Zgniło, buro i jakoś tak przyciężko było w niedzierlę. Koty oburzone na mła bo przez dwa dni jadły suche ( co prawda z surową wołowiną ale kto by tam zwracał uwagę na taki szczegół, samo suche było, znaczy niedopieszczenie ). Szpagetka jak się nażarła to przyszła na wyro do zalegającej mła ( podstępnie wykorzystałam ich porę posiłku coby się wślizgnąć i trochę poleżakować ), stanęła na niej i wydawała z się oburzone skrzeki jaka to ze mła niedobra mami, karmi źle i jeszcze śpi we własnym wyrze. Mła musiała ją spacyfikować i zagarnąć pod kordłę coby inne nie usłyszały i pretensji nie wnosiły. Pod kordłą nielegalnie przebywająca zaczęła się ślinić , kanarkować i mruczeć oraz "udeptywać" mła leżąc na boczku i mła musiała pod groźbą słyszalności odgłosów szczęścia zwabiających konkurencję zająć się potworkiem i smyrać, głaskać oraz puchać zamiast kurtularnie zagłębić się w lekturze, jak to zamierzała uczynić. Popieściwanie z potworkiem niesie ze sobą niebezpieczeństwo opadnięcia powiek i to się właśnie mła zdarzyło, mła przespała niedzielny wieczór ze Szpagetonem w objęciach. No ani nic pożytecznego domowego w tę niedzierlę nie wykonała ( obiadek się nie liczy bo to jest codziennik a poza tym mła tylko robiła smażeninę, lżejsze przygotowała Małgoś - Sąsiadka w ramach programu "Nie dajmy się starości" ), ani nawet się nie ukulturalniła. Bezczelnie chrapała razem z kotą. Kiedy otworzyła ślepia na wyrku była już cała piątka rozmiaukująca między sobą o kolacyjce. Mła wstała coby zapodać i jakoś się zorientować w porze nocnej. A tu godzina przedpółnocna a mła wyspana! Przed nią nocka a nazajutrz groza sennego poniedziałku.
A poniedziałek zaczął się dodupnie i to tak jak mało który. Covid nie jest dżumą ale jak trafi na słabego to się dzieje. No i trafił bardzo blisko mła, że tak to określę. Za dobrze nie jest bardzooględnie pisząc bo klasyczne pogorszenie w drugim tygodniu, astma od dawien dawna, respirator i prognoza na dwoje babka wróżyła przy czym babka wredna i mła ma bardzo złe przeczucia ( mła nienawidzi mieć takich zdziwności bo one się jej "sprawdzają" ). Wiek daje nadzieję ale astma bardzo ale to bardzo pogarsza rokowania, szczerze pisząc całą rodziną nieźle trzepnęło a już szczególnie naszym Tatusiem. Ciężko bardzo. Mła znów zrobiła się wyjątkowo zła na zarazowe histeryczne tony mendiów, na durne kwarantanny i przede wszystkim na niemoc służby zdrowia co to miała się finansować jak te spółki prawa handlowego. Na te wszystkie napędzane przez mendia tzw. oczekiwania opinii publicznej czyli okazjonalne humbugi typu szpitale narodowe, respiratory co ich nie ma, dupochrony władzy pod tytułem kwarantanny i maseczki zawsze i wszędzie jak i te nieoczekiwane nieokazjonalne idiotyzmy pod tytułem kosmodrom w Baranowie, czy przekopy nadbałtyckie na które idzie kasa która powinna iść na zupełnie cóś innego.Choćby na produkowanie czy sprowadzanie leków nowej generacji na choroby przewlekłe a właściwie to na uporządkowanie spraw z koncernami farmaceutycznymi bo to jest problem podobny do tego z opieką medyczną i na znacznie szerszy dostęp do świadczeń medycznych dla społeczeństwa. Mła ma szczerze dosyć i przypuszcza że nie tylko ona tak ma, tego nadgniłego systemu w którym niewidzialna ręka rynku zamieniła się w świetnie widoczną łapę zagarniającą zyski krótkoterminowe ( tak się dzieje kiedy w ekonomii pojęcie strategia jest mylone z taktyką ) kosztem wydudkanych którym się uwierzyło we własną ważność i scęście, bo wmówiono im że rzucane ochłapy to zdobycz socjalna że ho, ho i jeszcze raz ho. Oby z tego zamknięcia społeczeństw cóś nowego się wykluło bo obecny "system operacyjny" jest na skraju wydolności. To dotyczy nie tylko naszego podwórka, problem jest globalny. Jeżeli ta socjotechnika którą mła wyczuwa od początku tej całej historii z pandemią ma czemuś dobremu służyć to oby właśnie uświadomieniu sobie potrzeby zmiany tego chorego systemu.
W ramach odseparowania się od własnych ciężkich myśli mła udała się na spacer zakończony zakupem kociego żarła, przy okazji zerknęło jej się na sklep IKEA w którym planowała przy najbliższym obsypaniu forsą dokupić zielonych szkiełek. Hym... a tu zonk, ani jej szkiełek urodnych ani w ogóle niczego świątecznego z wyjątkiem adwentkrantzów bombkowych - wzięło i wymiotło. Mła pierwszy raz takie przedświąteczne wymiecenie widziała, poczuła się jak za komuny, kiedy lepsiejsze bombki się załatwiało. W ogóle mła się ostatnio czuje jak za komuny bo: na demonstracjach leją, rzundzące politykę międzynarodową robią tak jakby nie wiedzieli czy chcą sankcji jak za Regana czy pożyczek jak za Gierka, politykę wewnętrzną robią za to tak że zaczynamy mieć "przejściowe trudności" ( tylko patrzeć jak zabraknie sznurka do snopowiązałek ), Kościół udaje przewodnią siłę narodu, szpitale udają że leczą, szkoły to gorzej niż za komuny bo już nawet nie udają że uczą, wyjechać cinżko bo granice nagle wyrosły, no wicie mła zna takie klimaty z młodości. Dejavu czy cóś jakby jej się zrobiło. Mła sobie teraz może ćwierkać "A nie mówiłam!" tylko co jej z tego, satysfakcja żadna bo komuszy smrodek przytłacza. Już o tym ona nie raz pisała. Mła przyuważyła jednakże że tenże nieświeży zapaszek komuny podobie się licznej grupie 60+ , ludziska wyraźnie ucieszone powrotem do czasów młodości . Mła nie wie czy to wybiórcze wspominki przesłaniają miniony całokształt czy nostalgia za czasami kiedy biust nie zwisał, posiadało się własne zęby i włosy, ale wyraźnie widzi że podróż nasza narodowa do świata dawno minionego całkiem sporej grupie obywateli leży i oni wręcz chłoną klimat, psiocząc niby na jakichś tam rzundzuncych bo przeca za ich młodości tyż się psioczyło ale póki kiełbasa nie osiągnęła ceny 150 zł za kilogram to się na psioczeniu kończyło i teraz tyż się kończy bo się drugą młodość przeżywa i pławi w rzeczywistości którą się rozumie. Tyle że ta grupa właśnie zaczęła wielkie wymieranie ( żaden covid, zwykła biologia - wyż powojenny będzie nam się zwijał ) więc pewnie sentymentalne rePeeReLowanie trza łapać bo zaraz go nie będzie, zmiana pokoleniowa na horyzoncie i odejdą nie tylko wybrani zarzundzający "co dają" ale i ta cała smrodliwa otoczka.
Mła przytłoczona porannymi wieściami się przeraziła z lekka mijającego czasu, starość poczuła po jestestwie i w związku z tym postanowiła tyż troszki porozkoszować się postkomuną zanim przyjdzie nowe i zmiecie. Należy jej się, przeca ona tyż pamięta te wywczasy w Bułgarii, talony na maluchy i dekoracje z puszek po piwie. Mła w celu porozkoszowania się weszła do mięsnego w którym towaru jak w dawnych sklepach z żółtymi firankami. Mła zagaiła do znajomej sprzedawczyni - Czy jest coś zjadliwego? Pani Danusia do mła - Jest wieprzowina ale pompowana, wołowiny dobrej nie ma. Mła - Jak to nie ma? Pani Danusia uspokajająco - Będzie jutro. Bo tej co jest dzisiaj to pani koty do pyska nie wezmą. Mła zapytowywuje - A co z nią nie tak? Pada - Pompowana! Może sobie pani dla siebie wziąć i ugotować. Mła zaczyna ćwierkać że ona to też by chciała cóś dobrego zjeść. Pani Danusia okazuje serce - To ja jutro tej dobrej trochę dla pani odłożę więcej. Mła odchodzi usatysfakcjonowana tak jak odchodziła w latach 80 ze sklepu zakładowego w którym zrealizowała kartki zakupując rarytetne części tusz zwierzęcych. No prawie spod lady jej się miącho udało dostać, prawie spod lady! A tak nawiasem pisząc to mięso pompowane wydawa się jej odpowiednikiem dawnych "parówek z papierem toaletowym". Podobno z wędlinami jest jeszcze ciekawiej niż z miąskiem bo to jest jak wyrób jedzeniopodobny ( za czasów młodości mła w sklepach było coś nazywanego wyrobem czekoladopodobnym, członkini jej najbliższej rodziny po spróbowaniu onego wyrobu odkrywczo choć mało elegancko stwierdziła "To gówno!" ). Mła tak naprawdę nie wie bo wędliny jada rzadko, a nawet bardzo rzadko, ale ponoć obecnie wędliny nie różnią się smakiem. Pabasia ostatnio myślała że ma objaw covidowy bo jedyne co czuła to słoność wielką różnych wędlinek zakupionych z okazji imienin. Hym... nieliczni uczestnicy jej kameralnej imprezki tyż się zaczęli obawiać o zdrowie ( a wszyscy w wieku słusznym, powyżej 80 ) bo odczucia mieli podobne. Dopiero przetestowanie na wnuczku jednej z uczestniczek imprezy, któren był po babcię przyjechał, plasterków rarytetnej wędlinki uświadomiło zebranym że z nimi to OK, kubki smakowe nie zaatakowane, gorzej z wędliną. Młody wypasiony przez babcię na prawdziwym żarciu przemówił - Co za góhhhh....yyyy... jak się nazywa ta szynka? Pabasia triumfalnie zaćwierkała - Taka a taka, czterdzieści sześć zł za kilogram to gówno kosztuje! Wszyscy odetchnęli z ulgą bo cóś już podobnego w życiu ich trafiło. Jadali ersatze w młodości. Mła doszła do wniosku że obecne wędliny to odpowiednik żółtego sera z lat 80. Gouda, Edamski czy Morski - wszystkie dokładnie smakowały tak samo paskudnie niedojrzałym serem. A na półkach sklepowych robiły za wypełniacz na równi z octem i musztardą. Niby się zmienia a się nie zmienia, ta pozorna zmienność pewnie ludzi na starość pociesza. Może w pewnym wieku człowiek rzeczywiście dochodzi do wniosku że im więcej zmian tym bardziej nic się nie zmienia? Hym... mła nie wie, jest za młoda, ciągle wierzy w wieczną zmianę. No i chłonie naszą postkomuszą realność zanim przeminie.
Dzisiejsze foty to manewr okrążający w wykonaniu Szpagetki z Mrutkiem w charakterze okrążanego ( Mrutek cóś tam pomrukiwał że on jest bastion ), pełen nielegal koci włącznie z przebieżką po pościeli, zaleganie towarzystwa ( Sztaflik i Pasiak dołączyli ), szkiełka mła wraz z osławionym bałwankiem i taki uspakajający muzycznik.