Quantcast
Channel: Blog w zasadzie ogrodowy
Viewing all 1487 articles
Browse latest View live

Świętomatkowa niedziela

$
0
0
Niedziela  świętomatkowa, niedziela wyborcza, niedziela półwypoczynkowa, niedziela półzwyczajna ( hym... czy niedziela  może być zwyczajna, jakby z założenia nie była ). W każdym razie jest niedziela i trwa. Mła rzecz jasna usiłowała  ogrodować i słowo usiłowała jest jak najbardziej tym właściwie określającym zjawisko. Mła ostatnio  żyła "na telefonie" bo się  martwiła stanem zdrowotnym swojej rodziny i ma w związku ze związkiem silną potrzebę odcięcia się od  tego urządzenia ale niestety w ogrodzie słyszy przenikliwe dryń, dryń dobiegające z jej mieszkanka  i niepokój ją z ogrodu wygania.  Odbiera dzwoniący nieustępliwie telefun  i okazuje się że dzwonią do niej dalsi pokrewni z tzw. pierdołą, czymś co jest nieistotne i co można samemu sprawdzić  w necie. Mła  ponownie tupie do ogrodu i znów słyszy dryń, dryń - tym razem zaproszenie na imprezkę od ciotki którą mła  lubi, ale która  ma inszych bliższych od  dopieszczań.  Mła dziękuje, nie wpadnie teraz bo ma ogródkowanie ale kiedyś tam na pewno. Tup, tup, w rodkach słabo słychać domowe odgłosy jednak po  piętnastu minutach słyszy - telefon dzwoni! Mła tupie, bezczelnie  mówi  cooleżance że nie może pogadać i wyciąga wtyczkę z gniazdka klnąc na cienie rodzinno  - towarzyskiej  popularności.

Udaje się do ogrodu ale do niego nie dochodzi bo zostaję złapana przez sąsiadkę wracającą z lokalu wyborczego, która to sąsiadka ma silną potrzebę ponarzekania  na "tych chamskich, bezczelnych złodziei". Wysłuchuje przez parę minut tyrady, sprytnie stwierdza że zgadza się ze wszystkimi stawianymi  przez sąsiadkę tym draniom zarzutami i ucieka do Alcatrazu  starannie zamykając drzwi szopki przejściowej za sobą.  Nie mija dziesięć minut kiedy w ogrodzie pojawia się Ciotka Elka z pytaniem dlaczego mła nie  odbiera telefonu od  Cio Mary, która dzwoni  teraz do Ciotki Elki z zapytaniem kiedy mła pojawi  się na cmentarzu ( umawiałam się wcześniej na konkretną godzinę ale Cio Mary jak zwykle  nie słuchała bo była zajęta  ustawianiem właściwej postawy  Wujka Jo ) i  żądaniem  info o stanie zdrowia Tatusia i Magdzioła. Wyłażę z Alcatrazu coby włączyć telefon i zadzwonić do  Cio Mary a za mną biegną koty coby przy okazji wymusić na mnie dodatkowe  żarło. Załatwiam co trzeba, ubieram się w strój wyjściowy  i wychodzę w świat. Ogrodowanie zostawiam na później, jak minie  telefoniczny szczyt popularności mła.  Mła  zyskuje pewność że jej decyzja  o nieposiadaniu  komórki była ze wszech miar słuszna!




I tak minęła mi  świętomatkowa  niedziela. Chyba najbardziej  świętowały koty bo za opary kasy które snuły się  w różnych dziwnych  miejscach w domu ( na ten przykład w takim dzbanuszku w którym  spinacze trzymam ) miały zakupioną promocyjną wołowinę ( termin przydatności do spożycia mija tuż, tuż ). Pochlały i parapetują ( wicie rozumicie - zwis parapetowy ). A ja wieczornie  planuję sobie jak to w przyszły  weekend poogroduję na całego! He, he, he!




Wybralim se! - wpis mędrkowy

$
0
0
Mła wstała rano i zajrzała do neta coby sprawdzić jak to wczoraj rodacy wybrali. Co  prawda zamiast wyborów europejskich to u nas  był  plebiscyt krajowy, która  partia najlepsiejsza  i ukochana, no ale  liczy się. Jak to zawsze po wyborach - jedni opłakują klęskę, drudzy twierdzą że tak całkiem nie przegrali, insi się cieszą a mła sobie myśli że tak naprawdę to nie zmieniło się za wiele na naszym krajowym podwórku, jest jak było - podzieleni jesteśmy niemal na pół. Mła liczyła na przegraną rzundzących mamiona blaskiem złotej sztabki wręczanej we wrześniu przed lokalami wyborczymi ale może sztabka będzie z tym  że mniejsza.  Transfery socjalne już poszły jak te konie po betonie, może przyjdą następne bo parę procent przewagi nad  opozycją ( wliczam wiosennych ) nie załatwi zmiany konstytucji a bez tego w naszych stosunkach z europejskim sądownictwem będzie jak dotąd albo i gorzej. A to się przełoży na kasę. W Europie  się tyż nie zmieniło. Co prawda bliżej nam  niż dalej do tego żebyśmy za interesy narodowe  innych zapłacili interesem narodowym  własnym ale może jakoś się uda. Jak mam się bawić  we Wróżkę  Cycuszkę to sądzę że jesienną porą rzundzący mogą ale nie muszą powtórzyć wynik, a potem rzecz jasna spełnić obietnice. Elektorat jest rozżarty i już im nie odpuści.  Spodziewam się modyfikacji pińcet  plus i innych radości, oraz tego że rzundzący będą musieli się  wstrzymywać w różnych zapędach przed groźbą odcięcia kasy unijnej, ( pieniędzy w systemie  jest i tak mało  ).  Cóś jak  pisowska ciepła woda w kranie. Będzie  się działo i prawilno bo konsekwencji pewnych działań na nikogo zwalić się nie da. Jak wróżę  UE? - dobrze, zrobią to co powinni byli zrobić w kwietniu, pożegnają  UK co nie będzie korzystne  dla gospodarki ale będzie korzystne dla struktury samej  Uni. Jak wróżę nam w Uni? - miska ryżu dla każdego bo tylko statystyczny wiejsko - małomiasteczkowy polski wyborca jest przekonany o tym  że pani Szydło to prawie jak Matka Boska, he, he, he i wszystko nam załatwi. Nawet w połączeniu z inszymi politycznie bliskimi naszym rzundzącym  to tak jakby planktonowato.  I tak  plebiscyt krajowy siły naszego głosu w Uni nam nie wzmocnił. Ciekawe czy ten statystyczny wyborca  rzundzących miał świadomość z głosuje na plankton? Pewnie nie bo głosował tylko po to żeby ci ukochani co dają kasę do ręki wygrali. Jedyne co  tym wyborcy naszych rzundzących załatwili to synekury idolom rodzimej pieriestrojki. Będziemy coraz bardziej marginalizowani, system cebulkowy będzie  się rozwijał ( wicie rozumicie - środeczek i takie tam obiereczki ) aż któregoś pięknego dnia możemy się  obudzić i  niby  będziemy ale nie będziemy. Znaczy rynkiem zbytu zostaniemy nadal ale politycznie  to San Escobar.  Tak po prawdzie to dlatego  że dla powoli wyczerpującego się elektoratu wiejsko - małomiasteczkowego ( ach to wymieranie ) zasady działania Parlamentu Europejskiego są równie  nieprzeniknione jak czary  Baby Jagi ( a żeby było weselej elektorat  wielkomiejski tyż nie za bardzo  kuma  o co kaman, tylko szczęśliwie głosuje na partie mające w UE  znaczenie ). Najgorsze co się nie zmieniło  po tych wyborach i raczej szybko się nie zmieni - jesteśmy  bardzo mocno podzieleni w naszych ocenach rzeczywistości a ludzie młodzi w większości majo wylane na wszystko.


A na rozpoczęcie nowego tygodnia ciasto od Mamelona i fotki z Cienistego Zakątka  Mamelonoison.






'Sandy Beach' - irys TB restytuowany

$
0
0
'Sandy Beach'  to odmiana która została zarejestrowana  przez Larrego  Lauera w roku 1998 i która w tym samym roku została wprowadzona do  handlu przez szkółkę Lauer's Flowers.  Jak na odmianę  irysa dwadzieścia jeden latek to sporo latek, dziś irysy z lat dziewięćdziesiątych XX wieku coraz częściej określa się mianem "klasyczne". Znaczy żadne z nich pierniki ale już stateczne i uznane odmiany, takie sprawdzone w wielu  ogrodach na różnych kontynentach. No,  classic! 'Sandy Beach' dorasta  do 91 cm wysokości, kwitnienie zaczyna przy końcu środka sezonu  irysów  TB ( u mnie kwitnie na jego początku, nieco zdziwnie ).  Odmiana jest wynikiem następującego krzyżowania: siewka# 86-24: ('Last Dance''Lady Chatterly') X siewka# L88-111: ('Gauguin' x 'Speakeasy'). Do mojego ogrodu ten irys  trafiał dwa razy, za każdym razem z tego samego źródełka czyli od Waldemara Sitarskiego, znanego miłośnika irysów.  Pierwsze kłącze posadzone w Alcatrazie trzymało się świetnie aż do roku 2012.  Pamiętny mroźny luty  bez śniegu nie dał żyć  kłączu posadzonemu na cięższej glebie. Usiłowałam ratować resztki przenosząc do ciepłego piaseczku ale na nic się to zdało.  'Sandy Beach'  zeszłą sobie cichutko, pozostawiając w glebie resztki po  wygniłku. W zeszłym roku ponownie przyjechała do Alcatrazu i została posadzona w pobliżu odmiany 'Sargent Preston', do której jest nieco podobna ( lubię kiedy blisko siebie rosną odmiany różniące się niuansami ). W tym roku 'Sargent Preston' pauzuje po zeszłorocznym rozsadzaniu, a może po prostu nie kwitnie z przezorności - żebym porównań nie mogła czynić, he, he, he.



Majowo nam!

$
0
0



Majowo nam, deszczowo nam, irysowo nam. Co prawda ulewy czy nawet  tylko deszcze rzęsiste to nie jest to co służy najlepiej  urodzie  irysowych kwiatów ale nie ma co narzekać.  Powodzi w mieście Odzi wszak  nie ma! Za to w wilgotnym powietrzu czuć jakoś mocniej zapach kwitnącej robinii akacjowej powszechnie zwanej akacją. Słodka ta woń dominuje w moim ogrodzie tuż po przejściu lilakowej burzy zapachowej.  Z czasem ustąpi bardziej wyrafinowanym, cięższym i  mniej słodkim zapachom kwiatów jaśminowców i wiciokrzewów.  Jednak teraz przez otwarte okna  wpada do domu głównie słodki zapaszek kwiatów robinii. Uroczy dla mnie w odbiorze specyficzny smrodek kwitnących irysów nie jest na tyle intensywny żeby wsnuwać się do  domu.  Nim mogę delektować się jedynie na rabacie ale jakoś w tym wypadku wilgoć nie sprzyja doznaniom olfaktorycznym - irysowe  kwiaty najmocniej pachną w słoneczne przedpołudnie. Tak przynajmniej mła się wydawa. Deszczowa  pogoda  popsuła gryplany związane  z pieleniem, nie jest zbyt miło wyrywać wilgotne zielsko przyklejające się do rąk.  Mła czuje się jakby pracowała na polu ryżowym, to znaczy wyobraża sobie że tak właśnie czują się  ci którzy na takich polach pracują ( natentychmiast wzrasta  jej szacunek dla wszystkich pracujących w błocku ). Pielić w deszczu  nie tego ale za to sadzić to jak najbardziej.  Mła znów robi głupoty, to znaczy rozsadza irysy przed właściwym terminem dla tej czynności ( potem będę wypłakiwać na blogim  że nie kwitną niewdzięczne ). Mimo wielu lat ogrodniczenia niecierpliwość ją popycha do takich działań, ogrodniczenie jeszcze nie wypleniło z niej do cna  głupiej popędliwości.




Koniec maja niesie ze sobą  smutne wspomnienia - w zeszłym roku  o tej  porze odszedł od  nas Laluś. Nadal go brakuje, choć  Felicjan powoli zaczyna właściwie  wypełniać obowiązki szefa stada. Dość późno zaczął tak prawdziwie szefować, choróbsko które  się do niego  przyplątało składam trochę na karb żałoby po Lalusiu  ( koty okazują żałobę inaczej niż psy ale jestem pewna że ją odczuwają, jak się dobrze je zna to widać zmiany w zachowaniu - to bajda  że te zwierzęta  nie budują między sobą więzi ). Dopiero niedawno Felicjan przejął Lalusiowy zwyczaj bardzo  dokładnego wylizywania futer  dziewcząt wracających z ogrodowych wycieczek ( damy są zachwycone bo to nie ma nic wspólnego z dotychczasowym  przeglądem futer w jego wykonaniu ) i wyrykiwania z dachu szopki zapewnień że wpieprzy każdemu  kto naruszy łapą  nasze terytorium ( takim rykiem słyszalnym na ulicy ).  Nadyma się przy tym po Lalkowemu  i w ogóle nie jest podobny  do dawnego neurotycznego Felicjana. Prawdziwy koci macho! Szef  podwórka i okolic, taki co to mu rottweiler  nie podskoczy - prawie siedem kilo  kociego ciała i silne przekonanie o tym że jego racja  jest najmojejsza. Gdyby  go Laluś teraz widział jaki to mu spod  pazura następca wyszedł ( Laluś nieustająco socjalizował  Felka i to wcale go nie lejąc - łagodnością go brał )!




Dziś jest zimnawo i mokro, kombinacja zniechęcająca do wyłażenia do  ogrodu. Po południu raczej obłożę się kotami i zalegnę przed ekranem. Ostatnio oglądam "Czernobyl", miniserię  HBO i to oglądam z jednej strony z przyjemnością, z drugiej strony z przerażeniem. Film  jest zrobiony porządnie, przegięcia  fabularne to tak mocno się nie narzucają ( ot, coby dramatycznie historia się ładnie budowała ),  generalnie  udało się zdaniem  mła pokazać dlaczego pewne rzeczy mogły się wydarzyć. Ha,  jak niewiele  brakowało żeby przy okazji produkcji plutonu do  głowic jądrowych ( ten nieszczęsny reaktor nr cztery nie produkował  wcale tego co nam się dość powszechnie wmawia  że produkował ) mogło wywalić pół Europy w niebyt.  Dziś naukowcy ćwierkajo nam że skażenie na szczęście  nie pozostawiło takich skutków jak  oczekiwano. Taa... na podstawie statystyk białoruskich, rosyjskich czy ukraińskich, które jak wiadomo są najwiarygodniejsze na świecie. Ćwierkać to se mogo w oparciu o dane pozyskiwane z Europy Zachodniej, w której skażenie przeca było  o wiele niższe.  Myślę że tak naprawdę  prawdziwy  rozmiar katastrofy poznamy za parędziesiąt lat, mentalność nie zmienia się z dnia na dzień a mówienie prawdy ludziom nigdy nie sprzyja utrzymaniu żadnej władzy.



' I’m All Shook Up' - irys TB "roztrzęsiony"

$
0
0
"I'm in love
I'm all shook up
Mm mm oh, oh, yeah, yeah!"

Zdanie z refrenu starej  piosenki Elvisa zostało nazwą rzeczywiście wibrującej  kolorami odmiany autorstwa Paula Blacka.  'I'm All Shook Up' została zarejestrowana w roku 2013.  W tym samym roku wprowadzono ją do  handlu, rzecz jasna przez szkółkę  Mid - America. ' I’m All Shook Up' zaliczana jest do odmian zaczynających kwitnienie  w środku sezonu irysów  TB i kończących swoje kwitnienie wraz  z końcem sezonu tej kategorii irysów. Jak dla mnie to fajna bo niezbyt wysoka ( osiąga tylko76 cm wysokości ) i tym samym mająca mniej problemów z utrzymaniem  pionu. Ma przy tym dostateczną liczbę pąków kwiatowych ( produkuje przeważnie 9 - 10 pąków ). Historia powstania tej odmiany zaczyna się od skrzyżowania  irysów 'Meritage; i  'Faraon's Spirit', które zapoczątkowało powstanie trzech odrębnych  pasm koloru na płatkach kopuły. W 'I All Shook Up' oprócz tej dziedzicznej cechy dochodzi jeszcze  kolorystyczna orgia na płatkach dolnych.  Czegóż tu nie ma - niebieskości, żółcienie, fioletowe hafty! A jednocześnie nie jest to straszny papagaj. No i jak twierdzi Paul Black - tej odmiany nie da pomylić się z inną. ' I’m All Shook Up'  jest wynikiem  następującego krzyżowania: Siewka R113A: ( Bold Encounter x Foreign Legion ) X ( Meritage x Pharaoh’s Spirit ) Siewka # O11J: ( 'Bold Encounter' x 'Foreign Legion' ) X siewka # M23A: ( 'Meritage' x 'Pharaoh’s Spirit' ). Rodowód jak widać mocno skomplikowany. Odmiana otrzymała Honorable Mention w 2015 roku. Jak dla mnie to ten  irys jest zdecydowanie "Mm mm oh, oh, yeah, yeah!".



Sucha - Żwirowa nadal bez żwiru!

$
0
0




No i mamy czerwiec! Cóś  ciepło się nam zapowiada, oby tylko nie było straszliwie upalnie i straszliwie sucho.  Jak na razie pogoda z tych dających się przeżyć więc potupałam "w piel".  Padło na  Suchą - Żwirową bo zawsze mnie ciągnie coby  pielić koło roślin które akurat kwitną.  Wyrywając nieustannie wschodzące gwiazdnice i  nawłocie myślałam o tym planowanym żwyrku, "któren pokryć miał" i zastanawiałam się czy ze żwyrkowiska lepiej by mi się chwaścidła wyciągało.  Cóś mła mówi że byłoby dokładnie tak samo jak teraz, jak chwaścidła chcą to się po prostu sią i żwyrek im  w niczym nie przeszkadza.  Żwyrek po mojemu obsadzony pewnie by się  bardzo niewielu osobom kojarzył z czymś co się nazywa ogrodem żwirowym bo po pierwsze primo - "mój"żwyrek nie byłby jasny ( nie wiem dlaczego utarło się że jasny  być musi ), po drugie secundo - żwyrek byłby  w zasadzie widoczny jakieś  pół roku i to pod warunkiem  że zima  będzie bezśnieżna.

No bo, no bo! Znaczy kiedy w maju zaczyna  się porządna wegetacja to rabatę wypełniają rośliny a żwyrek może robić co najwyżej za rodzaj podłoża a nie za ozdóbstwo ( czyli prawilno bo to że on u nas powszechnie robi za ozdóbstwo to jest nieporozumienie ogrodowe ). Poza tym nie jestem tak do końca pewna czy charakter całej rabaty pasi do żwyrkowego klimatu. Owszem rosną na niej  rośliny typu irys bródkowy sztuk "zastraszająca ilość", szałwie lekarskie, lawendy, rozchodniki, trawska  preriowe i rozplenice ale są też róże, bodziszki mieszańcowe ( takie z udziałem  łąkowego ), jeżówki i przetacznikowce.  No nie jest to taki zestaw który kojarzy się z rabatami żwirowymi. Szczególnie te róże  historyczne  to są jakby z inszej bajki.  Niby robią za tło ale co tu dużo gadać - zdecydowanego charakteru żwyrowego to tej mojej rabacie nie nadają! Ona właściwie nie powinna się nazywać Sucha - Żwirowa tylko Pólsucha - Półżwirowa.





Wczoraj troszki usiłowałam ogarnąć  sytuację na rabacie, ususzyć i użwirowić - znaczy posadziłam irysy bródkowe, he, he, he. Oczywiście  nie w czasie kiedy się je sadzić powinno. Dosadziłam  brudnawo mglistą odmianę 'Opposing Forces' Keitha  Keppela z 2002 roku w okolice  gdzie rośnie  'Haunted Heart' tego samego hybrydyzera i 'Tango Amigo' Barrego Blytha.  Pierwotny  plan był taki  żeby posadzić  'Opposing Forces'  koło inszej odwróconej amoeny  Keppela, odmiany 'Fogbound' i  blisko iryska Johnsona 'Brussels',  ale mła się bała  że  przy czystych  odcieniach  tych irysowych kwiatów  'Opposing Forces' wyda się zbyt szmatława. Myślę  że lepiej będzie się prezentowała  wśród innych "złamasów" ( to nie moje określenie irysów o nietypowych odcieniach, licentia  poetica by Ciotka  Elka ).  Było  też  przesadzanie  - przyszło mła ratować irysa 'Jealous Guy' który zapadł był na mokrą zgniliznę kłącza ( zgniłe wycięte, chlor był w użyciu, posadzony na najbardziej suchym miejscu - piaseczku w okolicy brzóz ).  To delikatna odmiana, bardziej wilgotna zima ( mniej  śniegu, więcej deszczu ) i bum! - jest problem.

Jeszcze troszkę, już za chwileczkę zaczną kwitnąć insze róże  niż majowe dzikuny.  Pączki róż mchowych w pełnym pogotowiu, uwielbiam ten typ róż. Kwitną co prawda raz ale za to jak kwitną! No i te pąki urodne i pachnące ( tak żywicznie ).  Jeśli chodzi o "prawdziwe kwitnienie" to na razie cieszę się  głównie mocno rozwiniętymi kwiatami mojej podwórkowej rugosy ( gęstokolczaste róże w tym roku kwitły bardzo króciutko,  nawet nier zdążyłam im zrobić  fotek w ogólnym zalataniu ). Trochę trwało zanim się u mnie zaaklimatyzowała ale jak już się zaogrodziła to tak na całego. Widzę że  mocno się rozrasta, kto wie czy za jakiś czas nie zmieni się w prawdziwego kolczastego potwora! To będzie bardzo  urodny potwór, taki z czerwonymi owockami i  piękną barwą jesiennych liści.  Hym... właściwie to czuję pewien rugosowy  niedosyt, może bym coś jeszcze z tej grupy róż dosadziła. W końcu  akurat róże rugosy jak najbardziej  paszą do sucho - żwirowych klimatów.





Pomieszanie z poplątaniem - coroczna porcja narzekań

$
0
0
Nie wiem czy pamiętacie jak odmiany 'American Maid' ( ta ze zdjątka obok ) i  'Burnt Toffee' wywołały  u mnie silne ogrodnicze zaniepokojenie?  To teraz ten niepokój eskalował! Do mojego własnego bałaganiarstwa doszły pomyłki zakupowe. Zdarza się w najporządniejszych szkółkach. Gorzej  jak człowiek który z racji  wieku powinien być  doświadczony, takich pomyłek  nie wychwytuje tylko "z zawierzenia"  tworzy opisy (  nie wszystkie  irysy zarejestrowane  w AIS mają zrobione dobre  foty a opisy są  na tyle dokładne na ile hybrydyzer uzna  że muszą ).  I tak przez jakis czas  odmianie  Suttona 'Bugleboy Blues' udało się uchodzić za odmianę Seidla 'Modry Trn' na tym blogim.  Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to że odmiana  Suttona rosła sobie u mnie na inszym stanowisku prawilno oznaczona i złośliwie nie kwitła.  Dopiero na podstawie starych fot kwiatów  tej  prawilno oznaczonej  kępy doszłam do tego że zakupiony parę lat  temu czeski irys jest tak naprawdę hamerykański.

Na tym nie koniec. Od ładnych paru lat kupuję odmianę  Mego 'Zlatovlaska', taa... kupuję ale niekoniecznie sadzę. Zakupione "zlatovlaski" okazują się  ślicznymi i  rarytetnymi odmianami ale cóś nie bardzo w "zlatovlaskowym" typie, że tak eufemistycznie rzecz  ujmę. Jakoś nie mam szczęścia do tego  irysa a przeca taki  motyli 'Karibik' czy pięknie ścierkowy 'Bratislavian' u mnie porastają. A 'Zlatovlaska' cóś przyjechać nie chce, za to zamiast jej złotawo - lawendowych kwiatów pojawiają się  urodne słodkie pastelowe kwiaty inszych odmian.  W zasadzie  nie powinnam mieć aż takiego nerwu, w końcu irys jest irys ale wkurza mnie gdy na mojej ścierkowej części rabatki wyłazi taki słodziaczek. No, złe się we mła budzi i zaczyna kąsać. A złość jak  wiadomo  piękności szkodzi  i dlatego wyglądam rano w "zwierciadełku co to mówi kto jest najpiękniejszy w świecie" nie jak  Marilyn M. w szczytowej  formie, tylko jak  Pan Zbyszek z hydraulicznego po szczególnie  ciężko obchodzonej rodzinnej pierwszokomunii. Do doopy!



Irysowych rozterek nie osładza też  Felicjan.  Stare numery w nowej odsłonie. Narzekałam w zeszłym roku a to zaledwie  uwertura była, przedsmaczek mojego absmaku. Wiem że  teraz to nie pora na przesadzanie irysów ale to nie oznacza że trzeba mła koniecznie w tym przeszkadzać! Kłączy irysów jak wiadomo nie sadzi  się zbyt  głęboko, znaczy świeżo posadzoną roślinę jest stosunkowo  łatwo wykopać.  Kocia gadzina  łazi za mną i wykopuje wszystko co tylko zdążyłam posadzić.  Dosłownie wszystko, znaczy  co do sztuki! Na bezczela - ledwie posadzę on już wykopuje. Wszystko co do tej  pory było prezentowane przez koty w dziedzinie złośliwego wykopalnictwa blednie  przy tegorocznej działalności jednego tylko Felicjana! Małgoś - Sąsiadka twierdzi że dobrze że jedynie wykopuje a nie  podsikuje albo i gorzej bo widać po nim że same wykopki  go nie zadowalają. Poniszczyłby  jeszcze. W każdym razie jestem na Felicjana mocno wkurzona z czego on sobie oczywiście  nic  nie robi. Jeszcze jakieś miaukliwe pretensje  zgłasza że niby  się  nim nienależycie zajmuje ( znaczy nie poświęcam tej świni 100% mojego czasu ) i że głoduje ( te prawie siedem  kilo to z powodu tego głodowania osiągnął ).

Musiałam znów na irysowych liściach markerem  wypisać nazwy  odmian, bo te kocie  wykopki dopiero by mła misz masz na rabacie zrobiły!  Szukaj sobie charakterystycznych cech  kłącza ( taa... ja z kfiotami mam problem, identyfikacji kłączy nie wyobrażam sobie w ogóle ) albo czekaj  do kwitnienia  żeby przekonać się że odmiany zostały we właściwym porządku naniesione  na mapkę nasadzeniową. No a ja głupia sobie  myślałam  że po przeprowadzce srok do sąsiadów to  problem z prawilnym oznaczaniem odmian może  nie tyle się skończy, co znacząco zmniejszy. A tu proszę - przestępcza działalność  Felicjana trwa w najlepsze, wręcz się rozwija  jak ten pierwiosnek  na wiosnę a ja nadal  bazgrzę na mieczowatych liściorach. Felicjan, kuźwa, sroka naczelna!  Ja rozumiem, wykopać jedno świeżo posadzone kłącze, zdarza się,  ale wszystkie?! Oczywiście tylko  patrzeć jak  chórek towarzyszący weźmie przykład z solisty, już były jakieś niecne próby w wykonaniu Sztaflika.  Na szczęście teraz zrobiło się gorąco, więc jest  szansa że kocie wieprze przedłożą zaleganie w słonecznych promieniach  na goździkowych  kępach i co rarytetniejszych  bodziach zamiast pochłaniających energię wykopków. Taa... nadzieja jeszcze jest! Ale one ostatnio prowadzą nocny tryb  życia, co to będzie jak zaczną wykopywać  kłącza nocą?



P.S. Usiłowałam zająć  Felicjana wędką z myszką ( już nie liczę którą z kolei  ), zakupiłam zabawkę specjalnie  dla kota wiecznej  troski. Głupio  bo mogłam sama skonstruować ale czasu mi zabrakło i forsą na zabawki uśpiłam wyrzuty sumienia że  kociszcze takie  zaniedbane. No i co? Wędka zgryziona, znaczy ten kyjek, sznureczek się wala, myszka uprowadzona, wywnętrzona i schowana za pralką - pieniędze poszły a Felicjan znów się nudzi. Czyżby czas na migające światełka? Bo jak nie to pobawi się w ogrodnika? Ech...

Mła a "ujarzmiona energia atomu"

$
0
0
Obejrzelim ostatni odcinek nowego  hiciora HBO ( z przyjemnością ) i tak się teraz zastanawiam co będzie tematem wykłócań rodzinnych a może nawet ogólnospołecznych. Po mojemu to problem skali skażenia i co się  z tym wiąże bezpieczeństwa energetyki  jądrowej. Racjonaliści a nawet racjonalizatorzy w rodzinie mła podzielają pogląd prezentowany przez profesora Jaworowskiego, człowieka  zorientowanego w temacie. Znaczy było groźnie ale nie aż tak bardzo jak myśleliśmy że jest i że będzie.  I w tym miejscu jest wstawka  familijnych racjonalnych  o promieniowaniu tła czyli tym występującym naturalnie, dobroczynnych skutkach małych dawek promieniowania, dzikiej naturze odrodzonej  w zonie, dowodach naukowych itd. Mła nie jest aż taką optymistką jak jej  familia, której się wydaje  że zdemaskowanie kłamstwa spowoduje że  przestanie się kłamać. Dżizu, gdyby to było takie proste to świat chyba  działałby lepiej. Jakoś jej  się przypominają takie głupawe historie z DDT co  to miało być dobre na wszystko i jeszcze parę innych rzeczy, które tak "racjonalnie" były cacy.  Przez jakiś czas.  Mła jest strasznie niezawierzająca, nie żeby  płaska ziemia  i jaszczury ale wyznaje zasadę ograniczonego zaufania. Właśnie po katastrofie czarnobylskiej  u niej takie  przekonanie wcześniej obecne,  solidnie  okrzepło. Mła nie jest aż tak ciężko  głupia coby wierzyć  w wysyp deformacji u dzieci i wyrastanie skrzydeł u wilków  mieszkających w  zonie.  Jednakże mła wie  że informacje na temat stanu zdrowia obywateli danego państwa organizacje międzynarodowe otrzymują poprzez służbę zdrowia w nim działającą. I tyle. Ciekawe jak te organizacje weryfikują pozyskane informacje. Może tak jak MAEA weryfikowała info o bum w  Czarnobylu?  Jak się dokładnie  człowiek zapozna z procesem pozyskiwania informacji  przez tę organizację o rzeczywistym poziomie skażenia na terenie  ZSRR w 1986 to przechodzi chęć zawierzania jak ręką odjął. Towarzysze radzieccy kręcili międzynarodowym szacownym gronem  jak karuzelą ( nawiasem pisząc  - zastanawiam się nad poziomem naiwności, nie można być aż tak głupim, to raczej było robienie dobrej miny do złej  gry - no bo co by taka MAEA mogła  jednemu z XX wiecznych supermocarstw narzucić? ). Dziś świat nauki bagatelizuje długofalowe skutki niezbyt wysokich dawek promieniowania jonizującego na organizm, skupiając się głównie na zachorowalności na nowotwory. Przytaczają te dane dotyczące ludności  narażonej  na skażenie a ja się ciągle zastanawiam jak po rozpadzie  Sowietów, migracjach, paru wojnach prowadzonych przez Rosję z sąsiadami można uważać je za wiarygodne.  Pewnie bym się ucieszyła z danych o długofalowych skutkach promieniowania jonizującego pochodzących z Japonii gdyby nie to że o jego niewielkiej szkodliwości zaczęliśmy tak naprawdę dowiadywać się dopiero po katastrofie w Fukuszimie.  Być może jest tak że ludzie zajmujący się tym problemem i twierdzący że w sumie  promieniowanie  nie było aż tak szkodliwe mają rację, ale za wiele już było wtop ze strony  tzw. świata  nauki żeby bezkrytycznie mu zawierzać. Całą  historia czarnobylska to jest taka wtopa. Oczywiście można sobie  po sprawie dywagować  po co  Ukrainie  zona wykluczenia  skoro można w niej  mieszkać ( witaj pomocy dla ofiar ), można się domyślać czy  za  tzw. racjonalnym podejściem do tematu   Rosji  nie kryje się przypadkiem  chęć uniknięcia niechcianego spadku po ZSRR ( wszak długi się dziedziczy ) ale nie zmienia to faktu że była to katastrofa której rzeczywisty przebieg od początku fałszowano dla celów politycznych. O tym co tak naprawdę działo się trzydzieści trzy lata temu i z czym  mieliśmy i nadal mamy do czynienia wiemy tyle na ile odtajniono archiwa, na ile badania prowadzone są rzetelnie, na ile jak i komu  opłaca się ujawnić jakieś konkrety.  I tak, dotyczy to również teraźniejszych badań w zonie i na terenach które były najbardziej skażone. Polityka. Ciekawe co się dziś komu opłaca? A co do racjonalizmu naukowców będącego w kontrze do  histerii zwykłych  ludzi. Taa... racjonalnie  i optymistycznie założono że reaktor nie zrobi  bum a jednak zrobił. Bo miał wadę konstrukcyjną o której  niby wiedziano z tym że nie do końca bo nie opłacało się wiedzieć. Zrozumienie istoty natury materiałów promieniotwórczych jakoś nie zmieniło natury ludzkiej. Problem znaczy nie w uranie a w ludziach. W związku z tym mam pewne zastrzeżenia do  bardzo racjonalnego, naukowego  podejścia do kwestii wykorzystania  energii jądrowej  i zdecydowanie preferuje wpadanie w histerię. Jest takie  stare przysłowie o dmuchaniu na zimne, ja jestem z tych którzy wolą dmuchać. Zachowanie cząstek w reaktorze można przewidzieć, zachowania ludzi  - he, he, he. Popieram medyczne wykorzystanie pierwiastków i promieni bo  jakoś to da się ogarnąć i kontrolować, natomiast większe zabawki to po mojemu są do zabrania. Jak coś się raz zdarzyło to może zdarzyć się ponownie znaczy jak nic człowieka historia nie nauczyła to  będzie ją przerabiał bez końca. Aż za przeproszeniem piendrolnie tak że nie będzie komu zbierać danych o skutkach kolejnej awarii reaktora, która okazała się wyrąbaniem  go w powietrze.


'Leaps And Bounds' - irys TB "na pocieszenie"

$
0
0
'Leaps And Bounds'  został zarejestrowany przez O. Davida Niswongera w roku 2001. W tym samym roku został wprowadzony do handlu przez szkółkę Cape Iris. Odmina jest wynikiem  krzyżówki  'Betty Dunn' X 'Imprimis'. Dorasta do 76 cm wysokości ( u mnie jest troszeczkę wyższa bo rośnie na półcienistym stanowisku ). Kwitnie w połowie sezonu  irysów  TB.Kolorystykę ma zdecydowanie po tatusiu, u mnie rośnie niespecjalnie posadzony tzn.  przy takich "słodziakach" w odcieniach różu  i brzoskwini.  Przesadzę go w pobliże tatusia, będzie tam jakby  bardziej na swoim  miejscu ( w części ścierkowej rabaty irysowej ).  Przybył do mojego ogrodu jako rekompensata za biedną 'Magharee', piękną odmianę Blytha z 1986 roku, która u mnie złośliwie nie chce rosnąć ( na żadnym stanowisku, po prostu nie  i już ). To jest taki  irys pocieszycielski, na otarcie łez. Razem z  'Imprimis' i  'Sherbet Bomb' będzie tworzył ładną grupę. Jak te  irysy będą się dobrze rozrastały czyli będą grzeczne to może  dokupię im 'Adoree' do towarzystwa. W nagrodę.  Na razie mam  miejsce pod  kolejnego słodziaka, bo przeca nie zostawię stanowiska po  'Leaps And Bounds' niezairysowanego. Może rozsadzę któregoś  ze  "słodziaków" i zrobię większą grupę. Nie lubię ja specjalnie  irysowych  singli czyli jednego kłącza jednej  odmiany, wolę porządne kępy. Duże i silne!

'Matters Of The Heart' - irys TB który jest "pozytywnym skutkiem łakomstwa"

$
0
0
'Matters Of The Heart' to odmiana która Barry Blyth zarejestrował w roku 2011. W australijskim sezonie 2012/2013 trafiła do handlu za pośrednictwem szkółki Tempo  Two. Dorasta do 97 cm wysokości, kwitnie w środku sezonu irysów TB.  Odmiana powstałą w wyniku krzyżowania 'Kissable You' X 'Are We In Love'. Tyle metryczki. 'Matters Of The Heart' to kolejna odmiana  produkująca kwiaty podobne  do tatusinych ( kwiaty mamusine są zdecydowanie bardziej wyraziste, kontrastowo  wybarwione ).  Jako dziadek i babcia od strony tatusia pojawia się odmiana 'Decadence', od strony mamusi też ta odmiana robi za dziadka. Potomkowie 'Decadence' którzy zasłużyli na bycie odmianą prawie zawsze są irysami wartymi uwagi, ten nagrodzony Wister Medal w 2010 roku irys jest przodkiem naprawdę niesamowitych bródek. Których byśmy zresztą w żaden sposób nie łączyli z praszczurem, kudy tam słodziakowi jakim jest 'Matters Of The Heart'  do wyrazistego jak  cholera antenata. Tak szczerze pisząc nie do końca byłam zdecydowana  na zakup  kolejnej słodzizny, gdyby nie te kreseczki urocze, niemal wspomnienie luminaty na dolnym płatku to nie wiem czy  'Matters Of The Heart'  zagościłby na mojej  rabacie.  Jednak  łakomstwo u mła straszliwe i mła się skusiła.  Po tegorocznym kwitnieniu śmiem twierdzić że łakomstwo wcale nie jest takie be jak je malują, to jeden z ładniejszych  irysów kwitnących  przy mojej różance.



 

Upalnie, czerwcowo, truskawkowo!

$
0
0

No i mamy afrykańskie upały! Niektórzy wyraźnie  cieszą się aurą  i nie chcą wracać do domu.  Nawet na  noc  nie chcą! Inni się też  cieszą ale relaksują się  w chłodku, niestety uznali że stoły i umywalki to miejsca najodpowiedniejsze na relaks.  Wyrzuty mła ich nie obchodzą, zalegają twardo mimo tego że stół i umywalka to sprzęty "pierwszej potrzeby" dla mła.  Nie mam siły wykłócać się z kotami o to że zalegają gdzie  nie trzeba, że   żyją na dziko i na podwórku udają że mła nie znają, że niemal całostadnie zachowują się w stosunku do mła paskudnie. Niemal całostadnie bo Szpagetka jest trochę grzeczniejsza od reszty  towarzystwa, znaczy w domu przebywa głównie w  wyrze.  Oczywiście dogrzebana do pościeli  bo narzuta parzy szlachetny  koci  tyłek. Jedyne  na co się antykotowego w tym tygodniu zdobyłam to na wetknięcie koło nowo posadzonych kłączy  irysków mnóstwa małych patyczków, tak żeby nie można było wykopków  uskuteczniać. Byłam z Mamelonem na rynku i przywiozłam  łupy - tym razem trafiłam  na nieużywane drewniane foremki  do pierników i  foremki do ciasteczek  zwanych springerle. To taki klasyczny wypiek na święta Bożego Narodzenia pochodzący z południowych  Niemiec, a konkretnie to ze Szwabii. Foremeczki drewniane  potraktowawszy mocnym roztworem sody i solidnie wypłukawszy, szczęśliwie w upały drewienko  szybko  schnie. Mamelon wróciła  do domu z kolejnym słoikiem z wytłaczanym napisem ( chyba w języku francowatym ). Stwierdziłyśmy obie że mamy solidne fiksum dyrdum na puncie grzebania w śmieciach.  Właściwie to minęłyśmy się z powołaniem, powinnyśmy wybrać szlachetny zawód śmieciarza.  Taa... chcesz nie pracować to rób to  co naprawdę lubisz, he, he, he.



Przeżywamy truskawkowy szał, mła kupuje takie plantacyjne a nie straganowe.  Może dlatego udało nam się z  Małgoś  - Sąsiadką ( mam wspólniczkę w truskawkowym obżarstwie ) uniknąć tego co trafiło się  Naczelnej  Kurze  i Ciotce Elce - truskawek które wcale nie smakowały truskawkami ( ale wygląd miały że ho, ho ). Jemy owocki namiętnie, obecnie jesteśmy na etapie wykonywania deserków ( znaczy pierwszy głód  truskawkowy został zaspokojony, to jest etap  "wydziwiania", kiedy sama truskawka już tak nie kręci i trzeba ją oblodzić, ośmietanować, ogalarecić ). Trochę martwię się czy taka  ilość surowizny nie zaszkodzi  Małgoś  Sąsiadce, nawet lekko zasugerowałam spożywanie  owocków ugotowanych.  Małgoś Jednak  stoi twardo na stanowisku że jak się ma dziewięćdziesiąt lat to trzeba jeść surowe "prawdziwe" ( znaczy  nie ze szklarni ) truskawki jak tylko trafi się okazja bo kto wie kiedy i czy w ogóle się jeszcze powtórzy. No tak,  to jest argument z którym  nie śmiem polemizować. Orgia truskawkowa zatem się dzieje! Na wszelki wypadek schowałam  wagę łazienkową, wicie rozumicie - wskaźnik mógłby mnie położyć trupem po tym  nieżałowaniu sobie. Taa... panna cotta ( z lekka nieudana  bo z foremek  nie chciała wyleźć ), garaletka z bitą śmietaną w stylu wiktoriańskim, lody śmietankowe z truskawkami. Zdaje się że Małgoś - Sąsiadka znów "popsuła" swój  glukometr. Znaczy chwilo trwaj! Potem będzie wodzianka i szesnastogodzinny dzień pracy w ogrodzie ( i nie będzie to praca konceptualna ). A Małgoś będzie pracowicie liczyć cukry i zgodnie z sumieniem i indeksem glikemicznym jeść kiszoną kapustę.





Ogród pachnie czerwcowo jaśminowcami i goździkami. Zaczynają solidnie kwitnąć róże.  Niestety mija mój  ulubiony czas w ogrodzie, czas kwitnienia irysów. Sezon widocznie chyli się ku końcowi, ech... jeszcze nie było sobótkowej nocy  a ja  mam lekko jesienne odczucia.  Zawsze tak jest kiedy wykwitają ostatnie kwiaty irysów bródkowych. Jenak lato przed nami, jeszcze przede mną  sporo irysowych radości ( uwielbiam sadzenie kłączy ).   Na razie jednak mniej  przyjemne sprawy - będę musiała zrobić lekki roztwór sody wspomagany  gnojówką z wrotycza i porozmawiam sobie z mszycami. Z dużym trudem znoszę je na różanych krzewach ( no, biedronki też muszą z czegoś żyć )  ale sosen nie dam bezczelnie podżerać. Właśnie na sosenkach pojawił się szkodnik, co prawda to nie on załatwił widoczną na fotce poniżej kosówkę ale to niczego nie zmienia - wyrok na podstępnych podżeraczy został  wydany, ponieważ cóś za masowo u mła wystąpiły.  Nie chcę jechać  ostrą chemią, spróbujemy najpierw domowych trucizn ( wiem, jednak trucizn ale walczę o przeżycie moich małych sosenek ). Normalnie trucicielstwo jak w jednym serialu zagramanicznym co w nim smoki latali. He, he, he ja też mam smoka a właściwie smoczycę - Sztafilk starannie upozowana na kamorze może śmiało robić za smoczą królową. Człowiek się zastanawia - nóżęta to czy skrzydła kotemu wyrośli? Koty bardzo  kochają kamlota,  wieczorną porą odbywają się prawdziwe gry o tron, wszystkie dziewczyny chcą pogrzać tyłki na  nagrzanym  granicie. Dziewczyny, bo Felicjan wieczorkiem zdecydowanie preferuje nasłoneczniony po południu  parapet zewnętrzny.




Różanie - kłopoty i kłopociki

$
0
0
Zdania nie powinno zaczynać  się od  słowa  więc, więc  dopiero po tym wstępie przyznam że w tym roku różanka sprawia mi spore kłopoty. Nie żeby jakaś straszliwa inwazja skoczków różanych czy mszyc.  Owszem jak co roku pojawiły się wraże owady ale nie jest to różana "hatakumba".  Kłopoty mła z różami wynikają raczej z tego że mła padła ofiarą własnego sukcesu. Znaczy róże u niej rosną że ho, ho i jeszcze raz ho,  jakby  powiedział św. Mikołaj.  Rosną aż tak że mła nie może wejść do kotłowni bo różane pędy zarosły drogę.  I kto wie czy kotłownia  nie zmienia się w kotownię bo ostatnio w kotłownianym uchylonym okienku była widziana Śpięca  Królewna Okularia z jakimś kocurkiem robiącym za Księcia z Bajki ( a potem udał się tam  Felicjan i z kotłowni dochodziły tzw. straszne odgłosy, po czym Księciunio uciekł a Okularia obrażona na maksa za Felicjanowe  wtrącanie się do jej spraw prywatnych nie pojawiła się na śniadaniu ).

Różane pędy w tym roku osiągają rozmiar tej fasoli co to rosła do nieba. Najwyższa pora poprowadzić je wzwyż. No i tu napotykamy problema, mianowicie trza kupić w składzie odwiecznie planowane solidne pręty metalowe , potem poszukać ładnych zakończeń do tych prętów ( po mojemu to mogą być francowate lilijki, wszak to po prawdzie irysy czyli jak najbardziej paszące w ogrodzie mła ), zespawać jedno z drugim i i przywieźć do ogroda. Pręty których mła potrzebuje dla swoich róż muszą mieć  około  trzech metrów z hakiem więc  będzie straszne  proszalstwo o dowiezienie albo koszty mało radosne ( doliczyć spawanie, no mam wrażenie że różankowanie w moim wypadku wymaga tarzania się w pieniędzach ). Z roku na rok odkładam zakup prętów, stosując jakieś  półśrodki typu drabinka, podpórka , kijek ale tak dłużej się  nie da.





Pręty jako rzecz ogrodowo  konieczną kupić musowo ale jak  pomyślę o całym tym obsrywantes ze spawaniem, przywożeniem, zabezpieczaniem przed korozją, wbijaniem w glebę to mnie się natychmiast odechciewa wszelkiej działalności różanej. Ech, jeszcze jakby było mało to nici z dosadzenia w różance bukszpanowego  obramowania rabaty ( miałam ostatnio taki pomysła na zapewnienie sobie zieloności pod  oknem  zimą ), bukszpany żre  u mła wraży azjatycki owad i mła musi walczyć z całych sił coby się nie rozprzestrzenił ( niestety, tu mła chyba wystąpi z chemią,  podły ciem zżera bukszpany błyskawicznie i nie ma litości dla Azjaty ). Wszystkie te okołoróżane kłopoty i kłopociki razem zebrane +  zapowiadane upały sprawiają że nie mam najlepszego humoru mimo zjawiskowego tegorocznego kwitnienia  róż.




'Coralina' - irys TB w kolorze nieoczekiwanie nieoczywistym

$
0
0
'Coralina'  to odmiana zarejestrowana przez Thomasa Johnsona w roku  2014. W tym samym roku została wprowadzona do handlu przez szkółkę  Mid - America.  'Coralina' dorasta do 86 cm wysokości i dość dobrze się rozrasta ( znaczy jak na selfa w kolorze zbliżonym do  łososiowego różu ). Zaliczana jest do odmian kwitnących w  środku sezonu irysów  TB. Historia powstania  tej odmiany jest taka hym... tego... transpacyficzna. Znaczy mamusią odmiany  'Coralina' jest siostrzana siewka odmiany Barrego Blytha  'Enter  the  Dragon' o oznaczeniu # 0256-B.  Tatusiem  zaś  jest również  odmiana Barrego  'Eye for Style'.  I z tych australijskich rodziców pojawiła się w hamerykańskiej szkółce urocza sieweczka  oznaczona # TB135A, która z czasem zamieniła się w odmianę 'Coralina'. To dość niezwykły irys,  Thomas  Johnson twierdzi że  to brzoskwiniowy self,  jak dla mnie to jego kolor jest o wiele ciekawszy niż standardowa  "brzoskwinka" występująca w wielu odmianach typu self. 'Coralina'  ma tzw, kolor  nieoczywisty, widać że mamusine geny nie pozwoliły  jej zostać jeszcze jedną irysową  "róziawością".  Tu jest jakiś beżowy podkład pod  tym różem, coś co łamie barwę i zmienia nudną brzoskwiniową odmianę  irysa TB w prawdziwą piękność.  Do tego po tatusiu 'Coralina' jest ślicznie "sfalbaniona" ( choć i mamusi też się nieźle "falbanią" płatki ). Jakby  było mało to nie wiadomo po kim ( być  może po  bocianie ) 'Coralina' ma  delikatne, jaśniejsze pole  pod  pomarańczową bródką. Piękna jest! Wdzięczna jestem Robertowi że tak na nią namawiał, warta miejsca w ogrodzie!


'Attractive Lady' - irys TB nieoczekiwanie "wyrosły zamiast"

$
0
0
'Attractive Lady' odmiana stworzona  przez Thomasa Johnsona została zarejestrowana w  roku 2007. W tym samym roku została wprowadzona do handlu przez szkółkę  Mid  - America. Dorasta do  86 cm wysokości, należy do odmian późno kwitnących. Mocno i pięknie pachnie, jeden solidnie otwarty kwiat zapachnił mła jadalnię.  Odmiana powstała w  w wyniku  krzyżowania starszej odmiany autorstwa Josepha Ghio', Notable'  i  słynnej odmiany  'Santa'. W roku 2010 otrzymała Honorable Mention. W moim ogrodzie jej kłącze pojawiło się zamiast  innej odmiany, tak troszki z pomylenia, troszki z zadośćuczynienia za pomylenie i troszki ze wspólnego bzika  na punkcie bródek. Rośnie dobrze, kwitnie w miarę, tzn.  jak ma ochotę ale uznaję tę odmianę za nie tak bardzo kapryśną jak niektóre z  irysów Ghio ( hym... jak się zastanowić  to Joseph Ghio stworzył tatusia  'Attractive Lady', więc wychodzi  że jest  twórcą dziadecznym tej odmiany, he, he, he ). Na rabacie robi wrażenie, w domu zaś powaliła urodą.



Heath wave, narastające pragnienie Zielonego, "dekukcja" dotycząca przyczyn stanu rzeczy

$
0
0
Gotujemy się, choć po prawdzie to  w familii najbardziej źle z tego powodu Małgoś - Sąsiadce i mła. Ciotka Elka planowo nie wyłazi z domu i twierdzi że jest cool, koty wyłażą non stop  i też twierdzą że jest cool. Pojawiają się w porach posiłków i jeszcze mają tyle energii żeby tłuc się między sobą ( jakieś drażliwe porobiły się od tych upałów ).  Mła postanowiła wyżyć się domowo, tzn.  usiłuje prać, myć i cóś tam cóś tam, do pierwszego zasięścia. Jak zasiędzie to nie ma już siły się podnieść i przerywa pracę w pół gwizdka. A potem tylko  kombinuje jakby tu zalec! Szczęśliwie nie dyszy ani nie jest spuchnięta  jak balon ( to co mła prezentuje na kościach nie ma nic wspólnego z puchliną za to dużo z obżeraniem się i za małą w stosunku do tego  obżerania się ilością ruchu ). Hym... mimo  bardzo późnego wieku balzakowskiego ( cóś mła mówi że  mistrz byłby ciężko zdumiony że mła bezczelnie pozwala sobie na zaliczenie się do pań  w tym wieku ) mła nie czuje się jak wieloryb wyrzucony na plażę. To dlatego że mła ogranicza sobie wyjścia i  zaczęła bardziej żyć "na telefonie", Mła sprytnie wyłazi jak  już naprawdę musi a tak się  szczęśliwie składa  że jej wyjścia nie mają nic wspólnego z "kierunkiem miasto". Ciekawe jak długo uda się utrzymać taki stan rzeczy? Oby  do końca fali upałów! Teraz będzie ględzenie, jak ktoś ma słabe nerwy lepiej niech nie czyta bo mła pluje jadem na ludzi bo wychodzi jej że upał upałem ale brak wody to w kraju zawdzięczamy nikomu innemu tylko sobie samym. Głównie przez brak należytej politycznej reprezentacji i nieustającą niemożność egzekwowania odpowiedzialności  za taki stan rzeczy z wodą jaki jest. Pisząc krótko sucho nam bo sami to sobie robimy! A teraz będzie baaardzo długo.

Dobra, jest tak że  przy  okazji upałów bardzo leniwie z powodu wszechotaczającej  gorączki mła zastanawiała się nad tzw. pustynnieniem województwa  ódzkiego. W mieście odkąd  przemysł włókienniczy wziął i kipnął wody jakby więcej ale wokół nas mało ciekawie. Po mojemu odpowiedź jest jedna - Bełchatów! A konkretnie to kopalnia odkrywkowa węgla brunatnego i elektrownia węglowa w Bełchatowie. To jest cholerny centralnopolski problem - truje, niszczy ale prund produkuje. W planach jest zalanie kopalni  i utworzenie największego sztucznego zbiornika wodnego w Europie.  Tylko że jak się nie pospieszą to nie będzie czym tego zbiornika zalać. Plany mają takie w okolicach 2030 i 2050, a to trzeba by zaraz i natentychmiast.  Na północy województwa tyż nie lepiej, zagłębie rolnicze - sady, plantacje krzewów owocowych, warzywka i zboża.  I to wszystko potrzebuje wody! A u nas gospodarka wodna ciągle na etapie na którym  słowo melioracja było rozumiane jako odwadnianie. Bujamy się od powodzi do suszy, narzekamy na zmiany  klimatyczne w skali globalnej ale w skali lokalnej mamy problem z którym insi poradzili sobie w XVII wieku. Taa... mam wrażenie że nasi rzundzący to tak na etapie budowy hut i inszego przemysłu cinżkiego. Wicie rozumicie,  kopalnie,  Panie tego, dla ludzi pracy i w ogóle program partii pogromem narodu. Nawet Mazowsze tańczące przed naszym nowym samolotowym zakupem przypomina młodość wierchuszki obecnej władzy. Żyjemy w skansenie "gospodarki socjalistycznej" lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku  i mamy szansę jako skansen skończyć.  Zwiedzać nasz kraj  będą od czasu do czasu w celach edukacyjnych, pomieszkiwać raczej nie.  Jakoś nie mam złudzeń że za ładnych parę lat nasze podkarpackie nie  będzie przypominało   wyludnionej doliny Aosty a i  co mniejsze miasta nie zrobią się jeszcze mniejsze.   Hym...  i będzie po elektoracie obecnie  rzundzących.

Z drugiej strony sceny  politycznej co to niby ma być "postępowa" cóś nie słyszę mocnych głosów o tym co  z takim  Bełchatowem na cito  zrobić, taśmy sraśmy ale konkrety o tym jak poprawić gospodarkę zasobami wody w kraju nie padają.  Państwo zajmują się dokopywaniem inszemu państwu ( i co mi z tego że  bardziej buraczanemu ) a  problema prawdziwe sobie odłogiem leżą!  No bo Europa, no bo nowe wyzwania, no bo  konflikt kulturowy.  No bo, no bo! Za to cicho o terenach zalewowych i jakoś nie słychać nowych pomysłów  na temat skąd  brać prund, czy jak programowo powstrzymać stepowienie kraju. Politycy nam się popsowali, są coraz marniejszego gatunku. A tu nam myśleć trzeba realistycznie o wodzie, której mamy coraz mniej. A  z próżnego to Trumpy i inne mundre inaczej przeca nie nalejo, skoro i Salomon nie dał rady. U nas wały będą dalej budować wały  zamiast myśleć o bagienkach, cudne plany zabetonowania koryt rzek będą snuć i  jeszcze będą kombinować z przekopaniem  mierzei co jest idiotyzmem czystej wody i wyrzucaniem olbrzymiej kasy w błoto żeby paru partyjnych bonzów mogło się nachapać. Niestety vox populi  to nie jest wcale  vox Dei o czym wiadomo od roku 1933 i niemieckich wyborów i mamy sporą szansę że nasz  ludek za pińcet plus pozwoli  na realizacje piekielnych wizji obecnie nami zarzundzających. Jakoś nie udało się zaszczepić w ludkowych głowach pojęcia że przyczyna wywołuje skutek ( za mało dobrze prowadzonych lekcji matematyki ) więc  jest oczekiwanie na mannę z nieba ( za dużo lekcji religii ) zamiast realnego myślenia  o świecie. I wiecie co - wcale mnie nie cieszy że ci oczekujący na mannę dostaną w  wyniku realnie zachodzących zmian najbardziej po  tyłku ( po zawistnie polsku rzecz ujmując żadna  to satysfakcja że sąsiadowi pali się chałupa  jak mój własny dom też  ogniem zajęty ).

Oj, przydaliby nam się Zieloni z prawdziwego zdarzenia! Nie tylko  wiosny czy tam takie palikoty, po prostu  partia która odczarowałaby mit o "ekoterroryzmie" i "lewakach ekologach". Jaki jest koń każdy widzi, wody nam ubywa i Polska wyraźnie i w szybkim tempie stepowieje. Wcale nie tak wielkie opady kończą się powodziami,  w upały mamy braki wody - wyraźnie cóś jest nie halo.  Zanoszenie modłów w parlamencie o deszcze i słoneczko to mylenie pojęć ( modły zanosi się w świątyniach a nie w parlamentach, w parlamentach się pracuje nad prawem ).  Mła przypuszcza że szamanizm zamiast polityki może być skutkiem dorwania się do do decydowania  ludzi nieprzyzwyczajonych do myślenia  o tym  jak rozwiązać problem bez pomocy  sił nadprzyrodzonych.  Czasem to podejrzewam  że nieprzyzwyczajonych do jakiegokolwiek myślenia. No tak, tylko  ktoś  tych ludzi wybiera, ktoś powierza im zarządzanie wspólnym dobrem i ktoś  za to płaci niemałe piniędze i tym ktosiem jest społeczeństwo. Hym... magia wyborów, gdybyśmy  sobie wynajęli za tę kasę ludzi a nie ich wybrali to dawno zarządzający byliby ze swojej pracy rozliczeni ( nasz wdzięczny ludek zapewne w zgodzie z najlepszą tradycją urwałby parę zer od pensji wynajętych "za niewłaściwie wykonaną pracę" ) a nasza sytuacja wodna byłaby inna.

Nie będzie dobrze dopóki w ludziach nie zlikwiduje  się choćby i częściowo tego strasznego  grażynizmu i januszyzmu który jest niczym innym jak głupim sobkostwem skrzyżowanym z chamstwem. Tego widzenia jedynie własnego interesu przy jednoczesnym utrzymywaniu pozoru "Polaka  patrioty". Nie bardzo wiem jak ale wiem że  uświadomić trza społeczeństwu że pińcet to lepiej w co inszego włożyć i przypilnować  żeby nie rozkradli a nie przeżreć bo inaczej to za jakiś czas obecnie  przeżerający będą żebrać dotacji od państwa na zakup wody pitnej. I nigdzie  nie jest napisane że ją dostaną bo pozwoliliśmy na dewaluację prawa!  Chyba edukacja to teraz priorytet, jeszcze jedna lekcja religii w szkole i nieco mniej matematyki a ziści  się sen Hitlera  o prawie darmowym rezerwuarze  taniej  siły roboczej z Polski, co to jest na tyle bystra  że  włącznik  prądu pstryknąć ale już nie bardzo wiedząca co to jest ten prąd. Modlić się tu razem z rzundzącymi będą o godne  życie bez syfu chemicznego zimą, bez powodzi  po byle opadach wiosną i jesienią  i bez ciągłych susz latem zamiast  sobie to godne życie wypracować! A potem będą płakać że młodzi  a zdolni wyjeżdżają ( a nadal wynoszą się na potęgę ) bo im się nie chce   mieszkać w zapuszczonej syfilandii z kolegą nowotworem czyhającym na zdrowie i niewydolną służbą zdrowia. Za dwadzieścia   lat tzw. Polski B już nie będzie.  Nie zlikwidują jej poprzez wyrównanie poziomu życia, ona po prostu wymrze.  Odejdzie wraz z dopłatami do hektara i padającą infrastrukturą której nie da się utrzymać z malejących podatków coraz mniej licznych mieszkańców.

Problem nie leży we władzy, przede wszystkim leży  w ludziach, oni boją się zmian i kurczowo trzymają się  wizji świata sprzed  pół wieku. Co rzutkie to uciekło, zostają albo ci związani rodziną, ludzie z poczuciem  misji albo tacy którzy boją się  świata.  Drenaż mózgów trwa  w najlepsze a my płacimy olbrzymią kasę na wychowanie dzieci które nie zapłacą nam emeryturą bo zwyczajnie wyjadą kuszone lepszym, łatwiejszym życiem. Mam wrażenie że  u nas mamy do czynienia z kacem informacyjnym, zalewa nas masa  info której po prostu nie chcemy przyjąć  do wiadomości.  Wszystko przestało być tym czym się wydawało -  Kościół   Katolicki nie jest już ostoją tylko  organizacją systemowo chroniącą  przestępców seksualnych, postsolidarnościowe  partie polityczne są stowarzyszeniami ludzi pazernych na kasę i mają mało wspólnego z pojęciem solidarności,  a sąsiedzi  i  znajomi siedzą za granicą i wystawiajo na fejsie  foty z urlopu  w Tajlandii.  I nic nie jest jak być powinno, strach się bać.  Głowa boli, najlepiej "po dziecinnemu" zamknąć oczy. Jak prosto jest  udawać że nic się nie zmieniło - jest władza co daje ludziom od czasu do czasu dobrutkę za to że może  z ich wolnością robić co się  jej żywnie podoba,  Kościółek nic za uszami nie ma i to matka nasza, znajomi wyjechali  bo tu się do niczego nie nadawali i byli od nas gorsi  a te foty to fotomontaż - jest jak było dawniej, znaczy dobrze.  Zamkniemy oczy i świata nie ma. A jak nam je życie przemocą  otworzy to będziemy płakać z bólu! To rzecz jasna będzie wina  życia  a nie nasza! Bo przecież my  nic nie  zrobiliśmy, dosłownie nic!

I wicie rozumicie, te moje biadolenia nad ludkiem rozpaskudzonym wyborczymi łapówkami  nie  wynikają  z tego że  ja taka  postępowa  a tu proszę Państwa  taki ludkowy ciemnogród, co to tradycja szczerzepolska itd. .  Mnie ten ludek  wkarwia głównie dlatego że nie chce wiedzieć, boi się prawdy a już szczególnie takiej  że nie ma nic  za darmo. To żadne przywiązanie  do tradycji, to zwyczajny strach przed odpowiedzialnością za własne życie.  Dzięki temu strachowi ludek  jest leniwie głupio tani jak  panna "dająca za bułki". Nic  się nie ceni, przewala własną przyszłość za jakieś marne rupie pozwalając się prowadzić przez cwaniaków udających "śmiertelnych wrogów"  a pijących razem wódkę w sejmowej restauracji, bo jego  "chata z kraja" ( no, bardzo z kraja - zaraz przestaną do niej wodę w ludzkich cenach dostarczać ) i lepiej brać  jak dają ( że zabierają to już nie widzą bo widzieć nie chcą ).  Nie patrzy  dalej  niż na rok  do przodu, bezmyślnie zamyka zwierzę w plastikowej beczce, żre gówna od których mózg wyparowuje a pieprzy o chemitralsach co mu szkodzą, tnie drzewa  a potem się dziwi że cienia nie ma,  nie uczy się na błędach.  Nie, nie dodam że słucha disco  - polo bo znam  parę bardzo przyzwoitych osób które lubią takowe granie i jakoś im na myślenie ono nie zaszkodziło.

Uczenie się ludek  boli bo wymaga od  niego wysiłku a ludek wysiłku nie lubi i dlatego robi wszystko żeby sobie  go zafundować  w przyszłości aż  w nadmiarze.  Z powodu ciężkiego bólu jaki mu sprawia myślenie nie odróżnia tego co było najlepsze w naszym ciemnogrodziaństwie, co nas tworzyło i co pozwalało  przeżyć od tego co jest tylko ornamentem i  zbędnym balastem.  W tzw. postępie widzi zagrożenia  nie tam gdzie trzeba a nie widzi ich tam gdzie rzeczywiście istnieją, zaślepiony łatwością życia i radością bezdecyzyjności ( nawet nie przypuszcza  że sam  buduje podstawę do wykasowania "głupiego ludka"  w majestacie  prawa ).  Pulta się kiedy ogląda polityczny  teatr zamiast zadawać  tzw. wybrańcom narodu konkretne pytania dotyczące np.  funkcjonowania kopalni i elektrowni  w Bełchatowie. I święcie  wierzy że jak  nie  pójdzie  na wybory i nie zagłosuje to będzie miał czyste sumienie bo nie wybierze żadnego zła. No ale wodę to ludek chce mieć tanią i w odpowiedniej ilości! A co zrobi jak  jej nie będzie bo nie będzie?! Modły zaniesie? Lepiej  niech już teraz zanosi je o rozum bo źle się dzieje na świecie i coraz  głośniej  jest o tym że nadmiar przeciętnie rozumnego  ludka jest balastem i uwaga - nie każdy przeciętnorozumowy ludek jest wartościowy, przeciętny znaczy nadający  się do kasacji ( aż mła zmroziło jak przeczytała co jeden profesur napisał, od razu  uznała w swym przeciętnym  rozumku tego profesura za jednego z pierwszych do kasacji by ludzkości  żyło się lepiej ).


Wiem że głos na puszczy bo społeczeństwo cierpi na krótkowzroczność. Będzie znaczy  bolało! Rozumiem koty, upał powoduje rozdrażnienie! Dziś wpis  ilustrują krasnoludkowe  obrazki Fritza Baumgartena, wiadomo krasnoludki winne są wszystkiemu! Brakowi wody też!

'Ginger And Fred' - irys TB przymglony

$
0
0
'Fred And Ginger'  to odmiana autorstwa Paula Blacka  zarejestrowana w roku  2013. W tym samym roku została  wprowadzona do handlu przez szkółkę Mid - America. Dorasta do 79 cm wysokości, zaliczana jest do odmian  kwitnących dość wcześnie i w środku sezonu irysów TB.   Powstała w wyniku następującego krzyżowania:  siewka siostrzana  odmiany 'Handmade'  X siewka oznaczona # O214XX: ( 'Flashy Show Girl' x siewka oznaczona # M58A: ( siewka  siostrzana odmiany 'Cameo Appearance'  x 'Heaven' ) ). Odmiana  'Fred And Ginger'  otrzymała w 2015 roku Honorable Mention.  To bardzo skomplikowany irysek, ilość kolorów na jego płatkach sporawa - prawdziwy blend, nastojaszczij! Czego tu nie ma - lekki fiolet, cielisty róż, mleczna biel, błękitnawe odcienie w okolicach  błękitno - mandarynkowej bródki. Na dodatek te wszystkie kolorki takie trochę "smoky", choć może bardziej pasowałoby tu określenie  "foggy". Posadziłam w okolicy dalszego  i bliższego kuzynostwa ( znaczy tam gdzie rośnie 'Cameo Appearance' i 'Fogbound' ) i czekam na ten piękny moment kiedy cała rodzinka masowo zakwitnie.  Jak na razie odmiana nie sprawia żadnych problemów, zakwitła  w pierwszym sezonie po posadzeniu. Mam nadzieję że będzie się równie dobrze rozrastać jak jej "pokrewni".  Czy nazwa odmiany pochodzi od tytułu filmu Felliniego czy od najsłynniejszego  w historii Hollywood duetu  tanecznego nie wiem, jedynie przypuszczam że to od dansującego duetu.  Taki uroczy ten kwiat i elegancki, zupełnie jak tańcząca Ginger i partnerujący jej Fred.


Nadal upalnie ale jakby nieco lżej

$
0
0
Upał troszki  odpuścił, tak na jeden  dzień a mła od razu lepiej. Nawet błąd zobaczyła w angielskim słownictwie upalnego wpisu.  Jak  gorąco to mła robi błąd za błędem, nie tylko  w pisaninie.  Na ten przykład nie stawiała się zbyt  mocno jak  Pan Andrzejek postanowił wyciąć samosiewne jesionki a powinna znaleźć w sobie siły coby jak ten Rejtan położyć się w okolicach nożyc do  gałęzi i  piły. No  i teraz Pan Andrzejek zajmuje się głównie dyszeniem a my koło niego biegamy. W dodatku Pan Andrzejek  jakby smutnawy bo dotarło do niego że trza się oszczędzać co jest związane z latkami na karku.  Jakoś nikt nie lubi  liczyć ile  latek już na karku uzbierał.  Hym... taki to smutek tropików się nam zalągł, a wszystko przez błędy mła.





Nie  opryskałam róż, jakoś  się nie mogłam zebrać.  Tym bardziej że co i raz z różanych kwiatów wygląda jakaś sympatyczna mordka, nienależąca do mszycy czy skoczka różanego.  No serca ni mam pryskać stworzeniu którego ślepka  dobrze widzę. Na szczęście liczba mszyc nie jest zastraszająca, krzewy różane  u mła duże i silne więc co  tam z tego że jakieś stadko mszyc sobie na nich pożyje. Tak szczerze pisząc to wolę ogród z mszycami i inną żywiną niż taki wysterylizowany, z roślinami wyczyszczonymi z wszelkiego życia.  Jedyne komu nie daruję to  bukszpanowym ćmom! Końcówki do "różanych" prętów znalezione, cena z nóg nie zwala czyli  można poszaleć.  Jak na razie liczę ile będę ich  potrzebować, tak żeby wszystko załatwić  za sprawą jednej  przesyłki. Zamówienie mła  się rozrasta w zaiste  cudowny sposób i mła doliczyła się  już około dwudziestu różnych  końcówek  do dwudziestu różnych prętów ( no ogród jednak jest duży, choć na taki nie wygląda ).


Moje robótki domowe idą opieszale, owszem mła wymyła cóś z tam okien ale nie tak że wszystkie na błyski  i w ogóle. Mła sobie powiesiła  szklane kolorowe baloniki i stare witrażyki i szklane zabawki.  Tak jakoś  bardziej  jej letnio i kolorowo w kuchni w której panuje raczej duch  bożonarodzeniowy ( wicie rozumicie - te puszeczki, hafciki i insze aniołki ).  Odbywa  się też nieustanne  pranie i suszenie pościeli, firan, zasłon, dywaników, jedyny pożytek dla mła z upałów  jest taki  że pranko schnie błyskawicznie i mła  może teraz różne  kurzołapy poprać. A szmat  u niej w domu zatrzęsienie, mła jest bardzo tekstylna - lubi  obruski, poduszeczki itd. Oczywiście mła szuka  każdego możliwego pretekstu coby się  uwalić i albo lektury zażyć albo cóś ciekawego pooglądać.  Znaczy kombinatorstwo starego leniucha nadal uprawia po całości. No tak, ale kto to nie kombinuje w upalną pogodę? Chyba nawet kotom już się znudziła kanikuła  bo zalegają w domu ( nadal na topie  są stoły  i umywalki  jako odpowiednie miejsca do zalegania ). Przyszłotygodniowa prognoza daje jakąś tam nadzieję na to że temperatury nam znormalnieją. Przydałoby się dłuższe wytchnienie bo zarówno zwierzęta  jak i rośliny solidnie wymęczone. Szczęśliwie  że koty rozleniwione  bo  spragnione ptaki korzystają z resztek oczka wodnego na całego.  Ponoć przed nami trochę burz, mam nadzieję że  nie będą to szalone nawałnice tylko takie tam zwyczajne letnie burze. Wyczekuję nowego tygodnia i lepszej pogody, może chęci  mi  przybędzie do ogródkowych robót ( że może przybędzie  sił to tylko  ledwie napomknę )

'Thisbe' - róża pachnąca o świcie

$
0
0
Wielebny Joseph Pemberton wyuprawiał tę odmianę hybrydowej róży piżmowej w 1918 roku.  To mieszaniec polyanthy 'Marie Jean' z różą herbacianą 'Perle des Jardins'.  Krzew w optymalnych warunkach osiąga około 150 cm wysokości. Ma w miarę odporne na choroby ciemnozielone wydłuzone liście.  Kwitnienie zaczyna  jako pąk w kolorze morelowo - żółtym, w miarę rozwijania się kwiaty o 17  - 25 płatkach zmieniają kolor na jasno kremowy. Kwiat ma niewielką średnicę, około  4 - 5 cm i nazwijmy to nieuporządkowaną budowę róż z dużą ilością chińskich genów. Zapach od razu daje nam  do  zrozumienia że mamy  do czynienia z różą piżmową, tej woni  nie da się pomylić z żadną inną różaną "perfumą". 'Thisbe' zalicza się do tych bardziej wytrzymałych "piżmowców", znosi z godnością strefę  6b. Jak  przystało na różę piżmową kwitnie tzw. uderzeniami przez cały sezon. Tej odmiany nie należy mylić z różą którą wyhodował Louis Noisette w roku 1820 ( choć o tę noisettkę toczył się nazwijmy to, lekki spór, pomiędzy Vibertem, Lafayem a Noisettem - synonimy, sporty, te sprawy ). Mieszaniec noisette nie nadaje się do uprawy w naszym klimacie. Tak po prawdzie to nawet nie wiem czy owa pierwsza 'Thisbe' dotrwała do naszych czasów. Krzew niby był "very vigorous, very thorny" ale mieszańce noisette to bardzo delikatne róże, nawet w cieplejszej znacznie od Polski południowej części Wielkiej Brytanii potrafią niemile zaskoczyć ogrodników którzy je uprawiają. Na szczęście 'Thisbe' Pembertona nadaje się do uprawy w mieście Odzi. Co prawda tegoroczne upały nie pozwoliły jej pokazać się z najlepszej strony, znaczy kwiaty rozwijały się błyskawicznie i niemal schły na krzewie a zapach jeszcze silny o świcie  już  o poranku stawał się ledwie wyczuwalny ale jednak zakwitła i całkiem  nieźle przyrosła. Zainteresowanym ćwierkam że róże piżmowe przycina się przy końcu zimy ( oszczędnie - raczej formuje się krzew niż "po różanemu" za którymś tam oczkiem przycina ). 'Thisbe' jest odmianą kolekcjonerską, przynajmniej u nas.  Do ogrodu mła trafiła dzięki  pani Małgosi  Kralce.


Prawie bożocielnie

$
0
0
Odpoczywamy czynnie od  upałów i bardzo się spieszymy z tym czynnym odpoczynkiem bo ponoć końcówka  tygodnia ma być znów wysokotemperaturowa.  Jak na razie  to z powodu  upałów  przed terminem zakwitły u mła lawendy.  Rzecz jasna nie wszystkie na raz ale te pierwsze, wczesne odmiany. Najbardziej zdaje się z tej sytuacji zadowolone są pszczoły i trzmiele. Towarzystwo z pobzykiwaniem oblatuje krzoczki a ja opowiadam kotom o "bardzo złych pszczółkach co mają straszne żądła".  Szczęśliwie żądlący  oblatywacze lawend nie cieszą się wielkim zainteresowaniem kotów. No co innego te piękne motyle tak kusząco podlatujące pod sznupy, w tym wypadku brak nieustannych  polowań z naganką  owady zawdzięczają wrodzonemu lenistwu  kociambrów i mile pachnącym dokwitającym   kępom  goździków na których można uwalić  koci  tyłek coby należycie wygrzał się na słoneczku ( nie ma to jak  ugniatać kfiotki, taka kocia "praca" w ogrodzie ).

Poza tym kudy tam owadom do  nornic, myszków i  innych szczurków łażących po świecie. Jak na razie kotony zaprzestały znoszenia  trofeów  do domu, może podejrzewają mła o wyżeranie gryzoniowych zapasów w skrytości ( znaczy bez dzielenia się z nimi ). Obecnie  spiżarnia znajduje się pod jednym z samochodów na parkingu ( tym, który najrzadziej wyjeżdża ). Mam nadzieję że uda  mi się uprzątnąć gryzonie zanim sąsiedztwo poczuje że mamy  mysi zakład  pogrzebowy. Hym... dzwoneczki na szyjkach cóś słabo działają, moje bestie sieją zniszczenie zapewne  ku zgrozie co bardziej  doktrynersko nastawionych ekologów ( taa... tacy to tak na ostro do zwierząt domowych, jakby miasto, z miastową żywiną zawleczoną przed laty z Azji i Afryki tak  samo z  ziemi wyrosło a nie było czystą cywilizacją ).



W ogrodzie pojawiły się pleszki, dobrze że podczas fali  gorąca wywołującej  kocie lenistwo (  i nie tylko  kocie ). Prześliczne z nich ptoszki, intensywna barwa samczych  brzuszków stanowi prawdziwą konkurencję  dla kolorów naszego etatowego  papagaja, czyli sójki wizytującej często Alcatraz. Ciotka Elka i Gienia zachwycone że pleszki u nas pomieszkują, były jakieś  plany wyłudzenia lornetki od rodziny ale czym prędzej zaczęłam  ćwierkać że w takiej gęstwinie drzew podwórkowych to i tak ciężko będzie ptoszka zlokalizować i lornetka na nic im się nie przyda.  Taa... zaczęłoby się od podglądania ptoków a skończyło na podglądaniu  księdza proboszcza, znam ja te damy i ich nieustanną "ciekawość życia we wszelkich jego przejawach". Lornetka to ostatnia rzecz którą należy im dać do rąk! Szczęśliwie  nie opanowały dostatecznie obsługi komórek i tylko dzięki temu  nie oglądam migawek z życia rodziny i sąsiadów ( choć czasem cóś tam nagrają albo sfocą, zazwyczaj nieco kompromitującego nagranych  i sfoconych ). Jak już jesteśmy  przy kompromitacjach to Cio  Mary miała ostatnio rozrywkę, otóż mimo upału i innych niesprzyjających okoliczności przyrody jakaś  parka postanowiła się pomigdalić na dachach ciągu  garaży z których jeden należy do  wujostwa. Co też i gdzie też  ludzie nie czynią jak ich potrzeba najdzie! Cio Mary w trosce o stan techniczny dachu czym prędzej zażądała działań od  Wujka  Jo.

Wujek  Jo ze względu na upał nie był skory  do żadnych działań i oświadczył że jego osobisty garażowy dach  raczej  nie służy  za kopulodrom bowiem posmarowany jest masą bitumiczną,  która w tym upale się roztapia i nie jest tzw. środowiskiem sprzyjającym. Cio Mary oskarżyła Wujka Jo o sobkostwo i zadzwoniła do starszej sąsiadki  której garaż graniczy z garażem wujostwa ( Wujek  Jo miał rację - dach jego garażu wolny był od wolnej  miłości ). Sąsiadka, mocno starsza pani,  czym prędzej  wyszła na balkon ( na którym powstał  punkt obserwacyjny i stanowisko dowodzenia akcją )  i zawrzała gniewem bo to dach jej  garażu  był wykorzystywany niezgodnie z przeznaczeniem. Wujostwo bezczelnie  turlali się ze  śmiechu, kiedy słyszeli jak sąsiadka zawiadamia służby i ćwierka że parka niszczy dach jej garażu ( będący rzeczywiście w nie najlepszym stanie technicznym ) bo "To już trzeci raz to robią, pani dyżurny!  Nie , nie trzeci w ogóle, trzeci raz teraz.". Zdaje się że ten trzeci  raz "teraz" to była największe złoczyństwo. Potem było bujanie z dzielnicowym, teksty jak z kabaretu "Dudek" - Cio i Wuj ćwiczyli przepony. Pożytek z akcji  jest taki że dach kopulodromu ma być wyreperowany i posmarowany - a jakże - odstraszającą masą bitumiczną.





Teraz "ściśle ogrodowo" - na Suchej  - Żwirowej pościnałam ostatnie pędy irysów.  Po balu panno Lalu. Przede mną lipcowe sadzenie kłączy  i insze przyjemności ( kochane irysowe paczuszki ).  Wśród lawend wysiały się swojskie dziewanny i mak polny. Maczek niby kolorystycznie trochę nie tego ale co mi tam. Z moich uplanowań i zestawień barwnych i tak  nici bo rośliny kwitną jak chcą. Taka  malwa na ten przykład ani myśli czekać na kwitnienie ciemnoróżowych jeżówek, bezczelnie kwitnie teraz i to w dodatku nierówno, znaczy tylko jedna roślina pokazała kwiaty, reszta się czai. Gipsówka żyje ale zdaje się kwitnąć nie zamierza mimo tego że obchodzę się z gadziną czule, niemal jak do Szpagetki do wrednej bylinki zagaduję. Cium, cium i w ogóle. A tu - ciesz się  że  żyję, na kwiaty nie licz!

Za to zakwitł modrak sercolistny i w tym wypadku wszelkie problemy z zestawieniem barwy kwiatów nie mają żadnego znaczenia bo modrak kwitnie białymi kwiatami. Jest duży i silny, taki nie do przeoczenia. Pociesza moje ogrodnicze serce po zdradzie gipsówek. Zresztą nie tylko gipsówki zdradziły, jakoś nie mogę się doliczyć  krwawników.  To trochę dziwne  bo krwawniki pospolite Achillea millefolium to nie są żadne delikatesy, które wymagają całowania po listkach i pieszczot kwiatów o poranku. Ech, zawsze cóś! Jak nie wylatują rarytety to pospoliciaków  się nie mogę doliczyć. Takie zdziwności ogrodowe u mła zachodzą. Jutro planuję  postraszyć swoją osobą Alcatraz odłogiem leżący, mam nadzieję że temperatura nie będzie zniechęcająca.  No i że komary zachowają jakiś umiar, nie zaczną wyżerki straszliwej na  cielsku mła. Bo inaczej zostaje mi ucieczka w domowe  pielesze, do różyczków, świeczków  i  olejków komaroodstraszających.



 

'Fiery Temper' - irys TB który urzekł Mamelona

$
0
0
'Fiery Temper' to starszawa wiekiem odmiana  autorstwa Keitha Keppela, zarejestrowana została w roku  2000, a rok później Keppel wprowadził ją do handlu . Trochę dziwnie  mi  pisać o tym że to irysowy staruszek  bo niczym nie ustępuje moim zdaniem wielu późniejszym odmianom o kwiatach typu bitone. 'Fiery temper'  dorasta do 91 cm wysokości, zaliczany jest do odmian kwitnących w środku sezonu  irysów TB.  Odmiana powstała w  wyniku skomplikowanego krzyżowania: siewka oznaczona # 92-83S: ('Night Game' x siewka oznaczona # 88-140A: ( ( 'Tomorrow's Child' x  siewka od Gatty oznaczona # K41-1: ( 'Show Biz' x 'Villain' ) ) x 'Gallant Rogue' ) ) X 'Romantic Evening'. W roku 2003 odmiana otrzymała Honorable  Mention, a w roku 2005 Award Of Merit. Mamelon zapałała do niego miłością od pierwszego wejrzenia, takiego żywcowego bo widziała kwitnącego 'Fiery Temper' w ogrodzie Ewy i Andrzeja. Przywlokła do Mamelonoison, posadziła  na tzw. zaszczytnym  miejscu i nawet długo nie czekała na kwitnienie bo z tego co pamiętam zakwitł w pierwszym roku  po posadzeniu.


Viewing all 1487 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>