Quantcast
Channel: Blog w zasadzie ogrodowy
Viewing all 1479 articles
Browse latest View live

Alcatrazowe przyglebowe radości przedwiośnia

$
0
0
Pogoda słoneczna, Felicjanowi wyraźnie lepiej ( pochlał mnie do krwi za próbę przesunięcia jaśka, to zły kot jest ), porządki świąteczne na etapie zabaw okiennych, ogród odłogiem leży. Zamiast pracować jak ten pszczółek w ogrodzie ( niestety nadal w moim wypadku  określenie "jak ten trzmiel" pasowałoby lepiej ), grzebię się w domu. Do Alcatrazu wychodzę tylko w celach rozrywkowych, roślinki focić. Piły, nożyce i grabie  będą w użytku dopiero po świętach, za to będzie to użytek bardzo solidny ( mam niecne plany w stosunku do Pana Andrzejka ). Teraz tylko troszkę liście odsuwam od wyłażących cebulek,  bez przekonania, aby, aby.  W końcu zapowiadają  u nas jeszcze przymrozki nocne, takie do - 4 czy nawet -5. Alcatrazemu  liściowa kołderka wcale nie szkodzi ( jest w takim stanie że już mu niewiele może zaszkodzić, he, he ), szczególnie że delikatne liście klonów czy jesionów zaraz się rozkruszą i zamienią w tzw. przedglebie czyli składnik próchnicy. Klony czy brzozy mają liście "szybko rozkładowe", nie to co buki i dęby. Moja pamięć też zaczyna  się robić "szybko - rozkładowa", próchnica  a nie  rzetelny, dobrej jakości hipokamp! Miałyśmy z Mamelonem wykonać zimą znaczniki do hiacyntów i lilii, nawet tworzywo zostało zakupione, ale jakoś nam się zapomniało. Dopiero dzisiaj na widok wyłażących hiacyntowych pąków doznałam niemiłego uczucia jakie zawsze mnie nawiedza,  kiedy odkrywam u się daleko posuniętą sklerozę. Co prawda Mamelon też zabyła, a we dwie zawsze raźniej te zaniki pamięci znosić, ale nie lubię uświadamiania sobie własnych słabości ( a kto lubi? ).





W Alcatrazie szaleństwo krokusowe, kwitnienie zaczęły tzw. krokusy botaniczne Crocus chrysanthus, Crocus sieberi . W masie drobnica cebulowa urodna jak marzenie. Odmiany Crocus tommasinianus jeszcze w pąkach,  zaczynają kwitnienie tuż przed Crocus vernus, "prawdziwymi" krokusami. "Prawdziwe" w pogotowiu, na bardziej słonecznych stanowiskach zaczynają rozchylać pąki, jednak mimo tego że ich kwitnienie niby  bardziej spektakularne ( w końcu kwiaty mają względnie duże ) ja,  jak już pisałam w wątkach krokusowych, bardziej cenię krokusowe maluchy. Niczym nieskrępowany urok dziczyzny, co roku zachwycający mnie na nowo! Pszczoły uwijają się przy świeżutko otwartych krokusowych kieliszkach,  jak tylko temperatura podskoczy  powyżej "pszczelno- zasypiającej", buczenie w kwiatach z daleka słychać. Obrabiają kieliszki z pyłku, przenoszą ten cymes  przyczepiony do ostatniej pary "łapek". Fociłam dziś taką jedną, bardzo pracowitą, normalnie skrzętna Marta na kwiatach Crocus sieberi 'Tricolor'. Rozbijała się po tych kwiatach, wywalając bardziej niemrawe koleżanki z najbardziej bogatych w pyłek kielichów. Spryciara! Pozowała przepięknie,  na moment zamierając na dźwięk migawki, a potem ze zdwojoną energią grasowała dalej. Dziś pszczoły wyraźnie upodobały sobie wyraziste kwiaty 'Tricolor', na odmianach 'Firefly' ( foty 5 i 6 ), 'Blue Pearl' ( fota 7 ), 'Ladykiller' ( foty 8 i 10 ), czy Crocus biflorus'Miss Vain' ( fota 9 ) pracujących pszczół było niewiele.







Trochę więcej owadów zleciało się do kwiatów odmian Crocus chrysanthus; 'Cream Beauty' ( foty 11 i 12 ) i przeuroczej 'Romance' ( fota nr 13 ), tu działały nie tylko pszczoły ale i trzmiele.Oczywiście te ostatnie szalenie zainteresowały koty, musiałam przerwać focenie żeby  nie dopuścić do ekscesów. Ryki protestacyjne były, nawroty do miejsc zakazanych, a także bezczelne gapienie się na mnie z tych zakazanych, trzmielowo - pszczelnie nawiedzanych  miejsc. Przywabiałam gmyrając po Tyrawniku obciętymi pędami forsycji, po jakimś czasie na tyle je zabawy z przyszłym "wyposażeniem" wazonów zainteresowały, że porzuciły niebezpieczne zajęcia z owadami i zaczęły napadać na biedną forsycje, a potem na siebie wzajemnie. Rozkoszne skrzeki i wściekłe prychania sprowadziły do ogrodu Niescęście i Bufonka ( najnowszy  nabytek sąsiedzki - czarny, "pufiasty na buzi", jak mawia Małgoś - Sąsiadka, przymilny kotek ), za którym przydreptał Epuzer. Rekonwalescent jakoś zniósł towarzystwo, natomiast Lalek musiał być przytrzymany na rękach. Po pewnym czasie miałam dość dźwigania wyrywającego się, prawie siedmiokilowego zawodnika kociego sumo i puściłam luzem potwora. Lalek natychmiast przystąpił do działań wojennych, w trakcie których o mało co nie doszło do zdewastowania Ciemiernikowszczyzny. Dziewczyny też się zaczęły głupio gryźć a  Felicjan wydobył z siebie ten obrzydliwy przeciągły jękomruk, który nie zwiastuje niczego dobrego. Przylałam wszystkim kotom  chabaziami z forsycji i zagnałam swoje  stado do domu. Koniec zabaw świńskich w ogrodzie jak się nie potrafią godnie zachować!




Po zamknięciu kotów  w chałupie razem ze świeżo znalezioną, starą zabawką Felicjana ( myszka na sznurku, którą Lalek chyba  z  zazdrości odsznurkował, a nie wiadomo kto ukrył w na półce w szafie, w moich świętych i nietykalnych swetrach ) poszłam do ogrodu tak na spokojnie przyjrzeć się radościom przyglebowym przedwiośnia. Szczególnie interesowały mnie przebiśniegi, zeszłej jesieni posadziłam cebulki  Galanthus woronovii. No późno je posadziłam i ciekawa byłam czy w ogóle wylazły. Zobaczyłam jasno zielone  czubeczki  jako żywo przypominające cebulicę syberyjską w fazie wybijania. Teraz się zastanawiam czy te rarytetne  przebiśniegi  nie okażą się przypadkiem całkiem pospolitą cebulicą. To że śnieżyczki Galanthus nivalis są w pełni rozkwitu, a woronovii ledwie wyłażą tak by mnie nie niepokoiło, ale kwitną już śnieżyczki Elwesa a to mnie optymistycznie co do "prawilności" wymarzonych Galanthus woronovii nie nastawia. Co prawda nabyte jesienią, niby śnieżyczkowe cebulki nie przypominały  cebulicy syberyjskiej, ale ja też nie jestem ekspertem z zakresu cebulologii klasycznej. Pocieszam się że jednak jestem na tyle cebulologicznie wyedukowana że na pewno nie jest to śniedek ( fuj! )

Nic  to, pozostaje mieć nadzieję na to że wymarzeniec okaże się wymarzeńcem , a poza tym cebulica syberyjska też miła roślina. Pokiwałam  głową nad problemem śnieżyczkowym  i przez Ciemiernikowszczyznę przelazłam w rejon Podskarpka i Zabukszpania, żeby dokładniej przyjrzeć się przylaszczkom siedmiogrodzkim rozsadzonym trzy lata temu  i różowej przylaszczce pospolitej  rozsadzonej w zeszłym roku. Przyczyna rozsadzenia przylaszczek jest  oczywista - odmianowe przylaszczki nie należą do roślin najtańszych, a posiadanie jednej kępy przylaszczki do podziwiania w dużym ogrodzie ma w sobie coś perwersyjnego. Jeżeli kupuje się małą  roślinkę  za ponad pięć dych do dużego ogrodu to ni ma innej opcji - trza się uzbroić w cierpliwość, podhodować i rozpocząć dzielenie kęp. Żmudne to i na efekt trzeba sporo poczekać, dopiero dobrze rozrośnięte kępy , z wieloma kwiatami robią odpowiednie wrażenie. No nie ma lekko! Mam  tzw. "czysty'" gatunek i dwie  odmiany przylaszczki siedmiogrodzkiej z których udało mi się zrobić dziewięć kęp. Kępy gatunku ku mojej uciesze w tym roku zaczęły produkować trochę więcej kwiatów, wygląda na to że chyba z Przylaszczkarnią mi się powiedzie.



Podniesiona ma duchu rozrostem przylaszczkowych kęp polazłam w rejony fiołkowiska, gdzie od paru lat wysiewają się cyklamenki dyskowate Cyclamen coum . Optymizm ze mnie uleciał natychmiast, śnieg jest dla cyklamenków zabójczy, czułam że tak będzie. Co z tego ze siewkowa bulwka wyprodukowała dziesięć kwiatów skoro one na glebie w liście opadłe wtłamszone. Tylko nieliczne pędy kwiatowe, które teraz wzrastają mają szansę na normalny, wyprostowany pokrój. Starsze leżą i kwiczą! Napisałabym że d..a,  ale teraz to nie wiadomo  czy urzędu nie obrażę, może się jeszcze okazać że nawet obronności zagrażam czy cóś, he, he. No smętnie cyklamenki wyglądają. W naszych warunkach chyba jednak bezpieczniej uprawiać cyklameny kwitnące latem i jesienią. Mniej stresu, pędy cyklamenów letnich i jesiennych nie są narażone na takie pogodowe zawirowania jakie w marcu serwuje nam nasz klimat ( ten od sorry, he,he ) i nie wylegają.  I to by było na tyle szybkiego przeglądu przedwiosennego przyglebia w Alcatrazie.



Szybki meldunek ( Panie Prezesie i tak dalej...... )

$
0
0
Cześć Tygrysy! Byłam ale jakby mnie nie było. Najsampierw zrobiłam sobie w Wielki Tydzień gugu lekturą o mordach sąsiedzkich ( Białostockie 41 i Wołyń 44 -  czytanie bynajmniej nie z tych odprężających ). Potem sprzęt zwariował, następnie się działo, a jeszcze teraz Dżizaas, której lekko obluzował się dekielek, uwiozła zdjęcia. No nie składa się! Nic to, na dokładniejsze sprawozdanka ogrodowe trza poczekać aż powrócim z wojaży. Na szybko to melduje że przyjechali cztery rózyczki - dwie starotki, 'Cup de Hebe' i 'Ispahan', i dwie austinki, 'St. Cecile' i odtworzona 'A Shropshire Lad'. Z inszych krzewów , właściwie to małych drzewek, w Alcatrazie pojawiły się  "jurowska" magnolka 'Black Tulip' i judaszowiec kanadyjski 'Ruby Falls'. Nieoczekiwanie dla mnie, ale zgodnie z oczekiwaniami Fafika Alcatraz został zasiedlony przez nowe krasnoludki - wystawkowe, czyli zdobyte w przydrożnych namiotach. Zygfryd i Manfred dołączyli do Wolfganga. Nowi lokatorzy są karłami wśród krasnali, piciumy z nich, schowane w wiosennych kwitnieniach. Ze spraw domowych to koty straszliwie niedobre, Szpagetka szczytuje czyli osiąga szczyty bezczelności. Zamierzam ukarać ją włożeniem na chudą szyjkę różowej obróżki. Reszta też nie lepsza, tylko wymagania mają i to takie dzikie. Teraz zdjęcia, takie chybcikowe -  "zdziśki"czyli zdjęcia z dzisiaj.










Kwitnące sady nad Wełtawą

$
0
0
Zdjęcia nie są najlepsze, czymś upaćkałam obiektyw, wrrrrr.  Jednak coś tam na nich z tego uroku praskiego kwietnia zostało. Co prawda zimno jak i u nas, ale kwitnienia troszkę bardziej zaawansowane. Nadwełtawskie wzgórza w kwitnących jabłonkach i gruszach urzekające, szczęśliwie można  po nich podreptać bez towarzystwa "zaliczających" miasto turystów. Większość odpada po wdrapce na poziom hradczańskiego wzgórza na którym usadowione są katedra św. Wita i Złota Uliczka. Od czasu do czasu jakaś szczególnie zawzięta grupka zwiedzających dotrze do położonych nieco wyżej budynków sanktuarium  Lorety czy do klasztoru na Strahovie, ale wzgórze Petřín  mniej kusi "zaliczających" Pragę. Wystarczy unikać rejonów słynnej  Petřínská rozhledna, czyli wieży widokowej wybudowanej w  1891 roku na wzór  paryskiej wieży Eiffla,  żeby swobodnie, bez towarzystwa dzikich tłumów,  cieszyć się młodą wiosną.  W przeciwieństwie do Ogrodów Królewskich na Hradczanach,  w ogrodach na wzgórzu  Petřín raczej nie spotka się  panów w wojskowych i policyjnych mundurach, starannie uzbrojonych w broń długą, spacerujących  "prewencyjnie" alejkami wśród jabłonek i grusz. Widok takiej broni nie nastraja mnie relaksująco, unikam jak mogę, więc polecam spacerek po tej części Pragi, wszystkim pragnącym ją odwiedzić a mającym podobnie jak ja broniowstręt ( nie żeby tam w ogóle, ale "łostentacyjne" prezentowanie "kałaszków" budzi niemiłe wspomnienia ). Wędrując po ogrodach położonych na nadwełtawskich wzgórzach, oprócz widoku świeżej, młodziutkiej zieleni liści i bieli i różu kwitnących drzew owocowych, możemy nacieszyć wzrok panoramą Pragi, naprawdę wspaniałą! O tej porze roku to na Petřín, Kochani, na Petřín.







Zimny kwiecień w Alcatrazie

$
0
0
Wrócilim ze świata, wkurzylim się na skrzeczącą rzeczywistość w postaci urzędów państwowych działających sobie a muzom ( zgubili mój kwit opłaty sądowej, dobrze że miałam potwierdzenie bo mogłam zainteresować swoją skromną osobą oskarżyciela skarbowego ), kolejnych kretynizmów wymyślanych w zaciszu gabinetów politruków ( nie wiadomo co gorsze - markowanie działalności czy też podejmowanie działań w stylu "Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, Ja z synowcem na czele, i? – jakoś to będzie!") , pogody mało kwietniowej ( pierońskie zimno ) i ciężko obrażonych kotów ( dały popalić Cio Mary, pilnującej towarzystwa podczas mojej nieobecności ). No real taki że tylko zęby wyszczerzyć i zacząć wyć do księżyca! Wpływ jako taki mam tylko na zachowanie kotów, urzędy są jakie są - wiecznie czegoś od petenta potrzebujące, polityków i tak zastąpią kolejni uczestnicy "Tańca z wyborcami" - być może jeszcze ciekawsi, pogoda to sprawka Wielkiego Ogrodowego, któremu lepiej się nie naprzykrzać. Wzdycham ciężko i zabieram się za robienie "swojego". Na szczęście ogród nadal trwa, ukochana enklawa zielonego w industrialnej rzeczywistości dająca wytchnienie od tego wszystkiego co mnie na co dzień wkurza.

Alcatraz mimo zawirowań pogodowych ślicznie nam się rozwiosennił, kwitną już  jabłonie ozdobne, lada chwila rozwiną się kwiaty wiśni japońskich. Kaliny "burkwoodki" i angielska  w pąkach, na lilakach widać też obietnicę przyszłych wonnych oczarowań. Przyjemnie zaskoczyły mnie klony japońskie, nigdy jeszcze nie kwitły  tak obficie. Szykuje się lato ze skrzydlakami, co szczególnie mnie cieszy kiedy pomyślę sobie o  odmianie 'Aconitifolium', której skrzydlaki mają uroczą czerwoną barwę pięknie kontrastującą z jasną zielenią czerwcowych i lipcowych liści. Mój mały, urodny kasztanowiec ( Aesculus x neglecta'Erythroblastos' ? ) daje po oczach aż miło - to jest jego najlepszy czas, w kwietniu kasztanowcowe liście są zjawiskowe. W tym roku przygotowuje się też do solidniejszego niż zazwyczaj kwitnienia.





Kończą się już hiacynty, jak Dżizaas przywiezie moje foty poświęcę im wspominkowy post. W tym roku były naprawdę piękne. Teraz w ogrodzie królują narcyzki, mniej pachnąco niż hiacynty władają ogrodem ale bardziej zróżnicowanie, że się tak wypiszę. Od małych piciumów do całkiem sporych roślin - tak wygląda narcyzowanie w Alcatrazie. W zeszłym sezonie oprócz ukochanej odmiany 'Thalia' dosadziłam sporo cebul odmiany 'Bridal Crown', teraz dają po oczach w okolicach Ciemiernikowszczyzny. Całkiem nieźle zaprezentowały się też narcyzy 'Pipit' ( zdjątko obok ), mimo dużych kwiatów charakterystycznych dla "cywilizowanych" odmian  mają ten wdzięk "dziczyzny", który sobie cenię. Hym, może to nieco dziwnie wyglądać z tą "dziczyzną" zważywszy na ilość posadzonych narcyzków "Bridal Crown" ( pierwsze duże zdjęcie poniżej ), które mają pełne kwiaty, ale tłumaczę że nie o naćkanie płatkami w tym wypadku mi chodziło, tylko o ilość kwiatów na  pędzie.

Niestety nie wszystkie narcyzy okazały się być tymi za jakie je miałam, te na zdjątku obok nie mają zbyt wiele wspólnego z odmianą 'Acatea'. Szczęśliwie są w typie "poeticusów", więc jestem wstanie przełknąć ich olbrzymie kwiaty pojedyńczo osadzone na pędzie. Gorzej że te  łolbrzymstwa są bezzapachowe, uwielbiam narcyzowy zapach a tu siurprajz z tych mało  przyjemnych. Pocieszam się jak tylko się da rozkwitającymi  łanami odmiany 'Thalia' ( drugie zdjęcie poniżej ) i dzielnie się sprawującymi  w warunkach Alcatrazu narcyzami odmiany 'Katie Heath' ( trzecie duże zdjęcie poniżej ). Zdaje się że uprawa narcyzów z grupy triandrus idzie mi najlepiej, znacznie lepiej niż maluszków ( zawiodły w tym roku ) czy narcyzów o "barokowych"  kwiatach ( zawiodły już wiele lat temu ). Chyba jesienią tego roku będę nabywała tylko cebule narcyzów z tej najlepiej udającej się w Alcatrazie grupy. Pourozmaicam sobie za to w zakupach hiacyntowych, zeszłoroczne były udane więc i w tym roku zamierzam z lekka  przyszaleć. No ale nie samymi cebulami wiosną zakwitającymi człowiek żyje, w końcu kwietniowa pora daje po oczach kwitnącymi bylinami, może mniej spektakularnymi niż cebulowe kwitnienia ( choć z tym  to można  śmiało polemizować, patrząc na sasanki ).  Oglądam fiołki, brunnery, ułudki, wszelkie miodunki i zaczynam odczuwać pewien niepokój - tegoroczna łagodna zima wcale nie była dla wielu bylin tak łaskawa jak mi się do tej pory zdawało. Ciężko się budzą, niektóre stanowiska nadal "łyse" - oj, nie pdobie mi się to! Nic to, może jak popada i zrobi się troszkę cieplej "łysiny" się zazielenią właściwymi roślinami.




 Z rzeczy przyjemnych - przyjechały australijskie irysy : 'Luxuriant Lothario' i ' Wedding Belle'. Na tego drugiego zsadzałam się od zeszłego roku ( wtedy nie przyjechał bo część kłączy tej odmiany  w szkółce  Barrego dała ciała ).  Kłączom nie zaszkodziło w tym roku nic, nawet przeleżenie tygodnia na poczcie. Dotrwały do odbioru w dobrej formie ( przesuszenie kłączy irysy bródkowe znoszą z godnością, gorzej  kiedy mamy do czynienia z zagniwaniem kłączy ). Posadziłam natychmiast, wykorzystując post podróżny power. Teraz potrzeba tylko deszczyku i ciepełka żeby australijskie gwiazdy  ruszyły z kopytka. Niestety Wielki Ogrodowy nie rozpieszcza, deszczyku i ciepełka nie widać. Ziemia podsuszona a prace ogrodowe przy 10 stopniach Celsjusza wydają mi się w tej chwili hardcorem. Przyczyną pewnikiem jest wiatr - "Szalony jestem tylko przy wietrze północno - zachodnim; kiedy z południa wieje, umiem odróżnić jastrzębie od czapli" twierdził duński książę, ja mam kłopoty z ornitologią przy każdym wietrze, niezależnie od kierunku wiówania. Prace ogrodowe postanowiłam ograniczyć do ścinania tulipków do wazonów i kiwania głową nad wyłażącymi chwastami. Większe roboty podejmę jak zrobi się trochę cieplej. Teraz poświęcę czas na doprowadzenie mojego kociego stada do stanu normalności, rzecz jasna bardzo względnej.


Rośliny cienia budzą się do życia ( baaaardzo zdziwnie )

$
0
0
Powolutku, bez oszołomień i spektakularnych wybuchów zieloności budzi się w tym roku cienista strona Alcatrazu. Taka pogoda  kwietniowa to ostatnio  Ódź i okolice nawiedziła gdzieś tak w drugiej połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku ( pamiętam jak polazłam na kinowe "Konfrontacje" ubrana w kożuszek, "Ostatni Cesarz" Bertolucciego był wtedy oglądany ). Rychłego ocieplenia nie ma się co spodziewać, prognoza na tzw. długi weekend jest taka że tylko do gawry wleźć i starannie się zagrzebać. Dzisiejszy obchód ogrodowy uświadomił mi co prawda że da się w ogrodzie co nieco zrobić, ale pracka w swetrzyskach i innych bubach to nie jest najfajniejszy sposób ogrodowania. W szmatach na cielsku nagromadzonych nie przychyla się człowiekowi lekko, to się zgrzeje zanadto , to go wiaterek podstępny szybko ochłodzi - no nie jest optymalnie. Rośliny cienistej strefy też się zachowują jakby nie było im optymalnie, część wylazła i pokazuje dojrzałe liściory i kwiaty, a część dalej "w powijakach"że się tak wypiszę. Jakoś nie ma to specjalnie nic wspólnego z rarytetnością rośliny czy stanowiskiem, np. bardzo blisko siebie rosnące brunnery 'Jack Frost' prezentują różny stopień rozwoju. Przy całkiem dużych okazach z kwitnącymi kwiatami i sporymi liśćmi rosną sobie dopiero startujące bylinki. Głupio to wygląda.

Podobnie jest z fiołkami motylkowymi, ułudkami, disporopsisami i funkiami. Na zdjęciu powyżej startuje ogromna  'Empress Wu', ale większość moich funkii ledwo wychyla kły z ziemi. przez to wszystko zdrowo mi się kręci, nie wiem czy roślina przeżyła zimę tylko jeszcze nie wylazła, czy coś jest naprawdę nie halo czy też to tylko taki powolny rozruch. Przyczyny  takiego stanu rzeczy upatruję nie tyle w chłodnej wiosennej aurze, ale przede wszystkim w  zeszłorocznej suszy i prawie bezśnieżnej  tegorocznej zimie  ( dobrze że choć średnio mokrej ). Niezależnie od przyczyn obecnych "dziwów natury" nic innego mi teraz nie pozostaje tylko cierpliwe wypatrywanie wschodzących roślin. Przy okazji zastanawianie się dlaczego jedna rodgersja już wylazła a druga w ogóle się nie pokazała, tudzież oddychanie z ulgą że przy okazji wyrywania wrażej trawki  nie uszkodziło się wychodzącego z gleby astilboidesa.

Szczęśliwie oprócz oczekiwania na wychynięcie tarczownicy, czy danie znaku życia przez malutkie rutewki,  można nacieszyć oczy roślinami, które już się zameldowały.  Człowiek zazwyczaj zachwyca się kwiatami przylaszczek, w tym roku jednak bezczelnie zachwycam  się ich liśćmi. Powolutku z malutkich kępek robią się kępki większe, za rok czy dwa to już będą solidne kępy. Przyglądanie się przylaszczkowym wiosennym jasnym listkom, czasem marmoryzowanym, to pieszczenie wzroku. Urodziwe jak rzadko te "potrójne" listeczki. Przylaszczki transylwańskie mają liście bardziej okazałe, ich kępki są może bardziej widowiskowe ale mnie bardziej  łapią za serducho te nasze leśne pospolitości, swojaczki znaczy. Rosną sobie w nieposprzątanych liściach i wyglądają prawie jak w lesie.  Niemalże jak w lesie wyglądają też paprociumy, większość z nich zaczęła wypuszczać już pastorały. Chciałabym  tę zaczynającą się nierówno wegetację roślin cienia jakoś wyrównać, podlać, nawieźć czy co! Najbardziej kusi mnie żeby podlać moje cienioluby ale  boję się przymrozków. Podlewanie i mróz to nie jest dobre połączenie. Sama sobie zalecam cierpliwość, staram się ignorować cieniste zakątki, omijać je wzrokiem. Wychodzi mi średnio, najpierw się zapieram a potem jednak lezę żeby sprawdzić jak tam kły funkiowe i czy wylazły już piciumiste rutewki.

Wiosenny spleen ( taaa, istnieje takie zjawisko )!

$
0
0
Ostatnio miałam wglądkę w rzeczywistość sądowo - skarbową, pełna radość i w ogóle taniec brzucha. Aż dziw  że to jeszcze jakoś tam funkcjonuje, chyba tylko przez etykę pracy nielicznych urzędników w Oceanie Niekompetencji. Przy okazji zauważyłam że właśnie nam się państwo rozjeżdża, bajki centralnie nadawane nie są słuchane, zaraz będziemy mieli  Polskę dzielnicową. Tak do końca to nie wiem czy w chwili obecnej to dobrze czy  źle ale wyraźnie dziś  poczułam - totalne ignorowanie pomysłów uszczęśliwiających ( kretyńskich zresztą ) i tzw. opór biurokratyczny. Ciekawe dokąd nas to zaprowadzi?  W czasach kryzysu migracyjnego i wojenki  pseudodomowej u jednego sąsiada, władza  zaczyna nam coś w wielkim mieście słabnąć "od dołu", znaczy  już widać że "Król jest nagi". To wcale  nie jest hurrra i na pohybel obecnie  rządzącym, rzecz do solidnego przemyślenia bo raz osłabiona władza słabnie dalej ( tak mnie uczy doświadczenie z komuną ), bez względu na to kto ją sprawuje. Co prawda gdyby nie te  niespokojne czasy specjalnie bym nad tym osłabieniem władzy  ustawodawczo - wykonawczej + sądowniczej nie biadała, moim zdaniem nasza ukochana matczyzna  zasługuje na odzipnięcie od nadmiaru władzy ( uwielbiającej działać nie tam gdzie  trzeba, a tam gdzie trzeba to działaniem zupełnie nie zainteresowanej ). No ale w tej chwili przydałoby  się jakieś ogarnięcie i zapanowanie nad kwestią bezpieczeństwa a tu król nie tylko jest nagi ale jeszcze ma pryszcze na gołym  tyłku. Nie podobie mi się ten brak ogarnięcia przy jednoczesnych dupowłazistych działaniach typu "samowystarczalni jak Gomułka, dobrzy jak Gierek"! Naiwni jak rząd londyński po Jałcie, ciśnie mi się na klawiaturę.

Pogoda nadal wstrętna, nad głową niebo w szaro - szarą pepitkę, od czasu do czasu powiew w paskudnym stylu arktyczna wiosna przeszywa co się da, a jak się nie da to  i tak się da. W nocy lało i to jest jedyny poważny plus. Minusów jest znacznie więcej  - mróz  do nas zawitał w nocy z  poniedziałku na wtorek i w związku z tym kwiaty magnolii nie są już  urodne.  Poherbaciało, czyli tepale przybrały kolorek średnio zaparzonego czaju, i to czaju podłego  gatunku ( odcień "beżowiasty"  jak to określiła Małgoś - Sąsiadka ). Szczęśliwie nie pomroziło liści hosty 'Empress Wu', ale zdaje się że oberwały za to całkiem niespodziewanie hosty które są jeszcze w fazie kielnej.  Kolejny rok ze zmrożoną sałatą zamiast host! Wielki minus to  brak śladów życia na dwóch rarytetnych krzewach i odmówienie współpracy ze strony odmianowych zawilców gajowych. Liście są, kwiatów w tym roku coś mało ( a jesień była suchawa, wymarzona dla zawilców gajowych nabierających  sił przed wiosennym kwitnieniem ). Minusy pomniejsze to spóźnione kwitnienie pierwszych małych irysków, w zeszłym roku o tej porze na większości SDB dawało się wyczuć  zgrubienie  z kwiatami, a wcześniaki były nie tylko wykłoszone ale już kwitnące. Ta wiosna jakoś  irysom nie sprzyja, nie tylko u mnie ( Ewandka znaczy telefonicznie na swoje skarby  narzekała  ).  Co prawda "Co się odwlecze to nie uciecze", ale smętnie jest spoglądać w końcówce kwietnia na jednostajnie zielone  liście małych irysów. Patrzę na podwórko i Alcatraz i jakoś w tej szarawej aurze nie działa na mnie odstresowująco urok własnego kawałka ziemi "z zielonym". Czuję całkiem nie wiosenny spleen, czyhający na moją niby wyurlopowaną i rozpuszczoną pobytem w Pradze  psyche. Może by tak zrobić sobie piwoterapię i wychłeptać koziołka ( w tych warunkach auro - termalnych to takiego zagrzanego )? Piwoterapia umiarkowanie przeprowadzana ma zbawienny wpływ na Tabazellowy organizm, no chyba że przez pomyłkę  do organizmu zamiast  rzetelnego piwa dostanie się jakimś cudem chemiczny wyrób  piwopodobny. Na ersatze spożywcze nieświadomie wprowadzone "do korpusa" to najlepszy jest  natychmiastowy womit długodystansowy ratujący życie. Niestety żaden womit nie pomoże na zatrucie  podrabianą wiosną, ten pogodowy ersatz  udający kwietniową aurę mnie dobija. Słoneczne i bezchmurne niebo zwiastuje ziąb jak w styczniu, a jak dżdży to zupełnie jak w późnym październiku. Tak, tak, obłożenie się kotami i zakopanie w kocach wydaje mi się realną koncepcją na spędzenie długiego weekendu.

Zdjątka niby podnoszące na duchu, zimna nie czuć!




Rozważania o leczeniu zwierząt

$
0
0
Dwa lata temu wypłakiwałam  się na blogu z powodu wypadku Szpagetki. Dziś klepiąc w klawiaturę usiłuję nie przeszkadzać Jej Leniwości w wypoczynku na moich kolanach, dobrze zasłużonym wypoczynku ( nornica ubita - sztuk jeden ). Szpagetkowe funkcjonowanie ( czytaj życie ) kosztowało ciężką kasę, parę przerwanych spraw i wyłączenie się z różnych planowań. Moim zdaniem warto było, Szpagetka zdaje się  je podzielać. Kiedy teraz wracam myślą do tamtych czasów docierają do mnie rzeczy, które wówczas, w tym całym zgiełku, stresie i ogólnym znieczuleniu na wszystko co bezpośrednio  nie dotyczyło Szpagetki, jakoś umykały mojej uwadze. Wielki Rejestrator jednak działał i teraz mam przypominajki.  Pierwsza rzecz - koszty leczenia zwierząt. W klinice do której trafiła  " z biegu" Szpagetka po szybkim zabezpieczeniu koty  i diagnozie doszło do rozmowy, która często jest decydująca o życiu zwierzaka - wyliczanka kosztów koniecznych do przeprowadzenia właściwej terapii. Dla wielu  opiekunów sprawa jest straszna, po prostu nie zawsze stać człowieka na to  by pomóc inaczej przyjacielowi niż tylko w ten sposób że zapewni mu bezbolesne odejście. Oczywiście że  całkiem sporo ludzi się zapożycza i kombinuje jak koń pod górę byle tylko ratować ukochane zwierzę, ale czasem na przeszkodzie stają względy tego typu że nie sposób z nimi dyskutować. No i co wtedy? Chyba tylko szukanie fundacji i to takie błyskawiczne. Inaczej ni ma szans. Po drugie - dość cyniczne opowieści vetów o stosunku  ludzi do zwierząt nierasowych. Na jednego właściciela ratującego za ciężkie pieniąchy mało pięknego kundelka przypada dziesięciu, którzy wkładają pieniądze tylko dlatego że  już raz je wyłożyli  na prestiżowe, rasowe stworzenie. No inwestycji szkoda. Takie zwierzęta mają  większe szanse na przeżycie bo ich zakup był sporym wydatkiem a wydatek nie ma prawa "zdechnąć", ot tak sobie. Po trzecie - przekonanie że zwierz kaleki sobie w życiu nie poradzi. Wyznawcą tego ostatniego poglądu jest mój Tatuś, którego zachowanie jest  dowodem na to że wyznawanie poglądów a postępowanie w realu to całkiem inne bajki ( ukochana przez Tatusia ślepa  Mimi, Figa z nieustającymi egzemami i restrykcyjna dietą - taaaa, żywe okazy kociej siły i zdrowia, kocia mało rasowa hodowla Tatusia to jedno wielkie bezproblemowe radzenie sobie  w życiu, he, he ).  No ale nie każdy jest Tatusiem, czasem zwierzęta odchodzą bo właściciela przerasta opieka nad niepełnosprawnym  zwierzakiem. Nie zawsze dlatego ze nie chce się nim opiekować, czasem po prostu nie może ( choć cyniczni vetowie twierdzą że to pierwsze jest   często ubierane w to drugie - naprawdę to nie chcę i dlatego nie mogę ). Takie to całkiem niewesołe rzeczy mi się czkawką w mózgu odbijają jak przypomnę sobie ten kwietniowy czas, dwa lata temu.  Nie wiem co Szpagetka sobie z tego  przypomina, mam wrażenie  że  tylko jej "nóżki" mogą wspominkować przy zmianach pogody przejścia wypadkowe i to co potem nastąpiło.  Kota żyje normalnie o ile nie liczyć skrzywienia charakteru powstałego na skutek opieki ( syndrom władcy świata ). Dzisiejszy post ilustruje fotka Szpagetki obudzonej i w związku z tym pełnej pretensji ( wzrok karcący i zarazem  pełen politowania - specjalność  Szpagetki - skierowany na obiektyw, jeszcze nie jest pełne niezadowolenie ale blisko do pogardliwego odwrócenia się  tyłem i udawania że nic poza Szpagetką nie istnieje ).


Wielka Majówka - wspominki przeszłych wiosen

$
0
0
Za oknem wygląda na szykowanie się nieba  do solidnej pompy ( no i dobrze, podleje moje świeżo wsadzone rośliny ) więc sobie mogę wspominkowo poszaleć. Koty cudnie mruczą, lepiej zasiąść przy klawiaturze i coś tam utrwalić, bo w innym wypadku wspominkowanie może  przejść w tzw. marzenia senne.
Drzewiej to bywały majówki że ho - ho. Oczywiście pod warunkiem że poprzednim lub następnym dniem po pierwszym maja była niedziela, no i że udało się uciec z przymusowego wiecu  lub pochodu ( od  tych zamierzchłych czasów mam  uczulenie na wszelkie obowiązkowe spędy i obowiązkowe flagowanie - biało - czerwoną wywieszam tylko z okazji naprawdę ważnych dla Polaków dni a nie  kolejnych  rocznic ).  Ucieczka z pochodu musiała być nieźle przygotowana bo w czasach mojego dzieciństwa  konsekwencję  groziły za opuszczenie radosnego świętowania Święta Pracy. Niektórzy karkołomne cyrki odstawiali, inni z oznakami "szczerego entuzjazmu" odbębniali łobowiązek, jeszcze inni totalnie ignorowali przymusowe  wiece i pochody. O ile tylko pogoda pozwalała moi dziadkowie urządzali tzw. myk za miasto Ódź, do miejscowości Justynów, zwanej przez młodsze  pokolenie rodziny Dżastinał. Majówki tak mile zapoczątkowane w robotnicze święto, odbywały się  później w każdą majową sobotę i niedzielę ( chałupka sobie stała w Dżastinał, czyli nocleg był ), a w czerwcu zamieniało się to w letnisko. Jeden taki majówkowy maj spędziłam u dziadków w Odzi i trwale zapisał się ten czas w mojej pamięci.

Majówka zaczynała się dla mnie cudownie, poprzedniego dnia przed planowanym wyjazdem towarzyszyłam Babci Wiktorii w zakupach.  Babcia nabywała tzw. dobra deficytowe, kombinując ze znajomymi "włościanami" którzy wiązali koniec z końcem jako rasowi "spekulanci". Potem był barter czyli wymiana towarowa, powszechna dla ustroju  słusznie minionego,  z innymi znajomkami, a następnie odbywały się zakupy właściwe czyli zaciągnięcie do delikatesów ( kawa ) i na Górny Rynek. Dla mnie najważniejszy był  wypad na Górny Rynek, to  tam znajdowały się moje ulubione stoiska z  tombakową biżuterią i mniej ulubione z "pierścionkami dla dziewczynek".  Niestety nigdy nie udało mi się namówić Babci na sprezentowanie mi wspaniałego tombaka z szafiro - szmaragdem, za to miałam całą kolekcję dziecinnych pierścionków,  tudzież  broszek. Oczywiście całą swoją  "biżu" nosiłam na sobie, czego nie udało się wcisnąć na palce u rąk usiłowałam wcisnąć na palce stóp. Nie uważałam tej procedury za nic dziwnego, gorsze rzeczy zdarzały się w moim otoczeniu ( Babcia Ż. swoją wnuczkę czesała  następująco -  zgumkować włosy wysoko, upleść warkoczyki, na zgumkowaniu zastosować kokardy na drutach z kwiaciarni ). Po takich zakupach babcia Wiktoria była uzbrojona w polędwicę wędzoną, mięsko wołowe, prawdziwe masło ( to ze sklepu było średnio  prawdziwe ), a ja byłam uzbrojona w pierścionki, kapelusz ze słomki i wiatraczek. Po zakupach było  ulubione przeze mnie  pieczenie ciast ( słynny babciny wymoczek, czasem biszkopt z galaretką z owocami ).

Wyprawa majówkowa odbywała się samochodem wujka Jerzyka lub podmiejskim pociągiem, a raz nawet odbyła się taksówką ( zamieszanie rodzinne z powodu nagłego wyjazdu, które zakończyło się oglądaniem przez rodzinę  zapominalskiej Babci - klucze! - przełażącej przez płot - ach, te  gumowane majtki z nogawką firmy Triumph! ). Objuczona do granic możliwości rodzina  jechała kawałek za miasto aby pobyczyć się na łonie przyrody. Na miejscu odbywało się wyciąganie wiktuałów w starej kuchni, wystawianie na świeże powietrze stołów i krzesełek, kłótnie o to gdzie najlepiej umieścić termos z lodami ( lodówki niet bo prądu w hacjendzie nie było ). Szczęśliwie nikt nie włączał ( ku utrapieniu młodszego pokolenia  ) tranzystorowego radia. Dobrze bo konflikt wisiałby w powietrzu - Janis Joplin vs Stenia Kozłowska, to się mogło  skończyć wojną pokoleń. Majówka zaczynała się wielkim żarciem przy wystawionym stole ( słynne szklanki w koszyczkach + centralne wino, ustawione li tylko dla ozdoby ) i odpowiadaniem pozdrowieniami na pozdrowienia sąsiadów udających się  w kierunku swoich działek leśną dróżką przebiegającą tuż za  bramą naszej  hacjendy. Potem było byczenie się, spacery po lesie, tzw. damski podwieczorek przechodzący w ogólną kolacyjkę, a następnie w zależności od pogody - zwinięcie się do miasta lub nocowanie w starych, mosiądzem zdobionych  łóżkach, w piernatach przywiezionych przez Ciotkę Danę.

W czasie drugiej majówki odkryłam tajemnicę damskiego podwieczorku,  pokapowałam że wymoczek babciny ustawiony na stole "od bramy", swą wielkością zakrywał talerzyki kanapek i stanowił podobne alibi jak filiżanki dla napoju powszechnie z nimi  niekojarzonego.  Po prostu popołudniowa herbatka była  mało herbaciana, ale za to bardzo wesoła!  Zdarzały się po niej takie ekscesy jak wyniesienie odpoczywającej  po podwieczorku w łożu  Ciotki Żeni razem z łożem do lasu ( i tak było nadal słychać jak chrapie ) albo gra w salonowca w towarzystwie mieszanym.  Normalnie sama radość cisnąca na usta pieśń o życiu Hucuła i rzece Prut. Były także wspominki kombatanckie, najlepsze te dziadkowe ( Czesław kiedyś udał się na pochód pierwszomajowy i radośnie ryczał "My, pierwsza brygada" ), rozmówki o "onych",  opowiadanie dowcipów i ogólne kłótnie o to "że lepiej nie będzie". Prawdziwa majówka!
Sąsiedzi na swoich działkach wyczyniali podobne brewerie, dzieci plątały się po lesie nieświadome wszystkich czyhających zagrożeń, słońce świeciło, psi wsiowe ujadali a spoceni aktywiści partyjni uwięzieni w mieście notowali w "zeszycikach", kto tym  razem urwał się z pochodu albo nie wiecował. Takie to były majówki na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku w mieście Ódź, nadal godne pióra Tuwima i tzw. opiewania.

Tulipanowe żniwa

$
0
0
Całkiem niespodziewanie w tym roku wylazły i zakwitły dawno temu wsadzone tulipany. Jakaś tajemnicza sprawa z tym kwitnieniem, bo wg. sztuki to tulipany przynajmniej raz na trzy lata ( w przypadku starszych, solidnych odmian ) powinno się  wykopywać i oddzielać tzw. cebulki przybyszowe.  Bez tego zabiegu cebulki zawędrują tak głęboko w glebę że w końcu nie będą w stanie wypuścić  zielonego na powierzchni. Tyle  teoria a praktyka jak zawsze jest inna. Moje stare apeldoorny wyłażą bezproblemowo co roku, jakby w ogóle nie wiedziały o koniecznych dla ich zdrowia wykopkach.  No ale apeldoorny to hardcory nad hardcorami, tulipany nie do zdarcia. Z delikatniejszymi, stosunkowo nowymi odmianami bywało do tej pory cieniutko.  Szczerze pisząc sądziłam  że zejdą w sposób naturalny, przez klasyczne zagłębianie się cebul w ziemi. Wyobraźcie sobie moje zdumienie gdy chłodną wiosną tego roku Alcatraz obrodził tulipanami i to obrodził tak jak dawno nie bywało. Łany czerwonych, pomarańczowych i żółtych staruszków na początek.  Cięłam jak szalona bo wyrastały w najbardziej  nieprawdopodobnych miejscach, tzn. tam gdzie nie pamiętam żebym je sadziła, wprowadzając solidne zamieszanie w moich nasadzeniowych koncepcjach. Sąsiedztwo i rodzina  łaskawie przyjmowało naręcza tulipków a ja cichutko klęłam pod nosem na czerwień, która nagle pojawiła się wśród narcyzkowych nasadzeń.

 No cóż, żniwa apeldoornów okazały się  początkiem sezonu tulipanowego.  W trzeciej dekadzie kwietnia zauważyłam że pojawiają się  tulipany liliokształtne, potem crispa a wreszcie papuzie.  W dodatku pojawiają się masowo, choć  w przeciwieństwie do hardcorowych apeldoornów grzecznie wyrastają w miejscach w których kiedyś je posadziłam. Żuchwa mi omal gleby nie zaliczyła, gdy w pierwszy majowy dzień ujrzałam kwiaty tulipana 'Apricot Parrot' , którego cebulki posadziłam jakieś pięć - sześć lat temu, znaczy w zamierzchłej przeszłości o której zdążyłam starannie zapomnieć. O takich zwyczajnościach rosnących łanami jak tulipany 'China Pink' czy 'Ballade' to w ogóle nie ma co wspominać, tylko Cio Mary i Wujek Jo pamiętali że kiedyś coś takiego sadziłam. Tulipanom w odcieniach różu, fioletu i bieli też nie podarowałam - ścinam towarzycho równo, nijak mi nie pasuje do Alcatrazu jaki sobie zaplanowałam. Duże tulipki to nie jest towarzycho dla funkii i paproci. Mam nadzieję że to jednorazowy wyskok mojego ogrodu i dalej to już będzie normalnie, znaczy tak jak do tej pory - tulipany "lepsiejsze" bez wykopków i chodzenia koło nich będą tradycyjnie odmawiały współpracy  i pokazywania kwiatów. Jeżeli Alcatraz  się tulipanowo uzłośliwi to porozmawiamy o wyprowadzce pańci do  Ciepłych Krajów ( jak chciałam żeby tulipki rosły to on mi wbrew, jak nie chcę to on "w dwie brwi" ). Nie będzie mi tu ogród samowolki totalnej urządzał!




Pierwsza burza i burza kwiatów na drzewach i krzewach

$
0
0
No i po pierwszej burzy! Tak po prawdzie to żadna tam poważna sprawa, ledwie dwa pomruki niebiańskie ale za to całkiem solidnie przylało. Przepiękny zapach mokrej ziemi roztacza się wkoło, nastrajając mnie przyjaźnie do świata. Skutkiem tego pozytywnego  nastawienia jest obecność na wewnętrznym parapecie Epuzera i Bufonka,  którzy przeczekują ( nielegalnie ) deszcz wraz z domowymi kotami. Zieleń wokół jasna i młodziutka spłukana majowym  deszczem dosłownie "wali" po oczach różnymi odcieniami koloru nadziei, cała paleta zieloności natrętnie przywabia wzrok. Jeszcze nie jednostajnie "żabowa", lecz właśnie kolorowa - jakby zapowiedź barwnych orgii czekających ogród jesienią.

Przyznam  że mnie do szczęścia  wystarczyłoby obserwowanie kolorów wczesnowiosennych liści, ale maj w  tym roku szczodrze obsypał drzewa  i krzewy kwiatami więc na podziwianiu listowia się nie kończy. Nos błyskawicznie informuje człowieka że oto zaczęło się kalinowanie - koreanka, burkwoodki, w przygotowaniu kalina angielska, wszystkie pachną obłędnie. Powolutku kończy kwitnienie schowana przemyślnie za pigwowcem porzeczka złocista, zapachniacz jakich mało, choć pokrojowo niestety chynszor  nad chynszory. Na rośliny  o kwiatach pozbawionych woni jakoś mniej zwracam uwagę, chyba niesłusznie bo  i pigwowiec i złotlin  potrafią wzbudzać zachwyty. No ale mnie ciągnie w strony w których pachnie, tak że nawet widowiskowe, ogniste kwitnienie pigwowca przegrywa z subtelnym rozbielonym różem kwiatów kaliny.

Prawdziwa jednak orgia kwitnień ma w tej chwili miejsce "w sadku". Jabłonie ozdobne i japońskie wisienki szaleją, a że drzewa osiągnęły już odpowiednie rozmiary szaleństwo kwitnień  jest z daleka widoczne i śmiem  twierdzić że  przytłoczyło wręcz Alcatraz. Co prawda nie wszystkie drzewa kwitną,  jedna z jabłonek coś mi powoli wchodzi w okres kwitnienia ( za to  uroczo przewisają jej pędy ) i  nie kwitnie wiśnia  Prunus serrulata'Royal  Burgundy', na której kwiaty bardzo w tym roku liczyłam.  No cóż, drzewko nie jest z tych największych, poczekam sobie cierpliwie na olśnienia kwiatowe z karmazynowymi  liśćmi w tle. Tegoroczne sadkowe kwitnienia  tak mnie nastroiły że chyba sadek nam się w tym roku trochę powiększy. Jabłuszkowo nam się powiększy ( koty będą  miały się po czym wspinać ).



Kolorowa zieleń

$
0
0
 Ten wpis powstał z podpuszczenia Wilkowatej ( Wadery? ), która pochyliła się nad moim określeniem kolorem "żabowym"  jednolitej, letniej zieleni. Postanowiłam się przyjrzeć  roślinom które najładniej wybarwiają się młodą wiosną.  Ich późniejsza szata to nie jest coś na czym da się zawiesić oko,  a w przypadku niesprzyjających okoliczności  pogodowych bywa że możemy sobie poobserwować puste miejsce ( jak to się zdarza stopowcom u Mamelona ) i dopiero w następnym sezonie możemy  podziwiać "różne odcienie zieloności". Na pierwszy ogień poszła rutewka 'Elin' ( fotka obok ),  hybrydkowy cud, który wypuszcza liście w kolorze burgunda ( no dobra, powiedzmy że ten burgund  to jest z tych rozcieńczonych wodą ). Liście owego cudu z czasem przybierają chłodne niebieskawe  tony, tak lubiane  przeze mnie. 'Elin' jest widowiskową, olbrzymią rutewką,  wiechy delikatnych kwiatków nie robiłyby na mnie jednak takiego wrażenia, gdyby nie to ich połączenie ze stalowym odcieniem rutewkowych liści.  Teraz w fazie burgundowej 'Elin'"ciągnie"ślepia aż miło, prawdziwa gwiazda na Podskarpku i Zabukszpaniu. Wyłażący nieśmiało stopowiec Podyphyllum'Spotty Dotty' ( fotka poniżej ) jest na razie zbyt malutki, żebym miała nad nim strasznie ochać  i achać. Jeżeli jednak zacznie się objawiać w postaci większej ilości listków ( znaczy większej niż sztuk  jeden ) to roślina może powodować u mnie tzw.  uniesienia. 

Przyznam że stopowce zapowiadają się fascynująco, wylazły młodziutkie listki Podophyllum versipelle i z miejsca podbiły mnie kolorem i fakturą liści zbliżoną do skóry  rzekotki drzewnej (  to nie jest kolor "żabowy" , to  jeden z najpiękniejszych odcieni wiosennej zieleni ). Bardzo mnie kusi zakup stopowca 'Kaleidoscope', przyznam że ropuszy czar jego liści oglądany na netowych fotkach zrobił na mnie spore wrażenie. No dobra, nie samymi stopowcami człowiek żyje - uroda  listków odmiany orlika Aquilegia'Woodside  Strain' ( pierwsze zdjęcie poniżej ) jest teraz w pełnym rozkwicie ( trochę głupio pisać tak  o urodzie liści ). Na tle jednorodnego fiołkowiska ( po kwitnieniu to tylko morze liści ) delikatna złocistość natychmiast ściąga wzrok. Pięknie też prezentują się  teraz liście przylaszczki Hepatica nobilis 'Marmorata' ( drugie zdjęcie poniżej ), plamki są bardzo wyraźne. Z czasem wzór na listkach nieco się zaciera, choć nadal jest widoczny. To tak  króciutko, z biegu o niektórych roślinach rosnących w Alcatrazie i mających w tej chwili swoje pięć minut nie tyle z powodu urody kwiatów co ze względu na wspaniały wygląd młodych liści. Pomięłam w tym wpisie takie oczywiste oczywistości jak liście niektórych odmian funkii, taka  'War Paint' to w ogóle  temat na całkiem osobny wpis ( jak nie lubię  funkii kameleonów, tak tę odmianę darzę wielką sympatią ).


'Snitch' - irys SDB "skromnie nieskromny"

$
0
0
No i się zaczęło. Dziwnie  i niemrawo, bez przytupu i eksplozji kwitnień.  Co prawda za wiele się nie spodziewałam po zeszłorocznych, inwestycyjnych zawirowaniach i późnojesiennym przesadzaniu. Jednak te akcje nie miały wpływu na starych  bywalców przyszłej Suchej Żwirowej, a to oni właśnie ociągają się z kwitnieniem ( niektórzy  dopiero kłoski pokazują ). Nic to, jak już na zakwitło to przynajmniej kwiatem wysokiej  jakości. Objawił się dziś rano hamerykański zakup pod tytułem 'Snitch'. Z opisu w AIS to tak skromnie wyglądało, głównie niebiesko - lawendowo, bez wielkich ekscesów kolorystycznych. No nie spodziewałam się niczego coby było zdolne na długo przykuć moją  uwagę, że o powaleniu na plecki ledwie napomknę. Wyobraźcie sobie zatem moje zdziwienie kiedy podczas wczesnoporannego obchodu zobaczyłam jednego z najładniejszych irysów w odcieniu blue, jakiego było mi dane oglądać. I mam tu na myśli  irysy wszystkich kategorii, nie tylko esebiaczki. O poranku ujrzałam na irysowych płatkach  głęboki błękit z odcieniem  fioletu, jakim czarują człowieka kwiaty  bodziszka wspaniałego ( fotka  obok ). W dodatku ten cudowny kolor wypełniał  pięknie sfalbanione płatki. Wczesnym popołudniem irysowy kwiat nadal prezentował się wspaniale, choć już nie miał tego bodziszkowego odcienia. Za to pokazał dwukolorowa bródkę i jakby wspomnienie luminaty na dolnych płatkach. Qrczę, bardzo nieskromny ten niby skromniś!  Wieczorną porą - znów oczarowanie kolorem, nisko nad horyzontem świecące słońce dobrze zrobiło irysowym płatkom. Teraz metryczka - 'Snitch' został zarejestrowany w 2009 roku przez Toma Johnsona, w tym samym roku trafił do handlu za pośrednictwem szkółki Mid- America. Jest wynikiem krzyżowania 'Cub Cadet' rodzeństwo X 'Microwave' rodzeństwo = (Neutron x Fires of Fiji) X (Blue Rill x Seafire). Znaczy mamusia i tatuś nigdy nie dostąpili zaszczytu bycia odmianą ( tylko ciotki i wujki się załapały ), a to drugie krzyżowanie, które przywołałam to dziadki. Odmiana powinna kwitnąć w środku sezonu, ale u mnie w tym nietypowym maju po bardzo chłodnym kwietniu to jedna z pierwszych odmian, która pokazała kwiaty. Irys dorasta do 33cm, taki średni, klasyczny wzrost dla SDB. W roku 2013 'Snitch' otrzymał Honoroable Mention. Słusznie - forma  i kolor ( szczególnie rozwijającego się )  kwiatu zjawiskowe.

                                                                    Wczesne popołudnie




                                                                         Kolor wieczorowy

'Wish Upon A Star' - irys SDB "a miało być tak pięknie"

$
0
0
Wow, wow,  taki utytułowany i wręcz powalający miał  być ten maluszek a stoję nad nimi dumam dlaczego mnie  nie powala? Przeca osiągnięcie hodowlane i w ogóle, a je tak  nie do końca coś przekonana.  Nie wiem czy to moje wygórowane wyobrażenia o tej odmianie to sprawiły czy też mam przesyt fioletów, ale odczuwam lekkie rozczarowanie ( lekkie bo to jednak "stajnia" Blacka i irys ma świetne  "parametry" ). Być może taka  biała bródka zrobiłaby na mnie wrażenie gdyby  była na granatowym a nie fioletowym tle ( taki IB  'Star In The  Night' to po nocach mi się śni ), no  nie wiem. W każdym razie nie zaiskrzyło między mną a 'Wish Upon A Star'. teraz metryczka - odmiana została zarejestrowana przez Paula Blacka w 2006 roku  w tym samym roku weszła do handlu za pośrednictwem szkółki Mid - America. Kwitnie praktycznie przez cały sezon, tak  przynajmniej wynika z info pozyskanego z AIS.  Dorasta do wysokości 33 cm, w miarę szybko przyrasta. Odmiana jest wynikiem krzyżowaniania rodzeństwa odmiany 'Zap' ( E118A: ('Hot Jazz' x 'Quote') X D190A: (A172A: (('Eyebright' x 'Mister Roberts') x probably --- 'Forte') x B291A: ('Tweety Bird' x ('Well Suited' x 'Imagette'))) ) z odmianą 'Neutron'. Jak widać rodowód niemal taki jak księżnej Alba. Jak już napomknęłam 'Wish Upon A Star' zrobił zawrotna karierę - Honorable Mention 2008, Award of Merit 2010, Cook Douglas Medal 2013. Zgarnął niemal wszystko co było do zgarnięcia z wyjątkiem Dykes Medal. Utytułowany niemożebnie jednak mojego serducha nie podbił. Dziw nad dziwy!


Początek maja w Alcatrazie

$
0
0
Czas ostatnio  pędzi szybciej niż bym sobie tego życzyła, ledwie  pożegnałam zimny kwiecień a tu już, łup,  i zaraz będzie koniec  pierwszej dekady maja. Że też styczeń i luty ciągną się w nieskończoność, a miłe mojemu sercu  "ogrodowe" miesiące przemijają w mgnieniu oka. No zgroza, ból zębów i jeszcze raz zgroza. W Alcatrazie czas tulipanów i narcyzów, zazwyczaj o tej porze już dogasają ale w tym roku  na skutek zimnej aury ich kwitnienie trwa w najlepsze. Przyznaję że łagodzi to nieco moje ciężkie wkurzenie na mrozowe uszkodzenia liści host i magnolek.  Jeszcze lepiej robi mi widok ukochanych szafirków, które są wszak w centralnej Polsce typowymi roślinami kwietnia. Majowe szafirkowe kwitnienia w okolicy perukowca i magnolii to balsam na "rany serca" spowodowane paskudnym kwitnieniem ( a raczej jego brakiem  ) moich z takim poświęceniem  pielęgnowanych esdebiąt.

Szczęśliwie oprócz wysokich tulipanów maj obdarzył nas w tym roku kwitnieniem uroczych maluszków ( oj, żeby taki był dla maluszków dobry na irysowych rabatach, he, he ). W całym ogrodzie wyłażą  tulipanki landrynkowo różowe, słodkie jak sen cukiernika. To  hybrydkowe tulipany 'Little  Beauty' ( fotka u góry ), najprawdopodobniej wynik krzyżowania Tulipa hageri z Tulipa aucheriana ( choć do mnie bardzo przemawia udział w tym procesie Tulipa humilis ). W każdym razie te słodkie różowości zachowują urok dziczyzny, jak też jej wigor.  Zamierzam posadzić jeszcze więcej  cebulek tej odmiany. Nie ma to jak masowe kwitnienia cebulowych, co najlepiej widać  na przykładzie ulubionego narcyzka 'Thalia' ( dwie fotki poniżej ).



Kończą już kwitnienie jabłonie i  powoli zaczynają dogasać japońskie wisienki. Za to zaraz "wybuchną" bzy czyli lilaki.  Wczoraj pod wieczór zawionęło mi znajomą wonią z okolic zaokiennych. Świetnie, w tym roku  lilaki wręcz obsypane kwiatami, da Wielki Ogrodowy to mnie nie zadusi ( Ciotka  Elka  twierdzi że ona godzi się zejść z powodu woni lilaków i lilijek, ponoć ma być to lepsze niż zejście z powodu smrodów - hym, powątpiewam, zejście zawsze nieprzyjemne ). Na szczęście w Alcatrazie rosną też krzewy, których kwiaty wydają z siebie delikatniejsze zapachy, znaczy nie każde kwitnienie grozi podduszeniem. Prześlicznie kwitnie malutka  Fothergilla gardenii, kompaktowy cudzik w którego cieniu kryją się Zygi i Mani. Cień na razie taki mocno rozświetlony, ale z czasem krzew zaliści się niebieskawo.  Dojrzałam do kupienia następnych fotergillii, w przyszłym, znacznie mniej wymagającym pracy Alcatrazie przyznałam tym  krzewom tzw. poczesne  miejsce.  To w sumie nie są problematyczne rośliny, u nas mrozy okrutne i bezśnieżne też nie występują każdej zimy ( inaczej  nikt by nie sadził magnolii mieszańcowych ) więc co się będę oglądać - odmianowe fotergille czekają i kuszą! 'Blue Shadow' ma dość duże kwiaty, więc nie tylko błękit liści latem czy jesienne przebarwienia uzasadniają  mój na nią apetyt.


Podglądam powojniki, zarówno te pnące jak też te bylinowe. Bylinowe w znacznie lepszej  formie, pnącza takie sobie - zupełnie jakby nie zauważały dolomitu i innych dobrutek, które im serwuję. Jedynie na niektórych wcześnie  kwitnących obserwuję kwiaty, reszta za nic ma upływający termin kwitnienia  - po prostu złośliwie nie kwitną. Podobnie mam z bergeniami, jedynie  Bergenia ciliata pokazała w tym roku kwiaty ( które zresztą natychmiast zważył mróz ) a reszta nic, nawet śladu chęci do kwitnienia ( znaczy niedorobionego pędu kwiatowego ) co podobno ma miejsce wtedy gdy gleba na której rosną  bergenie jest zbyt bogata w składniki odżywcze..  Na szczęście liście mają niezły wygląd. zaczynam się zastanawiać czy tonie jest jakaś prawidłowość świetne liście zero kwiatów, fajne kwiaty paskudnawe liście?

W takim  przypadku  nie jestem do końca przekonana która opcja by mi bardziej pasiła. Chyba jednak ta z pięknymi liśćmi. Praktycznie, w końcu kwitnienie  bergenii to chwilka w porównaniu z czasem kiedy dla ogrodu istotne są jej liście. Mimo tego praktycznego podejścia chciałabym jednak żeby choć od czasu do czasu moje oczy  ucieszyły odcienie różu i bieli wyrosłe  wśród bergeniowych liści. Tym  bardziej że planuję że ta roślina zajmie sporo miejsca w przebudowywanym ( wiecznie, he, he ) Alcatrazie.  Tak szczerze pisząc  to planuję tzw. nasadzenia łanowe z bergenii, jak to kiedyś pięknie powiedziała Ewa o nasadzeniach w jednym z ciekawszych angielskich ogrodów " Bergenia po całości".

W przeciwieństwie do bergenii na krzewach rosnących w pobliżu jej stanowisk całkiem sporo kwiatów. Niektóre  tak spektakularne jak te odmiany magnolki 'Betty' ( druga fotka poniżej ), dochodzące do 30 cm średnicy (  o ile komuś uda się zmierzyć średnicę w tym roztrzepańcu ).  Inne okazałe w taki bardziej wulgarny sposób, jak kwiaty kaliny angielskiej  ( pierwsza fotka poniżej ).  Przyznam że wolę bardziej subtelna  budowę kwiatów "burkwoodek" czy kaliny koreańskiej. Jednak najbardziej cieszą mnie kwiaty trzmieliny długopędowej  ( fotka obok), które nie są co prawda wielką pieszczotą dla oczu ale zapowiadają obfite jesienne  owocowanie.



Ponieważ ostatnio  miłościwie panuje nam piękna aura postanowiłam wykorzystać ciepły czas do rozpoczęcia  pracy nad byłym oczkiem wodnym ( byłym bo wody w nim niewiele za to chynszory rosną aż miło, choć właściwie lepiej pasuje tu określenie jak niemiło ). Jak szybko wlazłam tak szybko wylazłam - w oczku istna łąka z szachownicami kostkowatymi Fritillaria meleagris w roli jedynych w tej chwili kwitnących roślin ). Musze pomyśleć jak uratować tę nagle odkrytą szachownicową  ekspansję w byłym oczku ( kiedyś tam posadziłam z jakieś pięć cebulek, nie więcej - skala łączki szachownicowej mnie zaskoczyła ). Na razie postanowiłam załatwić sprawę z samosiewkami  wierzby i jesionka ( moja nienawiść do siewek jesionka przeszła w fazę patologiczną - zaczynam się zastanawiać jak tu pozbyć się jesionków z Alcatrazu w ogóle, co przyznaję bez bicia jest w sumie głupie i właściwie nieuzasadnione, w końcu inne drzewa też produkują siewki ). Co będzie potem z oczkiem zobaczymy, leniwie sobie to przetrawię.
Nadal tnę duże  tulipany do wazonów, tulipanowo Alcatraz stał się potęgą zdolną zaopatrywać kwiaciarnię. Narcyzki zostawiam na rabatach, niech zdobią i zapachniają ogród.  Do wazonu poszły narcyzki rynkowe, poeticusy za 20 groszy sztuka. Narcyzkowo mam zatem w domu i w ogrodzie. Pachnie narcyzami  cudnie ale oczy jednak wabią wazony z tulipanami. Tak, tak wczesny maj nadal pod znakiem tulipanów.

'Leopard Print' - irys SDB "naturalny" do bólu

$
0
0
Jako  Matuzalem , staroć i w ogóle antyk ( cenny, he, he ) pamiętam nie tylko ostatnio panującą modę ale także zamierzchłe "sposoby noszenia". Otóż tak pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku nastała nam moda na kolory natury. Okazało się wtedy że natura w zasadzie to tak sama z siebie nie wytwarza innych kolorów tylko zdechłe beże, blade oliwkowe zielenie z najsłynniejszym odcieniem khaki na czele, przyduszone wspomnienia żółci i jakieś impresje ziemne ( grunt tu mam na myśli, no może z wyłączeniem czerwonych gleb laterytowych ). Modne  "kolory Ziemi" były kolorami ziemi. Bardzo pięknie i naturalnie, elegancko jak na safari urządzanym w dobrym towarzystwie.  Długo  to nie potrwało, lud nie zdzierżył i nastała pstrokacizna lat osiemdziesiątych.  Czasem jednak umiłowanie "naturalnego" kolorytu objawia się nam w całkiem niespodziewanych obiektach, takich na przykład jak irys SDB. Większość  hodowców, zwłaszcza amatorów, po wylezieniu na świat takiego kfiota, zawyłaby z wściekłości i kopnęła siewkę w kłącze, nadając kierunek pryzma kompostowa.  No ale nie  Thomas  Johnson. Zobaczył w tym irysie potencjał i to taki że postanowił uczynić go odmianą. Po pierwsze forma kwiatu - szerokie, sterczące poziomo płatki dolne, świetnie falujące, do tego klasyczna kopułka. Po drugie - na ciepłych odcieniach beżu i mocno roztartym kolorze fioletopodobnym ( te mocne niebieskości na zdjęciach w necie to przekłamania obiektywów ) pojawiają się nieregularne drobne przelewy, sprawiające wrażenie cętek. Do tego wszystkiego w okolicach bródki, tam  gdzie"normalne"  irysowe kwiaty posiadają tzw.  hafty ten ma dropiatość, bardziej przypominającą wzór plicata.

Takiego irysa ciężko zlekceważyć, wśród kolorowych łanów jest w stanie przyciągnąć oko swoją innością. Teraz  metryczka - odmianę zarejestrował Thomas  Johnson w roku 2006 i w tym samym roku trafiła ona do handlu za pośrednictwem szkółki Mid - America. 'Leopard Print' jest wynikiem krzyżowania siewki,której "autorem" jest Marky  Smith o numerze 97 -10B, będącej rodzeństwem odmiany  'Tahoma' i odmiany 'Brash'. Irys dorasta do 30 cm wysokości, kwitnie w połowie sezonu ( czego potwierdzić nie mogę  bo tegoroczny sezon jest totalnie pokręcony, he, he ). Odmiana została doceniona w irysowym światku - Honorable Mention 2008, Award of Merit 2011. Mój egzemplarz jak na razie coś mało cętkowany, czekam na kolejne kwiaty.  Może na nich pojawi się więcej cętek i zobaczę ten leopardzi sznyt.




'Jolie Môme' - irys SDB, mó jpierwszy "Tasquier"

$
0
0
Zacznę trochę nietypowo bo od metryczki - 'Jolie Môme' został zarejestrowany w 2012 roku przez znanego holenderskiego hodowcę irysów o niewysokim wzroście, znaczy hodowca nie jest karłowaty  tylko irysy ( tzw. median iris ), pana Loïc Tasquier. Do handlu wprowadzony w 2014 roku przez Kwekerij Joosten . Odmiana jest wynikiem krzyżowania ('Circus Clown' x 'Chemistry') X 'Burano'.  Kwitnie w środku sezonu SDB , dorasta do 25 cm wysokości ( jak na esdebiaka jest dość niski ). No i to by było w zasadzie na tyle. Jest to  pierwszy karłowaty irys tego hodowcy w Alcatrazie, ponieważ  duże wrażenie robi zawsze na mnie ten ciepły odcień wrzosu występujący w kwiatach kategorii SDB ( inne kategorie irysów mogą sobie obnosić te wrzosowe odcienie na płatkach kwiatów - jakoś mnie słabiej ruszają ) w tym roku pojawi się następny maluch od tego hodowcy - 'Smalltown Boy'. Żeby nie było jednak za słodko od tego lila - róż zacznę od tego czego temu już posiadanemu ślicznemu maluszkowi brakuje.

Gdyby ten karzełek miał choć trochę szersze płatki dolne! Łany bym z niego sobie zapuściła, bo kwiaty piękne ( dobra, kopułeczka się rozłazi nieco ale ja nie jestem taką "kopułkową purystką"  jak Robert ), o mocnej substancji, ładnie się starzejące. Dolne płatki ustawione  poziomo względem kopułki, falujące i do tego świetna  pomarańczowa bródka i gra kolorów koło niej. O takich smaczkach jak wykończenie brzegów płatków kolorkiem "ecru" i fragmentach "smoky lavender" ledwie napomknę. Piękny blend, któremu w mojej ocenie do doskonałości brakuje tylko odpowiedniej szerokości dolnych płatków ( Robert zapewne doczepiłby się do kopułki ). Pocieszam się że może to tylko  u mnie w tym sezonie, tak dziwnym, porobiło się coś z budową kwiatów i że 'Jolie Môme'  w przyszłym roku pokaże  kwiaty o bardziej  proporcjonalnej  budowie. I wtedy te łany, rozumie się!



'Duma Jazwinu' - irys SDB w " fioletach" zaimportowany z leśniczówki

$
0
0
Bardzo miły dla oka fioletowo - niebieski irys, z widocznym ( po dokładniejszym wlepieniu ślepi ) ciemniejszym znamieniem w okolicach niebieskiej bródki.  Kopułka trzyma kształt ( Robert ma idée fixe na punkcie klasycznie zamkniętych kopułek ), szerokie dolne płatki trzymają poziom, na dzień dobry sadzonka wyprodukowała dwa pędy kwiatowe. Czego chcieć  więcej? Co prawda niebieskość umieszczona przez Roberta w polskim opisie odnosi się głównie do bródki,  ten irys to właściwie  świetny self ( plama przy bródce  różni się tylko walorem czyli natężeniem koloru, inaczej ilością światła w kolorze ) w pięknym odcieniu fioletu ( na mojej rabacie oglądany przez Ciotkę  Elkę ,  Małgoś - Sąsiadkę zusammen z Panią Gienią w świetle zachodzącego słoneczka zrobił furorę ). Jak na razie mój trzeci nowoczesny fioletowy SDB ( dwa pozostałe to 'Wish Upon A Star' i 'Bourgeois' ), reszta moich "ciemnych  fioletów" w tej kategorii irysów bródkowych to starsze odmiany, o klasycznie ułożonych płatkach dolnych ( znaczy zwisających  a nie ustawionych w poziomie do kopułki ). O fioletowych selfach mogę napisać jedno - zawsze się taki na rabacie przyda, he, he. Znaczy nie wykluczam kolejnych zakupów esdebiaków kwitnących w tym kolorze, tym bardziej że fiolet "niejedno ma imię" a ja lubię  oglądać subtelną  grę odcieni na irysowej rabacie. Teraz metryczka - 'Duma Jazwinu' ( pod taką nazwą został zarejestrowany w AIS,  nie ma naszego miękkiego Jaźwinu, nazwy leśniczówki, jest "angielska" jej wersja , łatwiejsza do przyswojenia dla zagranicznych zairysowanych ) - został  uzyskany z nieznanych rodziców. Tak, tak duma  leśniczówki ma nie tylko nieznanego tatusia, tym razem wcięło dane mamusi - czasem tak się zdarza jak nasion multum.  Odmiana została zarejestrowana przez Roberta Piątka w  2012 roku, do tzw. obrotu trafiła rok później. 'Duma Jazwinu' dorasta  do 33 cm, kwitnie  od początku sezonu, czasem do jego końca. Już teraz, po wyprodukowaniu dwóch pędów ze standardowej sadzonki  widzę że to będzie bardzo żywotny irys. Robert zapowiadał że ta odmiana bardzo dobrze się rozrasta i niezawodnie kwitnie. Stałe  miejsce na rabacie znaczy zapewnione!


Pokręcony sezon - irysy SDB w 2016 roku

$
0
0
Powinno być że powolutku sezon SDB nam się kończy ale to nieprawda. Sezon u mnie się właściwie skończył zanim na dobre się zaczął. Po prawdzie to nie powinnam narzekać bo niezbyt obfitego kwitnienia mogłam się spodziewać. Zeszłoroczne prace "inżynieryjne" przeprowadzane w bezpośrednim sąsiedztwie "Pumilotonu"  w końcówce października i sprzątanie po nich, wysadzanie  kłączy na chybcika, żeby zdążyć zanim człowieka  przymrozki pozbawią możliwości grzebania w ziemi,  nie wróżyły kwitnących łanów. Jednak  zaskoczyło mnie to że dziwnie kwitły i nadal kwitną  też irysy, które nie miały wstrząsających przeżyć. Przypuszczam że to wina aury, raczej nie zeszłorocznych letnich upałów i suszy ale w sumie dość mokrej zimy i długo nie mogącej dojść do siebie, zimnej wiosny.




Nie żeby nic nie kwitło, skłamałabym gdybym napisała że żadna z odmian masowo nie pokazała kwiatów ale wszystko to jakieś takie niezsynchronizowane, kwitnące nie w terminie. Dodatkowo  wiele pokazujących się kwiatów irysowych jest po prostu "niedorobionych", znaczy pouszkadzanych w fazie budowania "kłosa" ( chyba te  cholerne kwietniowe, bardzo późne przymrozki ). Groza mnie ogarnęła jak zobaczyłam trzy kwiaty "wyczekane" na hamerykańskich irysach,  mających rozpczynać kwitnienie  dość wcześnie. Nastawiałam się na niesamowite widoki i fakt było mocno niesamowicie, tylko że  nie koniecznie tak jak oczekiwałam. Te paskudne fale wiosennych przymrozków uszkadzających kwiaty to jest właśnie problem z uprawą irysów SDB w naszym klimacie. Przynajmniej w centralnej Polsce ( z południa dochodzą  wieści że sezon całkiem całkiem,  Robert nawet twierdzi że dawno tak dobrego sezonu SDB nie miał ). No nic zobaczymy jak to się dalej potoczy, w końcu  prawie połowa SDB nadal przygotowuje się do kwitnienia. No więc  sezon niby trwa, ale nowych esdebiaczków na kwitnienie których wyczekiwałam już nie będzie. Czyli skończyło się mimo tego że na rabatach nadal kwitną irysowe maluchy. Pokręcone to wszystko!



Codziennik - majowo pozaogrodowo

$
0
0
 Nie samym ogrodem człowiek żyje, może i dobrze dla jego pleców i stawów kolanowych. W domu pełna rozrywka czyli mało mnie nie rozerwało ze złości, kiedy Dżizaas zafundowała sobie naprawdę solidne zapalenie płuc. takie z rzężeniem i niemożnością złapania oddechu.  Zafundowała bo zlekceważyła tzw. dobre rady całego najbliższego otoczenia ( czym potwierdziła mądrość twierdzenia "Mądry rad nie potrzebuje a głupi nie posłucha", he, he ) i "olała" zapalenie oskrzeli ( " Bo ja mam  tylko alergię" - zabrakło  tylko "zaprzysiężonych" zapewnień o samobadaniu się za pomocą stetoskopu, ale  było ponoć blisko ). Mam siostrę która jest niemal intelektualistką ale słabo u niej ze zdrowym rozsądkiem. No i teraz mały potwór dogorywa w swojej norce na górze, obstawiony antybiotykami, wziewkami, żarłem i czymś na kształt czułej troski. Nasz Tatuś sądzi że nic jej nie będzie ale to jest Tatuś, facet który twierdzi że osoba po badaniu izotopowym jest zawsze promienna. Ja głową kiwam i mam nadzieję że Dżizaas  doświadczony choróbskiem to już teraz na pewno będzie w stanie "po samobadaniu"  postawić prawie medyczną  diagnozę  że plucie ropskiem jednak nie jest zwykłą reakcją na alergen.  Znaczy liczę na to że w przyszłości bezsensowny odpór  dawany rodzinie,  przyjaciołom i przede wszystkim medycznym będzie mniej silny i Dżizaas nam nie padnie na jakąś  głupio zlekceważoną  chorobę ( którą,  jak w przypadku tej obecnej, zlekceważy głównie dlatego żeby pokazać że jej racja  jest "najmojejsza" ) .

 Dżizaas i koty mają podobny stosunek do działań medycznych uprawianych na ich osobach, przemywanie ślepek Sztaflika i kontrola podejrzanie wykrzywionego kła Lalusia przebiega z oporem porównywalnym z oporem na  Kielecczyźnie wobec działań niemieckiego okupanta. "Zadawanie" kropelek na kleszcze Felicjanowi skończyło się po raz kolejny pochlaniem mojej ręki i pobiciem kociego dupska. Do tego doszła dwugodzinna  ( znaczy do kolejnej michy ) obraza, która objawiała się pomrukami wydawanymi na mój widok i chodzeniem "na sztywnych łapach". Szpagetka zabiegi znosi z godnością, za to potłukła dwie filiżanki ( na kuchennym blacie i w szafce ).  W szafce sprawdzała czy aby na pewno  nic tam przed nią nie ukryłam ( zdarza mi się tam schować na chybcika  gorące mięcho, dawniej  chowałam w piekarniku ale na piekarnikowej rączce  Felicjan potrafił zawisnąć i piekarnik otworzyć ). Właściwie tylko o Okularii dałoby się napisać że zachowuje się jak na domowego kota przystało, gdyby nie to że sex kota ma świra na punkcie kocurów. Może to nie tak źle że  przynajmniej dwa  z moich pięciu kotów mogę bezproblemowo zakropelkować. W końcu mogły mnie  chlać wszystkie. No a poza tym mogło być gorzej bo mogłam hodować prawdziwe tygrysy.  Jednak dla kotów szykuje się spora zmiana, może nie tyle dla moich co dla odwiedzających - koniec zostawiania "czułych wiadomości" na drzwiach i nie tylko na drzwiach. Wiadomości jadą niemożebnie i nadszedł czas na repelenty. Proszę bardzo, odwiedziny na podwórku, w ogrodzie - nie mam nic przeciwko kociemu życiu towarzyskiemu, ale oblewania okolic domowych dłużej nie zniosę.


Teraz trochę o tych szkiełkach co są na zdjęciach.  Czasem mi się zdarzy robić wykopki po szopach, albo poszukiwania w dawnych spiżarniach w ramach tzw. radości kamienicznika. Zdarza mi się też wykopać dosłownie coś  z ziemi w ogrodzie czy tej podwórkowej ( różne  to bywają cymesy, nawet talerze z glinki ciężkiej jak czołgi ze  znakiem swastyki - Panzerteller? ).  Zdobycze ostatnio doprowadzone do porządku to dwa syfony szklane, aluminiowa kanka na mleko, dwie małe buteleczki z niebieskawego szkła. Po wyczyszczeniu te zdobycze archeologiczne ustawiłam na jednym z kuchennych blatów. W ramach samodogadzania kupiłam sobie buteleczkę "z ptaszkiem w kształcie korka" jak to określiła Małgoś - Sąsiadka i słoiko- kubek z niebieskiego szkła. Przyznaję że jestem happy, jakbym nie wiem jakiej  klasy martwą naturę ustawiła.




Postanowiłam też wyeksponować dawno temu namalowane "komunistki". Sezon taki komunijny, modlitewno - prezentowy i te "komunistki" w "niebiewskościach" pasujami do syfonów i innych szkiełek. Nawet do srebrzystości aluminiowej kanki pasują.  "Komunistki" to nie są żadne dzieła sztuki, raczej "portrety pozbawione indywidualizmu" czyli pochwala białych sukienek. Moja przyjaciółka Pabasia twierdzi że już w młodości byłam paskudnie złośliwa czego dowodem mają być niewyjściowe twarze "komunistek". Uważam że przesadza, facjaty "komunistek" są po prostu nijakie, ale sukienki....... sukienki nadal mnie się podobią, he, he.




Ogród stara się wtargnąć do domu  - żniwa  tulipanowe mają się ku końcowi, w wazonie ostatki. Teraz w domowych pieleszach  nastał czas narcyzków i konwalii, walają się po wazonach jak to mawia Małgoś - Sąsiadka. Postanowiłam w tym roku  nie ścinać do wazonów gałęzi lilaków. Nie dlatego że szybko  więdną ( obieram gałęzie do łysego z liści, rozbijam końcówki tłuczkiem, osobno dostawiam pędy z liśćmi i jakoś  lilaki w wazonach się trzymają  ) ale dlatego że  bardzo obficie kwitną i  ich zapach wdziera się  do pomieszczeń. Chyba  nie dałabym rady gdyby jeszcze został wzmocniony "wazonowo". Musiałam też przyciąć podokiennego berberysa, bezczelnie zapomniał że jest karłowaty i wypuścił pędy zaciekawione życiem domowym. Żadnych  berberysów wchodzących do domu przez okno! Nie wiem co się z tym krzewem  porobiło od zeszłorocznego cięcia formującego. Przycięłam a ten mi teraz pędy wypuszcza nie w tym kierunku co trzeba i nie takie jak trzeba. Zielone atakuje dom! Choć w tym  wypadku zielone jest akurat czerwone, bo to czerwonolistna odmiana berberysu.




W ogrodzie pojawiły się kolejne lilaki, przyznaję bez bicia  że mam problem z odmówieniem sobie zakupu tych krzewów.  Ale do cholery - drzewko czy krzew zawsze lepsze niż połać  banalnego Tyrawnika, takie jest moje zdanie, howgh!  Tyrawnik jest ciężkoutrzymalny w naszym klimacie, wymagający tyrania i jeszcze mało ekologiczny. A taki lilak jest zielonolistny, cień dający i przez parę tygodni pięknie pachnący. Owszem walka z odrostami nie jest najłatwiejszą z walk, ale wolę sekatorować i wykopki urządzać raz na jakiś czas, niż co tydzień z kosiarką zasuwać. Dobra przedstawiam nówki - na pierwszej fotce poniżej mieszaniec lilak Syringa x chinensis'Saugeana'. To mieszaniec  Syringa laciniata i Syringa vulgaris, dorasta na maksa do  3 metrów ( rośnie w tempie około 15 cm rocznie ). Pokrój zdecydowanie krzewiasty, pędy pięknie się przewieszają. Lilak z drugiej fotki poniżej to odmiana lilaka pospolitego Syringa vulgaris 'Belle de Nancy'. Z tego lilaka można zrobić drzewko, tak jak inne "pospolite" lilaki dorasta do  około 4 metrów, posadzony zatem został nieco z tyłu, na podwórku zalilakowanym do nieprzytomności rzecz jasna. Kolorek kwiatów  jedyny w swoim rodzaju - bardziej róż niż lila. Qrczę, miało być o wszystkim innym tylko nie o ogrodzie ale ja jak ten Katon wiecznie pieprzący o zniszczeniu Kartaginy - o czym bym nie zaczęła na ogrodzie kończę.



Jak już jesteśmy w ogrodzie to doniosę na Zygfryda - nie podobają mi się jego nowi koledzy. Wolałabym żeby zaprzyjaźnił się  z biedronkami albo złotookami, towarzystwo w którym obecnie gustuje może go tylko nauczyć pochłaniania irysowych kwiatów ( te małe muszelkowe "snailsy" są paskudnie  irysożerne ).



P.S. Zgadnijcie komu wypadł kieł i komu trzeba było pyszczydło okładać, bo nie pozwolił pańci interweniować kiedy jeszcze można było?!

Wielka Akcja Różana

$
0
0
Taaaa, przesadzanie róż w maju. Na pewno nie jest to optymalny termin dla ulistnionych krzewów, ale qrcze ziąb jak się patrzy, Zimna Zocha przyprowadziła zimnych kolegów i w dodatku leje. No i moje stare mchówki nie wyglądały najlepiej na  przypisanych im stanowiskach. No a jak ruszyłam  róże mchowe to jakoś tak poszło że zahaczyło też o inne róże. W sumie przesadziłam badylkowato rosnące odmiany róż  historycznych i jedną angielkę ( która ledwie zipie  i nie wiem jak to z nią dalej będzie ).  Teraz lista  "wysadków".  Na początek mchowe 'William Lobb' i 'Nuits deYoung', następnie remontankę ( czyli  inaczej hybrid perpetual ) 'Empereur du Maroc', ponoć pierwszą różę o czerwonych kwiatach bez śladu fioletowego odcienia. Potem pomyślałam a co tam i burbonka 'Madame Isaac Pereire', o niepowtarzalnym ciepłym odcieniu ciemno różowych kwiatów też znalazła nowe miejsce do życia. Następnie na nowe stanowisko powędrował 'Gypsy Boy' i wspominkowana zdechława austinka 'Tradescant'. No i się porobiło straszliwie ciemno, bo wszystko to róże o ciemnych kwiatach. Co prawda niedaleko rośnie 'Coupe d'Hébé' o jasno różowych płatkach ( z lekkim wiśniowymi podbarwieniami ) a i 'Madame Isaac Pereire' wcale nie taka ciemno kwietna. Jak jednak pomyślę sobie że uplanowałam posadzić niedaleko tej "ciemnej grupki" naszego nowego faworyta ( z Mamelonem realizujemy drugą część różanego zamówienia z marca ), starą ale jarą odmianę 'Raubritter', staje się jasne że będzie ciemnawo i aż się prosi o jaśniejsze  sąsiedztwo. Jestem na etapie przemyśleń czy nie rozjaśnić tej grupy burbonką 'Variegata di Bologna' ( taaa, kolejny wykopek ). Po głowie chodzi mi też towarzystwo pod tytułem miskant 'Kleine Silberspinne'. W końcu te róże będą z czasem porządnymi, dużymi krzaczorami, w większości tylko raz kwitnącymi, więc taki niezbyt duży rozjaśniający akcent w postaci dwóch lub trzech kęp ww. miskancika dobrze by różyczkom robił. Może zestaw niezbyt klasyczny ale co tam. Klasyka przymusowa, a nie taka , którą się czuje to nuda straszliwa.

Viewing all 1479 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>