Quantcast
Channel: Blog w zasadzie ogrodowy
Viewing all 1480 articles
Browse latest View live

'Palaver' - irys IB z tych nie wszystkim się podobających

$
0
0
" O  Boże jaki brzydki!" - tak  Ciotka Elka przywitała kwitnienie odmiany 'Palaver'. Przygroziłam napluciem do "proszonej" kawy, czym udało mi się uzyskać dla brzydala nadzieję - "Może on się jeszcze zmieni"  zaćwierkała Ciotka Elka pomiędzy jednym a drugim łykiem kawy pitej wg. ciotczynego określenia "z pewną podejrzliwością". Rzeczywiście w ponury majowy poranek ( tak, bywają takie ), w przerwie między deszczami i powiewami arktycznymi,  to specjalnego wrażenia ten irys nie robił. Na dworze buro a na rabacie przybrudzony wrzosik kopułki z jakąś beżowopodobną plicatą na dolnych płatkach. Niby lubię "szmateksy" i "brudole" ale 'Palaver' w tym majowym zimnie nie rozgrzewał mego serca. "Taki wyrzygany" - brzmiała ocena nr 1. Ocena nr 2 była już nieco wyższa - "Wyrzygany ale te płatki szerokie i falujące nie są takie złe".

Ocena nr 3 wypadła  przy nieco lepszej pogodzie, kiedy irys na dobre się rozwinął i była naprawdę wysoka. Pierwszy kwiat całkiem długo "trzymał" kształt klasycznej kopułki ( rany, fobia kopułkowa chyba przeszła od  Roberta na mnie  - zarażonam ), budowa kwiatu i stosunek wielkości i szerokości płatków dolnych do płatków kopuły bliski ideałowi, kolory rozwinęły się ( jak to  u Blytha ) z tych brudno wrzosowo - beżowych odcieni w czystsze, pastelowe tony. Rozgałęzienie pędów niezłe, szykuje się długie kwitnienie. Zapowiada to naprawdę niezłego irysa, oby tylko dobrze się rozrastał. Teraz metryczka - 'Palaver' został zarejestrowany w 2013 roku przez Barrego  Blytha, w sezonie 2013/2014 wprowadzony do handlu przez szkółkę  Tempo Two. Odmiana jest wynikiem krzyżowania ( 'Hussy' x 'Wide Open') X 'Spiced Lemon'. Irys dorasta do 51 cm, kwitnie w środku sezonu IB.

P.S. Ciotka Elka twierdzi że "Nic się temu irysu nie poprawiło - paskudny". Od wczoraj pija kaweczkę z Dżizaasem, he, he.



Majowe kwitnienie drzew

$
0
0
Wracam do domu a tu łup wiadomość dnia - za parę dni wojna. UE ma na nas napaść, tak wynika z relacji Małgoś - Sąsiadki. Ciotka Elka  potwierdza, premiera miała występ w stylu Józefa Becka i wraża UE  nie dostanie od nas  eksterytorialnego korytarza, czy tam czego chce.  Cholera, najgorsze że nasza super fregata ponoć płynie na  Morze Śródziemne i kto nas teraz będzie bronił przed ostrzałem z SMS "Schlezwig - Holstein". Przyznam że mnie zatkało prawie tak jak wtedy gdy zaatakowaliśmy NATO, ale potem sobie przypomniałam że obecnie rządząca nami "prowincja" ( mam tu myśli typ mentalności, a nie miejsce zamieszkania - wszystkich mieszkających na tzw. prowincji, którzy mogli poczuć się urażeni użyciem tego sformułowania w kontekście  "władzy" przepraszam z całowaniem rączek i nóżek ) lubi inscenizacje  historyczne. Apele  partyzanckie, śluby, takie tam srutututu.  Uspokojona zajęłam się realem , czyli szybkim foceniem drzew. Bo  to o drzewach kwitnących w maju chciałam napisać i żaden alarm bojowy ( "Panie  Michale larum grają" ) związany z inscenizacją nie odciągnie mnie od  rzeczy prawdziwych i dla mnie istotnych. Zniosłam pozorowanie  pracy i krętactwa  poprzedniej  władzy, zniosę i inscenizacje historyczne obecnej.



Kiedy myślimy o drzewach kwitnących w maju to przeważnie przed oczami stają nam jako żywe  "maturalne kasztany" czyli kasztanowce i piosenkowe "białe bzy" czyli lilaki. A przecież lista gatunków drzew kwitnących majową porą jest znacznie większa. W Alcatrazie w maju podziwiam nie tylko kwiaty kasztanowców i duszę  się niemal od zapachu oblepionych kwiatami lilaków, jest to dla mnie też czas kwitnienia jarzębów. Sporo tych drzew rośnie w  ogrodzie, mam do nich pewną słabość. Kwiaty rodzaju Sorbus nie są może tak efektowne jak kwiaty innych przedstawicieli rodziny różowatych, ale w masie potrafią zrobić wrażenie.  Nie mają tak egzotycznego wdzięku jak kwiaty kasztanowca zwyczajnego ( jak coś tak kwitnącego można  było nazwać  zwyczajnym? ) ale białe baldachy składające się z mnóstwa pięciopłatkowych kwiatuszków roztaczają urok innego rodzaju - swojskie to drzewko, bezproblemowo wpisujące się w krajobraz. Nie ma dylematów czy jarząb zmieści nam się w ogrodzie, bo mnóstwo jest gatunków i form - spokojnie można znaleźć  takie które zmieszczą się nawet w niewielkim ogrodzie. Taki Sorbus setschwanensis jest drzewkiem dorastającym na maksa do 4 metrów i to po wielu latach.  Podobnie niewielkimi drzewkami są jarząb kaszmirski Sorbus  cashmiriana  i jarząb Koehnego Sorbus koehneana. W naszym klimacie te trzy ww. jarzęby rosną raczej jak krzewy niż jak drzewa. W szkółkach  spotyka się często formy szczepione na pniu, ale uwaga na uszkodzenia mrozowe roślin wysoko szczepionych. Mój jarząb Koehnego dopiero teraz tak naprawdę dochodzi do siebie po zimie sprzed czterech lat.  Lepiej mieć krzak niż "niewyjściowe" drzewko. Warto jednak posadzić takiego jarzęba zarówno dla naturalnego uroku kwiatów jak i subtelnej bieli owoców zawieszonych na ciemnoczerwonych, czasem wpadających w fiolet szypułkach. Niewysokim drzewem nadającym się do niezbyt dużych ogrodów jest  też jarząb pospolity Sorbus aucuparia  'Pendula'. Zazwyczaj jest szerszy niż wyższy ( wysokość drzewka  zależy od miejsca szczepienia na podkładce ). Istnieje forma jarzębiny o zwisających pędach i wielobarwnych liściach - 'Pendula Variegata', stara odmiana powstała przed latami osiemdziesiątymi XIX wieku ). Mnie co prawda nie przypadła do gustu bo jej liście są jakieś takie nieregularnie zażółcone, co sprawia wrażenie jakby drzewo było zachorzałe czy cóś, no ale można taką złocistolistną odmianą rozświetlać półcień ( w pełnym słońcu listki "variegatowate" lubią się przypiekać ).



Jarząb pospolity Sorbus aucuparia'Flanrock' w szkółkach sprzedawany jako 'Autum Spire' ( odmiana wyhodowana w irlandzkiej szkółce Flannery’s Nurseries LTD w 2000 roku ) dorasta do 5 metrów ale jest wąziuteńka jak topola włoska. Nieco wyższa i trochę szersza jest odmiana jarzęba pospolitego 'Fastigiata'. Mieszańce jarzębów, takie  jak jarzęby Arnolda Sorbus x arnoldiana :  'Golden Wonder' ( data powstanie odmiany to coś tak około 1950 roku, wyhodował niejaki pan J. Lombarts w Zundert w Holandii ), 'Copper Glow', 'Vermiljon', 'Schouten' też urodne i nie tylko nadające się do parków. Trochę martwi mrozoodporność niektórych odmian, no ale do cholery magnolie soulengeana też się w Polszcze sadzi. Tajemnicze ale bardzo piękne są jarzęby 'China Lace'  i 'Pink Veil' ( ponoć tożsama z odmianą 'Red Tip' - nie wypowiadam się stanowczo bo nie wiem czy aby na pewno, problematyczna jest też dla mnie odmiana 'Coral Pink' która podejrzanie kojarzy mi się z 'Rowancroft Coral Pink' ). Na pewno mieszańce co sugeruje umieszczenie w  wykazie RHS tylko określenia  Sorbus przed nazwą odmiany. Całkiem niedawno odkryłam też jarzęba dalekowschodniego Sorbus commixta i poczułam że moje jarzębinowanie  w Alcatrazie będzie niepełne bez odmiany tego jarzęba pod tytułem 'Embley'. Szczęśliwie też niewielkie to drzewo, da się upchnąć.  Natomiast nie znajdę miejsca na insze mieszańcenie da rady wcisnąć  "miczurinów". 'Granatnaja' ( krzyżówka Crataegus sanguineaSorbus aucuparia tożsama z ×Crataegosorbus miczurini‘Ivan’s Bell’ ), 'Businka' ( rosyjska odmiana z 1999 roku ), 'Likornaja'( krzyżówka jarzębu pospolitego Sorbus aucuparia i aronii czarnoowocowej Aronia melanocarpa ) przegrywają ku wielkiemu żalowi Ciotki Elki spragnionej smażenia jarzębinowych dżemów ( pogadanki o zatruciu środowiska spływają po Ciotce Elce jak woda po kaczce ) z różowością owoców 'Pink Veil' czy barwą jesiennych liści 'Embley'. Tym bardziej że taka 'Granatnaja' jest krótkowieczna do bólu. Pozostaje mi się cieszyć z uprawy większego jarzęba jakim jest jarząb mączny Sorbus aria.




W maju czadu daje też głóg dwuszyjkowy Crataegus laevigata'Paul's Scarlet'. Głupio przez rodzinę nazywany różanym drzewkiem od pewnego czasu regularnie daje po oczach różowością.  Przestałam  go co roku przycinać do kształtu "zdyscyplinowanej kuli" ( cytat z pani Gieni ), koryguje tylko co bardziej  wybujałe  fragmenty wczesnowiosenną porą. W końcu to też ponoć nieduże drzewo, wyżej 6 metrów nie podskoczy. Zamierzam dosadzić mu kolegę kwitnącego w podobnym terminie i w podobnym kolorze.  Mój kasztanowcowy zakup sprzed paru lat straszliwie męczy się na podwórku, no wyraźnie nie to miejsce. Wykopię z bryłą korzeniową, przeciągnę ją korzystając ze starego  prześcieradła i pomocy pana  Andrzejka i tadam!....... kasztanowiec czerwony Aesculus× carnea'Briotti' wyląduje w Alcatrazie. Drzewko szczęśliwie mniejszych rozmiarów niż kasztanowiec pospolity i nie jest tak  żarte przez wrednego szrotówka. Odmiana znana od 1858 roku (  krzyżówkę kasztanowca pospolitego Aesculus hippocastanum z amerykańskim kasztanowcem krwistym Aesculus pavia uzyskano na początku XIX wieku ). Ponoć na maksa może mieć 15 metrów wysokości ale sądzę że na glebie Alcatrazu będzie dobrze jak z trudem dojdzie do 10 ( z zadyszką i po wielu latach ). Nowe wspaniałe drzewo dla ptaków i hym .....tego....kotów. Może uda się zwabić cudem odnalezioną fabryczną kocicę zwaną Różową Obróżką ( psiapsiółka moich kocich dziewczyn ). Nie ma to jak odpoczynek na konarkach umajonych kwiatami.



Majowy Podskarpek i Zabukszpanie ( wraz ze Shrekowiskiem )

$
0
0
 Wreszcie jest prawdziwie majowo, ciepełko z przekropkiem, takie że tylko uwalić się na trawie i robić ghrrrr....ghrrrrr. To ostatnie to  oczywiście nie ja tylko grono najbardziej rozleniwionych  kociambrów w okolicach  miasta Odzi . Psują opinię słynnym z pracowitości kotom z centralnej Polski, he, he. Jednak moim zdaniem lepiej że nie pomagają, jak sobie przypomnę pomoc polegającą na ucieczce z wątłą sadzonką rarytetnego disporum w  zębach to jeszcze mnie trzęsie. Poranny przegląd ogrodu ( z kubkiem kawuni w jednej łapie a rogalikiem nadziewanym  wisienkami produkcji Ciotki Elki w drugiej ) uświadomił mi że  nadal najbardziej zadbaną częścią Alcatrazu jest Podskarpek i Zabukszpanie wraz ze Shrekowiskiem. Nie dlatego że on taki super wypielony tylko raczej dlatego że  w takich niby swobodnych nasadzeniach  chwaściory nie rażą a niektóre  to nawet nieźle wyglądają. Teraz wystarczy takie "easy" nasadzenia wprowadzić w całym Alcatrazie i w końcu będę mogła patrzeć na mój ogród bez wyrzutów sumienia ( oj, ty mój biedny i zaniedbany ). Decyzja podjęta ale wicie rozumicie - te wszystkie gryplany zrealizować jeszcze trzeba a tu stawy  trzeszczą, plecki bolą, tłuste ciałko podejrzanie szybko się męczy. Przerobienie całego ogrodu w pojedynkę ( Dżizaas po porzuceniu grządki ziołowej nie zostanie za karę dopuszczony do prac ogrodowych, a poza tym to strach - zachorzałe płucko myśli  że powojnik alpejski trzeba wyrwać bo zachwaści ) proste i szybkie nie będzie. Przerabiam Alcatraz malutkim kawałkami, powolutku.

Przegląd roślin na  Podskarpku i Zabukszpaniu ( wraz ze Shrekowiskiem ) uświadomił mi że mam zdecydowanie za mało paproci w ogrodzie. Jak człowiek sadzi rodgersje i morze funkii to aż się prosi o coś co rozbije wrażenie "blaszanych" nasadzeń. O ile  funkie występują u mnie w takiej ilości że uda mi się nimi "objechać" cały ogród ( lubię sadzić po parę egzemplarzy jednego gatunku czy odmiany - znaczy traktuje jak wszelkie inne byliny ) o tyle paproci do dzielenia nie mam znów tak dużo. Znaczy przede mną zakupy, rzecz dla mnie przyjemna a dla mojego portfela w tej chwili nie bardzo wskazana. Ze względu na to że nie wszędzie w Alcatrazie dadzą radę nerecznice muszę skupić się na paprotnikach. W okolicy  jak na razie paprotna posucha, po pierwszym szkółkingu zorientowałam się że na ofertę paprociumów trzeba jeszcze trochę poczekać. Znaczy coś tam jest ale to akurat nie jest to na czym mi zależy. Oprócz paprotników będę potrzebowała sporo sadzonek adiantum ( polska nazwa tej paproci "niekropień" jest moim zdaniem okropna - niekropna ). Adiantum venustum  wraz z upływem  czasu  fajnie się rozrasta tworząc "łączki" paprotne ale zanim ruszy z kopyta trochę jednak mija. Moje Adiantum venustum jest w fazie powrotu do życia po przesadzeniu i nie wygląda na to żeby w Alcatrazie z pomocą tego egzemplarza udało się szybko  "przyłączkować".  Rany, masowe zamówienie  wisi w powietrzu a ja się zastanawiam skąd wezmę kaskę ( odłożyłam sumkę na irysy i muszę jej teraz bronić sama przed sobą ).






Szczęśliwie poza paprociami nie mam wielkiego deficytu  innych roślin cieniolubnych. Całe łany czekających na podział fiołków odoratek i motylkowatych, brunnery i miodunki, bergenie i kokoryczki, do półcienia i na słoneczne placyki multum  bodzichów - da się Alcatraz obsadzić bez kolosalnych wydatków na nowe byliny. Co nie znaczy że czegoś nowego sobie nie dokupię, he, he. Wstrzemięźliwość zakupowa nigdy nie była u mnie jakąś wybitną, rzucającą  się w oczy cechą  charakteru. Ostatnie zakupy bylinowe były jednak w miarę rozsądne - takie epimedium ponownie wprowadzone do Alcatrazu to świetny zadarniacz, roślinka nie potrzebująca wielkich starań i w ogóle.  Czuję się rozgrzeszona bo rozrośnięte epimedium nie przepuszcza tak chwastów, więc trochę oszczędzę kręgosłup.  Tak się usprawiedliwiam. Gorzej z usprawiedliwieniem zakupu Disporum longistylum'Green Giant'. Ten zakup da się chyba tylko usprawiedliwić dużą słabością  do wszelkich disporów ( disporumów? ) czyli parników. Podobnie mam zresztą z disporopsisami, tylko zasiąść i zapłakać bo rośliny nie tak popularne i w związku ze związkiem ceny sadzonek też są, nazwijmy to,  "niepopularne". No ale w końcu parników i disporopsisów nie kupuję w ilościach hurtowych! Raz na jakiś czas człowiek może  pozwolić sobie na tę ten .....tego.....ekstrawagancję!

Jedna bolesna sprawa która wylazła w czasie przeglądu ( odstawiłam kubeczek kawuniowy  i dokonałam wykopku odkrywkowego ), miskanty z Podskarpka  i Zabukszpania już się nie obudzą - cześć ich pamięci.  Nie wiem co się stało, podejrzewam wilgotną zimę ale dwie stare kępy dały ciała. Qrcze a taką miałam cud wizję - niskie miskanty a za nimi rutewka  'Elin'. No i co?! No i pstro! Wiele miskantów w Centralnej Polsce nie obudziło się po tej zimie, taki kurna mamy klimat! Zastanawiam się teraz czy odtworzyć to nasadzenie czy też troszkę przemeblować Podskarpek i Zabukszpanie i uzyskać trochę miejsca na nasadzenia z azalek. Azalki czują się w tych rejonach bardzo dobrze, kwitną cool i nawet tzw."ratowane bidy" nabierają w tym miejscu ogrodu wigoru. Może  więc pójść za tym co podpowiada sam Alcatraz  i nie wciskać mu na siłę roślin które mogą kipnąć z bliżej nieokreślonych przyczyn ( w końcu tak naprawdę to ja tylko podejrzewam tą zimową wilgoć o uśmiercenie miskantów, pewności wcale nie mam ).
Tyle na świecie miłych azalek sobie żyje, na pewno da się zaprosić sporo z nich  do Alcatrazu bez specjalnych obaw że odlecą przy w sumie bezmroźnej zimie. Ostatnio do Alcatrazu została zaproszona stara ale jara  azalia 'Irene  Koster' (  Grupa Occidentalis Azalea ) i dokupiona  jako towarzystwo dla  'Chanel' i 'IlTasso' azalia 'Gena Mae' ( Grupa Mollis Azalea ) - na ostatnich  trzech fotkach trzy ostatnie ww.azalki  "w kolejności". Może już czas zaprosić następne?




Pszczyna - wycieczka błyskawiczna " z zarządzenia"

$
0
0


Sławeczka  Słońce Rudy i Okolic ( Mamelon tytułuje swojego chłopa Księciuniem, mnie zostało przypochlebianie się  mniej  "okazałą" tytulaturą ) wyraźnie nosiło.  Coś by tu, gdzieś pojechać, jakąś wyprawę łupieżczą urządzić - mój kolo  tak czasem ma, droga szeroka przed nim a przy drodze interesujące przystanki. Mamelon w takich chwilach dzwoni po wsparcie i w efekcie lądujemy w różnych miejscach do których można z miasta Odzi w miarę szybko i bezproblemowo dojechać.  Słońce Rudy i Okolic grozi co prawda od czasu do czasu wyprawami dalszymi, takimi bardziej ekstremalnymi ale "wsparta" Mamelon potrafi szczęśliwie dać takim planom odpór ( jeszcze, bo Słoneczko Księciuniowate, przygraża od pewnego czasu "wyprawą pełnowymiarową", taką że ho - ho ). Tym razem Sławka poniosło na Śląsk, a konkretnie to do Pisarzowic. Mea culpa bo wielokrotnie przymuszałam Mamelona w obecności Słoneczka do przeglądania oferty rodków i azalek szkółek z Pisarzowic. Słoneczko chłonęło ( znaczy podsłuchiwał ), nasiąkło i postanowiło urządzić wyprawę. Wykombinowało sobie że najodpowiedniejszą porą  będzie czas tzw. Święta Azalii jako że można wtedy pogapić się na kwitnące krzewy. Co prawda koło nas tuż, tuż czyli za miedzą  w Konstantynowie, jest "zagłębie" rodkowo - azaliowe, ale Słoneczko podejrzewało  że w Pisarzowicach "zagłębie" jest większe i można zobaczyć a także nabyć drogą kupna  azalki czy rodki niedostępne  u nas. Tzw. "pogłębione perswazje" Mamelona i moje nie wywołały żadnego innego odzewu jak tylko ten że rozjuszone Słoneczko postanowiło odwiedzić przy okazji Pszczynę, gdzie właśnie trwały Daisy  Days i tam też zapolować na azalki.

Pierwsze plany krystalizowały się w piątek wieczorem, w sobotę Słoneczko skutecznie zaknuło i w niedzielny poranek wsiedliśmy do samochodu i wio! Droga dobra, kierowca też  więc w ciągu dwóch godzin z hakiem byliśmy na miejscu, u podnóża  Beskidów. Okolice Pisarzowic przywitały nas widokiem mnóstwa kwitnących azalii i rodków w prywatnych ogrodach, zapowiadało się pięknie. No i było pięknie, ogrody przyszkółkowe tonęły w kwiatach  tych roślin. Śliczna  pogoda,  zapach kwiatów, świergolenie ptasząt i kumkanie żab w stawach - czego chcieć więcej. Jak się okazało chcenie jednak  było, Sławek miał wygórowane oczekiwania odnośnie oferty handlowej. Tłumaczenie że impreza ogrodnicza rzadko bywa u nas okazją do dostania nieczęsto spotykanych gatunków czy odmian roślin ( takie to się sprzedaje w szkółkach rodkowych jak tylko sezon się rozpoczyna ) Sławkowego rozczarowania wcale a wcale nie zmniejszyło (  człowiek niby zna proces i logicznie do niego podchodzi ale kwestia uczuć to inna bajka ). Słoneczko chodziło i oglądało kwiaty na wypasionych krzewach azalii rosnących wokół, podziwiało, kombinowało a potem dreptało po "dziale sprzedażowym" i  nie znajdowało tego co sobie upatrzyło. Tak było we wszystkich pisarzowickich szkółkach które odwiedziliśmy. Mamelon i ja starałyśmy się złagodzić te Sławkowe przejścia rozsnuwając wizję imprezy ogrodniczej w Pszczynie, co przyniosło taki skutek że  zdrowo  zirytowane brakiem łupów Słoneczko zarządziło natychmiastowy najazd na Pszczynę. Tzw. drogą z widokami dojechaliśmy szybciutko do miasteczka. Oprócz imprezy ogrodniczej nęciło nas muzeum zamkowe, w którym zachował się oryginalny wystrój wnętrz z czasów kiedy panią na zamku była "komercyjnie osławiona" księżna Daisy. Z imprezą ogrodniczą rozprawiliśmy się tak samo  szybciutko jak z dojazdem ( w ofercie handlowej było to samo co w szkółkach, nic dla starych wyjadaczy, he, he ) i potupaliśmy w stronę zamku.

Szczęśliwie Słoneczko lubi zwiedzać muzea zamkowe  więc brak  łupów nie był tak doskwierający w Pszczynie jak w Pisarzowicach, Mamelon i ja takoż się chętnie ukulturalniamy muzealnie więc szykował nam się mile spędzony czas. Odetchnęłyśmy z Mamelonem bo jak na razie  nie groził nam szkółking  spontaniczny. Zamek nas nie zawiódł, wart jest wyprawy odkrywczej. Czysty balsam na zakupowe rany, oferciane blizny i ból niespełnienia. Słoneczko nam zapomniało że my tu tak ten...tego.... po rośliny, bo zamkowe schody naprawdę robią wrażenie, no a potem są i inne pomieszczenia na których warto skupić uwagę i wizja"pospolitych" azalii jakoś blednie i odpływa. Baaaardzo daleko odpływa, takie to hen - hen że można spokojnie stwierdzić że wyprawa na Śląsk była wyprawą do zamku w Pszczynie. Zamek z bogatą  historią, choć wcale nie stareńki. Pierwsza budowla zamkowa powstała w tym miejscu  najprawdopodobniej w XI lub XII wieku, jednak wielokrotne przebudowy i rozbudowy zatarły wszelkie ślady pierwotnych form budynku. Dziś zamek to neobarokowa rezydencja, efekt ostatniej przebudowy z lat siedemdziesiątych  XIX wieku dokonanej  przez książąt Hochberg von Pless. Zainteresowanych bardziej  historią zamku odsyłam  do bardzo dobrego opisu  "na polskiej" stronie  Wikipedii Zamek w Pszczynie . Warto poczytać. Moje wypocinki będą bardziej o wrażeniach jakie z tego miejsca wyniosłam. Nie są to jednoznaczne zachwyty i "O mój ty boszsz..... ". Przede wszystkim to zdaje się mamy dziś inną wrażliwość - zamek w Pszczynie był zamkiem myśliwskim, swego czasu urządzano tu wielkie i bardzo wystawne polowania.  Takie wicie rozumicie z balami i innymi imprezami towarzyszącymi. Spęd arystokracji celebrującej na przełomie XIX i XX wieku średniowieczne prawo do polowań. W zamku ta myśliwskość wręcz bije po oczach, wszędzie gdzie się da ( nie tylko w tzw. Gabinecie Myśliwskim ) wiszą poroża, wypchane łby zwierząt bądź rzeźbione podobizny tychże, zwierzaki wypchane w całości, obrazki z zakonserwowanych ptaków i tym podobne "piękności". No cóż, nie rozumiem już czaru tych trofeów. W domu mam co prawda spreparowany pysk szczupaka, ale trzymam tę pamiątkę wyczynów wędkarskich Wujka  Henryka tylko ze względu na pamięć o nim. Specjalnie tego rybiego truchła nie eksponuję. W zamku "pamiątki" po zwierzętach wyzierają zewsząd, aż mam ochotę powtórzyć za Dame Margaret  Rutherford grającą pannę  Marple - " Nie popieram krwawych sportów". Łatwiej mi przełknąć brązy o tematyce myśliwskiej czy grafiki z psami, mniej mi to działa na wyobraźnię niż te wszystkie skóry, kości i poroża.





Znacznie bardziej przyjemne było dla mnie zwiedzanie mniej "myśliwskich" pomieszczeń rezydencji. Wielkie wrażenie na naszej trójce zrobiła klatka schodowa. Powstała w czasie ostatniej przebudowy, architekt Hippolyte Alexandre Destailleur zapatrzony w architekturę doby  Króla Słońce stworzył coś na kształt mniejszej wersji wersalskich schodów ( bardzo mocno zainspirowały go tzw. schody królowej ). Zastanawiało mnie  kogo ma przedstawiać niewątpliwie  kobieca rzeźba w niewątpliwie męskim egipskim stroju stojąca wśród  kolumn i stanowiąca oparcie dla wzroku wchodzących po schodach. Okazało się że to XIX - wieczna wizja biblijnej opowieści ubranej we właśnie rozwijającą się w poważną naukę egiptologię. Francesco Barzaghi w 1874 roku tak wyobrażał sobie Amnesis z Mojżeszem. Hym ....tego..... Mojżesz coś zdrowo wyrośnięty a Amnesis  bardzo tego...... ten "gender". W 1874 roku nie wiedziano jak wyglądała sztuka Amarny, nie odkopano Tutenchamona i jak widać  artyści  tworzyli "na temat", o którym nie mieli pojęcia. Coś tak radosnego jak hamerykańskie filmy historyczne z lat  sześćdziesiątych  XX wieku, człowiek ogląda i ma wrażenie że kostiumolodzy powariowali albo wymóg producenta był taki żeby był jeden magazyn kostiumów z dużym napisem Średniowiecze. Ma to jednak pewien urok, wow, tak przodkowie sobie wyobrażali świat. Ciekawe z czego będą się naśmiewali ci którzy przyjdą po nas. Na ścianie na poziomie I  piętra możemy podziwiać dar Katarzyny II dla jednego z książąt Anhalt-Köthen ( w XVIII wieku książęta z tego rodu byli właścicielami Pszczyny ) - XVII - wieczny gobelin przedstawiający pożegnanie wyruszających na poszukiwanie ojców synów Amazonek. Bardzo to imponujące, zarówno ze względu na klasę dzieła jak i klasę ofiarodawczyni ( choć nie wiadomo czy temat dzieła przypadł do gustu obdarowanemu, he, he ).






Podobnie imponująca jak schody jest Sala Lustrzana, dawna dwukondygnacyjna sala jadalna. Zrobiona na bogato, nawet jak na XIX - wieczne standardy. Okna takie po  siedem i pół metra wysokości ( czyszczenie musiało być czystą przyjemnością ) żyrandole sztuk pięć w sam raz do  odkurzania i do tego wszystkiego sprowadzone z Paryżewa lustra o powierzchni skromnego bajorka ( znaczy 14 m kwadratowych ). Pomieszczenie rzecz jasna bezproblemowo można było ogrzać. Nawet Armia Czerwona nie zdzierżyła tej dwukondygnacyjnej ostentacyjnej wystawności ( czyżby mi się tautologia urodziła? ) i odwróciła się ze wstrętem rezygnując z rabunku. Dla mnie pomieszczenie urocze, mające w sobie coś z dekoracji teatralnej, na wpół realne. Dziś odbywają się tu koncerty, choć jakieś info mi się obiło o uszy że muzykowanie ponoć sali nie służy. Szkoda bo akustyka dobra, nawet ciche miauczenie Szpagetki dałoby się wyraźnie usłyszeć.







Inne pomieszczenia zamku są mniej  "bogate" co wcale nie znaczy że nie są reprezentacyjne. Zarówno Biblioteka jak i połączony z nią Salon Wielki wprost krzyczą że to książęca rezydencja. Salon co prawda do mnie przemówił jedynie kryształowym żyrandolem, jednak  Biblioteka wyłożona orzechową boazerią wyglądała mi przyjemnie "po całości". Podobały mi się też sypialnia cesarzowej Augusty Wiktorii i Salon Zielony, bardzo "kobiece" wnętrza. Ciekawe czy Augusta Wiktoria lubiła bywać w Pszczynie?  Jej męża Willusia i sweet Daisy łączył romans ( Daisy w ogóle była kochliwa, w jej małżeństwie z uczuciami było cieniutko to się kobita realizowała  gdzie indziej ).





No i dochodzimy do żyrandoli - nie przepadam za "krysztalakami" ale te pszczyńskie są naprawdę  piękne. Ten z Salonu  Wielkiego imponujący, z masą  przywieszek różnego kształtu. jednak największe wrażenie zrobiły na mnie te egzemplarze które się świeciły. Dopiero sztuczne światło nadaje kryształowym żyrandolom to co czyni je tak niezwykłymi - delikatny wygląd. W świetle dnia to tylko masa pięknie oszlifowanych szkiełek, niekiedy sprawiająca wrażenie przyciężkiej i przeładowanej. Sztuczne światło wysubtelnia tę kryształową ociężałość, rozmigaca  na mniejsze światełka, upięknia. W domu  pewnie bym nie powiesiła ale pogapić się na rozświetlone w olbrzymich zamkowych czy pałacowych pomieszczeniach to lubię.







Nie zwiedziliśmy parku przyzamkowego ( ciekawe czy rośnie tam róża, mieszaniec rugosy nazwany na cześć księżnej von Pless? ), za to pogapiliśmy się na  pokaz powożenia. W parku szalały dzieci ( z okazji imprezy były ustawione jakieś dmuchane zamki czy cóś ),widoczków do podziwiania dla państwa starszych było w związku z tym tak średnio. Natomiast koniki piękne i zmyślne podziwiać należało jak najbardziej, tym bardziej że koniki znacznie od dzieci mniej hałaśliwe ( co dla starszych zrzęd ma znaczenie ). Zostawiliśmy zatem park dzieciom a sami po obejrzeniu koników postanowiliśmy przyjrzeć się  Pszczynie. Miasteczko urocze i bardzo miłe kulinarnie. Miasta gdzie w restauranach sami kroją frytki zamiast mrożonkowych  używać są zawsze miłe. Mamy z Mamelonem zboczenie kulinarne, zwiedzanie bez pochłonięcia miejscowego żarcia uważamy za niepełne. Pszczyńska restauracja stanęła na wysokości muzealnej ekspozycji zamkowej - dobre  było i co ważne świeże. Bezczelnie wgapiając się w talerze innych  klientów zamówiłyśmy  "ślunski obiod" w wersji bez zupy ( rosół z nudlami to już by było za dużo ). Sławek pozostał przy kuchni międzynarodowej ( sznycel po wiedeńsku, choć moim zdaniem z jajkiem to chyba à la Holstein ) i stwierdził że jedzonko było OK. Należycie napasieni dreptaliśmy po pszczyńskim rynku dopóki Słoneczko nasze nie wróciło myślami do braku łupów.  Rzutem na taśmę zdążyliśmy do jednego z dużych centrów ogrodniczych na Śląsku ( tego z lemurami i papugą Tosią tresującą klientów ) i wyleźliśmy z paprociami. Może nie to samo co azalie ale zawsze coś.  Dwie narecznice szerokolistne  'Cristata' i zwyczajny języcznik nie zadowoliły jednak Słońca Rudy i Okolic. Została zarządzona kolejna wyprawa, tym razem pod Ódź - cel: azalie w odmianach, he, he.

Azaliowe dylematy

$
0
0
Po wizycie w Pisarzowicach nie mogło być inaczej - czuję się azaliowo niedopieszczona.Połaziłam wczoraj po mojej urządzonej do końca w zeszłym roku azaliowej rabacie i z zachwytu nie piałam, choć to czas kwitnienia. Na ale jak tu piać jak większość azalek to w  wieku dziecięcym, a niektóre starsze krzewy  nadal zachowują się tak jakby z dzieciństwa jeszcze nie wylazły.  Tylko mój ukochany 'Homebush'  ma tak z metr siedemdziesiąt, reszta złośliwie karłowa. Są co prawda oznaki ze niektóre z azalii zamierzają "podskoczyć" ( zazwyczaj te które siedzą ponad dwa lata w gruncie ) ale tak  ogólnie to marne to moje azalkowe poletko. Zastanawiam się czy nie założyć kolejnego azaliowiska na miejscu  byłego Ciepłego Monstrum. Pasiłoby. Nawet już sobie leniwie myślę o odmianach które mogłabym na tym  nowym azaliowisku posadzić. Takie  pastele mi się marzą - 'Freya',  'Corneille', może  'Juniduft'. Kwiatki niezbyt duże ale masowo występujące. Może dla kontrastu troszkę mocniejszy róż kwiatów  czyli odmiana 'Jolie Madame',  albo może dosadzić azalki o większych kwiatach? Może różyk w jak u odmiany 'Cecile' czy 'Raimunde'? Ciepławy i landrynkowy? A jakby tak docieplić to  odmianami 'Veiling', 'Mayaro' czy 'Jock Brydon'?  Uuuuu, to trzeba  takie papagaje plamiaste czymś zrównoważyć, małe pastelowe kwiaty mogą nie wystarczyć.  No i co kolejna 'Canon Double'? A może wielkokwiatowe azalki o bielejących kwiatach: 'Kranenfee', 'Satomi', Sylphides', 'Sonia'? - tak sobie kombinuję ciężko niezadowolona z obecnych kwitnień.





Szczęśliwie niedługo mi to przejdzie, zaczynają kwitnąć mieszańcowe kielichowce. W przeciwieństwie do azalek roślinki bezgrymaśne ( a na takie egzoty "ciężkowymagalne" wyglądają ). Może to kwitnienie  kielichowców przegna z moich myśli ten niepokój który zalągł  się w Pisarzowicach.


P.S. Z Zygfrydem coraz gorzej, ślimacze towarzystwo odwiedza go już masowo. Wczoraj sfociłam go z dwoma snailsami, ale dziś rano łaziło po nim sześć! Dżizuuu, dobrze że pomrowów czy ślinników z Luzytanii jeszcze nie sprasza! Jak zobaczę pierwszego pomrowa na Zygfrydzie krasnale wracają do domu! Odpowiedzialność zbiorowa ( ani Wolfgang, ani Manfred ślimorów nie przywabiają - nie wiem co one ślimory widzą w Zygfrydzie ).

'Elysium' - irys IB "porwany"

$
0
0
Andrzej cały zdumiony, w moich umiłowanych "brudach" czyli  irysach  o kolorkach typowych dla solidnie zużytych ścierek do podłóg zakwitł śliczny landrynkowaty irysek 'Elysium'. Znacznik mi gdzieś od niego odfrunął i zachodziłam w głowę co to za jeden.  Szczęśliwie w Irysowie go rozpoznali, co prawda jak wspomniałam ze zdziwkiem lekkim, bo moja miłość do  "brudów" nie jest żadną tajemnicą. Na moich rabatach goszczą zdechławe kolorki, takie słodziaki to raczej  u Mamelona w ogrodzie. Oczywiście Mamelon po oblookaniu "rzeczonego" twierdzi że to irysiątko morelkowo - mandarynkowe  powinno rosnąć u niej w Mamelonoison  ( fakt, dobrze by tam pasił ), że  musiało dojść do jakichś chachmęckich zawirowań i irys został "porwany" zanim trafił do właściwego miejsca przeznaczenia, he, he. Mamiemu nie należy wierzyć, to królowa przesadzania roślin - opłakane w zeszłym roku 'Hello Darknes' ( " No mówię Ci zniknęły" ) kwitną obecnie w różnych irysowych kępach i Mamelon zastanawia się jakim cudem tak się stało, he, he. Nic to, 'Elysium' wyląduje w Mamelonowym ogrodzie  bo po prawdzie jest jakby dla niego stworzony. Teraz metryczka - 'Elysium' zarejestrował Marky Smith w 2002 roku, rok później odmiana trafiła do handlu za pośrednictwem szkółki Aitken's Salmon Creek Garden 2003. Odmiana jest wynikiem krzyżowania ('Fairy Lore' x 'Tricks') X 'Answered Prayers'.  Kwitnie w środku sezonu, dorasta do 53 cm wysokości. Kwiat w typie glaciata, ładnie pofalowany.


Tajemniczy świat hybrydyzerów i kolekcjonerów irysów bródkowych

$
0
0
 Nadchodzi Wielki Sezon czyli czas kwitnienia odmian irysów TB, to odpowiednia chwila aby powstał wpis o tajemnicach naszego irysowego światka.  To tak z podpuszczenia Ewy od Balkonu. Zacznijmy od tego że mania na temat określonej grupy roślin nie jest tożsama z "z ogólną" manią ogrodniczą. Ludzi od irysów, host czy ciekawych roślin skalnych interesuje głównie "ich roślina" a nie ogród jako taki. Dlatego często ogrody kolekcjonerów roślin bardziej przypominają plantację niż to co powszechnie kojarzy się z pojęciem "dobrego ogrodu" ( czyli dobrze rozplanowanej powierzchni z odpowiednio dobranymi roślinami ). Irysowym nie przeszkadza specjalnie że ich ogród  od lipca to morze szarawych liści albo gdy deszczowe lato, to połacie przyciętych liściowych kikutków.  Co tam wygląd jak już po sezonie, ważne żeby kłącze się rozwinęło prawidłowo. Hybrydyzerzy czekają na nasiona z tegorocznych krzyżówek i głównie interesują się tym czy torebka nasienna dobrze wykształcona. Żyją in spe,  irysami których jeszcze nie ma, które są tylko możliwością,  nasionami spokojnie dojrzewającymi do zbioru. Owszem można trochę ogród ogarnąć, żeby chwasty się na miejscu irysowych upraw nie pojawiały ale właściwa  pielęgnacja należy się tak naprawdę tylko ukochanej roślinie. To dla niej jest cały ten cholerny ogród.



Hybrydyzer i kolekcjoner nie ogląda zatem  ogrodu jako całości, ogląda go jako tło dla ulubionej rośliny. No a tło jak wiadomo to tylko tło. Uwaga skupiona jest na ulubieńcach i to jest tzw. wytężona uwaga. Roślina nie jest tylko jakąś tam byliną czy innym krzewem jak to ma miejsce w wypadku "normalnych" ogrodników, roślina jest podstawą ogrodowania. Jak taki sobie "zwykły" ogrodnik ocenia irysy bródkowe? Najczęstszym kryterium wyboru jest kolor kwiatów. "No  taki fioletowy to  dobrze będzie wyglądał przy tych białych peoniach" albo "Żółty to mój ulubiony kolor" - zazwyczaj tak to się odbywa. Czasem pada pytanie "Czy ten irys to duży urośnie, bo u sąsiada to takie karzełki rosną? Takie  rzeczy jak kategorie irysów bródkowych, kształt kwiatów, ich typy,  substancja, kolor i kształt bródki, rozgałęzienie czyli liczba mieszków na pędzie, grubość  pędu, termin kwitnienia, wigor, wymagania klimatyczne to ludzi nieirysowych w zasadzie nie interesują. Z Wielkim Ogrodowym sprawa jeżeli "zwykły" ogrodnik trafia na dobrą i świetnie kwitnącą odmianę  historyczną czy też klasyczną,  gorzej jak przyjdzie mu uprawiać nie najlepsze odmiany takich starszych irysów. Wtedy jest problem z krótkim kwitnieniem, wykładaniem się pędów irysów wysokich czy brzydkim starzeniem się kwiatów.  Nie znaczy że takie rzeczy nie zdarzają się  i nowym odmianom, ale większość  hybrydyzerów i kolekcjonerów irysów bródkowych jest zdania że odmiany irysów  wysokich wymagające podpierania pędów palikami w ogóle nie powinno zostać odmianami.  Takie z krótkim terminem kwitnienia czy kwiatami zdychającymi po jednym dniu normalnej majowo - czerwcowej pogody też odpadają w przedbiegach.

  Na co więc zwracać uwagę kupując irysy bródkowe żeby nie wylądować z czymś co  nie kwitnie, albo czego kwiaty leżą utytłane na ziemi?  Jak w ogóle zacząć przygodę z irysami w ogrodzie? Przede wszystkim zdecydować się jakiego wzrostu rośliny chcemy  uprawiać. Irysy bródkowe ze względu na wzrost dzielą się na następujące kategorie ( irysy poszczególnych kategorii kwitną w różnych terminach ) : MDB ( Miniature  Dwarf Bearded - najmniejsze czyli krasnoludki, he, he ), SDB ( Standard  Dwarf Bearded - karzełki ), IB ( Intermediate Bearded - irysy pośrednie ), BB ( Border Bearded - irysy rabatowe ), MTB ( Miniature Tall Bearded - irysy o niewielkich kwiatach na wysokich pędach, tzw.  table iris czyli irysy stołowe, he, he bo używa się ich do układania kompozycji w wazonach, a jak wazon to rzecz jasna stół ), TB ( Tall Bearded - wysokie irysy ). Przy określeniu wzrostu się  skrótów nazw angielskich, co jest  historycznie uzasadnione tym że największe osiągnięcia w powstaniu kategorii irysów mieli hybrydyzerzy amerykańscy, zrzeszeni w American Iris  Society czyli AIS. Ustalenie jakiej kategorii irysy bródkowe chcemy  uprawiać jest dość ważne - np. w okolicach gdzie wiatry hulają lepiej nie uprawiać irysów wysokich TB, nawet najmocniejsze pędy będą wylegać, a w okolicach gdzie przymrozki wiosenne potrafią pojawić się w połowie maja lepiej nie uprawiać wcześniej kwitnących irysów SDB czy IB.



Jeżeli kupujemy irysy bez kwiatów czy bez fotki to ciężki los niedoświadczonego irysowo ogrodnika. Człowiek irysowy po opisie typu kwiatu zorientuje się  z czym ma do czynienia, "normalnemu"  ogrodnikowi nazwy self, amoena, odwrócona amoena,  neglecta, variegata, glaciata czy luminata nic nie powiedzą. Określenia irys SA czy irys  typu plicata brzmią  jak tureckie kazanie. Moja rada jest taka - kupować  irysy w szkółkach irysowych.  W takich mają fotki odmian, co zaoszczędzi nam zastanawiania się jak też wygląda typ kwiatu, czy szczególiki takie jak halo czy bródka łyżeczkowa, albo co sprzedający ma na myśli opisując  roślinę jako "taki całkiem niewysoki irys" ( często karzeł lub przeklęta  pumila pojawiają się w opisach szkółek nie specjalizujących się w irysach bródkowych, w hurtowniach ogrodniczych TB są radośnie mylone z IB  a  o zgodności odmianowej lepiej w ogóle nie wspominać ).  Nie kupować irysów których kolor na  fotkach jest "fotoszopowy", nie kierować się opisami pod tytułem irys wysoki  o kwiatach fioletowych  ( poniżej są trzy fotki  irysów o fioletowych kwiatach, no naprawdę wszystkie takie samiuśkie ), kupować irysy z nazwą odmiany  lub takie ze zrobioną w miarę realną fotką.



Czy w ogrodzie sadzić te irysy, które nam się podobają czy rekomendowane  przez hodowców? Ciężko doświadczona różnym zachowaniem rarytetnych odmian powinnam klepnąć "Wierzta profesjonalistom", ale to nie do końca jest tak że irysy dobrze rosnące w szkółce będą dobrze rosły u Was w ogrodach, a te uznawane za trudne w uprawie nie okażą się jedną z największych ozdób ogrodu, taką bezproblemowo rosnącą. Co ogród to inny mikroklimat, nikt do końca nie jest w stanie  powiedzieć  jak kłącze sobie poradzi ( no, pomijam tu ekstremalne przypadki  jakichś bagiennych nasadzeń czy sadzenia w głębokim cieniu bo akurat tam miejsce się znalazło ).  Poza tym kwestia gustu - jednym podobają się fryzowane kwiaty albo tak pofalowane że ciężko zobaczyć  gdzie płatki dolne a gdzie kopułka i są  dla takiego widoku gotowi na nieustanne dogadzanie swoim irysom, inni wolą czytelne kształty i bezproblemowe coroczne kwitnienie odmian historycznych i klasycznych. Moim zdaniem najważniejsze jest dopytanie się w szkółce o rozgałęzienie pędu  i substancję kwiatu, to przekłada się bezpośrednio  na długość i jakość kwitnienia.  Nie bez znaczenia jest też wielkość kwiatu,  trzeba pamiętać że im większy kwiat  tym  ciężej o utrzymanie pędu w pionie. Jeżeli na pędzie jest dużo pąków, w każdym, po dwa kwiaty a te kwiaty łolbrzymie przy ciepłej pogodzie masowo rozkwitną to nie ma zmiłuj, zaliczą  glebę na amen. Lepiej wyglądają w ogrodzie irysy o kwiatach średniej wielkości. Zachęcam do czytania opisów odmian zamieszczanych na stronie AIS i śledzenia wątków  irysowych na forach ogrodniczych oraz blogów o irysowej tematyce. Wiedza to potęga, he, he!




Ludzie  irysowi jak pisałam wcześniej kierują się innymi kryteriami niż "normalnie" ogrodujący, Punktem stycznym jest  coroczny zachwyt nad  kwitnącymi irysami, przeżywany zarówno przez ogrodników jak  i maniaków irysowania.  Oczywiście irysowi mają swoje tajemne stowarzyszenia i urządzają sabaty, he, he. Wielbią podczas  nich Wielkiego Irysowego i poszukują Irysa Doskonałego. Posługują się wówczas  tym trudnym krypto - językiem i bezczelnie studiują  dwie rzeczy na g - genealogie i genetykę. A potem urządzają imprezę! Tak całkiem różni od innych ogrodujących to oni jednak nie są. Czas który inni ogrodujący poświęcają na uprawę innych roślin, irysowi ludzie poświęcają na kombinowanie jak powiększyć kolekcję i jakie krzyżówki uskutecznić w przyszłym sezonie. I to by było tak pokrótce o naszym tajemniczym irysowym światku i troszkę o tym jak wybierać irysy.

Czekając na deszcz

$
0
0
 W całej Polsce  burze a w mieście Odzi coś na kształt mini deszczu, takiego trzy krople na metr kwadratowy  i ani kropli więcej. Powietrze gorące i lepkie, "kumory wygłodzone atakujo", koty drażliwe i fumiaste, ja z  ciężko  bolącą meteopatycznie głową obrażona na "Całyświat". To nie był znaczy weekend marzeń! Zaczęło się co prawda uroczo bo imprezą u Żaby, na której wystąpiła słynna kaczka z owocami w roli głównej i guest star kurczak nadziewany + rzężołek ( vel żęrzołek - konia z rzędem temu kto wie jak zapisać nazwę tej potrawy, ja osobiście obecnie  skłaniam się ku wersji z rz na początku ). Niestety w piątek była oblepka, znaczy gorąc taki że ubranie się do człowieka lepi, w sobotę została podjęta próba zrobienia czegoś pożytecznego w ogrodzie, dzisiaj wściekła ograniczyłam się tylko do podlania Alcatrazu i podwórka. W sobotę nadal  trwał weekendowy strajk głodowy kotów. "Nasze stanowcze nie suchemu żarciu!" - rozpoczęło się w czwartek rano  i dopiero moje wieczorne  sobotnie załamanie, w skutek którego drób wylądował w garnku, zakończyło tę głodówkę.  Koty vs ja - 1 : 0! Najgorsze że bestie czują że wygrały! Jakby  było mało w sobotni wieczór mnie naszło zastanawianie co się dzieje u Barashki, zazwyczaj o tej porze roku jej blog rozkwitał irysami. A tu cisza! Piękny 'Dancing Ghost' z ważkowego ogrodu właśnie u mnie zakwitł i miałam nadzieję na pochwalenie się Barashce tym zeszłorocznym "zrzutem" ( znaczy jaka dla niego ze mnie dobra pańcia, posadziłam i "natentychmiast"ślicznie  zakwitł ). A tu głucho i niepokojąco.

W domu  dogorywają ostatnie kupne narcyzki  ( chyba z dalekiej północy, he, he ) i  dają czadu lewkonie. Okolice Dnia Matki zawsze kojarzą mi się z mocnym, lewkoniowym zapachem. W tym roku w wazonie wylądowały lewkonie o kwiatach w kolorze kremowym.  Zawsze kupuję te kwiaty w  pastelowych barwach, nie wiedzieć czemu bo ciemnokwietne lewkonie  pięknie się prezentują. Może dlatego że bezpośrednio za oknami w tej chwili też pastelowo, przekwitły już lilaki a zaczęły swój występ  pierwsze róże.  W domu w wazonach koglo - moglowe  lewkonie a za oknem widoczek na kwitnące  'Aïcha' i 'Nevada'. Nie pryskałam w tym roku moją miksturą  na wraże  skoczki i niestety odbiło się to na urodzie liści.  Mam nadzieję że skoczki zostaną zeżarte przez tzw. naturalnych wrogów, bo przyznam szczerze że w tej chwili co innego mnie zaprząta i nie za bardzo mam czas na szykowanie płynu antyskoczkowego. Szczęśliwie skoczkowe ekscesy nie zaszkodziły kwiatom, obie róże są w tym roku obsypane kwiatami. Bardzo dobrze zapowiada się też kwitnienie róż w różance podokiennej, krzaki całe w pąkach. Teraz  tylko deszczu mi trzeba i uspokajających wpisów na Barashkowym  blogu. No i może temperatury trochę niższej i czegoś w stylu "orzeźwiających podmuchów". O tym żeby koty były grzeczniejsze nawet ne śmiem marzyć.








Burza - wreszcie!

$
0
0
Przetacza się, kręci, grzmi, sypie gradem przyprawiając mnie o tzw. palpitkę pompki ( bosz.....moje rozkwitłe  irysy i wielkie funkiowe liście wystawione na te lodowe mini pociski ). Jednak da się przynajmniej odetchnąć. Nawet Dżizaas wylazła z norki mądrząc się na temat swojego zdrówka ( normalnie jakby trzy specjalizacje skończyła a nie tylko medycznych piąte  przez dziesiąte słuchała, z neta coś tam wyczytała i podpytała drugiej "pierwszej damy" medycyny czyli  Sweet Marty ). Mądrzenie się  Dżizaasa zazwyczaj smętnie się kończy, pozwolę sobie zacytować  Kłapouchego - "Dla kogoś kto leży na dnie rzeki, kasłanie  czy brykanie to wszystko jedno". Jednak Dżizaas zawsze ma ciężką amnezję w wypadkach, w których starsze siostry mogą  potępieńczo kiwając  głowami wygłosić tę cudowną kwestię "A nie mówiłam!".





Burzliwy nastrój zapanował też na oazowym forum, zdaje się że była jakaś solidna awantura, którą tradycyjnie przespałam ( zawsze mam spóźniony zapłon ). O co dokładnie chodzi nie wiem więc się nie wypowiadam, przykro mi tylko że rozwala się coś co było czymś fajnym. No ale tak to  bywa na forumach, prowadzenie bloga jest jednak mniej stresujące niż uczestniczenie tak na 100% w forumowym życiu.  Człowiek sam sobie okrętem, sterem i żeglarzem, odpowiada za własną pisaninę i może w miarę dowolnie kształtować treści, które chce przekazać. Bezczelnie przyznaję że nawet mnie specjalnie nie kusi dowiadywać się o co poszło ( swego czasu  FO opuściłam bo Naczelny  ostro zachorował na politykę, w wypadku naszego forum "banickiego" raczej obstawiałabym jakieś inne  kwestie ). No po prostu  jakoś mnie nie ciągnie do śledztwa. Pewnie się  robię solidnie stara i alienuję czy cóś. Jak te małpy co to nie widzą, nie słyszą i nie mówią - unikam konfliktu mniejszej miary, bo czuję przez skórę nadchodzący konflikt przez duże K ( na takowy starszej pani potrzeba siły ). Nie mam tu na myśli jeno politycznych przetasowań, raczej obumieranie pewnych mitów i rodzenie się nowych. No ale socjo - dyrdymały to nie temat na burzowy wpis.




Szczęśliwie się składa że cooleżeństwa jakoś z konkretnymi forumami nie wiążę, co mi po metkach - ludzie się liczą! A ludzie jeszcze nie powariowali i mimo prób dzielenia ich gdzie i jak się tylko da ( ostatnio to tak otwartym tekstem politycy na fali przypieprzyli  jak łysy grzywą o kant kuli ) nie za bardzo dają się wciągać w "zametkowanie". No i bardzo dobrze! Zaszufladkowanie to w Szuflandii, człowiek to znacznie więcej niż sympatie polityczne, "miłośnictwo" roślin, pielgrzymki do  miejsc świętych czy ubieranie lateksowych kostiumów z łańcuchami w sobotni wieczór. Także zostaje mi tylko poszukanie nowych adresów pod którymi będę mogła znaleźć stare kumpelstwo  poznane po "linii zielonego". Cel na pewno wart wysiłku.
Jedna rzecz w burzliwy dzień mnie zadziwiła - koci spokój. Cisza, słodkie pochrapywanie i żadnych ekscesów. Po prostu jakby w tym domu nie mieszkały koty. Przyznam że po ich ostatnich występach ta błoga kocia cichość, czyli absolutne zero  ryków,  jest wręcz wspaniała! Czy długo ten stan się utrzyma nie wiem, na razie  staram się nim intensywnie cieszyć.
Dzisiejsze ilustracje  burzliwego wpisu to dzieła angielskich malarzy z początku XIX wieku  - Constable'a i Turnera ( ostatni obraz ilustrujący post to dzieło Constable'a ). Angielskie burze i deszcze na płótnach i innych kartonach są niesamowite!

Pożegnanie maja - coda na Irysowisku!

$
0
0
"Lepsza w kwietniu jedna chwilka, Niż w jesieni całe grudnie." - tak pisał wieszcz! Z tym że mu się miesiące pomyliły, to o maj chodziło, he, he. "Dni nasze jak dni motylka" - coś szybko nam umykają. A tak chciałabym żeby majowe klimaty przedłużyć, nacieszyć się solidnie irysami kwitnącymi teraz wręcz zjawiskowo.


 Jeśli o mnie chodzi to irysy mogłyby cały rok prezentować te uroki, z którymi obnoszą się w maju. Wszelkie kategorie, od piciumów zupełnych do naprawdę wysokich bródek, takich powyżej metra. Majową porą budzę się bardzo wcześnie i dokonuję porannej inspekcji przyszłej Suchej - Żwirowej. W żadnej innej porze roku tak mnie z łóżka nie zrywa i po ogrodzie nie nosi jak w te majowe świty. Podglądam nowe  dla mnie odmiany  jak rozwijają powoli kwiaty, delektuję się kolorem bródek, wyglądem płatków, kształtem kwiatów i tym jedynym w swoim rodzaju zapachem ( są co prawda w rodzinie tacy, którzy bajdurzą o smrodku - profany jedne!)

Nadal korci mnie żeby paluchem rozkręcać bardziej opieszałe kwiaty. Przyznam że z trudem się powstrzymuję od  tego nieprzystojącego miłośniczce irysów działania ( he, he, prawie wszyscy irysowi mają podobne grzeszki na sumieniu ),  z dużym  trudem. Niestety po ubiegłorocznej przeprowadzce całego irysowiska na podwórko ( bródki mam na myśli, sybiraczki nadal rosną w Alcatrazie ) przyjdzie mi jeszcze poczekać na  kwitnące łany ( tak po całości ).  Nie znaczy że się nie dochowałam rozrośniętych kwitnących kęp, ale na podwórku giną. Przestrzeń sporawa, zanim rozrosną się tak żebym była usatysfakcjonowana jeszcze trochę  wody w naszym Nerze upłynie.




Łażę po ogrodzie i wspominam piękne kwitnienie jabłonek i wiśni,  tulipanowe żniwa, kalinowe  i lilakowe oszołomienia. Trudno uwierzyć że w jednym miesiącu tyle ogrodowej radochy. Maj kończy się optymistycznym akcentem - opłakany mikołajek nadmorski zmartwychwstał. To roślinne resurrectio mortuorum napawa mnie nadziejąże i ostnica olbrzymia pokaże choć źdźbło.



'Desert Moth' - irys TB

$
0
0
Zakwitł zeszłoroczny hamerykański zakup - 'Desert Moth' . Dokupiony do towarzystwa odmianie  'Tempesto', będący jakby jej mocniejszą choć zarazem  przytłumioną , bardziej kolorystycznie rozwiniętą wersją. Jak to zawsze u irysów  Keppela piękna  budowa i doskonałe proporcje. Teraz metryczka - odmiana  została zarejestrowana w 2011 roku przez Keitha Keppela, a w 2012 trafiła do handlu. 'Desert Moth'  jest wynikiem krzyżowania: ( rodzeństwo odmiany  'Opposing Forces'  x  rodzeństwo odmiany 'Mysterious Ways' s) X  ( siewka 96-28B x 'Safari Sunset' ). Rodowód znaczy  dość skomplikowany,  bo w użyciu były siewki, które nie dostąpiły  zaszczytu bycia odmianami,  jednak na tyle dobre że warto było je wykorzystać jako rośliny rodzicielskie. To nie jest bardzo wysoki irys, dorasta  do 76 cm, powinien się sprawdzać w rejonach gdzie wiatry dują ( mocny, niewysoki pęd nie powinien wylegać ). Odmiana kwitnie w środku sezonu TB.  W 2014 zdobyła  Honorable Mention.



Zapomniana przez Tatusia

$
0
0
 Wczoraj był Dzień Dziecka a Tatuś wrednie nie zadzwonił! Oj poczekaj, panie G.! Zjawisz  się z wizytką  u najstarszej córki to zostaniesz zaprowadzony  do urologa na badanie gruczołu. Poczujesz Ty karzącą troskę córci, i nie będzie że sprawy międzynarodowe i lekarz już  Cię badał i w ogóle samo zdrowie - z okazji Dnia Ojca luksusowe badanie prostaty! Nie chodzi mi o żadne prezenciki, sama sobie kupię co uważam ale życzenia mi się należały. To nie są urodziny o których jakoś wszyscy w rodzinie nie pamiętamy  ( bywały wypadki składania życzeń miesiąc po rocznicy ), to jest święto o którym moi mali siostrzeńcy na pewno nie dali dziadkowi zapomnieć. A dziadek zamiast za telefon chwycić pewnie wolał się zaszyć przed telewizorem i podśmiechujki sobie z polityków urządzać, albo się gdzieś dokładnie schował  przed Magdziołem, która ostatnimi czasy w ramach programu "Zdrowie dla  Seniora" wyciąga Tatusia "na kijki". Tatuś zdaje się przestał  dość szybko być fanem nordic walkingu i kombinuje ostro jak tu się z programu urwać i w cichości i spokoju zażerać się przed telewizorem, rechocąc przy ulubionych programach satyrycznych ( nie wiadomo dlaczego nazywanych informacyjnymi ). Niezdrowe atrakcje najwyraźniej pociągają  Tatusia, ale żeby do tego stopnia?! Wyhodowana przed telewizorkiem skleroza uniemożliwia mu normalne funkcjonowanie w familii i naraża  go na ciągłe  badanie prostaty.

Ciekawe jak się będzie  tłumaczył? Że dzieckiem to ja przestałam być  tak dawno że ho-ho, gdzieś  w okolicach pierwszej wojny punickiej.  No na to  tylko retorsje,   nie będzie obchodzony żaden  Dzień Ojca, tylko chwila Starej Mumii. Koniec i kropka.  Dlaczego tak ujadam na Tatusia? Bo wczoraj poczułam się wyraźnie  niedopieszczona tym brakiem "Halo, córka" i udałam się w ramach budowania poprawy samopoczucia do tzw. centrum handlowego. Najczęściej bywam w takich miejscach odwiedzając markety budowlane,  co wcale mi samopoczucia nie poprawia ( no chyba że mają coś w dziale ogrodowym ), ale wczoraj postanowiłam sobie zboczyć z głównego traktu marketowego  w kierunku księgarni. No i się, kuźwa, dopieściłam! Mój bosz..... ja jestem z tego pokolenia co jeszcze książki czytało zamiast siedzieć i tweetować, nie powinnam w ogóle zerkać w stronę księgarni. Zakaz absolutny! Tak jakoś mam  że zza ogromu tandetnych okładek wywalonych w witrynie dojrzę  książkę, którą chcę mieć i ta książka najczęściej jest droga. Ha, gdyby Tatuś zadzwonił to poszłabym do biblioteki ( ciekawe czy by to mieli? ) a kasa wywalona na zakup opasłego tomu zostałaby w portfelu. Wszystko przez ten  brak telefonu, wszystko bo zakup w księgarni był tą  kroplą która przelewa tamę i od  której zaczyna się powódź. Poszłooo! Dobrze że gotówka była tylko na podorędziu, jestem zwolenniczką transakcji gotówkowych a nie karcianych. Co ja będę bajdurzyć o kosmetykach, one w końcu potrzebne bo nie mazidła mnie kuszą tylko "sybarytyzm kąpielowy", ale po podczytywaniu blogów  Kwiatowej i Danieli  zrobiłam się bardziej  "porcelanowo uświadomiona",  niestety do tego stopnia że kupiłam sobie serwis dla lalek w moim osiedlowym "starociowym". Taaa, na starość wyraźnie mi odbija! A potem jeszcze sobie dołożyłam stareńką buteleczkę po jakiejś pachnącej wodzie. Bo szklany korek światełko, kuźwa, łamał!

Do tej obsesyjnej chęci mania mienia pchnął mnie brak czułości rodzica, tylko tak sobie mogę  wytłumaczyć  ten napad! Znaczy mamy winnego i to na pewno nie jestem ja. Cały dzień tak się dzisiaj pocieszam, zerkając na "ołtarzyk", który urządziłam po powrocie do domu. Najpierw musiałam doszorować starocie ( osiedlowy "starociowy" to nie jest wykwintny antykwariat dla lepiej sytuowanych - rzeczy w nim wynajdywane pokrywa tzw. szlachetna patyna czasu ), potem wymyślić  koncepcję "ołtarzyka" ( tralala "Ja jestem noc czerwcowa, królowa jaśminowa" ) i  poszukać kwiatów do ustrojenia. Najlepiej "bladych i pachnących". Pachnące jaśminowce dają czadu, wystarczyło nieco uskubnąć z ogrodu i w domu teraz jaśminowo ( choć poprawnie to wypadałoby napisać jaśminowcowo ). W ramach dobijania się zapachem ( a kiedy się  będę dobijać, w styczniu? ) nacięłam też do wazonów  trochę białych peonii.  Białe peonie pachną zupełnie inaczej niż ich różowe czy czerwone koleżanki.  Określam ten zapach jako bardziej wyrafinowany, mniej słodki niż ten który oferują nam kwiaty "kolorowych" peonii. Nauczona doświadczeniem z poprzednich lat nie cięłam kwiatów jak oszalała, zbyt wielka ilość kwiatów peonii w mieszkaniu kończy się tak samo jak przywleczenie do wazonów większej liczby lewkonii, lilaków, konwalii  czy lilii. Co za dużo to stanowczo niezdrowo!              

Po co w mieszkaniu zbyt dużo kwietnych woni  kiedy za oknem czuć jaśminowce, akacje ( po prawdzie to one nie żadne akacje tylko robinie ),  goździki i zaczynające kwitnienie stare róże alba. Tak naprawdę to w domu można tak tylko malutką ilość takich pachnideł ustawić  w wazonie, żeby troszkę mocniej od czasu do czasu zapachem odetchnąć ale się nim nie przydusić. To nie jest dobijanie, przesadziłam z tym określeniem. No tak ale kwietne rozważania nie przykryją problemu, było szaleństwo mania mienia a teraz jest upomnienie od sumienia ( tak to kiedyś leciało w jednej wpadłej mi w ucho piosence ). Ech, pójdę do Mamelona, może ona też  jakiś zakazany shopping urządziła.  Mamelon co prawda serwisu dla lalek nijak nie zrozumie ale choć szkiełko i książkę pojmie. A poza tym w osiedlowym
"starociowym"  widziałam bardzo fajny słój, na moje oko stareńki. Mamelon na słoiki łasy, a ten jest naprawdę poważny, olbrzymi, z pięknym szklanym wiekiem. Tak, tak, osamotnienie w  "grzychu" mnie męczy, jakby Mamelon przygrzeszyła zakupem ( słój drogawy ) to jakoś  te moje winy dzieliłyby się na pół. Taki cud arytmetyczny!  Jak każdy zaprawiony w  grzesznej arytmetyce kusiciel zamierzam roztoczyć  przed Mamelonem wizję jej szczęścia ze słojem,może się uda i nie tylko  ja zostanę ofiarą  Tatusiowej sklerozy. W kupie raźniej, jak rzekł jeden owsik do drugiego ( ta radosna obrzydliwość to tekst dzieci sąsiadów ).



Po szkółkingu

$
0
0
No i za mną pierwszy dzień ciężkawego  weekendu, pogoda na jutro zapowiada się radośnie  czerwcowa - ciepełko i w ogóle - jutro znów czas ruszyć  solidnie doopsko i zabrać w Alcatrazie  się do porządków przez duże P .  Wczoraj było tzw. gromadzenie materiału czyli szkółking. Jutro będzie odgruzowywanie kolejnego zakątka Alcatrazu i sadzenie nówek. Kupiłam trzy azalki, solidne - odcienie może nie straszliwie gorące ale cieplejsze niż wyprane  bielo - różyki z Podskarpka i Zabukszpania ( no dobra, trochę  ciemniejszych  różowości i koralowych odcieni też tam jest ).  Zaszczytu Alcatrazowania dostąpią 'Mayaro',  'Veiling', 'Jock Brydon'.  Zapoczątkują  nową azalkową  grupę na byłym Ciepłym Monstrum. Wszystkie je łączy  jedno, dość nietypowe dla azalii wybarwienie ( znamiona na płatkach górnych  jak u niektórych  rodków zimozielonych ). Azalia 'Jock Brydon' jest zdaje się  największym papagajem z  tej trójki, choć pozostałym dwóm odmianom niewiele brakuje do przypisania  papuziego ubarwienia.  Ona  też zdaję się osiąga docelowo największy rozmiar, ale zanim go osiągnie to dużo wody w  Nerze upłynie. Cała ta azalkowa trójka nie rośnie zbyt szybko, co powinno mnie cieszyć jak pomyślę o tym że za chwilę  czeka mnie prześwietlanie  i formowanie  jaśminowców i żylistków po kwitnieniu.

Azalki nie były jedynymi roślinami na liście zakupowej, tradycyjnie dokupiłam trochę bylin. Oczywiście nie było wszystkich z tzw. listy chciejstw ale takie co nieco udało się  skompletować. Przede wszystkim rzuciło mną w bodziszki. Mam wielką słabość do tych roślin, bodziszkolera mnie atakuje co roku. W tym sezonie bodziszkowym królem został 'Orion', wspaniały mieszańcowy bodziszek, o delikatnym rysunku liści i pięknym odcieniu fioletu na płatkach kwiatu. Subtelność, motyli wdzięk i ta urzekająca barwa kwiatów - mniam! Co prawda nie wiadomo czy nie zdetronizuje  go najnowszy ciemnolistny bodziszkowy nabytek - 'Purple Ghost' ale jego poprzednik na stanowisku ciemnolistnego bodzicha o białych kwiatach wzbudził we mnie tzw. mieszane uczucia, więc jestem średnio optymistycznie nastawiona. Z roślin  o ciemnych liściach to do Alcatrazu zawitała  też kolejna rodgersja - 'Cherry  Blush' się nazywa,w fazie młodych liści rzeczywiście zjawiskowa.
Tak przy okazji szkółkingu naszło mnie "myślenie ciężkie". Problem jest znany wielu "wyczynowo" ogrodującym ale do świadomości ogółu braci ogrodniczej ku mojemu zdumieniu się jeszcze nie przebił.



W szkółkach do których jeździmy z Mamelonem ( dalekie trasy to ze Sławencjuszem w roli kierowcy  ) kupujemy rośliny rozmnażane, sadzonkowane w Polsce ( najlepiej takie, które nie są sadzone w torfie ), jednak w  centrach ogrodniczych oglądamy wypasione rośliny  z Holandii. Człowieka kusi bo sadzonki gigantyczne, czasem fajne, rzadziej spotykane odmiany się trafi - jednak doświadczenie nauczyło że  te przepiękności holenderskie są na ogół jednosezonowe. Żadne  tam z nich efekty szkółkowania , to wyrób przemysłowy z prawdziwej fabrycznej  produkcji w halach oświetlanych 24 godziny na dobę. Dotyczy to niemal wszystkich roślin - od magnolii, poprzez rododendrony i róże, na bylinach skończywszy. Od lat przed zakupem rośliny z zagraniczną metką robię przesłuch sprzedającego na temat pochodzenia wybranych roślin. Jak słyszę Holandia to z bólem serca rezygnuję, bo wiem że nie od prawdziwych szkółkarzy z  Holandii ( są jeszcze tacy ) roślina pochodzi. Rośliny  z Niemiec  są zdecydowanie lepszej jakości, na tyle  że człowiek używa nazwy roślina a nie produkt, he, he. Najlepszej jakości rośliny dostaję jednak w polskich szkółkach.  Może nie nie są to sadzonki wielkie jak te niemieckie i  angielskie ( sezon zaczyna się u nas zdecydowanie później ) ale rośliny są  zahartowane, spokojnie przetrwają zawirowania pogodowe.

Nie ma zmiłuj, jak człowiekowi się marzą"zagramaniczne" piękności to albo siada przed internetem i klepie zamówienia do szkółek , albo sam jedzie na szkółking "zagramaniczny" ( wersja ulubiona ), albo prosi znajomych, którzy się wybierają na takowy o przywiezienie jednej ( nie należy być bezczelnym ) wybranej rośliny ( i to nie powinien być krzew dwumetrowy ). W naszych centrach ogrodniczych zagraniczna oferta to na ogół zrzut z hurtowni i centrów ogrodniczych holenderskich. Masówka, że tak pogardliwie to nazwę. Produkt "rwący  oczy" ale przeznaczony raczej dla aranżera vel dekoratora ogrodów a nie ogrodnika uprawiającego rośliny wieloletnie. I na dodatek wcale nie tani!
Trochę ta sytuacja przypomina mi tę  z lat dziewięćdziesiątych XX  wieku . W Polszcze pojawiły się wtedy pierwsze wielkie markety zachodnich  firm, ludziska wyposzczeni po komunie rzucali się na wszystko, najgorsze śmieci których dziś się niemal nie kupuje,  znikały wówczas w wózkach i koszykach. Może za dwadzieścia lat, jak nam się uda jeszcze pożyć we względnym dobrobycie a mnie to w ogóle uda się pożyć, doczekam tej chwili kiedy usłyszę w  centrum ogrodniczym "No ładna, ładna ta sadzonka, ale ja szukam takiej  dobrej jakości".
Dziś za ozdobniki wpisu robią widoczki z podwórka, a konkretnie z Suchej  - Żwirowej (przyszłej, rzecz jasna )




'Ave Eva' czy 'Ave Maria'? - irys TB mocno zagadkowy

$
0
0
Do Alcatrazu przybył  z ogrodu Ewandki. Posadzony szczęśliwie przy innych w miarę jasnych  niebieskościach i bladych wrzosach. Oczywiście pozamieniałam znaczniki i myślałam że jest  zupełnie inną odmianą, dopiero kwitnienie dało mi do myślenia ( gdzie jest 'Silverado' dalej nie wiem ).  Kwitnienie zaczyna jako lawendowy self, kończy je jako niemal biały irys. Na kwiatach ledwie widoczne piękne żyłkowanie. Irys pochodzi z Czech  jest naprawdę tajemniczy. Zdeněk Seidl wyhodował dwie odmiany bardzo do siebie podobne - w roku 1996 pojawiła się 'Ave Eva' -  " bledě lila, tmavší žilkování" , a w roku 1997 dołączyła do irysowej gromadki Seidla 'Ave Maria' - "levandulový self". Odmiany nie figurują w spisie MEIS ani w spisie AIS ( w spisie AIS można znaleźć odmianę TB z 1941 autorstwa Cheta Tompkinsa, 'Ave Eva" w ogóle nie występuje ). Ciężko zatem zidentyfikować z którą odmianą  mam do czynienia. Jakoś  bardziej mi pasi 'Ave Eva', to delikatne ale dobrze widoczne  żyłkowanie skłania mnie do uznania że  to wcześniejszy irys pana  Zdenka.  Mój irys  zaczyna kwitnienie w połowie sezonu TB, dorasta do około 80 cm, dość dobrze się  "koci".  Może kiedyś  uda mi się dokonać stuprocentowej identyfikacji,  najlepiej  u źródła  czyli w miejscu zwanym Duhová Zahrada. Z czeskimi irysami jak z czeskim filmem, he, he. W ogóle czeskie klimaty mi dziś  wieczorem życie umilają.  Nazwy irysowych odmian takie bardziej dostojne, mnie za to  radośnie kretyńsko po głowie chodzi ta wyczytana 'Modrolilavá čipka'.  To pewnie po wypitym czeskim "koziołku".



Sucha Żwirowa ( nadal bez żwiru ) - dni chwały!

$
0
0
Oj, nie mogę  ja poświęcić ogrodowi  tyle czasu ile bym chciała. Kłopoty sobie zrobiłam sama i teraz z nich mozolnie wyłażę. Normalka,  najgorsze gugu człowiek robi sobie sam.  A na kłopoty najlepszy wcale nie Bednarski tylko ogród czerwcowy,  rozkwitły, pachnący kwiatami jaśminowców  i wiciokrzewu. Z lekka podduszający "różyczką", nawet  Dżizaasa rekonwalescentkę wyciągnęły z norki ogrodowe zapaszki ( konkretnie to miętowe wonie w jej zapuszczonym  i nieco dziwnie wyglądającym ogródku ziołowym ). No cóż, ogródek ziołowy od pewnego czasu jest ulubionym miejscem zalegania kotów, może pamiętają że kiedyś tam rosło kocie ziółko, starannie przez nie wydrapane z ziemi. Niestety kociambry interesują się nie tylko kocimi ziółkami, bardzo muszę pilnować maleńkich rarytetnych bodziszków. Felicjan zajęty bardzo wykopkami i podjadaniem listków, zawsze lubi to co wyjątkowe, rosnących obok bodziszków należących do tej samej grupy botanicznej ale bardziej dostępnych "handlowo" nie tyka.






Inne koty też bywają dziwne ( Szpagetka i Lalek kradną i zżerają kruche ciastka, a Sztaflik i Okularia nie dadzą zjeść  spokojnie naleśników ), ale  Felicjan to prawdziwy smakosz zielonych sałatek. Swego czasu wykazał nawet zainteresowanie sedumkami ( ku mojej  zgrozie ). To są zdaje się zaburzenia tzw.  behawioralne bo "witaminową" trawkę dla kotów to Felicjan ma pod ogonem.
Na podwórku wielkie dni przyszłej Suchej Żwirowej - szałwie, przetaczniki, goździki i przede wszystkim dzwonki brzoskwiniolistne dają czadu. Różane krzewy "tła" dla bylin  w ogóle nie robią za tło, w tej chwili to pierwszoplanowi aktorzy czerwcowego spektaklu. Na Suchej Żwirowej rosną  róże historyczne i "dzikuny" - najbardziej mi paszą do koncepcji nasadzeń z ciemnym żwirem ( kiedyś  tam ) w roli ozdóbstwa gleby ( i czegoś co jakoś optycznie połączy Suchą  żwirową z prozaiczną droga dojazdową.
Dziś mało tekstu za to dużo zdjęć, podlewanie nowych nasadzeń wzywa.







Różanka - wielkie kwitnienie

$
0
0
Pod  moimi oknami trwa właśnie różane szaleństwo.
Ledwie skończyły kwitnienie wysokie  irysy bródkowe, zaczął się czas róż. W różance podokiennej rosną różyczki o kwiatach w pastelowych odcieniach ciepłego różu,  moreli i bieli, znaczy jasność wielka kwiatowa mnie za oknami wita.  Jasne kwiaty są długo widoczne, w czerwcowe, późno zapadające  wieczory człowiek może się spokojnie delektować ich widokiem. W tym roku różanka podokienna wzbogaciła się o dwie nowe austinki - 'A Shropshire Lad' i 'St.  Cecile'.  Obie nówki  też mają kwiaty w "słodkiej" tonacji. Posadzone wiosną dopiero zaczynają budować pierwsze kwiaty, na kwitnienie  z prawdziwego zdarzenia przyjdzie jeszcze poczekać. Niestety po tej zimie różanka pożegnała się z jedną z róż. Śliczna meillandka 'Polka' odfrunęła z królikami. Na szczęście kupiłam swego czasu dwa krzaki i ten  posadzony  bliżej ściany domu przetrwał, tak że będę się jeszcze mogła cieszyć pięknymi kwiatami tej odmiany. Powód odejścia tego  różanego krzaczorka tak naprawdę nie jest mi znany. Róże pochodzą  od tego samego szkółkarza, więc raczej nie kwestia szczepienia tylko stanowiska stanowiła tu o być albo nie być krzewu. Można też podejść do tego niespodziewanego odejścia róży filozoficznie,  jak to mawia  Małgoś  - Sąsiadka "Widać było pisane".

Oprócz tej straty odnieśliśmy różankowe straty  w liściach. Robactwo w tym roku szaleje bez umiaru a ja nie chcę pryskać ogrodu żadną kupną chemią, a na zrobienie swoich własnych trucizn nie mam czasu. Zostaje mi zatem liczyć na naturalnych wrogów robactwa i wigor różanych krzewów. Liście niektórych odmian wyglądają  niewyjściowo, na szczęście kwiatów jest na tyle dużo że odwracają  uwagę od efektu działalności  robactwa. Robactwo żrące kwiaty nie występuje,  Wielki Różankowy widać postanowił nie doświadczać mnie wszystkim robaczanym. Nawet są takie róże które kwitną tak jakby chciały wynagrodzić te liściane  ubytki.  Rozczarowująca mnie dotychczas 'Julia's Rose', w tym roku nawet w fazie kapcia była  ładna, w fazie wpół rozwiniętego z pąka kwiatu wręcz zachwycająca. Dopiero w tym roku jej kolor zrobił na mnie naprawdę  wielkie wrażenie. Nie wiem czy to kwestia tego że krzaczek zrobił się  już dość zażyty, czy też wpływ warunków atmosferycznych. No w każdym razie Julia's Rose' dała mi w tym sezonie po oczach ( fotki 5 i 6 ). W ogóle krzewy zrobiły się  spore - 'Ghilsaine de Féligonde'  buja tak na wysokości 2 metrów, 'Madame Hardy' sporo niższa ale za to szeroka jak kopa siana, austinki stały się "żywopłotowate", jak to określiła Ciotka Elka. Parę lat są krzewy w gruncie i zaczynam mieć coś na kształt prawdziwej różanej rabaty. Wiele osób zapomina że róże to po prostu krzewy i potrzebują czasu żeby zacząć "po różańsku" wyglądać. Tak, tak na właściwy wygląd  różanki trzeba poczekać.












Ogród wyobrażony ( ze skrzeczącym realem w tle ).

$
0
0
Przeczytałam dziś sprawozdanie z Moherii i nie tylko i tak mnie teraz nosi żeby napisać o ogrodowaniu.  Można się domyślać już po tytule  blogiego  że w zasadzie interesuje mnie ogrodowanie jako takie, pewien sposób spędzania czasu, jakieś tam twórcze działania, potrzeba otaczania  się zielonym.  Ważne dla mnie to  ogrodowanie bardzo, choć nie determinujące mojego życia.  Ponadto jestem  kolekcjonerką irysów bródkowych a kolekcjonerskie ogrody raczej przypominają plantację  ukochanej rośliny a nie porządny ogród, więc nie mam się co za bardzo wymądrzać na tematy "prawdziwych, dobrych ogrodów". A jednak........milczenie niby złotem ale mnie roznosi tak jakby moja pisanina była z platyny.
Ludzkie oczekiwania wobec ogrodu - wow, ilu ludzi tyle wyobrażeń czym powinien  być ogród. Niekiedy te wyobrażenia mają się tak do realu że ich spełnienie wymagałoby zabetonowania powierzchni, pomalowania tego zabetonowanego na "wiecznie zielony" kolor i ustawienia plastikowych roślin. Normalnie  Kalifornia zamiast polskiego stycznia. Niekiedy wyobrażeń jakby w ogóle nie było - "na podwórku" rośnie coś, chyba  trawa albo i nie, stoi coś, leży coś - no bo od tego jest to miejsce i nie ma co gdybać nad  roślinami jak potrzeby otaczania się  nimi  nie ma.

Są urocze salony podwórkowe z fotelami samochodowymi w charakterze mebli ogrodowych i nie mniej urocze miejsca "pod  pergolą", "patia" i "zielone salony" z meblami z żeliwa czy drzewa tekowego kosztującymi ciężkie pieniąchy. Właściciele salonów podwórkowych i "prawdziwych" salonów ogrodowych czują się  tak samo zadowoleni, kiedy mogą z salonów "na powietrzu" korzystać. Znaczy ogród wypoczynkowy niejedno ma imię, a w ogóle to jedni jeżdżą 30 - letnim polskim złomem a inni śmigają Porsche. Czy kąciki wypoczynkowe w roli głównej, rozrastające się na cały ogród ( specjalne miejsce do grilowania, plac zabaw dla dzieci, basen dla małżonki  i lodowisko dla teściowej ) są tak naprawdę ogrodami? No niby tak, bo w końcu zielone posadzone ale jednak nie do końca. Zieleń miejska jak obsadza placyki zabaw to ćwierka że odwaliła właśnie kolejny ogródek jordanowski. I to jest właśnie to! - mamy multum ogródków jordanowskich, obsadzonych meblościankami z żywotników albo w wersji na bogato dużym drzewem, które ma imitować "prawdziwy"  antyk ( klona, lipę się wytnie, śmieciuchy - buka czerwonolistnego sobie posadzimy, albo magnolie cieżkodostawalną ). W ogródkach jordanowskich nie sadzi się bylin, można jednoroczne ale tak tylko dla usprawiedliwienia nazwy ogródek,wiadomo przy zabawach to wszystko można potratować. Właściciele ogródków jordanowskich są też trochę  jak dzieci z nich korzystające - lekko nieświadomi. Wydaje  im się że mają ogród a tymczasem to jest tylko zagospodarowany w ten ( fotele samochodowe i stara kanapa  ) lub inny ( tek, żeliwa , kamory ) teren wokół domu. Jakoś jednak słabo dociera że brak rabat nie oznacza wcale że oto posiada się klasyczny, zrodzony w XVIII wieku ogród angielski.



Rośnie nam całkiem spora grupka ogrodników importerów. Ogrodnicy importerzy importują do swoich ogrodów obrazki czasopiśmiane i netowe.  Mam dla tej grupy duży sentyment , sama z niej wywodzę swoje  ogrodowanie ( Mamelon zresztą  takoż ). Niestety nie wystarczy zaimportować obrazek czyli ściągnąć "wzorek" na rabatę, robótka z nici jedwabnych i robótka z wełny owczej to jednak nie jest to samo. Ogrodnik importer albo zaczyna się uczyć albo łazi sfrustrowany niepowodzeniami z implantacją na rodzimy  grunt importowanych wzorów. Importowane wzory ogrodowe bywają bardzo  różne, de gustibus...... i tralala. Generalnie jednak importerom ogrodowych obrazków marzą się ogrody pełne roślin, nie podporządkowują ogrodu jakiejś jednej wybranej funkcji ( no, chyba że będzie to funkcja reprezentacyjna, mam ogród jak z obrazka, he, he  ). Teraz  dochodzimy do bardzo ważnej kwestii - fotografia kłamie! Kim Kardashian ma nie tylko zadek jak  perszeron ( nie obrażając konika ), ona ma też  cellulit. Zadek na zdjęciach widać ( najczęściej dla potrzeb wielbicielek i wielbicieli europejskich kanonów urody z lekka pomniejszony przez grafika ) ale  cellulitu się nie wypatrzy. Z foceniem ogrodów jest tak samo jak z foceniem Kim Kardashian. Zdjęcia sobie a codzienny real ogrodu sobie. Focony ogród też potrzebuje stylistki, wizażystki, fachowców od oświetlenia i jakiegoś  dobrego chirurga plastycznego. Importerzy ogrodowych obrazków czasem zachowują się jakby nie wiedzieli że istnieją programy  graficzne i byli  święcie przekonani że prasa, net  to prawda objawiona  jeno a Kim  Kardashian to jest jednak korona stworzenia i na dodatek perła intelektu. No cóż, takie przekonania nie wytrzymują zderzenia z rzeczywistością. Szczęśliwie mało komu  grozi pomieszkiwanie z boską Kim,  ale  możemy frustrować  się do woli że niektóre róże to nie rosną nam jak te w Sissinghurst Rose  Garden, a te  cholerne dieramy znowu nie przeżyły zimy. I żeby nie było że mi Kim Kardashian nie pasi, lubię się sporadycznie przyjrzeć - ten cwany rodzaj  udawanej głupoty jest ciekawym obiektem badań, może nie tyle samej szczwanej Kim co raczej reakcjom fanów i antyfanów na jej osobę. Odstresowujące i dość zabawne.

Importerzy ogrodowych obrazków są często miłośnikami glancu, no mają ten swój ideał ze zdjęcia przed oczami. Wieczny czerwiec, albo wieczny maj na  takich zdjęciach a potem  smętek bo tak w naszych ogrodach  różanych jak i w Sissinghurst Rose Garden w lipcu czy sierpniu wcale nie jest bardzo zdjęciowo. Glanc  można robić ale ogrodowi jakoś  to bardzo nie pomaga. Albo zaczniemy się cieszyć nowymi przyrostami historycznych róż,  tym że pięknie nam się krzaczą albo z własnej woli zostaniemy ślepi na ich urodę po kwitnieniu. Wykreowane i wiecznie kwitnące róże ze zdjęć przysłonią nam te prawdziwe i żywe. Robienie ciągłego porządku, dosadzanie do róż co chwilę czegoś nowego sezonowego "żeby kwiatki kwitły", wcale  nie polepszy sprawy. Nie będzie ładniej tylko głupio, na siłę ukwiecone i "cudne" bo glancystka lub glancysta nie przewidzieli że kwiaty róż historycznych to nie koniecznie kwitną  cały sezon. Glancyści tkwią w błędnym przekonaniu że porządek zastąpi dobre rozplanowanie czyli kompozycję ogrodu. Skutek - wylizana nuda. Rany, nawet najciekawsze rośliny w takich miejscach wyglądają jakby nie wyglądały. To trochę  tak jak nadmiernie  wysprzątany, sterylnie czysty dom, człowiek natychmiast podejrzewa że nikt w nim nie mieszka. Znaczy skorupa  udająca dom. Sterylne ogrody też są sztucznidłem,  tworem udającym ogród.



Na przeciwnym biegunie  w stosunku do glancystów znajdują się "miłośnicy natury".  Przełkną jak bocian żabę pole nawłoci, na niewielkiej   trzystu metrowej działce będą się zachwycać na przemian skrzypem i podagrycznikiem, bredzić o łąkach kwietnych przy wyleniałym, zamszonym trawniku. Nie ma to nic wspólnego z naturalizacją nasadzeń  za to bardzo dużo z intelektualnym ( i nie  tylko intelektualnym ) lenistwem. Dla takich ludzi teren post budowlany najlepiej zostawić odłogiem, wszak zarośnie naturalnie tym co po okolicy fruwa ( na przykład nasionami jesionka ), w ogóle najlepiej nic nie robić, wszak przyroda sobie poradziła nawet z pustynią Błędowską. Jak słucham czasem takich opowieści to złośliwie sobie  wyobrażam że przyroda kolonizuje  post budowlaną pustkę  przy pomocy barszczu  Sosnowskiego na przykład. Jest mnóstwo pięknych, bardzo ciekawych roślin rosnących u nas w naturze, sama dzielnie uprawiam tzw. "chwasty" ale zostawienie całej pracy naturze to nie jest ogrodowanie  tylko zrobienie ugoru. A można przecież sadzić drzewa ( na dużych działkach ), zobaczyć co dobrze rośnie w okolicy, wtopić ten swój naturalistyczny ogród w pejzaż. Upięknić okolicę. Mniejsze ogrody  z "dzikimi" mieszkańcami pól czy lasów - sam miodzio. Przy okazji możemy posadzić to czego w naturze już mało ( są szkółki sprzedające  rośliny chronione ). Jeżeli coś przetrwało ekipę budowlaną to wspomóc, odchować a roślina na pewno nam się odwdzięczy. Na starych działkach nie koniecznie od razu karczować wszystkie drzewka owocowe, stare sady przydomowe mają mnóstwo uroku, że nie wspomnę o tym że odpowiednio pielęgnowane mogą  zaskoczyć nas baaardzo owocowo. Z  roślin spontanicznie wyrosłych da się stworzyć ogród tylko że właśnie....... trzeba zacząć tworzenie.

Takie mi to po głowie chodziły myśli po Moherowskiej lekturze. Dzisiejsze fotki są z cienistej strony  Alcatrazu.

'Land Down Under' - irys TB spełniający oczekiwania

$
0
0
Zacznę od metryczki - 'Land Down Under' został zarejestrowany w 2013 roku przez Thomasa Johnsona i tego samego roku wprowadzony do handlu przez szkółkę Mid - America. Odmiana jest wynikiem następującego krzyżowania: ( siewka Blytha o numerze 0139-B: (Wintry Sky x Mango Daiquiri sib) x Audacious Amber) X Audacious Amber. 'Land Down Under' dorasta do 97 cm ( ma bardzo mocne pędy, więc wydaje mi się że nie powinien być z tych wylegających irysów ), kwitnie w środku sezonu. Typ kwiatu został przez hybrydyzera określony jako bicolor ( mimo uroczego zadmuszku przy bródce ). To  bardzo młoda odmiana ale już zdołała uzyskać pierwsze wyróżnienie - Honorable Mention 2015.  Jeżeli rzeczywiście szybko tworzy widowiskową kępę i  rozwija te 9 pąków na  pędzie opisanych przez Thomasa to wróżę mu znacznie więcej niż  tylko jedno wyróżnienie. Do mnie irys przyjechał bezpośrednio ze szkółki Mid - America, znaczy nabyłam ( ściepka, ściepka ) u źródła. Pierwsze kwiaty już za mną i tak - to jest właśnie tym czego oczekiwałam! Zdarza się czasem że irysy na które człowiek się "napala" oglądając netowe i katalogowe  fotki w realu rozczarowują. Jednak to nie ten przypadek, ten irys jest dokładnie taki jaki miał być. Jeżeli czymś mnie zaskoczył to tylko pozytywnie - bardzo miło kwiaty się starzeją, żadnej starczej ścierkowacizny,  dość często się pojawiającej  przy tym odcieniu jaki mają płatki kopuły. Przyznam  że wiele się po tym irysie spodziewam.


Czerwcowe debiuty

$
0
0
 Dzisiejszy wpis jest o debiutantach,  takich roślinach, które pierwszy raz u mnie zakwitły. Pochodzenia różnego, znaczy niektóre z nich to świeżynki, inne męczyły się parę lat w gruncie zanim wydały z siebie coś kwiecistego godnego obiektywu, i w ogóle godnego spojrzenia. Zacznę od bodziszków - przyjechały do mnie niedawno  i szczerze pisząc nie spodziewałam się  w tym roku w ogóle ich kwitnienia, a tu taki miły siurpajz. Najbardziej cieszę się z kwitnienia tych najmniejszych, "piciumków i skalniaczków". Oczywiście sadząc je starannie potaśtałam znaczniki i musiałam ślęcząc nad fotkami moich bodziów i netowych obrazków ustalać who is who. Na fotce nr 1 i 2 Geranium cinereum'?' - dałam znak zapytania bo widzę że różni się od mojej starej poczciwej odmiany 'Ballerina' a nie przypominam sobie żebym kupowała odmianę 'Laurence Flatman'. Różni się też od odmiany 'Lizabeth". No nie wiadomo na razie kto to jest, grunt że jest urodny.  Na fotce nr3 Geranium cinereum'Memories', bardzo miły dla oczu bodzio ale absolutnym hiciorem i "ocznym pieścidełkiem" jest maleńki 'Thumbling Hearts' ( fotka nr 4 ). Ledwo zaczął otwierać kwiaty a już  wiedziałam że mam do czynienia z bodziszkiem niezwykłym! Jest bardzo maleńki ale wrażenie robi bardzo duże. Bardzo się cieszę że ta odmiana bodzia trafiła do  Alcatrazu, na wszelki  wypadek kupiłam dwie sadzonki. Tak jak zachwycam się małym 'Thumbling Hearts', tak kwitnący Geranium clarkei'Cashmir Blue' ( fotka ne 5 ) jest rozczarowujący.  Odmiany Geranium clarkei o jasnych kwiatach podobają mi się bardziej. Jakoś 'Cashmir Blue' nie ma tego motylego wdzięku, charakterystycznego dla odmian kwitnących w kolorach  bieli i różu.





 Na drugim krańcu rabaty z nowymi  bodziszkami objawiła się w końcu róża 'Felicia'. Sprowadziłam ją z zagranicy z pomocą cooleżanek z forum różankowego. Zachwyciłam się tą różą podczas pierwszej angielskiej wyprawy ogrodowej. Niestety u mnie jakoś nie było jej do tej pory dobrze. Zła wegetacja nie była na pewno wynikiem tego że sadzonka mikra czy cóś, prawdziwego byczora  nabyłam, raczej miejsce jej nie pasowało. Dwukrotnie je musiała zmienić żeby wreszcie poczuć się na tyle dobrze że wypuściła pędy normalnej wielkości i wydała kwiaty, jakie ta odmiana mieć powinna. Bardzo się cieszę z tego spóźnionego  debiutu różanego, bo 'Felicia' jest moim wymarzonym "piżmakiem", znaczy pierwszą różą piżmową którą postanowiłam zaprosić do Alcatrazu. Wstrzymałam się z zakupem innych "piżmaków" widząc jak źle u mnie przedstawicielce  tych róż,tera hulaj dusza  - piekła nie ma, he, he! Taki m pogłowie ten różne starsze i nowsze "piżmaki" chodzą, normalnie strach się bać, he, he. Na zakończenie kwitnieniowy debiut z cienistej strony Alcatrazu - tadam, tadam, oto pierwsze kwiatki "Zenki" czyli  Zenobia pulverulenta . Chyba podpasowało jej miejsce, ładnie się zaliściła a teraz jeszcze jest oblepiona wprost kwiatami. Nie sądziłam że będą aż tak widoczne. Wyobrażałam sobie że to będzie kwitnienie w stylu borówki amerykańskiej, tymczasem jest to bardziej spektakularne zjawisko. No i bardzo dobrze!


Pogadanka o łąkach

$
0
0
Ten wpis jest z podpuszczenia Agatka, która jest w tym szczęśliwym położeniu że może sobie zapuścić łąkę albo coś co łąkę przypomina. Teraz o łąkach -  łąka to zbiorowisko roślinne tworzone przez byliny ze znacznym udziałem traw. Nie będziemy tu pisać o żadnych stepach i sawannach tylko o łąkach które występują u nas i tu jest tzw. zonk bo łąki w Polsce są efektem działalności człowieka ( tak, tak, stepowienie i tak dalej ). Jeszcze w średniowieczu Polska to był kraj zalesiony, puszcze, tury i niedźwiedzie - według obcych kronikarzy niemal Amazonia. Łąki się zrobiły bo drzewa wycinano, grunty uprawiano a na tych zostawionych odłogiem wypasano co się tylko dało wypasać.
Naturalne łąki to na naszych ziemiach występowały w dolinach rzek i wysoko w górach, no hale znaczy. Te w dolinach to były łąki zalewowe, bo wieloletnie rośliny zielne, byliny i trawy, w odróżnieniu od drzew znosiły coroczne wylewy rzek. W górach powyżej pewnego poziomu przyroda nie pozwala rosnąć drzewom, przetrwają tylko niskie i niezbyt głęboko się korzeniące rośliny. Rośliny które porastały łąki stworzone przez człowieka są w większości rodzime, wcześniej rosły na śródleśnych polanach, w lasach, nad rzekami czy na górskich halach. Teraz wielka prawda o takich "sztucznych"łąkach czyli będących dziełem człowieka - łąki nie porastają krzewami czy drzewami jeżeli są regularnie koszone lub jeżeli na nich wypasa się zwierzęta. W innym wypadku parę lat i jest po łące. Sama pamiętam łąki nad Nerem które były łąkami dopóki pasły się na nich krowy. Dziś spora część z nich zamieniła się zarośla wierzbowe, o ekspansji trzcinowatego trawska ledwie napomknę. A jeszcze dwadzieścia lat temu rosły tam kaczeńce ( znaczy knieć błotna ) i storczyki stoplamki. Jak pisałam wcześniej większość łąk w Polsce ma "ludzkie" pochodzenie, znaczy  są półnaturalne.



Łąkę w zależności od typu porastającej ją roślinności kosimy raz ( łąka jednokośna ) lub dwa razy ( łąka dwukośna ). Po koszeniu korzenie traw i bylin się wzmacniają, tworzą darń no i nie pozwalają na wysiewanie się zbyt wielu nasion. Tak to mniej więcej działa. Rola pasących się na łąkach zwierząt też chyba jasna - stada kosiarek, które przy okazji użyźniają glebę ( znaczy maszyny wielofunkcyjne, he, he ). Łąka półnaturalna to twór delikatny, zbyt intensywne użytkowanie ( koszenie bez opamiętania, jakieś tabuny bydełka w stylu corocznej afrykańskiej migracji zwierząt ) źle się dla łąki kończą. To zatem takie środowisko, które jest bardzo wrażliwe zarówno na zaniedbanie jak i przesadną eksploatacje. Takie łąki, które są bardzo intensywnie użytkowane wymagają dodatkowych zabiegów ( podsiewań na przykład ). Są one też uboższe w gatunki na nich występujące ( byliny po pewnym czasie takiego użytkowania wypadają ). Ponieważ na łąkach intensywnie użytkowanych dominują pojedyncze gatunki traw, nazywa się je od nazwy dominującej rośliny ( np. łąki trzcinnikowe, wyczyńcowe itp. ). Czasem gatunkowo łąki ubożeją ze względu na obniżenie się poziomu wód gruntowych, melioracja nie zawsze oznacza samą dobroć.


 Łąki w zależności od siedliska na którym występują  dzielimy na :

łąki  grądowe - to dość suche łąki, tyle na nich wody co z opadów,nie znaczy to jednak że ubożuchne i szata roślinna na nich mało ciekawa
łąki zalewne czyli lęgi - to takie łąki nadrzeczne albo powstałe w wyniku ukształtowania terenu ( rozłogi), czasem jest na nich bardzo wilgotno a czasem sucho
łąki bagienne i pobagienne - to podmokłe łąki, czasem z wiecznym chlupotem u korzeni roślin



 Wilgotne łąki w zależności od dominującej roślinności dzielimy na :

łąki trzęślicowe - bardzo ukwiecone, wspaniale prezentujące się w maju i czerwcu. Na łąkach trzęślicowych dominującą trawą jest trzęślica modra Molinia caerulea. Sianko z takich łąk nie było specjalnie wartościowe, kosi się takie łąki tylko raz. Łąki trzęślicowe powstają na siedliskach o zmiennych warunkach wodnych ( wiosną sporo wilgoci, później bardziej sucho ). porasta je sporo bylin, które zawędrowały do naszych ogrodów - kosaciec syberyjski Iris sibirica, piękny goździk pyszny Dianthus superbus i świetny a jakże mało znany rodzimy mieczyk dachówkowaty Gladiolus imbricatus ( tu info dla Agatka - "dziki" mieczyk nie wymaga wykopywania, dawniej był traktowany jako chwast bo "właził"w uprawy jęczmienia i owsa ). Oczywiście oprócz "ogrodowców"łąki trzęślicowe porastają mniej spektakularnie kwitnące rośliny - przytulie, czarcikęs łąkowy i tym podobne "chwaściki".



łąki ostrożeniowe – bardzo wilgotne i mokre, nawożone, użytkowane jako łąki dwukośne. Nazwę otrzymały od masowego występowania ostrożenia łąkowego Cirsium rivulare i warzywnego Cirsium oleraceum ( tak, tak - osty ) , knieci błotnej Caltha palustris (kaczeńca), rdestu wężownika Polygonum bistorta , dzięgla leśnego Angelica sylvestris., czasem występuje też masowo pełnik europejski Trollius europaeus Na takich łąkach często rosną storczyki.



łąki selernicowe - występują w dolinach dużych rzek,  wilgotność zmienna z  powodu wylewania rzek ( tak, to poldery ) , kosi się je raz, dość późno. Występują na nich rzadkie rośliny – selernica żyłkowana Kadenia dubia, czosnek kątowy Allium angulosum itd.
łąki wyczyńcowe  –  łąki zalewowe z  dominującą rolą  wyczyńca łąkowego Alopecurus pratensis , zazwyczaj intensywnie  użytkowane łąki w dolinach dużych rzek. Roślinność bardziej pospolita niż ma to miejsce w przypadku łąk selernicowatych
łąki solniskowe  – prawie  u nas ten typ łąk nie występuje. To są łąki powstałe na terenach zalewanych przez wody morskie lub w miejscach wysięków wód zasolonych.



łąki rajgrasowe  – bogate ukwiecone, kolorowe łąki w których składzie  dominują miękkolistne trawy, głównie rajgras wyniosły Arrhenatherum elatius, z kwitnącymi bylinami takimi jak dzwonek rozpierzchły Campanula patula, kozibród łąkowy Tragopogon pratensis, złocień właściwy Leucanthemum vulgare . Najczęściej to są bardzo świeżutkie wiekowo łąki,  można je kosić raz  lub dwa razy.

Te  typy łąk podlegają ochronie siedliskowej w obszarach Natura 2000.

Rzecz bardzo ważna dla Agatka w podsumowaniu o "dzikich"łąkach - pasące się zwierzęta, o ile tylko nie są to tabuny i superstada są bardzo na łące pożądane.



To jest tak mniej więcej łąkologia w straszliwym, łopatologicznym skrócie ( ilustrowana fotkami z "dziczyzny" czyli łąk - malutko - i nieużytków - duuuużo -  z mojej okolicy ). A teraz będzie o "złąkowaceniu " ogrodów i nieużytków. Tak, tak,  nieużytków, bo nie każda powierzchnia zarośnięta trawką z kwitnącymi bylinami to zaraz łąka.  O  naturalizowaniu ogrodów czy też zamienianiu wielkopowierzchniowych  chynszorów  w "oceany kwitnień" możecie przeczytać  na stronce Łukasza Łuczaja , tam znajdziecie bardziej szczegółowe przepisy na zakładanie "dzikich"łąk. Najważniejsze to rozpoznać jaki typ łąki możemy u siebie zapuścić. Pod spodem umieściłam fotki nie tyle całkowitej  dziczyzny co łąki kwietnej którą parę lat temu założono w Cambridge University Botanic Garden. Na tej konkretnej łące kwietnej w zasadzie nie ma  traw, składają się na nią  główne jednoroczne rośliny "polne" - wicie- rozumicie - chabry bławatki, maki polne, facelia błękitna. Można dodać nagietki czy maczki kalifornijskie jeżeli chce się zapuścić coś w odcieniach żółci i pomarańczu.











Na  samo zakończenie tej długawej pogadanki o łąkach dodam że łąka na małej działce to nie jest najlepszy pomysł ( takie znaczy jest moje zdanie ) , że po koszeniu właściwie kończymy ogrodowanie łąkowe ( co jest nawet pożądane dla tych co mają warzywniki i sadki i w związku z tym ogrodniczo powinni się wyszaleć gdzie indziej ). Nadmieniam też że nasadzenia preriowe w stylu Pieta Oudlofa to nie jest zapuszczanie dzikiej łąki,  to nadal bylinowanie z dużym udziałem traw ale do pielęgnacji takiej  rabaty nie używamy kosy. Uff, mam nadzieję że Agatek  będzie zadowolona z łąkowej pogadanki.
Viewing all 1480 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>