Sto pięćdziesiąt póz wszelakich na różniste okoliczności hrabiego Falubaza - to mam serwowane codziennie. Razem z podrapkami i pobiciami ( znów machał łapą przy mojej twarzy i musiałam po raz enty wprowadzić metody wychowawcze niecieszące się uznaniem w Skandynawii ). Dziewczynki tylko ciut grzeczniejsze, znaczy leją się między sobą pańcine ciałko uznając za świętość ( no, Sztaflik robi podchody, brak wychowawczego wpływu Lalusia obserwuję ). Okularia znowu przyniosła kleszcza i była prawdziwa opera z wyciąganiem pasożyta ( "Maumo, maumo, on jest mój! Ambhhhrrrooożżży się nazywa, maumo, nie morfuj Ambhhhrrrooożżżego! Maumooo, nie morfuj!" - tak leciała jej aria ). Ja głównie wydawałam z siebie recitativo, brzydkie w treści. Ruch sceniczny był spory i o mało co byłoby krwawo jak u mistrza Pucciniego. Kleszcz został wyciągnięty i za karę utopiony, wbrew Felicjanowi który chciał się nim bawić ( koci baryton "Maumooo, maumooo, daj muaaa!" ). Na szczęście duet czarnul nie włączył się do akcji, w tym czasie miały swój własny balet pod tytułem "Gender wyżera Merkantylii" czyli lały się ostro w kuchni.
Na dworze cóś równie niespokojnie znaczy wieje jakby się klub samobójców umówił na zbiorowe wieszanie. Na szczęście wychodzącej przyziemnej zieleninie takie powiewy nie szkodzą. Problemem jest tylko dla mła focenie tych niziołków bo migawka wyraźnie się stawia. Z dobrych rzeczy to przynajmniej żaden ogon czy tam inszy kawałek kociego ciała nie pojawia się w obiektywie bo futrzaste towarzystwo wiatru nie lubi. Lepiej przygrzewać tyłki na kaloryferach i słoneczkować za szybami okien, zdaje się że taka wersja wiosny im teraz najbardziej odpowiada. Ja też w zasadzie siedzę doma bo te powiewy cóś zimne, chałupa wymaga ogarnięcia, Małgoś - Sąsiadka pogadanki na temat "Ciasteczka a problemy z niedoborem insuliny w mocno starszym organizmie", rośliny domowe kąpieli i co niektóre przesadzenia do nowych doniczek, obiad na dni parę wymaga najsampierw koncepcji a potem choć częściowego jej wykonania ( trza wspomóc Małgoś przez przygotowanie półproduktów ) a ja sama powinnam jak to się mawia, zadbać o siebie.
Tym bardziej że właśnie wysprzątałam łazienkę coby zachęcała do przedłużonych ablucji. Zresztą słowo wysprzątałam jest trochę nieadekwatne, mła co nieco w łazience zmieniła. Na ten przykład zadziałała przy lustrze nad umywalką, jest teraz hym... tego... bardziej sciulo. Nie żebym wierzyła że sycylizacja lustra zamieni wodę w wannie w wody Morza Śródziemnego, po prostu oblepienia zwierciadła muszelkami wydawało się mła lekarstwem na jego wątpliwą urodę ( kupione dawno, dawno temu, w epoce przedmarketowobudowlanej, moje lustereczko nie było obiektem wymarzonym a obiektem możliwym do dostania ) i starczą złośliwość przedmiotu martwego objawiającą się brzydkim nalocikiem na krawędziach. Lepiąc te cholerne muszelki ze zbiorów Mamelona i własnych, co nie było zadaniem łatwym, myślałam o kasie której nie będę musiała wydawać na nowe lustro i o tym że być może urocza ramka w jakiś cudowny sposób wzmocni te resztki urody mła które się odbijają w szkle. Taa... nadzieja umiera ostatnia, he, he, he. Na razie moje specchio sciulo jest wykończone w 90% a i jego obstawa wymaga troszki zakupów. Na ten przykład do paru dziesięcioletniego słonia z muszelek co to zaraz będzie zabytkiem potrzebuję szklanego klosika z jakąś ładną podstawką ( co wcale nie jest proste bo podstawki są z tych co to mła nie powalają ). Powinnam też pomyśleć o zakloszowaniu zbioru trupków morskiej żywiny które kiedyś tam, w czasach słabej świadomości ekologicznej trafiły do mła.
No trochę tego jest, przyznam że tak całkiem koncepcji wystroju łazienkowego to ni mam. Mła chciała żeby pojawił się w jej pomieszczeniu łaziebnym stojak czyli cóś w rodzaju dużej żardiniery z żeliwa malowanego na biało na której da się postawić kosze z ręcznikami, suszarkę do włosów czy tam insze oprzyrządowania łazienkowe ale żeliwo zdaje się teraz mła towarem deficytowym, znaczy nic godnego jej w ślepia nie wpadło. Mła zgodziłaby się nawet na insze metalowe tworzywo ale i z inszym metalowym tworzywem cóś kiepsko. Co prawda mła nie szukała w sklepach tylko na wysortach i śmieciach, bo jej przyszło do głowy że w sklepach to co najwyżej jakieś zdziwne konstrukcje z rurek metalowych najdzie. Swoje podejrzenia w tym temacie mła nawet skonsultowała z Mamelonem, coby nie wyszło że mła szuka nie tam gdzie trzeba. Mamelon jednak tylko mła utwierdził w tym że złomowiska, ryneczki i insze wystawki są właściwym miejscem poszukiwań. No i przede mną wielkie polowanie
Zapowiada się długi sezon myśliwski! Jak na razie mła się solidniej rozejrzy za wspomnianymi kloszami bo sprawa wydaje się prostsza niż zakupy metalowe. A w ogóle to zaraz pójdzie ratować te resztki co jej zostały po urodzie glinką którą Dżizaas przywlókł był dla niej z Izraela ( wg. Dżizaasa skóra mła się po owej glince zrobi tak jedwabista że tylko ją ubić, sprawić i rarytetne oraz bardzo luksusowe portfele dla miliarderów z niej szyć ). Oczywiście świeczki zapalone, olej zapachowy wlany gdzie trza, drzwi starannie zamknę i włożę zatyczki do uszu coby ryków nie słuchać - amatorów zielonej glinki z Morza Martwego u nas w domu sporo, koty zachowują się jakby były przekonane że użycie glinki zamieni ich sierść we włos kotów perskich ( w przypadku wyjątkowo nachalnej Szpagetki to pewnie jeszcze ten włos ma być ondulowany ).
Na koniec tego niedzielnego wpisu o niczym czyli o zwyczajnościach zacytuję Pana Peppo, autora "Il Gatopardo" - "Zazdrość osobista, niechęć bigota do pozbawionego przesądów kuzyna, pretensje głupca do obdarzonego wyjątkową inteligencją młodzieńca, to wszystko przystroiło się w piórka argumentacji politycznej.". Takie mła skojarzenie naszło kiedy dziś przypadkiem włączyła internet nie tam gdzie trzeba i władza się na nią z monitora wylała. Aż się mła otrząsnęła od tego wylania ale szybko kliknęło jej się w ciekawsze rejony neta. Pokuszenia ogrodowe i brytolskie programy ogrodnicze - właściwą strawą netową na niedzielę!