Quantcast
Channel: Blog w zasadzie ogrodowy
Viewing all 1482 articles
Browse latest View live

Truskawkowe pola

$
0
0
"Let me take you down,
‘Cause I’m going to Strawberry Fields.
Nothing is real
And nothing to get hung about.
Strawberry Fields forever."


Piosenka z głębokiego dzieciństwa mnie się przypomniała, taka o tajemniczym ogrodzie  zwanym Truskawkowymi Polami, gdzie nic  nie jest realne a czas zabaw  trwa wiecznie. Co prawda tekst ponoć delikatnie sugeruje że można zamknąć oczy i znaleźć się w nim ponownie jak się załaduje w siebie tzw. kwas ale szczęśliwie ten przekaz mnie małoletniej był absolutnie obcy ze względu na niemal zerową znajomość języka angielskiego ( no znałam słówko  come on, które tajemnicza Japonka szeptała niejakiemu  Pierdżordżiemu  w filmie "Cztery Twarze kogoś tam" ). W przeciwieństwie do jednego z marszałków sejmu który LSD łykał, ale ze wstrętem i lewą stroną przełyku, mnie  Truskawkowe Pola mogą jedynie kojarzyć się niewinnie - lato, truskawki, wakacje. Tak mnie się utrwaliło i kwas poza tym owocowym nie jest mi konieczny  do przywoływania dawnych wrażeń. Szczęśliwie! Wszystko było w tym dawnym czasie  "is real", mocne i świeże bo pierwszy raz przeżywane. Też miałam swoje drzewo, swoje z  niego upadki, ucieczki spod czujnego oka rodziców do  zapuszczonego ogrodu w sąsiedztwie w którym owo drzewo rosło  i wyżeranie ze zdziczałych "krzaczków" słodkich truskawek. Ech, truskawki dzieciństwa - Ananasy, Murzynki, prawdziwa dawna Senga Sengana. W czasach truskawek odpornych na wszystko ( niedługo będą odporne na konsumenta - nie da się ich przełknąć bez wstrętu ), przemysłówek przeznaczonych do hurtownianych chłodni, wspomnienie smaku dawnych odmian jest mobilizujące do poszukiwań. Pamiętacie truskawki, które jeszcze nie były czerwone ale już były słodkie? Czasem, na rynku u  "baby" lub "dziadka" uda się jeszcze trafić takie cuda, ale już bardzo rzadko. Ja wychowana na czymś co nazwane  jest kaszëbskô malëna, doceniam takie dobroci.


Rzadko  kiedy uda się  człowiekowi stworzyć coś naprawdę fajnego, takiego bez  zarzutu, żeby  nie było się do czego przyczepić. Truskawka to jest właśnie takie cóś. Powstała żeby zadowolić królewskie podniebienie, we Francji  w XVIII wieku.  Posadzone obok siebie poziomka wirginijska  Fragaria virginiana i poziomka chilijska Fragaria chiloensis  skrzyżowały geny za sprawą botanika  Antoine Duchesne  i powstała truskawka Fragaria x ananassa. Wersalskie ogrody przysłużyły się światu! Ancien régime miał swoje dobre strony, he, he.  Oczywiście  Brytyjczycy pełni obrzydzenia dla  wszystkiego co francuskie czym prędzej zaczęli uprawiać te owoce. W Anglii  wypracowano techniki krzyżowania poziomek, których używa się do dziś. Pan Thomas Andrew Knight jest tym który zasłużył na wszystkie liczące się odznaczenia świata i wdzięczność potomnych, rzecz jasna pospołu  z francuskim botanikiem . Pierwszy raz w sklepach truskawki pojawiły się w Londynie około 1830 r. Były pieruńsko drogie! Dziś truskawki dostępne są za w sumie niewielkie pieniądze ( oczywiście narzekamy na drożyznę ale kto  żre codziennie świeże  truskawki kilogramami ?!  - poza mną  rzecz jasna ).

Teraz o deserkach z truskawkami, które u mnie zamieniają się w tzw. dania główne. Bezczelnie się nimi zażeram w ilościach niepasujących do słowa deser. Jak mam do wyboru klasyczny obiadek albo wariacje na temat  truskawki i laktacja bydła to nie ma bata - truskawki lądują na stole. Albo i nie na stole. Zażeram się nimi w ogrodzie w towarzystwie kotów uważających że  prawo  kota do używania śmietany jest prawem świętym, niezbywalnym i zapisanym w jakiejś oenzetowskej deklaracji. Znaczy wyżeramy te niby deserki masowo. Trzy ulubione to panna cota ( preferowana przez kocie panienki, jak widzicie na zdjęciu obok niemal utopiona w truskawkach ) z musem truskawkowym, Eton mess czyli truskawki z bitą śmietaną i bezą i ukochany  przez moje słowiańskie podniebienie zestaw truskawki z kwaśną śmietaną.  Jak do tego dodać  ódzkie "bułki na truskawkach" do porannej kawy to wychodzi  że jestem truskawkofilem wymagającym konsultacji  z psychiatrą i dietetykiem. No tak, ale prawdziwy sezon truskawkowy nie trwa wiecznie, później pojawią się  owoce tylko wyglądające jak truskawki. Korzystam więc póki się da, chwilo trwaj! Przede mną  radosne robienie dżemu, urodzinowego tortu Cio Mary ( zawsze jest truskawkowy, Babcia Wiktoria taki robiła ) i mrożenie co lepszych owocków. No i oczywiście truskawkowo - śmietanowe obżeranie się z kotami w  Alcatrazie, w mojej zdziczałej wersji Truskawkowych  Pól. For ever!







'Haunted Heart' - iris TB "wyczajony"

$
0
0
Moje serce nie zaznało spokoju odkąd zobaczyłam go w ofercie jednej z zagranicznych szkółek parę lat temu. Jeszcze nie dostał wówczas Wister Medal, miał zaledwie  wyróżnienie na koncie, czułam jednak  że to jest irys wyjątkowy. Wyczaiłam go! Jak się okazało nie tylko ja, strasznie spodobał się Ważce Barashce i oceniającym irysy bródkowe członkom  AIS. Irys w  "nieokreślonych" kolorach, "taki szmatowy", "zdechły", "nic  w nim ładnego" zrobił wielką karierę. Do pełni szczęścia brakuje tylko  Dykes Medal. Nie dziwi mnie to, oprócz  subtelnych kolorów kwiaty tej odmiany posiadają piękny kształt, pofalowanie zarówno  płatków dolnych  jak i płatków kopuły  utrzymuje się nawet w pełnym rozkwicie. To już jest bardzo nowoczesny irys, kwiaty zachowują doskonały kształt przez cały okres kwitnienia, nic tam nie siada, znaczy substancja jest naprawdę  mocna. 'Haunted Heart'  jest takim średniego wzrostu irysem, dorasta do 91 cm. Pęd ma na tyle mocny że na ogół nie wylega, chyba że pogoda jest typu huragan, potem oberwanie chmury a potem jeszcze raz huragan. Kwitnie w środku sezonu irysów TB a że dobrze upącząny jego kwiatami można cieszyć się do końca kwitnienia  wysokich bródek. Teraz metryczka - odmianę zarejestrował Keith Keppel w  2009 roku a od roku 2010 sprzedaje ją jego szkółka . Oile  o  'Limerence' można powiedzieć że jest to irys Blyth'a z Keppelowskimi korzonkami, o tyle o 'Haunted Heart'  można  powiedzieć  że to irys Keppel'a  z korzonkami Blythowskimi.  'Haunted  Heart' powstał tak :  siewka Blyth'a oznaczona  N48-X: ('Royal Sterling' x siewka Keppel'a oznaczona 99-42Y: ('Last Laugh' x 95-49B: ('Électrique' x 'Romantic Evening'))) X siewka Blyth'a oznaczona N213: ('Hello It's Me' x 'Reckless In Denim'). Skomplikowane to było krzyżowanie. Hym... tego... blythowacizna widoczna w kolorycie, kształt kwiatów jest keppelowski, he, he.  Jak wspomniałam nagradzana była ta odmiana solidnie - Honorable Mention 2012, Award of Merit 2014, Wister Medal 2016. Kto wie może będzie i DykesMedal? Tfu, tfu, tfu! - żeby nie zapeszyć.




Alcatraz w czerwcową niedzielę

$
0
0
Troszkę odpoczynku od irysowania  ( tylko na blogim, w realu znaczenie odmian, kolejne plany wysadzkowe, roszady, macanie nasienników SDB i tym podobne radości ), powolutku wchodzimy w czas róż. Niestety w tym roku róże są mocno żarte, byłam solidnie w maju zajęta i przegapiłam czas oprysku truciznami domowymi, po chemię ostrą nie chcę sięgać więc jeszcze trochę potrwa zanim domowizna nabierze mocy i będę mogła podtruć z prawie czystym sumieniem skoczki, niszczylistki i inne tałatajstwo. Na rabatach podwórkowych odliczają się kolejne róże dla  których  Alcatraz nie był zbyt łaskawy. Jak na razie wzrost niezbyt imponujący po  ostrym przycięciu w zeszłym roku ale pojawiły się kfioty. Znaczy róże mają się dobrze i zaakceptowały przeprowadzkę. Cieszę się bardzo z tych  kwitnących w odcieniach ciemnej czerwieni ( choć bardziej  właściwie byłoby to określić jako bardzo ciemny róż, no może  magenta i szkarłat blisko purpury ), jednak już widzę  że   jeden tylko miskant o jasnych liściach to stanowczo za mało żeby róże wyglądały dobrze. Trochę się pocieszam że w porze ich kwitnienia  czadu powinny dawać kolkwicje posadzone w pobliżu. których kwiaty trochę rozjaśnią ten zakątek rabaty. Jeszcze ten kawałek jest taki "niedorobiony", główne  "składniki" siedzą w gruncie ale proporcje pomiędzy nimi to tak nie do końca ustalone.




Taa,  miało być bez irysów bródkowych ale po prostu się nie da. Kłują w oczy te "blythy", "keppele" i  "blacki". W tym roku zakwitły porządnie polskie odmiany - "kilimniki" i  "piątki" co bardzo mnie cieszy bo wreszcie poznałam sporo odmian znanych mi tylko ze zdjęć. W lipcu czeka mnie z bródkami mnóstwo roboty, mam nadzieję że znajdę tyle czasu  żeby ogarnąć zarówno  irysy jaki i Alcatraz. No, w tym drugim wypadku będzie to raczej próba  ogarnięcia, jestem realistką. Oprócz irysów, róż i bodzichów na podwórkowych rabatach zaczął się czas goździków. niziutkie toto a wonieje że nos urywa. No tak, całkiem sporawo u mnie kęp goździkowych a myślę jeszcze o powiększeniu "areału  upraw" ( Pan Andrzejek był na tyle słodki że samodzielnie, bez kierownictwa - wszystkie roślinki  z pogranicza rabaty żyją - usunął kolejną połać darni ). Na przyszopiu stoją w doniczkach przyszli lokatorzy tych nowych terenów do zasiedlania, jednak muszą jeszcze troszkę poczekać bo podwórkowe podłoże wymaga wzmocnienia kompostem. Może w nadchodzącym tygodniu uda mi się uskutecznić obsadzenie nowych ziem. Jednak boję się konkretnych planów bo ostatnio jak cóś uplanuję to dupanda po całości!  Napiszę zatem że mam nadzieję na przyszłotygodniowe sadzenie, ot żeby losu nie kusić.




A co w samym Alcatrazie? Samemu  Alcatrazu to będę musiała poświęcić osobny wpis, rozwija się po swojemu, w innym tempie i w inny sposób niż reszta zielonego wokół mojego domu. Muszę zacząć uważać z funkiami, potężnie się rozrastają a ja nie chcę żeby Alcatraz zamienił się w uprawę japońskiej sałaty. Znaczy mniej funkii a więcej paproci i innych cieniolubów .


 Na zakończenie fotki różnych takich podejrzewanych o szkodnictwo ( szczególnie wkurza mnie ten zdeklarowany szkodnik dewastujący kępę rozplenicy,  wyleguje się też na kwitnących kępach  "poduszkowców" - te niekwitnące teraz, jak np. floksy szydlaste omija i lezie wprost do  goździków! ).


Zahostowanie Alcatrazu

$
0
0
No i zrobiłam sobie problema - zahostowałam Alcatraz. Na szczęście nie po całości! Funkie rośliny miłe i mało wymagalne ale sadzenie ich w bardzo dużej ilości urodzie ogrodu wcale nie służy. Wydawało mi się że jakoś trzymam równowagę i hosty nie zdominują  nasadzeń ale one z każdym rokiem  "nabierają ciała" i zaczynają pchać się natrętnie  przed oczy. Znaczy przesadziłam i muszę wraz z Alcatrazem przejść na odhostowiającą dietę. Żadnej hosty nie wywalę ale jest tak jak czułam w zeszłym roku - koniec z hostowym zakupami, co za dużo to i wieprzek nie zje!  Alcatraz jest naprawdę dużym ogrodem ale host jest w nim już tyle że za jakiś czas bez uzupełnienia nasadzeń innymi roślinami zrobiłby się plantacją japońskiej sałaty. Zdziwko, bo przecież nie mam hostowej kolekcji! Czas na inne   cienioluby o dużych gabarytach. Tradycyjne  grożenie  - rozsadzę moje największe  kokoryczki, postaram się o jeszcze trochę ( trochę to eufemizm - dużo potrzebuję )  czerńców ( najbardziej pasiłyby mi te 'Misty  Blue', ze względu na coolorek liści ), solidnie nawiozę i będę podlewać do upadłego moje rodgersje i tarczownice. No i paproci ciągle mało, niby w zeszłym roku  podosadzałam nówki, podzieliłam stare ale ciągle jest mało paprotnie. Hym... z drugiej strony paprociowe nówki  to invitrzaki z nielicznymi wyjątkami ( Sylwikowe paprotne maleństwa rosną świetnie, przeszły do grupy średniaków ), invitrzaki zanim strzelą w górę jakiś czas się czają. Może lepiej z paprociumowymi zakupami trochę się wstrzymać i obadać jak to z tym przyrastaniem,   bo jak ruszą to będę biadać że Alcatraz zapaprocony.



Hosty  tak się rozpanoszyły że  zaszła potrzeba ratowania jednego z małych kloników palmowych.  'Domaine  de Courson', sport odmiany 'Lady Isobel Barnett', podrósł na tyle że klonik został przykryty liśćmi. Nie ma szans żeby przeżył przy takiej sąsiadce, zadusi go. Szpadelek znaczy w dłoń i ratować klonik choć pora roku niezbyt odpowiednia na przesadzanie drzewek ( cóż, będę namiętnie podlewać, wodociągi miejskie mogą mnie uznać za klienta  kwartału ). Oprócz klonika parę innych roślin rosnących w sąsiedztwie dużych host też nie wygląda odpowiednio. Widać że hosty "ciągną" a te biedaki, mimo odległości dzielącej je od  host mają mniejszą siłę przebicia. W takiej sytuacji lepiej zostawić egoistyczną  hostę jedynie w towarzystwie  wiosennych cebulaczków a rośliny  delikatniejsze posadzić na tyle  od wysysola daleko żeby mogły się pięknie rozwijać. No właśnie, tu jest sedno problemu - hosty z czasem potrzebują naprawdę  duuużo miejsca, przynajmniej te ulubione przeze mnie olbrzymki. Ściśnięcie ich na niewielkiej przestrzeni wraz z innymi roślinami źle się kończy dla innych roślin, dla ogrodu a z czasem może i dla host. Dodam  przy tym że rozmiar przestrzeni odpowiedniej dla host olbrzymek jest sprawą względną - mnie wydawało się że posadziłam rośliny w odpowiednich odległościach od siebie ( metr z solidnym hakiem jak się okazało to nie zawsze  wystarczająca odległość ) . Taa, słówka "wydawało się" opisują moją porażkę ogrodniczą, hosty w Shrekowisku zaledwie w ciągu trzech, czterech sezonów wypełniły sobą miejsce im przeznaczone, a także zaczęły wypełniać te przeznaczone dla innych roślin.



Trochę  "grzeczniejsze" są hosty w okolicach Podskarpka i Zabukszpania ale tyko  trochę! Nie sadziłam tam olbrzymek tylko hostowe średniaki. Niestety też podrosły na tyle że ich bezpośrednim sąsiedztwem stały się iglaki.  Nie jest  to połączenie powalające na kolana, tak to litościwie określę ( litościwie  bo w końcu to u mnie w ogrodzie, he, he ). No wygląda  bajkowo, znaczy jak z bajek  braci Grimm - chujinka i tajemnicza sałata. Sam cud! Nawet  Ciotka Elka która chujinki darzy wielką estymą a hosty po prostu lubi stwierdziła że jest nie halo z tym połączeniem. Najgorsze że nie bardzo wiem jak z tego wybrnąć, jedyne co mi przyłazi do głowy  to krzew liściasty wciśnięty "na siłę". Rzeczy robione na siłę na ogół kiepsko się kończą więc nie realizuję pomysła. Może powinnam mieć napad ( czyli pomysł w języku pepickim) na jakoweś trawy, turzyce wzniesione albo leśne trawiszcza? Tylko moje doświadczenia z Carex elata w odmianach nie jest najlepsze, oględnie pisząc a i z leśnymi trawkami różnie w Alcatrazie bywało. No nie wiem czy w te trawy brnąć, tym bardziej że przy  iglakach też ich specjalnie nie widzę. Głupio by wyglądały i cóś wątpię żeby dobrze rosły. Tak, tak, Alcatraz ma problemy ogrodu dojrzałego - zbyt dużo solidnie rozrośniętych roślin!



Szczęśliwie na drugim końcu  Alcatrazu hosty występują sporadycznie, więcej tu łąkowych klimatów. Tu też zajdą zmiany ale postaram się utrzymać kwiecistość tego miejsca. Nie wyobrażam sobie żeby  Alcatraz był w całości zielony jaku żaby. Never!


Codziennik - pszczółkizm

$
0
0
Pracuj, pracuj a garb ci sam wyrośnie. Znaczy jak ta pszczółka czy tam inna mrówka pracuję walcząc z ogrodem. Tak,  walczę bo żeby jak to ujmuje  Meg tyko korygować, muszę najpierw zawalczyć. Są chwasty i chwasty, tajemniczy ogród ostów, cud nasadzenia z "mimozy" ( nawłoć jest  zieloną grozą ), łany trawki żubrówki, bujna zieleń atakującego inne rośliny  podagrycznika zamiast wzbudzać we mnie zachwyt tylko doprowadza moje ogrodnicze jestestwo do białej  gorączki. Nie chodzi o to że one "śmią"  być w ogrodzie, chodzi o to że one są bezczelnie ekspansywne! I ja je właśnie walcząc koryguje ( hym, przyznaję się - moim marzeniem jest korekta nawłoci i żubróweczki  do zera ). Z innych "chwastów" robię  pełnoprawne nasadzenia ( na Suchej - Żwirowej krwawnik i ukwap dwupienny pozyskany z  sypialni tramwajów  czy przetacznik ożankowy na Podskarpku ). Z utęsknieniem czekam na debiut lnicy pospolitej. Oczywiście  to co mnie się podobie nie jest tak ekspansywne jak ta zielona bezczelność, paskudnie zarastająca Alcatraz. Tym wrażym roślinnym potworom moje stanowcze nie ( choć  kwitnące podagrycznik i nawłoć są urocze ). Jeśli chodzi o rośliny uznawane tylko przez część ogrodników za chwasty to w tym roku czeka mnie wielkie mnożenie moich bodziszków. Bodziszki wylezą z Alcatrazu na podwórko, znaczy w większej ilości wylezą. Nie znaczy że wywalę je z Alcatrazu, noł, noł, noł! Alcatraz tylko podzieli się bodziowym dobrem z podwórkiem. Po mojemu  to bodzie  niemal zawsze wyglądają dobrze i w przeciwieństwie do takich jałowców na  przykład, pasują do mnóstwa roślin. Bodzie po całości!





Trochę się porobiło z różami, pędy niektórych odmian mocno porosły. Będę musiała zainwestować w  więcej prętów "z żelastwa" niż sądziłam. Nie ma zmiłuj bo krzewy różane pokładają się po innych roślinach i  niespecjalnie wyglądają. Wiem że pędy różane odpowiednio się przygina żeby miały więcej kwiatów ale u mnie robi się różany gąszcz i jeszcze trochę a róże "w poziomie" będą walczyły o światło. Po kwitnieniu muszę ostro potraktować sekatorem moje róże alba i niektóre  galijki, czas na solidne odmłodzenie krzewów ( jeszcze nie ostatni dzwonek ale na pewno przedostatni ).



Przerwa w zaleganiach ogrodowych, fotki poniżej  to z ostatniego naprawdę ciepłego dnia, w którym koty wylegiwały się na piknikowym obrusku. Obecnie zaleganie odbywa się na  wewnętrznych parapetach, łóżkowych poduchach, zajętej najpierw podstępem a potem siłą ( chamstwo  Felicjana jest wręcz nieuwierzalne ) desce do prasowania. Przychodzi do nas kolejny koci stołownik, który już zdążył zrobić się wybredny ( "widziałem wątróbkę" ) i nocą jeże odwiedzają moją podokienną różankę ( dochodzą mnie  te ich "pijackie" odgłosy ). Oczywiście koci  jeżofil szaleje razem z nimi więc zza okna słyszę  dźwięki jak z nocnej dżungli.  Dobrze że choć nietoperki są bezgłośne ( no tak ale  ich ciche loty wzbudzają głośny koci aplauz ). Cóż, Alcatraz  prowadzi bujne życie nocne, szumne i dźwięczne że się tak wypiszę. Za to w dzień z odgłosów  "naturalnych" jeno ptocy i jak ładna pogoda to brzęczenie owadów, jakby ciszej jest. A może po prostu w wyciszonym nocą mieście głos przyrody przytłumiony  miejskim, dziennym  gwarem jest lepiej słyszany. Gdy tramwaje idą spać budzą się stworzenia tajemnicze czyli "dzieci nocy". Tak nawiasem pisząc czy jeż może się kojarzyć wampirycznie?



A w ogóle to obchodzimy urodziny Cio Mary. Prezenta  naszykowane ( dopieszczamy dziecko małoletnie szczęśliwie  ciągle obecne w jestestwie Cio Mary ), żarło również, teraz jeszcze koty  tylko wierszyk okolicznościowy powinny wyklepać, znaczy wymiauczeć . W związku ze świętem Cio Mary i robieniem tortu postanowiłam odpuścić sobie mycie podłóg, wystarczy że Pan Andrzejek bohatersko skosił trawsko na podwórku co wg. mnie załatwia moje problemy  z podłożem wszelkim. Podłogi poczekają, znam lepsze sposoby spędzenia czasu niż szorowanie upieprzonych  przez koty podłóg. Będę  dalej  jak ta pszczółka, znaczy lenić się będę.  W końcu truteń też pszczółka!




'Modry Trn' - iris TB "niezbędny"

$
0
0
To  jest irys z tych które zawsze się przydadzą. Uroda kwiatu nie leży w falbankach czy też pięknej budowie, 'Modry Trn' przyciąga wzrok śliczną barwą i tym że jego  pędy  rosną wysoko, chyba najwyżej z wszystkich irysów bródkowych  w moim ogrodzie. Kolor kwiatów tej odmiany jest z tych powszechnie  kojarzonych z irysowymi kwiatami - prawdziwy jasny błękit lekko szarzejący wraz z wykwitaniem kwiatu , tylko nieco ciemniejszy lawendowy zadmuch po  bródką powoduje że kwiat nie jest prosty  do bólu. No i bródka, która u tej odmiany jest prześliczna, prawdziwie  kosmiczna i w ogóle szałowa. Posadzony z tyłu rabaty, mnożony jest przeze mnie solidnie żeby większą kępą oczy kłuć,  'Modry Trn' robi za tzw. dobre towarzystwo dla odmian o bardziej skomplikowanym kształcie kwiatów czy układzie barw. To jest odmiana nie tyle straszliwie efektowna co po prostu niezbędna, he, he. No mus żeby 'Modry Trn' w oddali błękitnie majaczył. Teraz metryczka - odmianę zarejestrował w roku 2002 Zdenek Seidl ale dopiero od 2010 roku jest rozprowadzana przez szkółkę  Kosatce. Odmiana powstała w wyniku krzyżowania - 'Thornbird' x 'Sky Hooks'. Wg. hybrydyzera dorasta do 95 cm wysokości ale u mnie buja w okolicach  120 cm ( na wszystkich stanowiskach na których rosła ta odmiana jej wzrost był zawsze olbrzymi ). Kwitnienie zaczyna pod koniec środka sezonu irysów TB. Kwitnie do końca sezonu, ciesząc oczy pięknym odcieniem błękitu. Świetny, bardzo elegancki self.



Różanka - jak ugryźć temat

$
0
0
Ludzie od  dawien dawna tworzą ogrody z róż, traktując te rośliny jako wyjątkowe. Te wszystkie rozaria historyczne, miejsca pielgrzymek różankowych liczą sobie niekiedy ze dwieście lat z hakiem. Wiadomo róża w roli głównej, czasem bez statystów, sam miód  na serce kolekcjonera. Jak to różankowanie klasyczne się przekłada na nasadzenia różane we współczesnych ogrodach? Nijak. Popularność krzewów różanych w oczy nie kłuje specjalnie, do  popularności nasadzeń chujinkowo - tujkowych różom daleko. Po pierwsze - róża nie jest "całoroczna" ( znaczy są w roku miesiące gdzie  prezentuje tylko nagie paciory ), po drugie nie jest "bezobsługowa" ( tuje też nie są ale mit rośliny bezobsługowej z nimi związany  trwa ), po trzecie - "na różach trzeba się znać" ( a najlepiej nie znać się na niczym bo uzbzdurało się ludziskom że ignorancja  zwalnia ze wszystkiego, co zresztą może się skończyć zwolnieniem ludzisków z  życia w ogóle  ). No tak, uporczywe próby zamienienia ogrodów strefy umiarkowanej w tajgopodobną przestrzeń prędzej czy później skończą się smutno, prawda jest okrutna - zawsze przeżynamy z przyrodą ( tak, tak, i Ty zostaniesz kompostem albo  popiołkiem a Pustynia  Błędowska zarasta ). Może więc zacząć  tak sadzić bardziej zgodnie z tym co porasta sobie wokół. Taa, wiem,  wiele pospolitych roślin to archeofity ale nasza prapuszcza to też nie był wyłącznie bór. Liściastość w niej występowała nader obficie  a nie tajga po całości! Czas wrócić do roślin posiadających liście. No a róża krzew wdzięczny, kwiatami pięknymi kwitnący i jeszcze  zapach niekiedy otrzymujemy w bonusie. Warto zaryzykować i zapuścić sobie w ogrodzie.



I teraz mamy problema - jak ugryźć różankę? Klasyka w stylu róża i  bukszpany a może ogród bylinowy z różami tonącymi w morzu innych roślin? A jak się nam  łąka marzy i "naturalizm" daleko posunięty? Uff! Metody na zakładanie ogrodów są dwie - podoba nam się roślina i dostosowujemy do niej cały ogród ( rzecz kłopotliwa, często kosztowna i jeszcze częściej  kończąca się klęską estetyczną bo gusta człowieka się zmieniają a wieczny ogród instant to nie ogród tylko jego zarys - ogród  dojrzewa jak sery i wino ), wymyślamy sobie typ ogrodu jaki nam się marzy ( mierzmy siły na zamiary )  i dostosowujemy do tego ogrodowego  typu rośliny. Różanki niby ogrody specyficzne ale też dwiema metodami powstają, choć  częściej się zdarza że ta pierwsza czyli róże  wszelakie i wszystko do  nich dostosowane stoi u podstaw budowania ogrodu. No tak, ale to jest różanka w stanie "czystym" czyli  ogród kolekcjonerski, często nudny   niezrozumiały  dla ludzi  bez różanej pasji. Różanki o ile nie są ogrodami stricte kolekcjonerskimi nie powinny być moim zdaniem "czystymi" różankami. Towarzystwo bylin, roślin jednorocznych, pnączy, innych krzewów a nawet traw jest jak najbardziej pożądane. Musimy bowiem pamiętać że róże nawet jeżeli powtarzają kwitnienie mają w trakcie sezonu  bezkwietne dni a niekiedy nawet tygodnie a róże kwitnące raz kwitną długo i niezwykle spektakularnie ale później, aż do jesieni to tylko zieleń liści smętna jak u żaby.



A z jakimi roślinami róże  łączyć? Na pewno nie z rododendronami jak to się kiedyś  wydawało  Agatku, róże  mają inne wymagania glebowe niż azalie i rododendrony. Lubią też słoneczko i dobrze rosną w półcieniu ale w cienistych miejscach tak lubianych przez rodki, róże marnieją.  No a inne krzewy?  O ile zachowamy odpowiednią odległość a krzaczkowy sąsiad nie ma zbyt ekspansywnego systemu korzeniowego to jak najbardziej. Miłośnicy klasyki różanej i ogrodów w  stylu francuskim mogą wykorzystywać do woli bukszpany i cisy. Mniej ortodoksyjnie mogą docenić na ten przykład czerwonolistne berberysy. Sadząc róże w towarzystwie innych roślin pamiętajmy że nasz krzaczek może docelowo  być krzewiastym potworem. Na ogół nie dzieje się  to w ciągu roku czy dwóch ale po trzech latach zamiast roślinki o grzecznych pędach bujających w okolicy metra na rabacie obudzi się różany demon produkujący pędy ponad trzymetrowej wysokości. No i co wtedy z tymi naszymi cud nasadzeniami towarzyszącymi? Zatem zanim kupicie różę skuszeni widokiem jej kwiatów, starannie przeprowadźcie wywiad ze sprzedającym lub doczytajcie w knigach, prasie, necie jaka ta przez was  wybrana róża naprawdę będzie. Zwróćcie też uwagę do jakiej grupy róż należy - co innego posadzić  jakąś rugosę i  zapomnieć o trudach uprawy  a co innego  chuchać  na mieszańca herbatniego. Zakup świadomy oszczędzi wielu nieciekawych niespodziewanek w przyszłości.

Jak  już coś o waszej róży wiecie i dobraliście ( lub  nie )  jej  towarzystwo krzewiaste czas pomyśleć o bylinach. Angielska klasyka to wciskanie we wszelkie nasadzenia z różami w roli  głównej bodziszków łąkowych i bodziszków mieszańcowych ze sporym  udziałem genów łąkowego. Bodziszki przy różach się po prostu sprawdzają, przycięte po kwitnieniu czasem zakwitają ponownie. A jeżeli nawet nie kwitną to  ich koronkowe liście dobrze wyglądają  przy różanych krzewach. Świetnie też w pobliżu róż radzą sobie czyśćce, właściwie to wszelakie. Dobrze rośnie zarówno Stachys grandiflora"w odmianach" jak i czyściec wełnisty  ( kiedyś Stachys byzantina teraz  Stachys lanata ). Z mniej znanych czyśców można dodać różom do towarzystwa czyściec prosty Stachys recta albo Stachys  ( i tu mam zagwozdkę czy on officinalis czy monieri ) 'Hummelo'. Całkiem nieźle przy różach radzą sobie szałwie od Salvia nemorosa począwszy na Salvia verticillata  skończywszy oraz przywrotniki ( łączenie róż angielskich z bodziszkiem mieszańcowym i przywrotnikiem miękkim Alchemilla mollis widziałam w różance w Rosemoor ). Odpowiednim towarzystwem będą też powojniki, zarówno te bylinowe jak i płożaki vel wspinacze. Rośliny dwuletnie sadzone przy różach to najczęściej naparstnice Digitalis purpurea i firletki wieńcoweLychnis coronaria. Czasem można spotkać nasadzenia z dzwonkami ogrodowymi Campanula medium. Rośliny jednoroczne to raczej kwestia eksperymentów, w tym wypadku sadzimy "na oko" i albo  nasadzenie się sprawdzi albo stworzymy paskudność. Jednak z czym byśmy tych róż nie sadzili to musimy pamiętać że róże w różance grają rolę główną, inne rośliny towarzyszą Jej Różaności a nie dominują w nasadzeniu. Inaczej różanka przestaje być różanką a staje się ogrodem z krzewami różanymi.





Tak po prawdzie to jakby prawie kolekcjonerską  różankę mam tylko pod oknami ( a i to już niedługo, ale o tym poniżej ), reszta nasadzeń z różami nie kwalifikuje się do bycia różanką. Owszem krzewów różanych jest całkiem sporo ale ne przytłaczają swym różaństwem innych roślin. Szczerze pisząc taki sposób sadzenia róż by nie dominowały w nasadzeniach  bardziej  mi pasi niż różanka z niewielkim udziałem bylin.  No nie ma zmiłuj, jestem byliniarą i prędzej czy  później nasadzenia z  innych niż byliny roślin uzupełniam ulubionym tworzywem ogrodowym. Duch prawdziwego  kolekcjonerstwa w przypadku róż nie opętał mnie tak jak przy irysach bródkowych, co moim zdaniem wychodzi ogrodowi na dobre. Zarośla różane  i  łany irysów bródkowych po całości to recepta na ogrodową nudę. Może nie jest tak tragicznie jak w wypadku chujinko - tujkizmu ale jest raczej  średnio miło dla oka poza porą kwitnienia  irysów i róż. Moje nasadzenia z róż na Suchej -  Żwirowej to jednak niewielka część zieleniny tonąca w morzu bylin i traw ( w wypadku tych ostatnich to takie mniejsze morze, cóś jak ten Bałtyk ). Wygląda to ciekawiej niż to co do tej pory rosło u mnie pod oknem więc postanowiłam nieco moją prawie kolekcjonerską różankę odróżankować. Nie, nie, niczego nie zamierzam wysadzać, nic z tych rzeczy. Po prostu pod oknem  oprócz róż, kretyńsko dosadzonych lilii  i lawendy ( jeszcze jedna "nieśmiertelna" towarzyszka róż ) i w sumie niewielkiej ilości bylin będą rosły  byliny w masie  i większej różnorodności . Różanka i tak zachowa swoje różaństwo bo to krzewy róż na tej rabacie dominują i z powodu braku miejsca za wielkiej ilości bylin nie wcisnę.

Oczywiście na dzień dobry dosadziłam irysy bródkowe ( do tych które już tam rosły, bo irysów nigdy za dużo, he, he, he ). No tak, ale tego się po mnie chyba można było spodziewać. Irysy kwitną razem tylko z różami majowymi, na szczęście, bo kwitnienie ozdobnych  bródek i róż "bardziej cywilizowanych" niż majówki to byłoby coś więcej niż dwa grzybki w barszcz. Królowa jest jedna,  nie znosi konkurencji a irysy bródkowe to nie są tzw. skromne  kwiatki. Mam całkiem spory zagonek jesiennych astrów czyli marcinków, wystarczy je tylko ładne grupami w kolejne miejsca przy krzewach posadzić tak by tworzyły tło dla jesiennego kwitnienia róż angielskich. Przydałoby się przemyśleć jeszcze trochę kwestię jakiejś miłej trawy, coś nie bardzo widzę ją  pod moim oknem. Do przemyślenia też różankowa klasyka - może się nawet skuszę i  pojadę bukszpanem w okolicach austinek żeby zimozieloność pod oknem sobie zapewnić ( a wtedy trawy dosadziłabym do majówek i  irysów rosnących nieco dalej od moich okien ). Szczęśliwie "niższe piętra" czyli to co rośnie przed różami mam za to od dawna ułożone - szałwia lekarska "w odmianach", szałwia okółkowa, czyśćce i bodzie ( he, he, he - tyż klasyka ), może  żurawki które bardziej mi paszą do czyśćców niż śliczny skądinąd  przywrotnik miękki. Żurawki rzecz jasna mało krzykliwe czyli zero hitów sezonu i gwiazd stoisk centrów ogrodniczych. Rzecz jasna goździki i rzecz jasna macierzanka. Ta ostatnia to chyba nasadzenie parterowe tuż przy  chodniku, zamiast trawska które  nieustannie trzeba kosić. Tak sobie ugryzę temat różanki w moim ogrodzie, jak wyjdzie zobaczymy. To moje ogrodowanie to seria prób, Wam wypisuję jak się tu  klasycznie różankuje ale u siebie w ogrodzie przeprowadzam nieustające eksperymenty. Nuda ne grozi!



Rozmyślania ogrodowe na koniec wiosny i początek lata

$
0
0
"To co mam, mam czasem ochotę zaorać, zmienić, zrobić od nowa. Tylko jak? Jak bym to od nowa? Tworzę liczne wersje, aż przypomina mi się początek peselu, mija mi i pozostaję przy tym, co jest." - to z wpisu Gajki Wierzba mamowa . Mój  boszsz... to nie tylko ja tak mam. Gaja to jeszcze siada na rączkach i czeka jak jej przejdzie a ja cóś tam rozpoczynam i w połowie utykam bo koncepcja się zmieniła, bo starych roślin  żal ( cinżko przesadzić dojrzałe drzewo ), bo sił nie starcza a dzwonek dyżurny dzwoni  a ja tu muszę być czujna jak koń w straży ogniowej lub ORMO - wiec na wakacjach w DDR. Ech, życie za krótkie, ogród za duży, czas cóś sfilcowany!

Przypominam sobie te wszystkie moje  koncepcje - takie podwórko na ten przykład miało być zaiglaczone, zakrzewione i w ogóle małorobotne. Taa, Pan Andrzejek ostatnio zaćwierkał że musimy bardziej  pokochać  barwinek ( cholera wie jak, już go kochamy na zabój ) bo inaczej  to on padnie ( Pan Andrzej nie barwinek, ma w końcu facet inne łobowiązki a ja się tu jeszcze z ogrodem przymilam ), ja zaraz po nim kończyną  grzebnę i na plecki  się przewrócę ze sztywnymi łapami w górze a sąsiadka  Gienia zagrzewająca nas do boju zachrypnie a następnie zaniemówi na amen. Tylko Małgoś - Sąsiadka i Ciotka Elka zostaną na placu boju bez szwanku ( kierownictwo nadzoru  jest mniej męczliwe ). No i gdzie te podwórkowe iglaki po całości? Kuźwa, byliniarstwo ze mnie wylazło i aż pod różankę podokienną ciągnie się pas bylinowy! A miało być tak pięknie, prosto  do ogarnięcia i w ogóle nieabsorbująco. Jednak nie pasiło bo już zaiglaczony podwórka fragmencik uświadomił mi że nie chcę czegoś takiego "koło siebie". Czym prędzej dosadziłam tam irgi, derenie i brzozy, monotonia iglacza działała przygnębiająco. Mogłam rozsądnie resztę podwórka zakrzewić, jednak jak można zrezygnować z dobrych warunków do uprawy bródek? Nie można! A teraz jest Sucha  - Żwirowa i podpielanie.






A Alcatraz?  O rany ile tu koncepcji ogrodu było wypróbowywanych. Ogród taki ogród siaki a po każdym  pamiątka w charakterze trwałego nasadzenia. Fragmentarycznie  budowany jest dziś okrutnym patchworkiem w którym funkie sąsiadują z małymi iglaczkami i azalkami japońskimi ( to dopiero są "klimaty japońskie", normalnie strach się bać ), peonie rosną z paprociami a wszystko to pochłaniają łany żubrówki i tego ścierwa którego nazwę  pragnę zapomnieć. Ech, a miało być tak cool! Bardziej się teraz Alcatraz przydaje jako rezerwuar roślin przesadzanych na podwórko i miejsce wypasu kotów. Usiłuję alcatrazowy "pierdolnik" jakoś tam połączyć w jedną całość, nadać mu charakter ale on zamiast przemyślanej kompozycji nadal prezentuje tzw. pamiętnik zrywów czyli ślady mojego ogrodowego dojrzewania. Niektóre  rzeczy są po prostu nie do naprawienia bez spychacza i  siekiery a jakoś nie  wyobrażam sobie siebie ogrodującej przy pomocy takich narządków ( ludziów bym też do takiej roboty nie wynajęła, żal mi roślin i miejsc dających możliwości - dużych krzewów, podrośniętych drzewek, dziurwy oczkowodnej.






Cóż więc robić? Wytrwale uprawiać zielone i dążyć do jakiejś harmonii nasadzeń, dokonywanej  z pomocą roślin znoszących dzielenie, przesadzanie w kółko i tym podobne radości. Kochane byliny pracochłonneście ale  w moim ogrodzie jednak niezastąpione. Drzewa  - dżewa, krzaczki - sraczki ale to byliny tworzą  mój Alcatraz, swoją urodą i masą łagodzą błędy projektowe, zmiękczają twarde okrucieństwo niektórych nasadzeń. Czy bylinowanie  namiętne i nieopanowane to błąd w sztuce? W końcu sił mi na opanowanie ogrodu nie stanie, bo ogród  bylinowy ma swoje wymagania. No cóż, jak już nie dam rady to  będę raz do roku kosić wszystko po całości, sianko zbierać i szlus. Tyrawnika  z rolki  i  białego żwyrka nie zapuszczę. Wolę  mieszkać w zarośniętym ogrodzie niż w czyściutkiej przestrzeni, co prawda niby bezkleszczowej ale też bezpszczelej, bezmotylej,  beztrzmielowej. Takie miejsce byłoby  po prostu beztabazellowe, nie moje, obce! Co ja bym więc zrobiła gdyby przyszło mi zakładać na nowo  Alcatraz. Wszystko byłoby inaczej i dokładnie tak samo. Praca z żywym tworzywem zawsze zaskakuje a własnej natury ( byliniarstwo ) nie oszukam. Zostaje mi kiwanie głową ze zrozumieniem i łagodna akceptacja siebie i ogroda. Jest jak jest ale zaraz będzie inaczej. Cieszę się bo tyle jeszcze mogę  zmienić by zachować constans. Na ten  przykład na zdjątku poniżej Okularia i Szpagetka w posiadaniu przyszłej Macierzankowni. Żadna trawa z wyjątkiem ostnic nie da rady na tej pustyni natomiast macierzaki wszelakie będą szczęśliwe że takie cud stanowisko podłapały. Za brzozami jest miejsce na  dwa cisy z tych rosnących w szerz. To "niebiewskie" widoczne za kamulcem to wór popiołu z drewna , dobra rzecz do odkwaszania gleby. Macierzanki będę potrzebowała multum, Alcatraz szczęśliwie nastarczy. Jak dobrze  pójdzie to za rok tej porze koty będą wylegiwały się w macierzance ( one uwielbiają kwitnące kępy, zaleganie w kępie niekwitnącej się nie liczy ).



Kocie adwentury a odreagowywanie przeze mnie stresów

$
0
0
Wianki, świętojanki i inne takie. W Skandynawii bal jeszcze większy niż u nas, tradycja bardziej żywa czyli mają noc użycia, że się tak wypiszę. U nas upalnie i oczekujemy weekendowego szkółkingu, znaczy też z Mamelonem użyjemy w czas Midsommar. Felicjan już użył napędzając  mi niezłego stracha. Nasz kotek wziął był się i udał do siedziby Rudego na  mistrzowski pojedynek w klasie ciężko zgredliwej, spory to kawałek i przejście przez fabryczny podjazd po którym krążą tiry. Wyszedł bladym świtkiem wrócił za piętnaście ósma wieczorem  jakby lekko wystraszony ( Rudy zostawił na Felicjanie wizytówkę w postaci podrapek, głód doskwierał, cheerleaderki zostały w domu ). No nerwy miałam i tłukłam talerze. Zupełnie jakbym słuchała naszej młodej sąsiadki opowiadającej o swoich nerwach z powodu chłopaka mającego lekki problem ze zrozumieniem że tzw. życie domowe ma specyficzne wymagania ( znaczy od czasu do czasu trzeba cóś naprawić na ten przykład ). Taa, opowiastki o  samcach. Mogę pokiwać  głową ze zrozumieniem i  zaćwierkać "Mój kot też nie jest empatyczny, nie angażuje się odpowiednio w sprawy domu i ma spory problem z byciem dojrzałym".  He, he, he,  ulubiony kobiecy temat - wychowywanie samców. Praca syzyfowa  czego najlepszym dowodem jest nasz nieugięty medycznie Tatuś, który kombinuje z "wolnościom osobistom" nie  tylko w Dniu Tatusiów. Felicjan mimo pozbawienia klejnotów nadal ma w sobie tą samczą zadziorność, nieliczenie się z innymi  ( pańcia oczy wypłakiwała a on balował ), egotyzm ekstremalny. To bardzo zły kot jest!



A wcale taki być nie musi. Taki Laluś to czysta słodycz,  żadna tam mdła lukrecja, po prostu landrynek  mamusi! Grzeczność, uważność, czułe  pomrukiwania,  nieczęsto upór i upierdliwość - kot niemal doskonały. Ten koci anioł rzadko kiedy grzeszy ciężko, jego grzeszki są lżejszego kalibru - podjadanie półlegalne, próby podsikiwania ale nie takie podstępne  bo zapowiadane rykiem ( Lali czuje czasem przemożną potrzebę by  oznaczać ulubione leżanko  Felicjana, psie łóżeczko w szkocką kratę które przypadło Felicjanowi w udziale kiedy Mamelonowe gwiazdeczki otrzymały nową superleżankę ), usiłowanie wywalania innych kotów z wózka z którego sam od dawna nie korzysta ( bo się nie mieści ). Przy Felicjanowych grzychach ciężkich te drobne grzeszunie Lalentego w zasadzie się nie liczą.  A Laluś też przecież samczyk i to taki który mimo tego że posiada jeden kieł nadal potrafi  pogonić Rudego gdy ten bezczelnie pcha się na parapet wewnętrzny naszego najwłaśniejszego domu. Są zatem na tym świecie miłe i ułożone samczyki, których samcze cechy nie wywołują nerwów, he, he, he. Takie samczyki jak się bawią z innymi kotami to  nie chlają do krwi, nie drapią jak oszalałe i w ogóle nie zachowują się jak ten cretino  Felicjan, który każde podgryzanie traktuje serio ( wszystkie trzy dziewczynki uwielbiają bawić się z Lalkiem, a jak już kiedyś pisałam  z Felicjanem "bawi się"  jedynie Sztaflik, która moim zdaniem ma jakieś problema z  "tożsamością pciową" ).

Okularia też miała swoje  przeżycia, może nie była  to trauma typu stres pourazowy i  sześciotygodniowa terapia kawiorem ale strachu się kota najadła. Otóż  Okularii wyszło bokiem zakradanie się do srok, sześć "ptaszków" ją otoczyło i zaczęły wojowniczo na nią naskakiwać. Okularia się rozdarła okrutnie, znaczy została nie tyle emitentką rozdzierających "serce matki"  miauków co syreną alarmową  ( po  "kociemu" to było "Ratunku, bandyci napadli, alarm, alarm!" ) i sąsiedztwo ze mną  na czele wyskoczyło z domowych pieleszy kotę ratować. Sroki wcale tak łatwo nie chciały odpuścić, dopiero  naprawdę bezpośrednia bliskość człowieka spowodowała że  odfrunęły ( znaczy wycofały się na z góry upatrzone pozycji na robinii vel akacji ). Okularia schowała się w domu i z parapetu wewnętrznego burczała w kierunku obsroczonego drzewa. Na dwór  wyszła dopiero po południu, w towarzystwie całego stada udała się pod robinię i tam prowokująca darła sznupę i przechadzała się wolniutko w tę i nazad   bijąc ogonem jak ten śnieżny panter. Normalnie zwyciężczyni niepokonana a te przedpołudniowe historie to jakiś inny, strachliwy kotek, taki który się  głupich gołąbków boi. Obserwując z kuchennego okna tę pardę zwycięstwa taki mi się brzydko zachciało usłyszeć srocze skrzeczenia, złośliwa małpa ze mnie wylazła. Szans  na to skrzeczenie jednak nie było żadnych, sroki przed całym stadem czują zdrowy respekt. Jak najbardziej słusznie!



No a czarnule? Niby były grzeczne, żadnych wypraw w nieznane, napadań na bitne ptoszki, ryków z ogrodu oznaczających bijatykę. Za to popisały się przy synu Małgoś - Sąsiadki, który bardzo sobie ceni tzw. psie ułożenie. Za kotami specjalnie nie przepada ( mamy z Małgoś - Sąsiadką podejrzenia że ich się trochę boi ) za to one za nim i owszem. Tym razem czarnule postanowiły mu pokazać jak pięknie robią fikołki na stole jego mamy  a potem go  uświadamiały  że za takie występy należy się nagroda. Wzrok facia był pełen grozy, potem potępienia a jeszcze później niedowierzania że za taką niesubordynację jest usiłowanie wyłudzenia. Oczywiście on był hard a one coraz milsze, sytuacja z tych zaczynających się ocierać o kocie ocierki i salwowanie się "obcieranego"  ucieczką. Musiałam zgarnąć towarzystwo  z tych gościnnych występów ( koty rzecz jasna nie uważały że występują gościnnie, wszak wszystkie miejsca gdzie często przebywają są ich ) i świecić oczami za brak wychowania bestii.
Ech, kocie stado i te ich osobowości, układy i występy.



Przez te wstydy, nerwy i bicie talerzy uruchomił mi się  zakupoholizm. Niby poszłam talerze oglądać a wróciłam z cud miseczką i uroczą filiżanką z pszczółką. Taa, wszystko to wina kotów a najbardziej  Felicjana i tej jego eskapady. Wszystkie kocie ekscesy odbijają się  domowych rachunkach. Kupuję sobie "nagrodę pocieszenia", stresy jakoś mnie opuszczają kiedy zajęta jestem wybieraniem czegoś miłego choć niekoniecznie potrzebnego. Jak  Felicjan nie zacznie pracować nad  charakterem to zabublę dom! I nie ma że to ja powinnam pracować nad swoim, niech się cholerny koci samiec stara!

Dzisiejszy wpis ilustruję świetnymi pracami Tetsuo Takahary , "kociego Rembrandta".


Po szkółkingu ekstremalnym

$
0
0
Oj, jesteśmy ostatnio  cóś  z Mamelonem starorurzaste. Sławencjusz uległ naszym prośbom i urządził niedzielny szkółking, parę szkółek łódzkich  i podłódzkich zaliczyłyśmy ( z przerwą obiadową na obiadek domowy ) i padłyśmy.  No zgroza, w ogóle kataklizm dziejowy, apokalipsa i transmisyja z radyja - określenia klęsk wszelkich przez mózg przechodzą. Po prostu cielska nasze wrednie odmawiają posłuszeństwa i przy w sumie nie tak wielkim  a przyjemnym wysiłku jakim są roślinne zakupy,  nie chcą  współpracować z rześkim jeszcze duchem. Cielsko które zawodzi człowieka jest tzw. doświadczeniem granicznym, czyżby prawdziwa starość u proga?! Jak tak to ja się nie zgadzam i wnoszę zażalenie - tryb życia trybem życia, te nadliczbowe kilogramy to i owszem niepotrzebne ale kto do cholery taką pogodę zarządził?! Dziarski dwudziestolatek może paść od tych zabaw Zwierzchności z temperaturą i ciśnieniem! Kretyńskiej huśtawce pogodowej moje stanowcze nie i proszę traktować ten  fragment jako wpis w niebiańskiej książce skarg i  zażaleń! Co prawda przypomina mi się skecz o wiadomej książce z Dudka,  genialnie opowiadany przez Jana Kobuszewskiego ale ciśnienie od czasu do czasu warto z siebie spuścić,  tak dla zdrowia, bez nadziei na rzetelne rozpatrzenie sprawy.




No a co zostało  wyszkółkigowane?  Mnóstwo dobra wszelakiego, krzewy, byliny, paprociumy i trawy - właściwie każda część  Alcatrazu i podwórka dostała nowego zielonego lokatora. Wreszcie  dorwałam się do ostnic - z Szewczykowa przyjechała ostnica powabna czyli Stipa pulcherrima, którą czym prędzej  "zainstalowałam" na Suchej - Żwirowej. Pięć sztuk przywlokłam i zastanawiam się czy nie za mało.  No ale nawet jak za mało to macierzanki wołały że czas najwyższy je sadzić na podwórku a ja nie jestem księżną Mamonii czy hrabiną Dolarolandii żebym mogła sobie pozwolić na zakup wszystkich roślin potrzebnych do obsadzenia rabat. Znaczy dokupiłam trochę macierzanek, takich które do tej pory nie występowały w Alcatrazie ( który licznymi macierzankowymi  kępami zasilił podwórko ) i radośnie rozpoczęłam budowanie  Macierzankowni. Oczywiście plany planami a  w Macierzankowni już pojawiły się goździki kropkowane - gatunek i  odmiana 'Leuchtfunk' lub 'Brilliant', te odmiany są dla mnie tak  podobne że  nie odróżniam która jest która.  Chciałabym  odtworzyć jeszcze rosnącą niegdyś w Alcatrazie odmianę 'Arcitc Fire', biel kwiatów zawsze dobrze robiła moim nasadzeniom. Potem dosadziłam jeszcze co nieco  inszości wytrzymałych na skwar i suszę i nagle Macierzankownia  przestała być nasadzeniem niemal wyłącznie macierzankowym. Cóż,  nie mam ja melodii do upraw monokulturalnych, nawet ukochane  bródki muszą mieć u mnie towarzycho złożone z innych gatunków.




 Na Suchą - Żwirową przyjechały ze szkółkingu żeleźniak Phlomis taurica i mikołajek alpejski Eryngium alpinum 'Superbum', zatrwian szerokolistny Limonium latifolium oczywiście w większej niż jedna doniczka ilości ( bo co to jest jedna mikołajkowa doniczka ), jednak poważne szaleństwo zaczęło  się  przy czyśćcach. Zrobiło mnie się i jeszcze Mamelona zaraziłam. 'Hummelo' w ilości hurtowej ( rósł w Alcatrazie ale zdecydowanie więcej mi tej rośliny potrzeba ),  czyściec lekarski Stachys officinalis'Pink Cotton Candy', czyściec wielkokwiatowy Stachys grandiflora 'Macrantha', Stachys pradica. No wyraźnie mnie czyśćci, he, he.  W ramach dopieszczania nasadzeń z tyłu Suchej - Żwirowej ( która w tym miejscu nie  jest już tak sucha ) pojawił się przetacznikowiec  wirginijski Veronicastrum virginicum'Album'. W tym wypadku też czuję że cóś za mało tej zieleniny u mnie rośnie. Przetacznikowce nie są tak popularne jak na to zasługują,  o wiele większą karierę  robią na naszych rabatach przetaczniki kwitnące latem ( u mnie też ich sporo). Pewnie to kwestia intensywniejszych kolorków kwiatów - chabrowe "niebiewskości", indyjskie  różyki, karrrrminy wygrywają ze spokojniejszymi kolorami kwiatów przetacznikowców.  Wysoki wzrost też nie jest atutem rośliny - nasi ogrodnicy to lubią kwiaty nad którymi mogą się pochylić, taka specyfika rodzimego ogrodnictwa, he, he. No a przetacznikowce bujają na wysokość głowy rosłego faceta i jak tu na taką bylinę patrzeć z góry?




A co dostał Alcatraz? Alcatraz dostał paprocie, nerecznice czyli wypełniacze.  Nerecznica mocna Dryopteris affinis - gatunek i odmiana 'Pinderi'. Wysokie, wytrzymałe, mało wymagające i długo trzymające frondy. Hardcory do półcienia, niepozwalające Alcatrazowi zamienić się w uprawę giboshi, japońskiej sałaty. Przywiozłam też  Dryopteris wallichiana, pochodzącą z himalajskich lasów paproć dorastającą w dobrych warunkach do naprawdę dużych rozmiarów. Po mojemu jest architektoniczna, wielce ozdobna i mało wymagalna - roślina w sam raz do dużego ogrodu aspirującego do leśnych klimatów. Kolejna paproć to nerecznica szerokolistna Dryopteris dilatata'Lepidota Crispa Cristata', mniej  dla mnie urodna niż nerecznice mocne ale w Alcatrazie jej nieco barokowy  pokrój się przyda. No i oczywiście nie mogło się obejść  bez czerwonozawijek, dwa egzemplarze Dryopteris erythrosora 'Brilliance' siedzą już w gruncie, chyba jestem czerwonozwijkowo uzależnioną.




Krzewy są trzy - wszystkie podwórkowe. Jaśminowiec 'Belle Etoile'  jak najbardziej zasługujący na miejsce w ogrodzie i nieco kontrowersyjne róże florystyczne ( ale ponoć dobrze dające radę w gruncie ) 'Lovley Green'.  To jest ta różyczka z fotki obok. Róża ma kfioty w kolorze pizdacjowym ( prawie tak uroczy jak   kolor "pożyczkowy" Ewinej wełenki domowo  farbowanej ). Jak jej się będzie  wiodło w Różance zobaczymy, na pewno pierwszą zimę spędzi solidnie okopczykowana. Będę za nią mocno trzymać kciuki bo jest bardzo urodna, w taki nienachalny sposób
W mijającym tygodniu usiłowałam wszystkie te szkółkingowe  łupy  posadzić. Pogoda jest jaka jest więc ciężko mi  idzie to sadzenie ( po południu za gorąco, wieczorem kumory  chlają ). Jutro ponoć ma  zacząć się ochładzać. Jest nadzieja że będzie można trochę popracować w ogrodzie nie czując się jak na polu bawełny w Alabamie. Wyczekuję bo uwielbiam przymierzać doniczki, he, he, a potem wgapiać się w sadzonki i wyobrażać sobie jak będą wyglądały gdy osiągną dojrzały rozmiar. Oczywiście będzie wielkie otrzepywanie korzonków, rośliny z Szewczykowa są  "glebowe", reszta była sadzona w tym cholernym substracie, który sprawdza się przy pędzeniu roślin ale ogrodnikowi może sprawić przykrą niespodziankę ( zwłaszcza jeżeli ten ogrodnik nie uznaje ciągłego latania z konewką czy zabaw z wężem ogrodowym ).  Na fotkach dziś  Sucha - Żwirowa ( jeszcze bez nowych nasadzeń ) i gwiazdy  Różanki. Fotki z Alcatrazu będą w lipcu.


Alcatraz zacieniony - początek lipca

$
0
0
Alcatraz wygląda okrutnie "po całości" i znośnie fragmentami ( niewielkimi ), które są "podpielone" i obsadzone cieniolubami. Podpielenie jest zresztą niedokładne bo przeprowadzane z doskoku, w związku z tym na zdjęciach widzicie ogród żyjący po swojemu, z siewkami nie zawsze pożądanych przeze mnie roślin. Na szczęście jest też całkiem sporo siewek roślin pożądanych i dobrze bo nie jest rzeczą  prostą i tanią obsadzić dość duży ogród jakim jest Alcatraz. No i  przy tym sianiu się miodunek, brunner czy fiołków zawsze może trafić się roślina tak urodna że godna będzie nazwy odmiany. Na niektóre siewki więc  chucham i dmucham, licząc na to że w przyszłości wyprodukują coś interesującego a kto wie czy i niepowalającego. Oczywiście mogą  trafiać się i brzydale, taki samosiew to zawsze loteria ( he, he, he,  zawsze ciągnęło mnie do zielonych stolików, teraz uprawiam hazardowo zielone ogrody ). Niestety nic nie sieje się tak jak rośliny za którymi nie przepadam, nerw mam gdy widzę nowe, czarujące kępy nawłoci czy wesolutko zielone sadzoneczki podagrycznika. Złe się wtedy we mnie  budzi,  Roundup zalewa mi mózg i czuję  że jeszcze chwila  i wylezie ze  mnie Chemiczny Ali. Oddycham wolniej, zamykam ślepia i cedzę do siebie "To tylko roślina - nie jest to oprawca zwierząt czy ludzi, nie polityk, nie urzędnik o ilorazie inteligencji niższym niż ma przeciętny obywatel, tylko zwyczajna roślina!". Po jakiejś minucie ochota na bycie glancystą ( wicie rozumicie - ogródki na glanc ) mi przechodzi i wracam do pięknie nieuporządkowanego realu wolna od chęci masowego mordu roślin i przy okazji jeszcze paru innych stworzeń obrywających rykoszetem.




Przyglądam się nieco uważniej moim paprociom, w tym roku wiele z nich zaczyna wyglądać po paprociowemu. Frondy są wreszcie takie jak być powinny, u niektórych gatunków  i odmian dochodzenie "do siebie właściwej" ( używam  formy żeńskiej boć to paproć ) trwało parę lat. No cóż, urok  hodowli tkankowej - rośliny tak uprawiane są  dostępne dla rzeszy ogrodników ale ilość odbija się na jakości,  roślina  z in vitro potrzebuje więcej czasu żeby dojrzale wyglądać. Rzecz jasna wśród  paproci są gatunki które Alcatraz  hołubi i takie z którymi złośliwie odmawia współpracy. Ku mojemu wielkiemu żalowi paprocią której Alcatraz  nie lubi jest "Okanumka"  czyli wietlica uszkowata Athyrium otophorum var. okanum. Mam podejrzenia że  gleba mojego ogrodu jest dla niej zbyt ciężka. Sadzę ją w różnych miejscach w nadziei że wreszcie trafię i będzie wielkie och! Jak na razie nie trafiłam i jest wielkie łeee ale jestem  ogrodnikiem upartym i zaprawionym w zielonych bojach, łatwo się nie poddam. Wymyśliłam sobie przegnanie trawska z byłego Ciepłego Monstrum i tam w klimatach iglaczo - brzozowych zainstalowanie  wybrednej  "Okanumki" . Hym, nie wiem kiedy dam radę wykonać umyślone nasadzenie, mam od cholery innej ogrodowej roboty o mniej przyjemnych  codziennych obowiązkach ledwie wspominając ( brrr... aż się otrząsam na  zestawienie słów  ogród i obowiązek ). Szczęśliwie istnieją paprociowe samograje, taka nagroda paprotnego  pocieszenia rosnąca bezproblemowo nawet na niespecjalnie ciekawym stanowisku.  Wietlica 'Ocean Fury'  ( na zdjątku powyżej  ) robi u mnie za pocieszycielkę strapionych, twarda z niej sztuka.





No a jak tam z kfiotami w tym zacienionym Alcatrazie? Nijak, ogród cienisty wielkie kwitnienie przeżywa  wiosną, przed rozwojem liści drzew. Taka jego fizjologia, że tak rzecz ujmę. Nie znaczy że nic nie kwitnie ale to raczej w miejscach półcienistych. W nieco głębszym cieniu  rozwijają się teraz kwiaty świecznicy sercolistnej ( kiedyś to się zwało Cimicifuga cordifolia teraz pewnie jest
Actaea cordifolia albo jakoś tak podobnie ) a za magnolką na byłym Landrynie kwitną jarzmianki Astrantia major ( na zdjątku powyżej chamski gatunek, lubię go najbardziej bo ma jasne kwiaty ). Po przeciwnej stronie ogrodu nadal pojawiają się kwiaty powojników bylinowych  Clematis integrifolia i kwiaty rutewek ( chmury kwiatków  rutewki 'Elin' bujają tak wysoko że  głowa żadnego faceta nie ma szans znaleźć się na takim poziomie  - koniecznie w tym roku muszę rozsadzić tę rutewkę, marzy mi się ona  na Landrynie ). Niedługo pojawią się  kwiaty tojadu lisiego i śliczne małe kwiaty anemonopsisów. No i dzięki Wielkiemu Ogrodowemu za dzwonki, pociechę serca!
Ot i tyle o zacienionym Alcatrazie. A teraz z czystym sumieniem, wolna od obowiązków ( z  wyjątkiem  jednego - nieustannego zabawiania kotów ) udaję się do ogrodu.

Refleksyje samochodowe na temat "Środowisko atakuje"

$
0
0
"Co się polepszy to się popieprzy" - jak to leciało w kabareciku co to latał. Tak cóś teraz pasuje to do mojego bytowania, ledwie zamknę jeden front walki z losem to otwiera się następny. Oczywiście jako stara wiarusa ( no co, jak może być ministra to może być i wiarusa ) łatwo  przeciwnościom losu się nie daję i rzucam podstępnie siły na tyły wroga. Ciągle mam nadzieję że troszki losu dokopie (  rzecz jasna chciałabym mu spuścić solidny wpierdziel ale to raczej bez szans ). Oczywiście są jaśniejsze punkty żywota i ich się trzymam. Koty zdrowe, ja właściwie też, finansowo nie jest pięknie ale bywało gorzej ( dach na kamienicy za darmo się nie zrobi, niestety ), z ludźmi  żyję bardzo dobrze ( bliskie grono ) dobrze ( sąsiedztwo dalsze ) oraz poprawnie ( przypadkowi turyści, że tak ich nazwę ). Czasu jest tylko mało na to cobym chciała robić i jak się okazuje wcale nie dużo  na robienie tego do czego się poczuwam,  głównie dlatego  że niepomiernie dużo czasu zabierają mi  tzw. dojazdy. No ponarzekawszy sobie i od razu mi lepiej, wentylek i wywalenie  żalu dobrze mi  robi od czasu do czasu na jestestwo.








Co w ogrodzie to już wiecie, spuszczony z oka żyje swoim tajemniczym życiem. W nocy odgłosy dżungli i wracania na czworakach po libacji ( jeże ), w dzień bzyczenie, ptasie śpiewy  i  chrapanie kotów. Zieloność zarasta co się da i co się nie da, deszczyło solidnie więc jest bujnie. Co wysłuchane w samochodzie dojazdowym to nie wiecie  ale zaraz Wam napiszę. Sprawa sąsiedzko - ogrodowa była niedawno na tapecie - dwa koty wyżarły rybki z oczka wodnego  i straż miejska wzięła  się  poczuła i przywaliła mandat właścicielowi kotów. Pomijam kwestię kompetencji straży, pomijam kwestię budowania ogrodzeń, pilnowania pupili i ponoszenia odpowiedzialności za ich wyczyny ( bo  te dwie ostatnie kwestie są oczywiste - za sprawki źwierzontek odpowiada  opiekun i nie ma zmiłuj, rybki majo być odkupione, guana posprzątane a podrapane drzwi zrekompensowane malowaniem  lub  pieniężnie a stworzenia pod tytułem  dzieci winny  być pouczone że  jap majo więcej nie drzeć, he, he, he  ) to zaintrygowało mnie jedno - co zrobiłaby straż miejska gdyby okazało się  że  rybki z oczka wodnego wyżarły dzikie koty lub też coraz częściej migrujące do miast dzikie stworzenia?  Komu przywaliliby mandat?  Nie znam do końca sprawy z Wrocka, być może złapano sprawców  lub sprawczynie na gorącym uczynku ( i od takich spraw są  sądy cywilne choć o wiele lepsze jest dogadanie się z sąsiadami i zabezpieczenie działek odpowiednimi  ogrodzeniami ).

 W kwestii  ogrodzeń  też nie ma zmiłuj,  zabezpieczyć się solidnie winien  ten kto zabezpieczeń swojej własności  potrzebuje,  np. właściciele tzw. groźnych ras psów ale też ludzie nie tolerujący obcych zwierząt lub zwierząt w ogóle w swoim najbliższym otoczeniu. Ci ostatni to choćby dlatego że podkopujące się psy czy przełażące nad niskim dla nich ogrodzeniem  koty to pryszcz - zawsze można właściciela dorwać , natomiast dziczyzna potrafi atakować spod ziemi lub z powietrza i jeżeli człowiek nie chce latać jak ten Pawlak i wrzeszczeć  "Precz z mojego nieba" to powinien wybudować  sobie nad działką wolierę i dodatkowo rozpiąć na niej moskitierę bo pozwać nie za bardzo ma kogo.  Ludziom wydaje  się że posiadanie kawałka ziemi wyłącza ów kawałek z środowiska. To głupota, nie da się tego inaczej nazwać. Posiadanie ziemi ma swoje ograniczenia, nie tylko prawne ale takie wynikające  z materii posiadania. Takie posiadanie kawałka  przestrzeni, mam tu na myśli działki pod zabudowę mieszkalną, to coś innego niż tylko posiadanie rzeczy, dlatego ustawodawcy w wielu państwach wprowadzają liczne ograniczenia związane z  posiadaniem takowych gruntów ( tak, tak, nawet w Hameryce są takowe ). U nas prawo regulujące kwestię związane z tego typu posiadaniem jest nieprecyzyjne i pomijające wiele istotnych kwestii ( choćby słynne  emisje o które toczy się tak wiele sąsiedzkich sporów ).

W skutek tego w społeczeństwie pokutuje  pogląd że ziemia jest moja i najmojejsza i jak  będę chciała lub chciał to schlos sobie wystawię, dżewa wytnę a żywinę wszelką wybiję do  nogi jak tylko wlezie mi w szkodę. Otóż  tak nie jest, nawet w Polszcze, kraju ustawodawczego bajzlu. A dlaczego o tej manii "posiadactwa" piszę? Nie, nie, to nie wpisik z  pozycji pańcio -  kocierzastej, na kotonach świat zwierząt się nie kończy - nawet jak wszystkie sąsiedzkie koty będą karnie w domu godzinki śpiewały to nikt nie zagwarantuje posiadaczowi oczka wodnego że jego rybkami nie poczęstuje się inna żywina. Ha, może nawet będzie to żywina chroniona ( już widzę  to odszkodowanie z Szyszkoministerstwa )! Nie można oczekiwać że pszczoły miodne znikną  bo część ludzkiej populacji jest uczulona na ich jad, że  ptaki nie będą śpiewać o świcie , że kleszcze zostaną weganami  a bakterie i wirusy przestaną się w nas  namnażać z jednej strony dając nam   możliwość  życia a z drugiej strony niosąc zagrożenie jego kresem. Jedyne  czego można oczekiwać to tego że ludzie choć trochę zmądrzeją i będą wiedzieli że powinni się zabezpieczać przed groźnymi dla nich stronami natury i że na ten przykład w mniejszym stopniu  pomoże uniknąć skutków użądlenia skasowanie ula u sąsiada niż dawka adrenaliny w lodówce, bo nikt nie wyczyści z pszczół miodnych całej  okolicy dla bezpieczeństwa osoby która  żąda aby  chronili ją inni bo sama nie potrafi się zabezpieczyć. Od dawien dawna ludzie hodowali pszczoły a problem zrobił się niedawno, znaczy ktoś i to nie pszczelarz nadużywa tu prawa do ochrony własności. O murarkach tu w ogóle nie wspominam bo większość naszego społeczeństwa nawet nie wie co to za zwierz ( na wszelki wypadek wrzask podnosi się na widok wszelkiego owadziego fruwactwa i żąda ubicia ) . Jakieś pół wieku temu problemem wydawała się  hodowla pszczół w terenie mocno zurbanizowanym ale powoli odchodzi się na świecie od modelu zakazu ( i  tak nikt pasiek wielkich w miastach nie zakłada ), bo jak się okazało  niespecjalnie przekładało to się na zmniejszenie zagrożeń.W powstałą niszę wleźli inni, nieraz tacy z groźniejszym jadem.



 Kleszcze to ta sama śpiewka - w centrum miasta na trawniczku sobie czyhają i czy w związku z tym należy w miastach zlikwidować trawniczki?  Borelia i inne świństwa straszna rzecz  ( ale, tralalala, sporo chorób odkleszczowych się  "nie przyjmuje" o ile organizm jest na tyle silny by je zwalczyć   ), czy w związku z tym społeczeństwo ma w ogóle zrezygnować z zieleni wokół domostw? Bo część populacji jest słaba ( często gęsto w skutek stylu życia ) i wymaga dla siebie ochrony. A co z  resztą ludzi? Może wywalić wszelką zieleń bo alergicy cierpią z powodu pyłków? Najlepiej zażądać  żeby sąsiad rośliny przestał uprawiać. Jeszcze czego! Jak się ma problem ze sobą to pretensje do Zwierzchności Najwyższej a nie do sąsiadów! Zagrożeń nie wyeliminuje żadne sądowe postanowienie tylko zdrowy rozsądek nakazujący zacząć proces zabezpieczania się przed onymi od samej czy samego siebie. Tak, tak, piszę to ja,  mająca dwie alergiczne siostry i dwie przyjaciółki z tą przypadłością  a i sama  siąpająca nosem i roniąca łzy w czas kwitnienia topoli i zdrowo bojąca się pszczół i os. W dodatku ofiara przestępczego wyżarcia rybek z oczka wodnego przez mojego kota  Wiktorka ( kto wie  czy niewspomaganego przez kocie sąsiedztwo czy też dzikawą żywinę ).

Jak twierdził Konfucjusz mamy w sobie potencjał zmiany samych siebie ale jak widać cóś uwielbiamy nie robić z niego użytku ( chyba przymusić ustawowo by trzeba dokształcania ustawicznego  jak już ta obecna fala fascynacji głupotą minie ). Usiłujemy za to zmieniać to co nas otacza, najczęściej z opłakanym dla nas skutkiem. Czasem wydaje mi się że  jakieś 75% ludzkiej głupoty wynika z inercji, lenistwa umysłu posuniętego do granic eliminacji gatunku.  Reszta to tzw. szalone pomysły, twórcze działania godne nagrody Darwina.   Ten pierwszy rodzaj głupoty wydaje mi się groźniejszy bo  jest powszechny, sama  u siebie zauważam niekiedy symptomy brzydko wyglądające, he, he, he. Eliminacja tzw. biernej  głupoty jest chyba jedyną szansą ludzkości na dłuższe trwanie, przy tak rozrośniętej populacji ( z głupoty )  pławienie się w takim stanie głupocizmu po prostu nam zagraża.  Nic nie jest tak groźne i zabójcze  dla naszego gatunku jak my sami. Żadnym pocieszaniem nie jest dla mnie fakt że idioci zejdą z tego świata pierwsi. Takie to mnie refleksyje naszły podczas słuchania samochodowego radiowej  historii napadu na oczko wodne.
Dzisiejszy wpis miały ilustrować fotki owadziego życia w Alcatrazie, niestety focenie ostatnio  odbywa się na chybcika. No cóż nigdy nie byłam dobrą focistką a cykanie pospieszne nie wpływa dodatnio na jakość fotek. Wyszły mi dwa średnie ( mniej niż  średnie ) zdjątka żywiny i szlus.  No to wkleiłam fotki na których jest podwórko z Alcatrazem - w końcu moje środowisko najbliższe, he, he.







Sucha - Żwirowa a spójność ogrodowa

$
0
0

Zastanawiawszy się ostatnio nad swoim ogrodem w kontekście zapodanego przez Meg zagadnienia  spójność, która bierze się z pomysłu na ogród  i oczywiście wylazło mi  że nadmiar pomysłów jest dla  ogrodu prawie tak szkodliwy jak ich brak ( na szczęście prawie robi  różnicę, he, he, he,  choć nie jest ona znacząca ). Tak sobie popatrzywszy po swoich rabatach i doszedłszy do wniosku  że co tu  ćwierkać o spójności ogrodu jak rabaty są   od Sasa do Lasa. Taka  Sucha - Żwirowa da się określić krótko - preria śródziemnomorska, he, he. Szałwie lekarskie solidnie architektoniczne, lawendy  co to nie są celowo sadzone w wielkich grupach ( boję się żeby przy  plantacji irysów bródkowych nie wyrosła  mi plantacja lawendy ), łany czyśćca bizantyńskiego, perowskie a do tego rozchodniki , marcinki, jeżówki, podejrzane rozarium na obrzeżach rabaty, morze traw i łup - lilie orienpety. Taa, preria jak się patrzy.  Jest nawet ukłon w stronę naturalizmu, rozsiewające się krwawniki które najzwyczajniej w świecie  mi się podobają. Totalny misz - masz, nijak to się ma to śródziemnomorskich ogrodów i nijak  do preriowych nasadzeń. Dziada z babą brakuje ale za to w tle zwodniczo majaczą iglaki a w samym centrum irysowiska przycupnął mały  ambrowiec ( tam jest taki wilgniejszy kawalątek gleby i zacisznie, w sam  raz radość dla ambrowca i rozpacz  dla spójności  rabaty ). No cudnie, he, he, he!







Pocieszająco  sobie pitulę że przełamuję schematy, czasem to pomaga przy oglądzie osobistych ogrodniczych dokonań ale nie zawsze. I tak sobie rośnie ta moja  Sucha - Żwirowa patchworkowa ( potworkowa ) wpisując się  w kontekst łódzkiego eklektyzmu. Rabata eklektyczna, w sam raz pasząca do klimatu ziemi obiecanej, he, he, he.  No, dorobiwszy ideolo do skrzeczącej rzeczywistości. Sucha - Żwirowa rzecz jasna nadal bez żwiru bo na dachu przyszedł czas na kominy, czapeczki,  "oblachowania"  i tym podobne wymysły mody dachowej. Grunt że rabacisko  szumną nazwę ma i grunt przepuszczalny i po całości nie jest porośnięte przez nawłoć i dziewannę ( dziewanny lubię, na nawłoć jestem wkurzona - podstępna francowatość - po całości to nie lubię żadnych roślin, nawet bródek ukochanych ). Oczywiście rabata  nigdy nie będzie skończona, zresztą uważam że  pojęcie "rabata ukończona" to oksymoron. Rabaty są zawsze wstępnie obsadzone, albo ciągle  nad nimi pracuje ogrodnik albo natura. Rabatowa nirwana, constans i w ogóle absolutna nasadzeniowa doskonałość to tylko chwilka w ogrodowaniu (  i nie tylko w ogrodowaniu ), mija jak wszystko na tym świecie ku satysfakcji wyznawców przemijania i zmartwieniu tych którzy chcą by chwila trwała wiecznie.








A teraz tak do konkretów - największym ( moim zdaniem ) problemem Alcatrazu i  podwórka jest  nienasycony apetyt ogrodniczki na nowe rośliny. Co ja tu będę ściemniać - ilość roślin przetestowanych w moim ogrodzie jest zatrważająca. Na Madagaskar i do Kenii na długie foto safari mogłabym zapodróżować za kasę, którą w ciągu lat wydałam na rośliny. Tak, tak! Oczywiście sporo z kupowanych  zielsk  pożegnało się z ogrodem, cóż miałam złudzenia na temat niektórych magnolek, rodków ( Alcatraz ), santoliny, acaeny ( z tego złudzenia nie chce mi się otrząsnąć ) i nowozelandzkich traw ( podwórko ). Przykro ale tak jak każdy lekarz ma swój mały cmentarzyk  pacjentów tak każdy ogrodnik ma swój własny kompostownik pełen roślinek "którym nie poszło". Ogród nie salonik, roślina nie  konsolka czy tam inny fotelik, które co najwyżej uzłośliwić się mogą w sposób przystający przedmiotom martwym. Roślina jako żywe jest o wiele bardziej nieprzewidywalna, nie sposób jej ustawić tak do końca  zgodnie z naszym widzimisię (  o czym dobrze wiedzą wszyscy przycinający klasycznie prowadzone ogrody ). Ech, dużo by pisać o tym co człowiekowi  się ogrodowo wydaje i o przebudzeniach i powrotach do realu. Ja na razie zamiast acaen na Suchej - Żwirowej  "w parterze" rosną kolorowe rozchodniki, santoliny zastąpiły krwawniki a egzotyczne ostnice ( bye, bye,  Stipa lessingiana i Stipa gigantea ) swojscy przedstawiciele rodzaju.





Na Suchej - Żwirowej kwitną kwiaty o prostej budowie, nie posadziłam tu żadnych wiktoriańskich ogrodowych  piękności ( jedynie kwiaty róż mają więcej niż jeden okółek płatków ), dzięki temu grządka bzyczy  i motyli się od  samego rana do późnych godzin wieczornych. To owadzie życie przyciąga życie ptasie i kocie, a kocie życie przyciąga moje  ( ostatnio była interwencja w sprawie białego gołębia - przeżył ). Oglądając  kocie zdjęcia  ( Laluś i  seksowna Okularia ) doszłam do wniosku że moje ohydne płyty podwórkowe to nie jest najgorsza opcja podłoża koło rabaty, w sumie paszą do fabrycznych klimatów. Zawsze to lepsze niż polbruk a inwazja roślin ( starannie wyselekcjonowanych ) i przybranie kotami  ( uwielbiajo się na płytach  wygrzewać ) pozwoli mi znieść szarą ohydę. A w ogóle to muszę przesadzić nie najmądrzej posadzone na Suchej  Żwirowej drzewa, też mi  ze zdjęć to przesadzanie wyszło. Ot i tyle na dzień dzisiejszy o mojej mało spójnej rabacie wpisanej w industrialny kontekst.




'Sherbet Bomb' - irys TB "nadprogramowy"

$
0
0
Dostałam  go jako bonus wraz z "australijskim transportem" . Przede wszystkim widać że to nowa introdukcja, płatki dolne ustawione w poziomie ( nie jest to typ budowy preferowany  przez Barrego ), kolory subtelne choć nie da się w żaden sposób określić ich jako pastelowe, piękne pofalowanie płatków. Oczywiście kwiat jeszcze nie prezentuje się tak jak powinien, w końcu kłącze  siedzi w  glebie dopiero  od kwietnia i to kwietnia zimniejszego niż zazwyczaj. Myślę że dopiero za dwa lata ten irys pokaże wszystkie atuty, w przyszłym roku zapewne będzie pauza  w kwitnieniu jak to z irysami sprowadzanymi wiosenną porą z Australii bywa.Teraz metryczka - odmianę zarejestrował Barry Blyth w roku 2014, w sezonie 2015/2016 została wprowadzona do sprzedaży przez szkółkę Tempo Two. Genealogia jest z tych "królewskich", lista przodków dłuuuga - (T196-1: (R85-Y: 'Alpine Harmony' x 'Adoree')) x R41-1: (P157-1: (N275-1: (L280-1: (G75-A: (E99-1: (B132-2: 'Holiday Lover' x 'Love Comes') x 'Bygone Era') x (E158-2: (B202-1: 'Affaire' x (Z55-3: (X108-2 x X108-10: 'Chocolate Vanilla' sibs)) x (B164-1: 'Chocolate Vanilla' x 'Electrique'))) x (G63-G: 'Mandarin Morning' sib)) X (L133-1: 'I’m Dreaming' sib) x (L115-B: 'Shiver Of Gold' sib) x (O228-4: 'I’m Dreaming' sib x 'Platinum Class' sib)) X 'Infatuate'). To sib. to oznaczenie siostrzanych siewek odmian. 'Sherbet Bomb'  jest odmianą wcześnie kwitnącą, dorasta do 86 cm wysokości. U mnie będzie robił za wytrawnego  gościa przy tej słodziźnie 'Keeping Up Appearances'.


'Jealous Guy' - irys TB "późno blythowski"

$
0
0
Tym razem zacznę od metryczki. Odmiana 'Jealous Guy' została zarejestrowana w roku 2009 przez  Blyth'a. Do handlu wprowadzona w roku 2011 Osiąga wysokośc 94 cm, kwitnienie zaczyna w środku sezonu i kwitnie aż do jego końca. Krzyżowanie w wyniku którego powstała wyglądało następująco - siewka oznaczona O258-2: ( 'Puff the Magic' x siewka oznaczona L169-2: ( siewka oznaczona J230-2: ( 'Enjoy the Party' x 'Kathleen Kay Nelson') x 'Calling')) X ( 'Apricot Already' x ( 'Terracotta Bay' x 'Mango Daiquiri')). No bardzo, bardzo skomplikowane to było. Jak to ze współczesnymi bródkami bywa. W roku 2014 odmiana otrzymała Honorable Mention. Mam już podobnego pięknisia na rabacie - 'Coffee Trader' tego samego hybrydyzera. Jednak 'Jealous Guy' to jakby rozwinięcie zabawy kolorami kwiatów 'Coffee Trader'. Nowsza odmiana  Blyth'a to "podkręcenie" tego co  w kwiatach 'Coffee Trader' jest subtelnie stonowane - 'Jealous Guy' ma bardziej nasycone kolory, większą i bardziej jaskrawą bródkę ( taa,  "tango beards" ), bogatszy kształt kwiatów. To jest  późny Blyth, tak to określam. Nie wiem która z tych dwóch odmian jest bliższa memu sercu, obie są w tym typie który tygrysy lubią najbardziej. Myślę że jak trochę się rozrosną i będą solidniej kwitły to upatrzę  faworyta który zachwyca "w masie".




'Lawendowa Amfora' - irys TB '"przeprowadzkowy"

$
0
0
Ależ to biedne  kłącze napodróżowało się po Alcatrazie i podwórku.  Parę lat mam  tego iryska  w ogrodzie a zaliczył więcej stanowisk niż zasiedziali weterani rabat. Kłącze nie chorowało, nie papranie się i zgnilizna były powodem nieustannych przeprowadzek, po prostu nie umiałam się zdecydować jakie ta odmiana powinna mieć sąsiedztwo. Kwitnie późno więc nie jest wcale bardzo prosto znaleźć jej odpowiedniego towarzysza, do którego pasuje dość bogata forma kwiatu. Przyznam też  że nie do końca byłam pewna koloru, netowe fotki często przekłamują barwy ( ten coolorek z fotki obok jest najbardziej  zbliżony do  barwy płatków w realu ). Kolor  żywcem oglądany czyni ten self nader pożądanym, to rzeczywiście jest lawendowy odcień błękitu, nie do przegapienia. Do tego trójkolorowa bródka i barokowe  wykończenie płatków. Dużo atrakcji jak na jeden irysowy kwiat,  na szczęście wszystko to jest dobrze zbalansowane - 'Lawendowa Amfora'  nie ma  w sobie nic z "papagaja", żadnej nachalności krzykliwej walącej po oczach. Po prostu elegancki self z urozmaiceniami. Teraz metryczka - odmianę zarejestrował Zbigniew  Kilimnik w roku 2008, od 2015 roku  odmiana jest dostępna w handlu. Powstała w wyniku krzyżowania 'Song Of Angels' X 'Grecian Skies'. Dorasta do 89 cm wysokości, kwitnie w połowie sezonu ( u mnie zakwitła pod koniec środka sezonu, dość późno ).



Zielono mi i cieniście

$
0
0


Powolutku zbieram się do przesadzania i  dzielenia roślin w Alcatrazie. Muszę zrobić porządek z kokoryczkami, miodunkami i brunnerami. Po czerwcowo - lipcowym kwitnieniu muszę się też zabrać za dzielenie rutewek ( koniecznie rozsadzić  'Elin' która buja na wysokości ponad dwóch metrów i której kępy chcę wykorzystać w różnych częściach Alcatrazu ). Nie ma zmiłuj,  po raz enty muszę popracować z funkiami - sporo odmian wymaga nowych stanowisk, na których będą mogły zaprezentować się  z jak najlepszej strony. Szpadel w dłoń i przesadzać póki  leją ciepłe deszcze. Mobilizować się choć tzw. warunki atmosferyczne nie są optymalne  dla Jej  Tłustości ( siebie mam na myśli ). Do przesadzenia natychmiastowego kwalifikują się 'Sum Of Substance' ( chyba padnę wraz  ze szpadelkiem ), 'Hippodrome' której niemal nie widać spod krzaka kaliny japońskiej,  niby mała  ale zażyta 'Love Pat', 'Gulf Stream' która rośnie wstecz i 'Spartacus' który dzielnie pokazuje tylko dwa kły z którymi zawitał do Alcatrazu. Do dzielenia natomiat kwalifikuje się wspomniana  'Sum Of Substance' i  przesadzona w zeszłym roku 'Lady Isobell  Barnett' ( wiem, powinnam solidniej dziabnąć ją już w zeszłym sezonie ale tak sobie wyglądała więc nie chciałam do przesadzania dodawać następnego stresu pod  tytułem dzielenie - no to teraz mam! ).



Oczywiście samymi hostami cienistego  ogrodu  obsadzić się nie da ( to znaczy da się ale to już nie będzie ogród tylko plantacja ) więc po raz kolejny w tym roku sprowadziłam do Alcatrazu trochę paproci. Nawet na języcznik 'Angustifolia' się skusiłam ( w liczbie sztuk dwie bo jeden egzemplarz już u mnie rośnie i ma się całkiem całkiem - języczniki nie różnią się tak bardzo od bylin, najlepiej wyglądają w grupie ). Oprócz tego  trafił nam  się z  Mamelonem prezent od Sławencjusza, który nie wiedzieć czemu postanowił kupić nam solidnego paprociuma do podziałki. Sławencjuszowy Dryopteris atrata to tzw. sadzoneczka  słuszna, pół rabaty się nią obskoczy, he, he. Paproć jest fajna,  taka z lekko błyszczącymi liśćmi. Azjatka rzecz jasna ale  z tych bardziej wytrzymałych. Dorasta do 70 - 80 cm wysokości, posadzę  gdzieś w okolicach czerwonozawijek ( zamierzam wysadzić hosty spod   Podskubanej i na ich miejsce posadzić nerecznice - sosna i hosty nie przypadły sobie do gustu ). Przywiozłam z Szewczykowa też paprocie "ogrodowe", 'Ocean Fury' jest z tych bezproblemowych, zaliczam ją do tzw. wypełniaczy awaryjnych czyli takich hardcorowych paproci które sadzę tam gdzie paproć by się przydała ale  większość paprociumów nie chce rosnąć (  inną taką twardzielką jest 'Lady In Red', niby powinna rosnąć w wilgotnej glebie, w głębokim cieniu a w Alcatrazie daje radę wszędzie ).



Przy okazji  wizyty w Szewczykowie naszłam nową dla mnie roślinę na półcieniste stanowiska - Leucospectrum japonicum'Golden Angel'. Złocistość liści mnie skusiła, cóś  co nie jest funkią a złoci się w cieniu  półcieniu zawsze pożądane. Trochę  muszę o chwaściku poczytać ale wstępnie mi się wydaje że cóś z jasnotą ma wspólnego.Ciekawe jak będzie z mrozoodpornością ( no tak, kto nie testuje ten nadal będzie nieświadomy - znaczy trzeba zaryzykować.


Codziennik - czas jak rzeka ( górska )

$
0
0
"Choć czas jak rzeka, jak rzeka płynie" - tak to śpiewał Niemen. Wiadomo co rzeka to inny nurt, ostatnio mam wrażenie że moja rzeka czasu to z tych górskich - tempem  upływu wody zwala z nóg ( no, prawie dosłownie ). Szczerze pisząc to nie za bardzo wiem w co ręce włożyć, tak, tak,  potrzebuję do szczęścia  jeszcze przynajmniej  dwóch par kończyn górnych. Wtedy obrobek byłby należyty i w ogóle większość nagle spadłych z nieba dodatkowych łobowiązków wykonana. Niestety  ludzie majo tylko jedną parę  kończyn górnych, jeden łeb i nie przejawiajo chęci masowej do dyslokacji. Każdy w jakimś tam momencie życia przegrywa walkę z nurtem rzeki czasu, ja przeżynam od ładnych paru lat, nawet podtopienia się zdarzały. Ech, że też czas latem  się kurczy ( sformułowanie prawa Tabazelli dotyczącego względności  czasu w stosunku do ilości docierającego do  Ziemi światła - czas przyspiesza proporcjonalnie do wydłużenia się dnia - tzw. zagięcie letnie czasoprzestrzeni - odkryciem na miarę teorii względności drogiego Alberta ). Tyle jeszcze przede mną do roboty! Nawet nie chce mi się tu wyliczać  rzeczy które powinnam zrobić, o rzeczach które zrobić bym chciała lepiej w ogóle nie wspominać. Ponarzekać mogę i tyle w temacie, doby przecież nie rozciągnę.

Oczywiście upały i  burze, polityczni szalejo jakby się szaleju obżarli, chyba w przeczuciu kopa którego niedługo zasunie im zdrowo zniecierpliwiony suweren, koty upierdliwe bo mokro ale za to gorąco ( Felicjan znów ma na sznupie  coroczne letnie uczulenie ), kumory żrą a  jeże nie dają rady pożreć wszystkich ślimorów ( fakt, są przeprowadzane zakusy na kocie żarcie  stąd pewnie mniej  ślimorów w jeżowym menu ). Kończą się kwiaty lip (smuteczek   się włączył bo już po zapachu i brzęczeniu w koronach drzew ), zaczynają się na poważnie kwiaty  orienpetów. Lato w pełni czyli "krąży lata złoty lew" ( to z pieśni Pana Marka ). To jest czas lawend, jeżówek, mikołajków. Wielkie motylowo - pszczelowo  - trzmielowe święto. A ja to wszystko widzę z doskoku, obserwuję na chybcika, w przerwach pomiędzy tzw. prozą  życia ( robię co się da  żeby z tej prozy wykrzesać coś poezjopodobnego - życie jest w końcu takie jakim je umiemy przeżywać ).

Na razie nigdzie nie wyjadę, po prostu nie ma takiej opcji w najbliższym czasie, więc staram się odkrywczo przeżywać domowiznę - nachodzę starocie typu podstawka  pod żelazko z duszą, zaplątana w pudle z "rzeczami na później" po kolejnej akcji szopkowej ( opróżnianie szop składowych zawsze niesie ze sobą niespodziewanki ), wyciągam od wieków nieużywane talerzyki, kupuję kretyńskie miseczki z pszczółką i kolejne foremki  do wykrawania ciastek (  to zaczyna przypominać uzależnienie ). Usiłuję czytać, w końcu jak nie ma normalnego podróżowania to można uskutecznić podróż wewnętrzną ( moim zdaniem to każda podróż prawdziwa nie może się obejść bez podróży wewnętrznej ). Usiłuję też  cóś oglądać ale przeważnie zasypiam w połowie oglądanego (w planach niby mam wyjście do kina na "nowego Nolana" ale czy to wypali to w tej chwili trudno rzec ). Tak sobie  codziennikuję z przerażeniem obserwując jak szybko płynie czas i zastanawiając się jakby go tu opanować, spowolnić  dożyciem "na całego". Raczej niewykonalna sprawa bo dożywania byłoby  półświadome, senne - zmęczona, qrcze, jestem!

Dzisiejszy wpis ilustrują prace różnych autorów  ( nie wszystkich ustaliłam ze  stuprocentową pewnością ) na temat elfich i zwierzątkowych imprezek.

Lipiec mijający

$
0
0
No i przyszedł półmetek najcieplejszej pory roku, lipiec się kończy i człowiek będzie musiał się pospieszyć z "łapaniem lata". Bo lato bezczelnie nie czeka na to kiedy człowiek będzie miał nieco wolnego czasu na "kontemplucie" tylko sobie mija w tempie ustalonym przez naturę. Większość maleńkich  mieszkańców ogrodu przeżywa latem obok mnie swoje całe życie a ja ledwie łapię malutką jego chwilkę. Oczywiście są tacy których lubię i tacy niespecjalnie mi mili ( żebyż  ślimaki muszelkowe zżerały kumory zamiast zieleniny ). No wicie rozumicie, życie z sąsiadami nie zawsze układa się jak na płatkach róż.







Kwiatowo to na chwilę obecną jest  liliowo, Ciotka Elka mimo przyduszenia spowodowanego zapachem bardzo nierozsądnie cieszy się z powodu przeprowadzki resztek  orienpetów   z Suchej - Żwirowej do różanki  ( nie wyglądały na tej mojej suchawej rabacie jak liliowe piękności w trawie znane mi  z japońskich drzeworytów tylko jak jedno wielkie nieporozumienie  więc  nie ma kolejnego odroczenia wysadzenia cebul choćby nie wiem jak pilne prace ogrodowe pojawiły się na  horyzoncie bo dłużej orienpetów na Suchej -  Żwirowej nie strawię ). W różance upchnięte w różanych krzewach, które akurat mają przerwę w kwitnieniu jakoś wyglądają -  te lilie to ogrodowce, nie dla nich preria śródziemnomorska, he, he. Ciotka  otumaniona liliowymi woniami znów ćwierka cóś o posadzeniu "tuż pod oknami" - akurat, mowy nie ma! Po pierwsze szlag trafiający oprócz Ciotki Elki trafiłby i mnie, po drugie lilie nie wyglądałyby najlepiej. Orienpety muszą mieć tło a dla rośliny mierzącej ponad  150 cm wysokości okienne szyby nie są tzw. tłem wymarzonym. Będzie upychanie  między krzewami róż i berberysami, nie ma zmiłuj! W związku z roszadą lilii szykuje się roszada marcinków. Zastanawiam się  gdzie posadzę niektóre z tych wysokich.  Będzie to pewnikiem w bardzo "tylnych partiach"   Suchej -  Żwirowej, szczęśliwie jest tam  mniej sucho i żwirowo, marcinki naprawdę bardzo wysokie  więc zza miskantów i prosa rózgowatego będą widoczne. Przeprowadzkę mogę uskutecznić dopiero późną jesienią, wcześniej nie  ma co się bawić. Na Suchej - Żwirowej może ostaną się  lilie królewskie ale nie jestem tego do końca pewna ( koncepcja  znaczy musi dojrzeć ). Szczęśliwie w tym roku nie zauważyłam na liliowych kwiatach znamion zawirusowania, zeszłoroczne wykopki cebul "do nikąd"  chyba załatwiły sprawę.







Zastanawiam się też czy nie dosadzić na Suchej  - Żwirowej nieco  floksów. Rośnie tam sporo roślin mających kłosowe kwiatostany, lilie wylatują i przydałoby się cóś co wyglądałoby nieco inaczej  niż perowskie, lawendy czy krwawnice ( jeżówek i krwawników już całkiem sporo dosadziłam ). Floksy wiechowate straszliwie wymagające nie są, myślę że w okolicach które mają być zasiedlone przez wysokie marcinki spokojnie dałyby radę. Rzecz jasna  żadnych intensywnych różyków, moje bledziochy zostałyby przeniesione z Alcatrazu ( krwawnice i jeżówki i niektóre  przetaczniki są jak dla mnie wystarczająca dawką różu na lipcowej odsłonie  rabaty ).






W Alcatrazie wyraźnie zaczyna być widoczne  że mam fazę na paprocie. Próbuję z różnymi gatunkami,  nie zawsze uprawa kończy się sukcesem. Czymś niemal podobnym porażce jest próba uprawiania w Alcatrazie Adiantum venustum, w przeciwieństwie do Adiantum pedatum roślina nie współpracuje z Alcatrazem. Cóż, zostaje mi szukanie nowych stanowisk, być może gdzieś w innym zakątku Alcatrazu złośliwie nieprzyrastająca paproć ruszy. Szczęśliwie zawsze człowiek może liczyć na nerecznice i paprotniki. No, na wietlice też nie wypada mi narzekać. Nie są  może powalająco dorodne ale bez przesadyzmu - piciumy zagłodzone to nie są! W Alcatrazie pojawił się nowy mech, sam z siebie się pojawił czyli  najprawdopodobniej przywlokłam go z jakąś cieniolubną  rośliną. Nawet miły dla oka, może zechce się rozrastać.







Niestety deszcze jednym pomagają  a innym szkodzą - mam nowy mech ale nieciekawie za to wyglądają owoce jarzębiny. Może niesłusznie wiążę kiepski wygląd owoców jarzębiny z wielką ilością opadów ale zaprawdę powiadam Wam nie wiem co może powodować taki stan. Za to nie mam wątpliwości kto jest sprawcą letniej "urody" kasztanowca - cholerny szrotówek żre liście w najlepsze! Nienawidzę gada! Na drugim zdjątku pod spodem widać jak biedny kasztanowiec robi niemal jesienne tło kwiatom rutewki 'Elin' ( jedyne dwa metry  osiemdziesiąt centymetrów osiągnęły w tym mokrym lipcu  jej pędy ). Deszcze niewątpliwie  służą rutewkom i ambrowcom, szrotówkom chyba służy każda pogoda z wyjątkiem niespodziewanego latem ochłodzenia poniżej zera a zagadka jarzębinowa zostaje nierozwiązana.




Na zakończenie tego wpisu wstawiam zdjęcie Szpagetki z jej popisową miną proszalną. Uniesiona bródka i oczy hipnotyzująco wgapiające się w kawałek żarełka. Czasem nie trzeba bezpośredniego widoku żarełka, Szpagetka robi taką minę kiedy uważa że nadszedł czas na otwarcie lodówki, usunięcie pokrywy z gara a nawet na drapanie za uszami.

Wielkie sadzenie w żarze z nieba się lejącym

$
0
0
Upał i  po upale i znów upał - żyć się żyje ale co to za  życie. Marzę o wyjeździe, Mamelon marzy o wyjeździe, ba, nawet Sławencjusz marzy o wyjeździe  a tu nic -  kicha totalna, łobowiązki i wyjechać się nie da  nawet blisko miasta. Wakacji nie ma, wycieczek nie ma,   w związku z czym zaczynamy snuć  wraz z Mamelonem niecne plany ( taa, zima na Bahamach, te klimaty, he, he, he ). Generalnie nic się człowiekowi  robić nie chciało i nadal nie chce ale robić musi. Ogrodowo to wiadomo że  nie chciało mi się wysilać bo aura dobijała ale  musiałam wziąć jestestwo w karby i  choć co nieco popracować na tzw. friszym lufcie bo przyjechały irysy. SDB to główne  variegaty w odcieniach  violet - blue a  TB są różniste. Cieszę się bo pojawił się u mnie wyczekiwany  TB 'Enter the Dragon', odmiana którą zamierzam dosadzić do 'Jeaolus Guy' i 'Coffee Trader'. Trochę się na tę odmianę czaiłam ale wreszcie jest. Dosadzę  też do  'American Maid' dość okrutną 'I'm  All Shook  Up'. Tak, to jest irys powodujący lekką trzęsawkę, kolorki ma  "burzowo - lekstryczne". Mam co prawda nieco podobną kolorystycznie odmianę 'Smoke  And Thunder' Blyth'a ale cóś ona wrednie nie kwitnie. Może utrzymana w chłodniejszych odcieniach odmiana  Blacka będzie bardziej skora do współpracy. Oczywiście nie wiem jak to upchnę by nie gryzły się te nówki z 'Tuscan Glow' i 'Luxuriant Lothario', no i przede wszystkim z 'Trillion'. Przydałoby się żeby Sucha  - Żwirowa w porze sadzenia irysów była z gumy - odpowiednio rozciągliwa. Zresztą nie tylko  Sucha - Żwirowa powinna być gumiasto rozciągliwa - tajemnicą mundialu ( jak to kiedyś śpiewano ) jest decyzja w sprawie miejsca posadzenia wysokich irysów 'Coraline' i 'Fine Romance'. Miejsca w których chciałam je posadzić będą zajęte przez inne rośliny. Taa, co zrobi durna, łakoma  Tabazella?! "To tajemnica mudialuuu, mundialuu to tajemnicaaa." No i co to ja kiedyś publicznie twierdziłam? - że najlepiej w ogrodzie wyglądają eleganckie  irysowe kwiaty typu self. No  tak i dlatego u mnie głównie rosną amoeny, odwrócone amoeny, bitony, bicolory i blendy. "Blenda" ta moja irysowa strefa rabaty, w sporej części "blendna".





Na irysowych sprawach ogród się nie kończy, upał niestety dał się  we znaki niektórym z ogrodowych zielonych rezydentów. Wystarczy jeden dzień w którym temperatura w słonecznej części Alcatrazu przekracza czterdzieści stopni i robi się mało ciekawie. Zmawiam paciorki w intencji szybszego  przyrostu posadzonych drzew, cieniu cień! To już nie jest tylko  walka z szyszkizmem, to ratowanie wszelkiego zielonego  ściągniętego i posadzonego w obmurowanej  niecce jaką jest mój ogród. Powietrze "stoi" i jest tak ciężko odczuwalne że jeszcze trochę i będzie je można kroić i formować jak bloki masła. Temperatura piekarnikowa, wilgoć wyparowuje w tempie błyskawicznym, smród miasta wdziera się do ogrodu a ja czuję się jak ryba w zasyfionym akwarium. Koty niby zadowolone ale Felicjan ma coroczne problemy ze sznupą a do całego towarzystwa cóś mocno doczepiły się pchły. Tak, koty były zapchlone, chyba. To znaczy ja podejrzewam że obrzydliwe pchełki trafiły na moje nogi z sprawą kotów. Zdziwne takie odrobiństwa, maleńkie ale zażarte i  paskudne. Koty po raz enty potraktowane wyciągiem  ziołowym, mieszkanie chlorem,  ja nacieram się wonnościami pełna nadziei że pchły nie znoszą zapachu tiare. Pcheł już niby nie widać ale  mam nerwowe  swędzenie kończyn. No imaginuję sobie  że gdzieś tam siedzą i się czają. Koty się nie drapią, nic nie skacze ale ja nadal czujna jak komsomolec. Małgoś - Sąsiadka twierdzi że koty niewinne pchlego roznosicielstwa  i trza nam złapać jeże i zakropić ziółkami. Prawda może to być. No jak tak to czekają mnie nocne łowy. Oczywiście atak  małych  pchełek też jakoś tak mi się kojarzy z upałem,  myślenie mam  jak ten średniowieczny który był  święcie przekonany  że z gorączki złe się lęgnie. Ech, żeby ten nieznośny gorąc już się tego lata skończył i przyszły  miłe temperatury, tak do dwudziestu trzech stopni na plusie i deszczyk nocą. I tak  do października przynajmniej. Dziś za ozóbstwa robią zdjątka irysowe, wszak przeżycia irysowe mam w związku z sadzeniem kłączy.




Viewing all 1482 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>