Wczesny i średni sierpień, półmetek lata, zielono złoto w ogrodzie. Zielono bo lato trwa, złoto bo słońce świeci już inaczej, światło nawet w upalne, czystoniebne dni jest złotawe. Przynajmniej w moim zapylonym mieście tak to wygląda. Zieleń roślin niestety już nie jest taka świeża i żywa, wymęczenie wysokimi temperaturami zrobiło swoje. Na szczęście posadziłam sporo roślin znoszących ekstremalne ( jak dla mnie ) ciepło. Jak wygląda sierpień w Alcatrazie i na Podwórku ( postanowiłam pisać Podwórko z dużej litery, w końcu zamieniam je też w ogród i należy mu się prawdziwe imię a nie tylko nazwa )? Tak sobie wygląda z powodu braku należytej opieki z mojej strony ( czas nadal złośliwie nierozciągliwy ). No niestety, rodzina choruje, sąsiedztwo masowo połamane i wymagające troski a ja mam problem z szybkim przestawieniem się z opiekunki ludzi w opiekunkę ogrodu. Muszę mieć czas na złapanie oddechu w czasie przemiany stanowiskowej. Ech, ten czas pędzący jak wyścigowy bolid! Szczęśliwie koty w dość dobrej formie fizycznej ( o psychicznej lepiej zmilczeć ), pretensje o wybicie pcheł chyba już im przeszły ( przynajmniej mnie się tak wydaje bo nie ma fumkania w moim kierunku ani grożących miauków typu "Ścierrou, ty ścierou, jak mogłaś mnie zakroplić, ścierrrou?!" ). Felicjan smarowany mazidłami powoli dochodzi do siebie, w upalne dni pańcia mocno kombinuję żeby nie wygrzewał się na słoneczku. Znaczy zwabiam potwora do domu wielbioną przez niego surową wołowiną. Taa, alergia Felicjana sporo kosztuje! W dni z miłą ciepłotą Felicjan razem z resztą kotów rezyduje w ogrodzie, wylegując się na goździkach albo innych floksach szydlastych. Urządzam pikniki popołudniami, o ile tylko mam siłę na wywalenie poduszków i pseudokocyko - obrusków.
To takie kradzione chwile, ja i koty na zapuszczonym łonie Alcatrazu. Upał się z nieba leje ale ja świeżutka, bo prosto z chłodnej wody rzucam się na poduchy i pseudokocyk. Miski z lodami i owocami przede mną, gorąca herbata która gasi pragnienie ( taki cud gastronomiczny, gorące na gorące, cóś jak homeopatia ), ozdóbstwa w postaci zawazonowanych kfiotów i rzecz jasna najmilsze towarzystwo w promieniu stu tysięcy kilometrów. Towarzystwo oczywiście rozkłada się tak że ledwie się na pseudokocyk łapię ale szczęśliwie pasikoniki i inna żywina ogrodowa kociambry nęci, tak że z czasem dzielę pseudokocyk najwyżej z dwoma kotami, reszta ma"zajęcia w podgrupach" albo nawet indywidualne ( Lalek uprawia żebractwo u Małgoś - Sąsiadki, skleroza u staruszka pędząca - błyskawicznie zapomina że jadł ). Popołudniami gorąc nie jest już taki gorący, choć nadal duchota. Kupiwszy owoce i dynię na dżemowanie ( oj nie przepadam za dynią, ale owoce drogie a dżemidło trzeba z czegoś zrobić ) jednak nie wiem czy nie pożrę sporej części w stanie naturalnym. Za gorąco, z dżemowaniem poczekam na ochłodzenie. Mam nadzieję że i tym razem Alcatrazowi i kamienicy się upiecze i burza, którą czuję w kościach nas ledwie zahaczy. Nie chciałabym żeby powtórzyły się wczorajsze ekscesy pogodowe, zdecydowanie wolę stopniowo nadchodzące ochłodzenie. U Cio Mary i Ani, wnuczki Małgoś- Sąsiadki burze przerzedziły drzewostan, qrcze piękne, stare drzewa wymiotło! Dodatkowo w ramach dopieszczania Cio Mary ma nieczynny domowy telefon, choć już ma ponownie włączoną energię. No popieściło nas Odzian! Od zachodu widzę napływającą "kordłę" chmur, powietrze stoi - taa, cisza przed burzą.
A teraz o sierpniowym pseudokocyku - obrusku. Zdobyczny jest, stara zasłona Ciotki Elki została wyłudzona. Nie mogłam się oprzeć - prawdziwy polski len z lat siedemdziesiątych XX wieku. Grubo tkany, drukowany w wielkie kfioty. Dzieciństwo się mile przypomina, takowy i w moim domu rodzinnym wisiał przy oknach. Ciotka broniła zasłony jak niepodległości, musiałam ją przekonać nowymi wykrawaczkami do ciast. Nie sądzę żeby koty wiedziały na jakim rarytecie leżakują.
To takie kradzione chwile, ja i koty na zapuszczonym łonie Alcatrazu. Upał się z nieba leje ale ja świeżutka, bo prosto z chłodnej wody rzucam się na poduchy i pseudokocyk. Miski z lodami i owocami przede mną, gorąca herbata która gasi pragnienie ( taki cud gastronomiczny, gorące na gorące, cóś jak homeopatia ), ozdóbstwa w postaci zawazonowanych kfiotów i rzecz jasna najmilsze towarzystwo w promieniu stu tysięcy kilometrów. Towarzystwo oczywiście rozkłada się tak że ledwie się na pseudokocyk łapię ale szczęśliwie pasikoniki i inna żywina ogrodowa kociambry nęci, tak że z czasem dzielę pseudokocyk najwyżej z dwoma kotami, reszta ma"zajęcia w podgrupach" albo nawet indywidualne ( Lalek uprawia żebractwo u Małgoś - Sąsiadki, skleroza u staruszka pędząca - błyskawicznie zapomina że jadł ). Popołudniami gorąc nie jest już taki gorący, choć nadal duchota. Kupiwszy owoce i dynię na dżemowanie ( oj nie przepadam za dynią, ale owoce drogie a dżemidło trzeba z czegoś zrobić ) jednak nie wiem czy nie pożrę sporej części w stanie naturalnym. Za gorąco, z dżemowaniem poczekam na ochłodzenie. Mam nadzieję że i tym razem Alcatrazowi i kamienicy się upiecze i burza, którą czuję w kościach nas ledwie zahaczy. Nie chciałabym żeby powtórzyły się wczorajsze ekscesy pogodowe, zdecydowanie wolę stopniowo nadchodzące ochłodzenie. U Cio Mary i Ani, wnuczki Małgoś- Sąsiadki burze przerzedziły drzewostan, qrcze piękne, stare drzewa wymiotło! Dodatkowo w ramach dopieszczania Cio Mary ma nieczynny domowy telefon, choć już ma ponownie włączoną energię. No popieściło nas Odzian! Od zachodu widzę napływającą "kordłę" chmur, powietrze stoi - taa, cisza przed burzą.
A teraz o sierpniowym pseudokocyku - obrusku. Zdobyczny jest, stara zasłona Ciotki Elki została wyłudzona. Nie mogłam się oprzeć - prawdziwy polski len z lat siedemdziesiątych XX wieku. Grubo tkany, drukowany w wielkie kfioty. Dzieciństwo się mile przypomina, takowy i w moim domu rodzinnym wisiał przy oknach. Ciotka broniła zasłony jak niepodległości, musiałam ją przekonać nowymi wykrawaczkami do ciast. Nie sądzę żeby koty wiedziały na jakim rarytecie leżakują.