'Mystique' ( dorasta do 60 cm, kwiaty w odcieniu ciemnego błękitu ), 'Blue  Cushion' ( dorasta do 50 cm wysokości, kwiaty w odcieniu zbliżonym   do kwiatów odmiany 'Hidcote Blue Strain' ), 'Little Lottie' znana inaczej jako 'Clarmo' ( wcale nie taka mała bo spokojnie może  wybujać do 60 cm, choć zazwyczaj jest nieco niższa, kwiaty różowe, w ładnym jasnym odcieniu  różu, odmiana otrzymała Award of  Garden Merit RHS ),'Coconut Ice' ( dorasta do 45cm wysokości,  kwiaty w odcieniu  jasnego, dość  chłodnego różu, jedna z niższych  "średnich" lawend ), 'Blue Ice' ( dorasta do 60 cm wysokości,  liście szarawe, kwiaty przepiękne - jedyny w swoim rodzaju bardzo bardzo jasny odcień lawendowego błękitu - moje wielkie chciejstwo ), 'Silver  Blue' (  liście rzeczywiście silver, kwiaty rzeczywiście  blue, dorasta do  60 cm wysokości, z tym że dorasta dość wolno ), 'Fiona English' ( jedna z tych niższych odmian, dorasta do 45 cm  wysokości,  kwiaty niebiesko - fioletowe ),  'Gray Lady'( na maksa 45 cm wysokości, szare liście i wolny wzrost,  kwiaty niebiesko - fioletowe, o średnim natężeniu barwy ), 'Martha Roderick' ( dorasta do 60 cm wysokości, kwiaty  ma ciemno niebiesko - fioletowe ), 'Loddon Blue' ( dorasta do 45 cm , kwiaty ma niebiesko  - fioletowe, raczej nie z tych ciemno wybarwionych ), 'Backhouse  Purple' ( tajemnicza odmiana, chyba z tych niższych, o kwiatach w kolorze ciemnego fioletu ). Na koniec "średniaków" - dwie lawendy z serii Aromatico - 'Aromatico Blue' i 'Aromatico Silver'. Dorastają do 50 cm wysokości, pierwsza  ma kwiaty ciemno niebiesko - fioletowe, druga białawe.




Lawendy wysoko rosnące to takie które przekraczają 60 cm wysokości. zacznę od odmiany która zrobiła na mnie bardzo  duże wrażenie - 'Miss Katherin' dorasta w optymalnych warunkach do 75 cm ale u nas  będzie raczej niższa.  Kwiaty dość duże w odcieniu słodkiego różu, liście oliwkowo - szare. odmiana z tych bardziej ciepłolubnych, ale na tyle odporna i łatwa w uprawie  że otrzymała  Award of Garden Merit RHS. Uważana jest za najlepiej kwitnącą różową lawendę, jej kwiaty uzyskują bardziej nasycony odcień koloru w chłodniejszym klimacie.  Podobną do niej odmianą jest 'Jean Davis', jednak nie jest aż tak żywotna. Inne wysokie odmiany to: 'Violet  Intrigue' ( dorasta powyżej 70 - 80 cm, uchodzi za jedną z najwyższych lawend, kwiaty w kolorze  ciemno niebiesko - fioletowym, dość mocnym , nie blakną podczas upałów za to mocno wówczas pachną ), 'Mailette' ( dorasta do 80 cm, szare, jasne liście. kolor fioletowo - niebieski, z naciskiem na fioletowy he, he ), 'Elizabeth' ( klękajcie Mamelony, piękne bardzo duże kłosy, prawie jak u lawandyn, kolor kwiatów nasycony fioletowy z purpurowym odcieniem, wysokość powyżej  75 cm - chciejstwo straszliwe ). Przyznam ze nie poszukiwałam zbyt wielu wysokich lawend, no cóż - odkryłam lawandyny!

Teraz króciutko o lawendach o lisciach w  innym kolorze niż szary lub oliwkowy. Znalazłam odmianę
'Platinum Blonde' inaczej 'Momparler' -  lawenda o  żółto obrzeżonych oliwkowych liściach i kwiatach w kolorze niebiesko  - fioletowym, o średnim nasyceniu barwy. Dorasta do 50 cm wysokości. Nie wiem jak takie variegatowate lawendy znoszą nasz klimat. Doświadczenie uczy że rośliny o liściach pozbawionych częściowo chlorofilu są na ogól bardziej wrażliwe niż te jednolicie wybarwione. Cóż  wszystko wyjdzie w praniu ( czyli lawarowaniu, he, he ).

To nie jest koniec lawendowania w tym blogu, następny post na horyzoncie. W nim zajmę się hybrydami lawend, a w kolejnym sprawą uprawy. Postarajcie się znieść z godnością moją lawendową fazę. Papaty.

L jak lawendy mieszańcowe

$
0
0
No dobra w kolejnym wpisie lawendowym zaczniemy od mało dostępnych jeszcze mieszańców Lavandula x chaytoriae , a potem  przejdziemy do Lavandula x intermedia.

Lavandula x chaytoriae'Richard Gray' ( ta piękna szarość ze zdjęcia poniżej ). To wyjątkowa, kompaktowa hybrydka, która natychmiast wywołała u mnie chciejstwo. Jest to wynik krzyżówki Lavandula angustifolia x Lavandula lanata ( gatunek lawendy pochodzący z południa Półwyspu Iberyjskiego, o  pięknie wysrebrzonych liściach )  wykonanej około 1980 roku w The Kew Gardens. To chaytoriae  to na cześć botanik ( botaniczki?! )  Dorothy Chaytor,  która napisała w 1937 roku słynną "lawendową Biblię", czyli solidne dziełko o lawendach. 'Richard Gray'  to przede wszystkim srebrzysto-szare liście, ale kwiaty też robią wrażenie. Niezbyt ciemne, w  fiołkowym odcieniu, niezbyt duże.  Odmiana  rozrasta się bardziej w szerz niż w wyż. Otrzymała  Award of Garden Merit RHS, a ode mnie 90 punktów w stu punktowej skali ( to 10 jej odjęłam za brak możliwości natychmiastowego zakupu ). Ponoć  nasze  zimy znosi z godnością. Lavandula x chaytoriae'Sawyers' lub'Cornard Blue' vel 'Quicksilver' to dorastająca do 60 cm wysokości odmiana o szarawych liściach i  pachnących, kwiatach w barwie określanej jako "świetlisty fiolet". Roślina nagrodzona  Award of Garden Merit RHS.  Lavandula x chaytoriae'Lisa Marie'krzyżówka pomiędzy  odmianą lawendy wąskolistnej  'Martha Roderick' i Lavandula lanata. Kwiaty ciemno niebieskie,  kwitnie bardzo wcześnie, wzrost że tak się wypiszę "kompaktowy". Te  trzy mieszańce lawendowe można wg. literatury uprawiać w strefie  6,  ja spotkałam zimującą odmianę 'Richard Gray', więc chyba i te dwie pozostałe hybrydki dadzą radę w naszym klimacie. 




Mieszańce między Lavandula angustifolia i Lavandula latifolia nazywane są Lavandula x intermedia czyli lawendą pośrednią. Przyjęło się jednak nazywać te hybrydy  lawandynami lub lawendami francuskimi, a także lawendami holenderskimi ( to chyba w Albionie one się zrobiły z francuskich  holenderskie  - Dutch lub Dutch Group to po prostu niższe lawandyny  wyhodowane w okolicach 1920 roku, czasem używa się nazwy 'Vera' - nie wiem jak to się ma do tej  group, tajemnica mundialu). Kwitną później niż odmiany lawendy wąskolistnej, co rzecz jasna przedłuża lawendowy sezon. To głównie lawandyny rosną na plantacjach w takiej Prowansji czy tam innej Toskanii ( i rzecz jasna w Bułgarii, obecnie największym  producencie oleju lawendowego ), duże krzewy o  dużych kwiatach dających mnóstwo olejku. Brzydko  rzecz ujmując lawandyny to takie lawendy przemysłowe, co wcale nie oznacza  że  mniej urodne. Lawandyny  osiągają większe rozmiary  niż lawendy,  wysokość  krzewu  dochodząca  do 60 cm oznacza że lawandyna jest hym....karzełkiem. Duże odmiany lawandyny  osiągają wysokość 150 cm! Krzewinki nie do przeoczenia. Lawandyny nie są  efektem najnowszych krzyżówek, to rośliny z historycznym stażem. Pierwszy botaniczny  opis Lavandula x intermedia pochodzi z 1828 roku, rzecz jasna zamieszczony został w dziele pod tytułem "Flora Gallica". Ponoć mieszańce  powstały spontanicznie, dopiero około połowu XIX wieku zaczęto selekcjonować rośliny pod kątem przydatności dla przemysłu farmaceutycznego i kosmetycznego ( dłuższy i solidnie napakowany  kwiatostan oznacza więcej surowca ). Jednak prace hodowlane z prawdziwego zdarzenia rozpoczęto dopiero w wieku XX. Dobra, teraz przegląd odmian.



'Provence' - wg. netowych wyczytków ta lawandyna pochodzi ......z Kanady. W latach pięćdziesiątych XX wieku miała się  urodzić ta odmiana. Chyba coś jest na rzeczy  bo 'Provence' cieszy się sławą wyjątkowo odpornej na niskie temperatury i wilgoć w zimie ( poleca się ją nawet na cięższe gleby, jako doskonale zimującą lawandynę ). Dorasta do ponad metra, w naszym klimacie buja nieco niżej. Mimo średniej ilości uzyskiwanego z kwiatów  olejku,  odmiana uzyskała status przemysłowej ze względu na łatwość zbioru. 'Provence' uchodzi za najlepsza  odmianę "kulinarną", jej kwiaty  wchodzą w skład mieszanek ziołowych  à la Provence lub stosowane są jako "samodzielna" przyprawa ( ha, słynne lawendowe makaroniki Ladurée ). Kolor kwiatów to bardzo, bardzo jasny odcień fioletu ( głupio tak określać kolor kwiatów jednej  rośliny kolorem kwiatów innej, ale kwiaty 'Provence' mają kolor kwiatów wrzosu a jasno zabarwione pąki z których się rozwijają, sprawiają że kwiatostany są bardzo jasne ).

'Grosso' - chyba najpopularniejsza lawandyna przemysłowa, szacuje się że uprawa tej  odmiany  lawandyny to 80%  wszystkich upraw  lawendy. Rzecz jasna  tę popularność 'Grosso' zawdzięcza tzw.  wydajności z hektara, znaczy z tej właśnie lawandyny uzyskuje się największą ilość olejku. Odmianę  wyhodował i wprowadził do handlu w 1972 roku Pierre Grosso. Jak wszystkie rośliny nie zawiązujące nasion lawandyny rosną szybciej niż gatunki z których powstały, jednak  'Grosso'  ma tempo wzrostu które wyróżnia ją spośród pozostałych lawandyn - to jest lawandyna ekspresowa. Rośnie błyskawicznie jak na sterydach, buja powyżej metra. Jest dość  tolerancyjna na pH gleby, znosi zarówno letnie susze jak też zimową wilgoć. Jest też odpowiednio mrozoodpodporna.  U nas tradycyjnie  będzie nieco niższa ale tempo wzrostu utrzymuje. Kwiaty tej odmiany mają kolor fioletowy, o średnim natężeniu barwy. Kłosy są długie  i dość gęsto ućkane kwiatami ( stąd potoczna angielska nazwa "Fat Spike" ).

'Alba' - nazwa taka jak u odmiany lawendy wąskolistnej i zdarza się że mylnie nabywa się w szkółce lawendę zamiast lawandyny albo też odwrotnie. Czasem określa się też tę odmianę jako 'Grosso White' czy to aby nie jest mylenie dwu różnych odmian. 'Alba' jest ponoć znana  od 1880 roku, więc jakoś mi to nie pasuje do Pierre  Grosso i jego odmian. Rośnie nieco niżej niż inne lawandyny,  najczęściej osiąga w optymalnych warunkach około 60 - 80 cm wysokości. Wzrost  jest też wolniejszy niż w przypadku odmiany  'Provence', że o 'Grosso' ledwie tylko napomknę. Kwiaty  białe, ponoć tak sobie pachnące ale za to 'optycznie" bardzo - bardzo.

Kombinację tych  trzech odmian lawandyny możecie zobaczyć na zdjątku nr 4 i nr 6 , która jest która rozpoznać łatwo.



 'Grappenhal'- odmiana lawandyny którą nabyłam jako lawendę wąskolistną  ( zakupy z cyklu sami nie wiecie co sprzedajecie i sama nie wiesz co kupujesz ). No cóż,  trochę mnie  dziwiło że taka duża rośnie, choć zdziwko nie było natychmiastowe. To jest lawandyna o mocno wysrebrzonych liściach i dość powolnym tempie wzrostu ( przyuważyłam że  bardzo srebrnolistne lawendy i lawandyny zawsze rosną nieco wolniej  niż te oliwkowo - szarolistne ). Teraz wyrosło dorodne 80 cm lawandzisko i zdaje się że  nie jest to jeszcze pełnia jej  możliwości jeśli chodzi  o wzrost. W optymalnych warunkach jest bujanie powyżej metra, do takiej samej szerokości zdarza się  dochodzić   tej odmianie. Jej kwiaty są dla mnie nieco mniej widowiskowe niż kwiaty innych odmian lawandyn, może dlatego że są takie bardziej "kłoskowe".  Kolorek za to interesujący, fiolet ma wyraźnie różowy odcień.

'Phenomenal' - odmiana nówka. Wprowadzona została do handlu przez Peace Tree Farm w 2012 roku i narobiła sporo zamieszania. Jest odmianą zarówno bardzo dobrze zimującą jak też znoszącą ciepłe i wilgotne lata zabójcze dla innych lawend i lawandyn. Jeśli chodzi o to zimowanie to amerykańskie szkółki polecają ją jako  roślinę do strefy  4. Biorąc poprawkę na różnice klimatyczne to wychodzi że ta odmiana powinna dać sobie radę w strefie 5, czyli  'Phenomenal'  nadaje się do uprawy w całej Polsce ( z bardzo nielicznymi wyjątkami typu lodówka powstała przez ukształtowanie terenu ). Odmiana wyróżnia się spośród innych lawandyn  bardziej zwartą budową. Jest też ponoć nieco niższa. Kwiaty fioletowe, o średnim natężeniu barwy, liście ładnie wysrebrzone.

'Hidcote Giant'-  niebiesko - fioletowa barwa kwiatów, ulistnienie, pokrój -  wszystko to charakterystyczne dla odmiany lawendy wąskolistnej 'Hidcote'. Tylko że lawandyna 'Hidcote' wygląda jak wspomniana odmiana lawendy wąskolistnej na sterydach. Dorasta do ponad metra wysokości, u nas będzie spokojnie bujać w okolicy 80 cm.

'Edelweiss' - dorasta do 80 - 90 cm wysokości, tworzy ładne zgrabne kępy. Liście grube, solidne, kwiatostany dość grube ( odmiana mimo  dużego wzrostu tworzy wrażenie  krępej i solidnej ). Kwiaty jednolicie białe, bez żadnych wychyleń w stronę błękitu. Dość szybko rośnie, ma dobrą odporność na  mróz, z godnością zniesie też wilgotną zimę.

'White Spike' - podobna do odmiany 'Edelweeis', kwiatki są jednak drobniejsze.  Bardzo pięknie pachnie.

'Cathy Blanc' - uchodzi za  lawandynę o najbielszych kwiatach, biel czyściutka jak te  śniegi. Stosunkowo  nowa odmiana.

'Fred Boutin' - odmiana o zwartym pokroju, ładnie wysrebrzonych liściach ( uchodzą za najładniejsze szarości wśród lawandynowych liści, ponoć szczególnie widać to zimą ), kwiaty w kolorze  fioletowym o średnio wysyconej barwie. 

'Grosso Blue'-  wysoko rosnąca odmiana o  dużych kłosach i kwiatach w kolorze ciemno niebiesko - fioletowym. Razem z "podkładkami" z których wyrastają tworzą wrażenie niemal granatowych, stąd  pewnie ta furora  jaka odmiana wywołała w Hameryce.

'Impress Purple' - dorasta do 90 cm wysokości, w optymalnych warunkach powyżej metra.  Szerokość kępy może być jeszcze większa, do 150 cm średnicy.  Kwitnie bardzo obficie, kwiaty ma w kolorze  fioletu z odcieniem  purpury.  Bardzo widowiskowa odmiana.

'Seal' - bardzo szybki wzrost, lawandyna z tych prędko przybierających "dorosły" wygląd.  Dorasta do 80 - 90 cm wysokości. Kwiaty niebiesko - fioletowe z naciskiem na niebiesko.

'Dutch Mill' - lawandyna dorastająca do 80 - 90 cm, o kwiatach w pięknym jasnym odcieniu  koloru niebieskiego.  Nieco podobna  do odmiany  'Provence'.

'Silver Edge'- odmiana lawandyny o biało obrzeżonych liściach, wzrost nieco niższy niż u  takiej "przeciętnej" lawandyny ( znaczy  45 - 60 cm ). Wymaga  częstego cięcia młodej rośliny  dla zachowania ładnego pokroju i bardzo suchego podłoża zimową porą. Latem za to znosi bezproblemowo deszczową pogodę. Jak dla mnie to o urodzie tej odmiany decydują dość duże liście, niebiesko - fioletowe kwiaty, takie w  średnio wysyconej barwie nie wypadają jakoś niebywale ekscytująco. Są ładnie wybarwione ale roślina nie produkuje wystarczającej liczby kwiatowych pędów  żeby kwitnienie oszałamiało. Odmiana została  odkryta w szkółce Walburton w  Wielkiej Brytanii, do handlu wprowadzono ją w 1999 roku ( inna nazwa tej odmiany  to 'Walburton's Silver Edge' ).

'Goldberg' vel 'Burggolden'-  odmiana lawandyny o złoto obrzeżonych liściach. Rośnie niewysoko jak na lawandynę ( 45 -  60 cm ) i na moje oko jest dość cherlawa. kwiaty ma w kolorze fioletowym o średnim wysyceniu barwy. Przyrasta wolno ale dość dobrze znosi zimy.

To tak pokrótce o odmianach lawandyny, bez specjalnej  dociekliwości ( nie rozwiązałam wielu lawandynowych zagadek ), tylko te najpopularniejsze zostały przedstawione. W następnym wpisie będzie o uprawie lawend i lawandyn. Ten wpis ilustrowany jest zdjęciami z plantejszyn Przystanek Lawenda.



L jak lawend i lawandyn uprawa w ogrodach

$
0
0
Lawend i lawandyn u mnie mnogo, a teraz będzie jeszcze więcej. Oczekujemy z Mamelonem na lawendową paczkę z odmianami, które nam wlazły w ślepia. Obie rzuciłyśmy się na  śliczną lawendę wąskolistną 'Elizbeth', na  lawendy z serii Ellagance, na  lawandynę 'Grosso' - no apetyt nam  dopisuje. Mamelon rzuciła się bo kolorki lawendowe i siwe listki jej paszą do  koncepcji kolorystycznej nasadzeń a ja  dlatego że lawendy są bardzo  dobrym towarzystwem dla irysów bródkowych. Oczami wyobraźni już widzę przyszłą Suchą - Żwirową w lipcowej szacie - lawendy, perowskie, jeżówki blade, białe krwawniki, mikołajki nadmorskie i morze  ostnic. Tak to sobie wyobrażam. W dziurwach ( odstępach ) pomiędzy przyciętymi lawendami będę mogła posadzić odmianowe maki orientalne, bez strachu że  będą mi się wykładały ( maki sadzone na piochach mają mniejszą tendencję do wylegania ) i tym sposobem zapewnię urodne kwitnienia na początku czerwca i zasłonięcie tej pustki jaka robi się po makach już pod koniec tego miesiąca. Lawendy pasują mi do traw, do szałwii lekarskich, do starych odmian róż i do róż "dzikunów", do goździków, sedumków i tym podobnych roślin nie lubiących zbyt ciężkiej  gleby, zbyt dużej  w niej wilgoci i zbyt częstego obcowania trzeciego stopnia z ogrodnikiem.  Normalnie prawie kącik pseudo śródziemnomorski, he, he. Co dla mnie  też dość istotne, spora część roślin z przyszłej Suchej  - Żwirowej, z lawendami na czele, nie zaniknie na zimę. Znaczy robię co mogę żeby zapewnić sobie choć patrzenie na śpiącą zieleninę w sezonie postogrodowym.

Lawendy nie są roślinami szczególnie trudnymi w uprawie, jednak  zanim zdecydujemy się je  posadzić w ogrodzie dobrze się nad tym zastanówmy. Jeżeli jesteśmy posiadaczem piochów albo  gleby przepuszczalnej to z Wielkim  Ogrodowym sprawa, ale jeżeli posiadamy glebę ciężką jak ręka  socjalistycznej sprawiedliwości to pomyślmy sobie ile pracy będzie kosztowało nas przygotowanie podłoża. Ciężkie gleby wolno się nagrzewają,  długo trzymają wilgoć i nawet odpowiednie pH nie gwarantuje nam przecież że roślina zniesie z godnością zimową wilgoć koło korzeni. Załatwienie lawendzie odpowiedniego drenażu w  małym ogrodzie z gliniastą glebą jestem w stanie sobie wyobrazić, większe nasadzenia na takowej ziemi jawią mi się jako porównywalne stopniem trudności z rachunkiem różniczkowym.  Przepuszczalne podłoże, baaaardzo dużo słońca i odpowiednie cięcie to trzy warunki które muszą być spełnione jeżeli chcemy się cieszyć lawendowymi łanami.  Lawenda lubi podłoże o odczynie zasadowym, niektóre odmiany tolerują wyższe pH, ale przy rodkach nie należy ich sadzić ( piszę o tym bo ostatnio widziałam takowe połączenie "przecudne" było - zastanawiałam się co zdechnie prędzej, rodek czy lawenda ). Wszystkie netowe porady typu sadzić co  30 centymetrów to takie pitu - pitu, uprawiam lawendę na tyle długo że już jestem  świadoma różnic w sposobie sadzenia karzełków i olbrzymów. Sadzenie odmiany lawandyny która po  przycięciu zajmuje około 60 cm kwadratowych w rozstawie 30 centymetrowym  to zapraszanie chorób grzybowych w deszczowe lata i pozbawianie się części kwiatów. Zbyt ciasne sadzenie lawendy ( "zrób sobie żywopłocik" ) i nieumiejętne cięcie ( "przecież usunęłam lub usunąłem kwiatostany" ) to najczęściej popełniane  lawendowe błędy. Taaaa, ja też je dzielnie popełniałam!




Jak już odchwaściliśmy glebę i przygotowaliśmy ją na przyjęcie roślin to przystąpmy do uprawiania. Uprawę lawendy zacznijmy od przygotowania teoretycznego ( co jest czynnością zalecaną przy wszelkich uprawach ). Wybierzmy odmiany lawend czy lawandyn, które nam najbardziej  paszą lub też ( zalecane, he, he ) najbardziej paszą  do naszego ogrodu. Jeżeli nie mamy bzika kolekcjonerskiego to nie szalejmy na  małych powierzchniach z ilością odmian, mniej czasem znaczy więcej. Nie zalawendujmy ogrodu doszczętnie,  ogród to nie plantacja ( no chyba że mamy do dyspozycji rabatę metr na dwa, a reszta to kostka i modernistyczny do nieprzytomności  budynek zajmujący niemal całą powierzchnię działki, he, he ). Sadzimy rośliny na miejsca docelowe mając na uwadze ich dorosłe rozmiary. Jeżeli sadzimy kuszące kwiatami lawendy latem, szczególnie te kupowane w doniczkach dziewiątkach,  to miejmy świadomość że młode sadzonki potrzebują więcej wody niż głęboko zakorzenione rośliny. Po kwitnieniu nie wystarczy usunąć  kwiatostany i szlus, lawendę się formuje czyli sekator najlepszym przyjacielem  ogrodniczki czy ogrodnika uprawiających lawendę. Przycinamy raz  lub  dwa razy do roku, w zależności od tego jak  rośnie dana  odmiana ( odmiany o luźniejszym pokroju na etapie  młodych sadzonek  przycina się w naszych warunkach klimatycznych dwa razy do roku ).

 Sadzonek z  dziewiątek nie formujemy natychmiast tylko ograniczamy się do usunięcia kwiatostanów po kwitnieniu, starsze rośliny ( czyli takie, które już rok  siedzą w gruncie ) przycinamy we wrześniu o 1/3 lub1/2  całości pędu ( całego ulistnionego, nie tylko chechłać  łysawą górę pędów ) w zależności od tempa wzrostu odmiany. Staramy się formować lawendy na kształt pieczarki lub bardziej kulisto ( niektóre odmiany  dopiero przy cięciu "w kulkę" produkują  zadowalającą ilość pędów z kwiatami ). Odmiany lawend szybko rosnących, o luźnym pokroju możemy przycinać wiosną.  Po mojemu wychodzi na to że lawandyny  najlepiej przycinać jesienią  a lawendy  dobrze reagują na wiosenne cięcie, no ale to u mnie w ogrodzie. W innych ogrodach lawendy i lawandyny mogą reagować inaczej, czyli dobrze jest przetestować jak lawenda zachowuje się w Waszych ogrodach ( nie ma to jak wyczuć własny  ogród, he, he ). Na zimę lawendy zaleca się okryć w chłodniejszych rejonach Polski, przyznam bezczelnie że tego nie robię i wielkich strat, poza pamiętną zimą 2012, nie było ( potem  i tak większość uszkodzonych przez mróz bezśnieżny lawend odbiła ). Lawendy nie znoszą przenawożenia, jeśli już chcecie zrobić im dobrze to malutka warstwa kompościku na wiosnę cieniutko przy krzaczkach rozłożonego wystarczy w zupełności. Od czasu do czasu można dać pod krzewinki troszkę dolomitu albo popiołu z drzewa. Rozmnażać odmiany najlepiej przez odkłady, sadzonkowanie wymaga tzw.  "zielonych rąk" . Po paru latach niby powinno wymienić się krzewy lawend, ja stosuje radykalną kurację sekatorem i leniwie nie wykopuje starych roślin. To tak pokrótce o uprawie lawend i lawandyn i to jest ostatni post ( jak na razie ) z dużym L w tytule.





'Dancing Ghost' - irys TB "barashkowy"

$
0
0
No i nastał nam  czas sadzenia irysów bródkowych. Ledwie żyję po wczorajszej irysowej robocie,  Barashka  się uspokajająco na forumie odezwała, koty usiłowały kraść mniejsze kłącza spod  ręki i uciekać ( kretyńskie, bardziej pasujące do psów  zabawy )  - znaczy normalnie, jak to w lipcu. Na blogim znaczy nadszedł czas na kolejne irysy. Zacznę od 'Dancing Ghost', odmiany która do Alcatrazu przywędrowała z ogrodu Barashki. To piękny irys od kłącza po kwiat. Kolorki pastelowe, przełamane ale czyste, bródka fioletowawo - starozłota ( określenie w kolorze musztardy jakoś do mnie nie przemawia ),  wewnętrzne  wyposażenie kopułki urodne - czego chcieć więcej? Niech przyrasta  szybko i zdrowo, tylko takie  chciejstwo przychodzi mi do głowy. Teraz metryczka - wyszedł spod  ręki  Thomasa  Johnsona, zarejestrowany został w 2012 roku i w tym samym roku  wszedł do handlu za sprawą szkółki  Mid - America. Odmiana dorasta do 91 cm, pędy ma  sztywne, z tych które raczej  nie zaliczają gleby. Kwitnie w środku sezonu. 'Dancing Ghost' jest wynikiem krzyżowania odmian  ('Brussels' x' Presentation') X 'Silk Run'. W innej wersji ( nie tej z AIS ) krzyżówka wyglądała nieco inaczej - ( siewka  oznaczona symbolem T169A, rodzeństwo odmiany 'Brussels' x 'Presentation') X 'Silk Run'.  W każdym razie dwa irysy  autorstwa Johnsona  skrzyżowane z odmianą  Blyghta dały tę urodność ( przyznam  się że gdyby przyszło mi bez info przypisać tę odmianę konkretnemu  hybrydyzerowi stawiałabym  raczej na  Blyghta  niż  Johnsona,  ten irys jest taki  "blyghtowski" ). Mam nadzieję że zdrowie i tempo przyrastania  będzie miał  po  'Brussels',  "johnsony" u mnie na ogół dobrze rosną (  lepiej niż  większość "blyghtów" ). Odmiana została wyróżniona przez AIS Honorable Mention w 2014 roku.



'I Hope You Dance' - irys TB "z nadzieją na rozrastanie"

$
0
0
Kolejny irys który do Alcatrazu zawitał z  ogrodu Barashki - 'I Hope You Dance'  potwierdza moim zdaniem że  Barashka ma nosa do odmian, które są piękne nie tylko na katalogowych zdjęciach ( mój boszsz ..... ile nam Irysowym wpadunków "katalogowych" się zdarza, na zdjęciu cud, miód i malina a w realu papagaj albo  wymoczek ).  Kolorki tej odmiany są naprawdę zachwycające, niby pastelowo  rozmyte a wzrok przyciągające. Bardzo dobra jest też substancja płatków, kwiat z godnością zniósł opady deszczu, dżdż nie zostawił na nim  zbyt wielu  śladów. Oby  się dobrze rozrastał, marzą mi się łany irysowe tej odmiany. Dobra, teraz metryczka - 'I Hope You Dance' jest dziełem  Thomasa Johnsona, odmiana została zarejestrowana w 2009 roku i w tym samym roku trafiła do sprzedaży za sprawą szkółki  Mid -  America. Ten pięknotek w typie blend jest wynikiem krzyżówki odmian 'Paris Fashion' x 'Amiable'. Dorasta do 91 cm, kwitnie w środku sezonu. Odmiana została uhonorowana przez AIS Honorable Mention w 2011 roku. Nazwę odziedziczył  po wielkim amerykańskim przeboju, balladzie  country z całkiem niezłym tekstem, którą  pierwsza śpiewała Lee Ann Womack. Ha, "I hope you never lose your sense of wonder " - tak pasuje do tego deszczoodpornego kwiatu! "You get your fill to eat but always keep that hunger" - to coś o mnie, he, he.



'Luxuriant Lothario' - irys TB "realnie" zaskakujący

$
0
0
'Luxuriant Lothario'  przyjechał do mnie z Australii, via Robert rzecz jasna. Od dawna się zbierałam do zakupu tej odmiany, jednak nie jest ona z tych porażających bardzo  niskimi kosztami nabycia, więc aż do tego roku była tylko  chciejstwem. Przegrywała z SDB czy IB, których sporo do mnie z Australii przyjechało, ale ten rok był szczególny - zero esdebiąt, zero ibiąt , tylko dwa porządne  tebiaki. Chciejstwa od dawien dawna uplanowane, których zakup  nie dochodził do skutku z tzw. powodów niezależnych, he, he ( no, w jednym wypadku to był naprawdę niezależny, Barremu  chorowały  kłącza ). Wielce wyczekiwany wziął  otworzył kwiaty i zaskoczył - hym.....on jest inny. Znaczy on to on, irys właściwej odmiany, tylko wygląda inaczej niż na zdjęciach w katalogu. Ha, on wygląda nieco inaczej niż na większości zdjęć w sieci!  Przede wszystkim jest cieplejszy, kolory mają ciepły odcień nawet podczas pochmurnej pogody ( to łapie obiektyw, czyli nie jest to tak że ciepłe zabarwienie zależy tylko od ilości słońca na płatkach ). Na wyodrębnienie paska na końcach  dolnych płatków trzeba  trochę poczekać, wraz z wykwitaniem robi się  bardziej  widoczny (  szczęśliwie nie dlatego  że kwiat płowieje, tylko dlatego że irys Barrego, zgodnie z najlepszą tradycją irysów  Barrego,  rozwija kolor ). Zaskoczka ale w sumie jestem zadowolona, irys prezentuje się godnie i będzie pasował w znacznie większym stopniu, niż do jak do tej pory sądziłam,  do swoich irysowych sąsiadów. Teraz  metryczka - odmiana została zarejestrowana w 2008 roku przez Barrego Blyght'a i wprowadzona w sezonie 2008/2009  do handlu przez szkółkę  Tempo Two. 'Luxuriant Lothario'  dorasta  do 102 cm wysokości, zakwita na początku środka sezonu, czasem zdarza się że wcześniej. Powstał w wyniku krzyżowania "blyghtowskich" odmian ( 'Ruling Lord' x 'Stop Flirting' ) x 'Astrobubbles'.



'Victoria Falls' - irys TB w sosie sentymentalnym

$
0
0
Irys stary ale jary, dzisiejsza klasyka wczorajsza awangarda, choć może z tą awangardą to przesada. Awangarda zawsze jest  kontrowersyjna a 'Victoria Falls' nigdy nie wzbudzała kontrowersji, przypadły jej w udziale  same zachwyty. No bo i było ( moim zdaniem nadal jest ) czym się zachwycać. Przede wszystkim piękny odcień błękitu, specjalność szkółki  Schreinerów z której wywodzi się mnóstwo świetnych  irysów w kolorze blue , po drugie kształt kwiatów, który nawet dzisiaj w dobie pofalowanych ( nieraz okrutnie ) płatków nie razi specjalnie anachroniczną formą, po trzecie pęd wysoki ale silny, utrzymujący się w pionie bez wsparcia. Jak do tego dodać zdrowie i wigor to nie ma się co dziwić że staruszka  'Victoria Falls'  nadal rośnie w wielu ogrodach. W Alcatrazie ma zapewnione stałe miejsce, kocham ten odcień błękitu. Teraz metryczka - odmiana zarejestrowana przez Schreinerów w roku 1977 i w tym samym roku wprowadzona do handlu  przez ich szkółkę. Jest wynikiem krzyżowania ('White Pride' x siewka o symbolu Y 163B ) x 'Violet Favor'. Dorasta do 102 cm wysokości, zakwita dość wcześnie ale kwiaty rozwija prawie do końca środka sezonu. Utytułowana niemal  jak królowa  Victoria, he, he -  Honorable Mention 1978, Award of Merit 1980, American Dykes Medal 1984. Co prawda nie sądzę że taki kolor mają wody Wodospadów  Wiktorii, ale nazwa romantyczna, taka kolonialno  - melancholijno - sentymentalna. Może dlatego, oprócz  rzecz jasna pięknego kolorku i innych zalet  odmiany, darzę  'Victoria Falls' takim klasycznym sentymentem.


Viewing all 1498 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>