"Poprzedzany przez nieprzytomnie rozradowanego Bendica, zeszedł po krótkich schodach prowadzących do ogrodu, który, zamknięty z trzech stron murem, a z czwartej ścianą pałacu, miał w sobie coś z cmentarza. To wrażenie potęgowały jeszcze usypane wzdłuż nawadniających kanalików kopce ziemi: wyglądały jak mogiły skarlałych olbrzymów. Na czerwonawej, gliniastej glebie rośliny tworzyły bujną, chaotyczną gęstwinę; kwiaty rosły, gdzie Bóg zdarzył, a mirtowe żywopłoty zdawały się mieć na celu raczej utrudnienie niż ułatwienie orientacji. W głębi ogrodu Flora, poplamiona kępkami żółtawoczarnego mchu, wystawiała na światło dzienne swoje bardziej niż wiekowe wdzięki, po bokach dwie kamienne ławy, także z szarego marmuru, podtrzymywały rozłożone pikowane poduszki, a w rogu drzewo akacji jaśniało spokojną radością. Z każdej grudki ziemi tryskało wrażenie zabitego lenistwem pragnienia piękna. Ten stłoczony, wciśnięty między mury ogród emanował całą gamą zapachów oleistych, zmysłowych, lekko zalatujących zgnilizną jak aromatyczna trupia posoka wydestylowana z relikwii niektórych świętych; ostry zapach goździków dominował nad tradycyjnym zapachem róż i odurzającą wonnością magnolii rosnących w narożnikach muru. Od ziemi dolatywał aromat mięty, który zlewał się z dziecinną wonią akacji i cukierkowym zapachem mirtu, a spoza muru płynęła woń zakwitających drzew pomarańczowych."
Był to ogród dla ślepców: wzrok buntował się tutaj na każdym kroku, lecz ‚ powonienie mogło doznać nie lada rozkoszy, choć nie najsubtelniejszych. Róże Paul Neyron, które książę sam przywiózł z Paryża, szybko się zdegenerowały; za gwałtownie wybujały, a potem przywiędły pod wpływem żywiołowych i niszczycielskich soków sycylijskiej gleby i apokaliptycznych lipcowych upałów; kwiaty ich przypominały teraz kapuściane głowy cielistego koloru, które wyglądały wręcz bezwstydnie; za to buchała od nich woń niemal zmysłowa, o jakiej żaden francuski hodowca nie śmiałby nawet marzyć. Książę przysunął jedną z nich do nosa i wydało mu się, że wącha udo baletnicy z Opery. Dał ją także do powąchania Bendicowi, który cofnął się ze wstrętem i pobiegł szybko na poszukiwanie bardziej balsamicznych zapachów, jak nawóz i zdechłe jaszczurki."
Giuseppe Tomasi di Lampedusa "Il Gatopardo"
w przekładzie Zofii Ernstowej
No to już wiecie że na Sycylię wybierałam się z bardzo konkretnym obrazkiem wyspiarskiego ogrodu pod powiekami. Co prawda zdaję sobie sprawę jako ogrodnik z dłuuugim stażem że opisy Pana Peppo to raczej wyobrażenie niż real - na ten przykład magnolie zimozielone zakwitają ciut później niż większość starych róż, goździki kwitną za to wcześniej, Acacia delbata kwitnie jeszcze w innym terminie i na pewno nie jest to sycylijskie tzw. lato św. Marcina. Podobnie jest z różami 'Paul Neyron' tak sugestywnie opisywanymi przez Pana Peppo - ta odmiana to piękna remontanka wyhodowana przez Antoine Leveta, wprowadzona w 1869 roku ( Gatopardo snuje swoje ogrodowe refleksje na początku lat sześćdziesiątych XIX wieku, tuż po inwazji Garibaldiego na Sycylię ), w dodatku jeżeli już kojarząca się z udem baletnicy to udem pozbawionym skóry, bowiem barwa płatków tej odmiany róży jest ciemnoróżowa. Jednak to są nieistotności, pierdoły "do czepiania się" dla tych którym wydaje się że dobra literatura musi trzymać się faktów żeby być prawdziwą. Nie ważne kiedy kwitną konkretne rośliny i że Panu Peppo pokręciły się nazwy odmian róż, jego opis ogrodu na Sycylii zostaje w pamięci jak ten Zosiny warzywniaczek z naszej narodowej epopei. Wicie rozumicie, siła pióra! Teraz wiecie jak podkręcone były moje oczekiwania i jak sama sobie musiałam tłumaczyć że luty, nawet na Sycylii nie jest szalenie ogrodowym miesiącem, znaczy takim w którym jest szał kwitnień. A jednak, mimo nie najlepszej do zwiedzania ogrodów pory roku nie rozczarowałam się tym co ogrodowego wyspa miała mi do zaoferowania. Pewnikiem dlatego że ogrodowe poznawanie Sycylii zaczęłam od ogrodów Lady Florence Trevelyan Cacciola w Taorminie.
Zacznijmy od tego kim była owa dama. Florence Trevelyan urodziła się 7 lutego 1852 roku, pochodziła z wysoce arystokratycznej rodziny z Northumberland , była córką Edwarda Spencera Trevelyana i Catherine Ann Forster oraz wnuczką Sir Johna Trevelyana, piątego baroneta Wallington Hall i Marii Wilson. Korzonki wymieniam jak ciotka Makowiecka, ale te korzonki są dość istotne dla zrozumienia tego co się Lady Florence w życiu przydarzyło. Kiedy Florence miała dwa lata po raz pierwszy jej osoba znalazła się w cieniu skandalu, jaki wywołało samobójstwo jej ojca. Jej matka przeniosła się z małą Florence do Hallington Demesne, posiadłości w Northumberland, gdzie Florence podłapała ogrodniczego bakcyla. Po śmierci matki w listopadzie 1877 roku, Florence wraz z kuzynką Louise Harriet Perceval podróżowała po Europie przez około dwa lata jak na młodą, angielską damę przystało. Wicie rozumicie, klimaty z filmu "Pokój z widokiem". Plotka głosiła że ta ekskursja bynajmniej nie była dobrowolna, królowa Wiktoria, która po śmierci księcia Alberta zrobiła się naprawdę wiktoriańska, krzywym ślepiem patrzyła na to co działo się między Florence a jej synem, następcą tronu księciem Edwardem. Florence w odróżnieniu od innych dam którymi interesował się książe Walii nie była obdarzona należytą dawką hipokryzji, tak ułatwiającej w tym czasie życie brytyjskiej klasie wyższej. Tzw. szczera natura nie predysponowała jej do roli półoficjalnej metresy kochliwego Edwarda. Najlepiej było zaniknąć gdzieś na południu Europy czy tam w innym Egipcie i z uporem zwiedzać "cuda starożytności" i "dzieła geniuszu Italii". W zamyśle miało działać jak kuracja odwykowa, po przebyciu której można było ponownie pokazać się w towarzystwie. No chyba że nie było się klasyczną brytyjską turystką "po przejściach" a prawdziwą podróżniczką, poszukiwaczką przygód i kolekcjonerką urody świata.
Lady Florence nie mieściła się nijak w gorsecie uszytym dla sztywnej, brytyjskiej damy. Do Wielkiej Brytanii nigdy już nie wróciła, jej ojczyzną z wyboru stała się Sycylia a konkretnie jej mały kawałek, znana z urody malutka mieścina zwana Taorminą. Mieścina miała za sobą historię znacznie dłuższą niż kroniki najstarszych brytyjskich rodów, położona była przepięknie na wysokim stoku wznoszącym się znad morza, klimat w niej był łagodny jak baranek - kudy tam angielskim deszczowym zimom i chłodnym latom do czegóś takiego? Florence zawitała pierwszy raz do Taorminy na początku lat osiemdziesiątych, w 1884 postanowiła osiąść w niej na stałe. Nadal szokowała utrzymując tzw. niestosowne znajomości ( brytyjska klasa wyższa przejęła z Indii radości systemu kastowego i prezentowała je całej, zwiedzanej przez się Europie ) i robiąc mnóstwo rzeczy, których brytyjskie ladies nie powinny robić. Oczywiście było romansowo - Florence podróżowała ze stadkiem złożonym z kuzynki i pięciu psów i pewnikiem jeszcze jakąś służbą i kiedy jeden z jej psów bardzo ciężko zachorzał, a w Taorminie nie było wówczas weterynarza, Florence udało przekonać się miejscowego lekarza ( nie byle jakiego bo człowieka nauki ), pana Cacciolę, żeby pomógł jej zwierzakowi. No i tak to się zaczęło. Państwo zaczęli się spotykać a w roku 1890 Florence zdecydowała się na kolejny skandalik w swoim życiorysie - poślubiła włoskiego lekarza, żadnego tam księcia z pierdylionem tytułów ( to jeszcze by uszło ) tylko faceta co prawda z szanowanej rodziny ale znanego głównie z powodu własnych zasług. Salvatore Cacciola był profesorem histologii patologicznej na Uniwersytecie w Padwie , od dwudziestu lat był też członkiem Akademii Medycznej w Rzymie a także burmistrzem Taorminy. No i rzecz jasna masonem wysoko postawionym był. Taormina zawdzięcza mu zakup klasztoru San Francesco di Paola , który zamienił w szpital, a następnie podarował go gminie. No facet był kimś a Florence się na nim poznała.
Florence opuściła swoje słynne piętro, zajmowane w hotelu Timeo rodziny La Floresta i przeniosła się do domu męża, posiadłości w której zapragnęła stworzyć własny ogród. Nabyła kilka działek na stromym zboczu pod via Bagnoli Croce i rozpoczęła tworzenie ogrodu nazywanego Hallington Siculo czyli sycylijskim Hallington, echem ogrodu jej dzieciństwa. Dziwny to dla nas ogród bo będący mieszanką angielskiego podejścia do ogrodnictwa charakterystycznego dla końca XIX wieku jak i starej tradycji włoskich ogrodów tarasowych. Osobowość Florence niewątpliwie była nietuzinkowa i ogród znacznie różni się od świetnych lecz grzecznych brytyjskich projektów ogrodów tego czasu. Hallington Sciulo pełen jest niezwykłych budynków zbudowanych z różnych rodzajów kamienia, cegieł, rur i czy dachówek z odzysku, które Florence nazywała nie wiadomo dlaczego ulami ( w Wielkiej Brytanii schodki, ścieżki, murki z tego typu łączonych materiałów stały się bardziej popularne w ogrodach epoki edwardiańskiej i w latach dwudziestych XX wieku ). W ogrodzie porastają zarówno rośliny rodzime jak i sprowadzane z daleka egzoty. Przyznam że mimo tych egzotycznych wstawek czułam w nim sycylijskiego ducha opisywanego przez Pana Peppo. Po ogrodzie niósł się mimo morskiej bryzy cytrynowy zapach liści geranium, tyż egzota. Niósł się mimo lutego czyli pory w której na dopiero Sycylii zaczyna pachnieć jaśmin. Jakoś łatwo przyszło mi wyobrazić sobie ten ogród mocno rozkwitłą wiosną, pachnący, cienisty i zachęcający do wypoczynku. Jednego czego nie rozumiem to jak w takim ogrodzie można ustawić plastikowe zabawki dla dzieci? No ale Włosi nie traktują tego terenu jak ogrodu pokazowego a raczej jak park miejski, co zdaje się było zgodne z wolą zarówno Florence jak i jej męża.
W 1890 roku Florence i Salvatore kupili Isola Bella, skalistą wysepkę do której można dostać się z lądu poprzez wąziutką piaszczysto kamienistą ścieżką. Zapłacili za tę skałkę podarowaną Taorminianom w 1806 roku przez przebywającego w mieście z wizytą króla Ferdynanda I Burbona, całe 5000 lirów. Florence osobiście doglądała prac przy powstawaniu ogrodu na Isola Bella, widywano ją przycinającą rośliny ( widok to był wcale wówczas nieczęsty w epoce taniej siły roboczej czyli stad pomocników ogrodnika ). Wyspa zanurzona w turkusowych widach Morza Jońskiego, wokół subtelny, słodki zapach bergamotowych drzew, pomarańczowych kwiatów kwitnących w pobliskich ogrodach cytrusowych wymieszany z zapachem morza. Mniam, znowu co najlepsze w sycylijskim ogrodzie wg. Pana Peppo. Na Isola Bella podobna mieszanka roślinna jak w Hallinton Sciulo, pierwotna śródziemnomorska roślinność czyli zarośla makii wymieszane z egzotami. Poza polnymi kwiatami takimi jak porastający skalistą wysepkę Dianthus rupicola które tak były Florence miłe, piękne żywopłoty z bougainvilli, krzewy hibiskusa, kaktusy o różnych kształtach i rozmiarach, agawy i aloesy. Niektóre rośliny Florence sadziła pod kątem migrujących ptaków, stworzyła dla nich mały rezerwat, pierwszy we Włoszech ( na pewno stworzyła też pierwszy psi cmentarz w Taorminie ) . Życie szykuje człowiekowi różne niespodziewanki - podobno po śmierci królowej Wiktorii do Taorminy zawitał Edward VII. Chyba nie cofnął j Florence wypłacanych przez mamusię 50 funtów miesięcznie za trzymanie się z dala od swej osoby bo pani Cacciola nadal finansowała poetów bez grosza, nawet takich z zaszarganą homoseksualizmem opinią, jak Oscar Wilde. Była dobroczyńcą dla psów, ptaków, a także dla całej gromady miejscowych dziewcząt, które miały tyle szczęścia, że dostały od niej posag. Miejscowi nazywali ją Francuzką ( wszystkich z północy Europy nazywali Francuzami ) i darzyli szczerym uczuciem. Kiedy zmarła po zapaleniu płuc wywołanym kretyńskim hartowaniem ciała zimną kąpielą morską, na cmentarzyk w małej wiosce Castelmola położonej nad Taorminą odprowadzała ją cała Taormina.
Florence zmarła 4 października 1907 roku. Zostawiła po sobie niekonwencjonalny testament. Wszystkie zapisy dotyczące jej nieruchomości zawierają zastrzeżenie, że zapisobierca nie powinien wycinać drzew, uprawiać ziemi ani budować domów w żadnej części ziemi którą posiadała w Anglii lub na Sycylii. Nałożyła także na tych, którzy odziedziczyli ogród Hallington Siculo i wyspę Isola Bella, obowiązek nie zabijania żadnego dzikiego ptactwa za to przykazała strzelać do kotów, królików, kruków i sokołów, ponieważ niszczą drzewa i polują na małe ptaki ( baaardzo po angielsku, znać silny wpływ Wiktorii ) . Także przykazała żeby wszystkie domowe zwierzęta i ptaki, a mianowicie uwielbiane przez nią psy, kozy, papugi, pawie, gołębie i kanarki były utrzymywane w "zdrowiu i pociesze", z całą troską i czułością, jak były trzymane za jej życia. Taa... prawdziwa brytyjska Lady. Ale ogrody robiła prawdziwie sycylijskie, zapachem wabiące!
Był to ogród dla ślepców: wzrok buntował się tutaj na każdym kroku, lecz ‚ powonienie mogło doznać nie lada rozkoszy, choć nie najsubtelniejszych. Róże Paul Neyron, które książę sam przywiózł z Paryża, szybko się zdegenerowały; za gwałtownie wybujały, a potem przywiędły pod wpływem żywiołowych i niszczycielskich soków sycylijskiej gleby i apokaliptycznych lipcowych upałów; kwiaty ich przypominały teraz kapuściane głowy cielistego koloru, które wyglądały wręcz bezwstydnie; za to buchała od nich woń niemal zmysłowa, o jakiej żaden francuski hodowca nie śmiałby nawet marzyć. Książę przysunął jedną z nich do nosa i wydało mu się, że wącha udo baletnicy z Opery. Dał ją także do powąchania Bendicowi, który cofnął się ze wstrętem i pobiegł szybko na poszukiwanie bardziej balsamicznych zapachów, jak nawóz i zdechłe jaszczurki."
Giuseppe Tomasi di Lampedusa "Il Gatopardo"
w przekładzie Zofii Ernstowej
No to już wiecie że na Sycylię wybierałam się z bardzo konkretnym obrazkiem wyspiarskiego ogrodu pod powiekami. Co prawda zdaję sobie sprawę jako ogrodnik z dłuuugim stażem że opisy Pana Peppo to raczej wyobrażenie niż real - na ten przykład magnolie zimozielone zakwitają ciut później niż większość starych róż, goździki kwitną za to wcześniej, Acacia delbata kwitnie jeszcze w innym terminie i na pewno nie jest to sycylijskie tzw. lato św. Marcina. Podobnie jest z różami 'Paul Neyron' tak sugestywnie opisywanymi przez Pana Peppo - ta odmiana to piękna remontanka wyhodowana przez Antoine Leveta, wprowadzona w 1869 roku ( Gatopardo snuje swoje ogrodowe refleksje na początku lat sześćdziesiątych XIX wieku, tuż po inwazji Garibaldiego na Sycylię ), w dodatku jeżeli już kojarząca się z udem baletnicy to udem pozbawionym skóry, bowiem barwa płatków tej odmiany róży jest ciemnoróżowa. Jednak to są nieistotności, pierdoły "do czepiania się" dla tych którym wydaje się że dobra literatura musi trzymać się faktów żeby być prawdziwą. Nie ważne kiedy kwitną konkretne rośliny i że Panu Peppo pokręciły się nazwy odmian róż, jego opis ogrodu na Sycylii zostaje w pamięci jak ten Zosiny warzywniaczek z naszej narodowej epopei. Wicie rozumicie, siła pióra! Teraz wiecie jak podkręcone były moje oczekiwania i jak sama sobie musiałam tłumaczyć że luty, nawet na Sycylii nie jest szalenie ogrodowym miesiącem, znaczy takim w którym jest szał kwitnień. A jednak, mimo nie najlepszej do zwiedzania ogrodów pory roku nie rozczarowałam się tym co ogrodowego wyspa miała mi do zaoferowania. Pewnikiem dlatego że ogrodowe poznawanie Sycylii zaczęłam od ogrodów Lady Florence Trevelyan Cacciola w Taorminie.
Zacznijmy od tego kim była owa dama. Florence Trevelyan urodziła się 7 lutego 1852 roku, pochodziła z wysoce arystokratycznej rodziny z Northumberland , była córką Edwarda Spencera Trevelyana i Catherine Ann Forster oraz wnuczką Sir Johna Trevelyana, piątego baroneta Wallington Hall i Marii Wilson. Korzonki wymieniam jak ciotka Makowiecka, ale te korzonki są dość istotne dla zrozumienia tego co się Lady Florence w życiu przydarzyło. Kiedy Florence miała dwa lata po raz pierwszy jej osoba znalazła się w cieniu skandalu, jaki wywołało samobójstwo jej ojca. Jej matka przeniosła się z małą Florence do Hallington Demesne, posiadłości w Northumberland, gdzie Florence podłapała ogrodniczego bakcyla. Po śmierci matki w listopadzie 1877 roku, Florence wraz z kuzynką Louise Harriet Perceval podróżowała po Europie przez około dwa lata jak na młodą, angielską damę przystało. Wicie rozumicie, klimaty z filmu "Pokój z widokiem". Plotka głosiła że ta ekskursja bynajmniej nie była dobrowolna, królowa Wiktoria, która po śmierci księcia Alberta zrobiła się naprawdę wiktoriańska, krzywym ślepiem patrzyła na to co działo się między Florence a jej synem, następcą tronu księciem Edwardem. Florence w odróżnieniu od innych dam którymi interesował się książe Walii nie była obdarzona należytą dawką hipokryzji, tak ułatwiającej w tym czasie życie brytyjskiej klasie wyższej. Tzw. szczera natura nie predysponowała jej do roli półoficjalnej metresy kochliwego Edwarda. Najlepiej było zaniknąć gdzieś na południu Europy czy tam w innym Egipcie i z uporem zwiedzać "cuda starożytności" i "dzieła geniuszu Italii". W zamyśle miało działać jak kuracja odwykowa, po przebyciu której można było ponownie pokazać się w towarzystwie. No chyba że nie było się klasyczną brytyjską turystką "po przejściach" a prawdziwą podróżniczką, poszukiwaczką przygód i kolekcjonerką urody świata.
Lady Florence nie mieściła się nijak w gorsecie uszytym dla sztywnej, brytyjskiej damy. Do Wielkiej Brytanii nigdy już nie wróciła, jej ojczyzną z wyboru stała się Sycylia a konkretnie jej mały kawałek, znana z urody malutka mieścina zwana Taorminą. Mieścina miała za sobą historię znacznie dłuższą niż kroniki najstarszych brytyjskich rodów, położona była przepięknie na wysokim stoku wznoszącym się znad morza, klimat w niej był łagodny jak baranek - kudy tam angielskim deszczowym zimom i chłodnym latom do czegóś takiego? Florence zawitała pierwszy raz do Taorminy na początku lat osiemdziesiątych, w 1884 postanowiła osiąść w niej na stałe. Nadal szokowała utrzymując tzw. niestosowne znajomości ( brytyjska klasa wyższa przejęła z Indii radości systemu kastowego i prezentowała je całej, zwiedzanej przez się Europie ) i robiąc mnóstwo rzeczy, których brytyjskie ladies nie powinny robić. Oczywiście było romansowo - Florence podróżowała ze stadkiem złożonym z kuzynki i pięciu psów i pewnikiem jeszcze jakąś służbą i kiedy jeden z jej psów bardzo ciężko zachorzał, a w Taorminie nie było wówczas weterynarza, Florence udało przekonać się miejscowego lekarza ( nie byle jakiego bo człowieka nauki ), pana Cacciolę, żeby pomógł jej zwierzakowi. No i tak to się zaczęło. Państwo zaczęli się spotykać a w roku 1890 Florence zdecydowała się na kolejny skandalik w swoim życiorysie - poślubiła włoskiego lekarza, żadnego tam księcia z pierdylionem tytułów ( to jeszcze by uszło ) tylko faceta co prawda z szanowanej rodziny ale znanego głównie z powodu własnych zasług. Salvatore Cacciola był profesorem histologii patologicznej na Uniwersytecie w Padwie , od dwudziestu lat był też członkiem Akademii Medycznej w Rzymie a także burmistrzem Taorminy. No i rzecz jasna masonem wysoko postawionym był. Taormina zawdzięcza mu zakup klasztoru San Francesco di Paola , który zamienił w szpital, a następnie podarował go gminie. No facet był kimś a Florence się na nim poznała.
Florence opuściła swoje słynne piętro, zajmowane w hotelu Timeo rodziny La Floresta i przeniosła się do domu męża, posiadłości w której zapragnęła stworzyć własny ogród. Nabyła kilka działek na stromym zboczu pod via Bagnoli Croce i rozpoczęła tworzenie ogrodu nazywanego Hallington Siculo czyli sycylijskim Hallington, echem ogrodu jej dzieciństwa. Dziwny to dla nas ogród bo będący mieszanką angielskiego podejścia do ogrodnictwa charakterystycznego dla końca XIX wieku jak i starej tradycji włoskich ogrodów tarasowych. Osobowość Florence niewątpliwie była nietuzinkowa i ogród znacznie różni się od świetnych lecz grzecznych brytyjskich projektów ogrodów tego czasu. Hallington Sciulo pełen jest niezwykłych budynków zbudowanych z różnych rodzajów kamienia, cegieł, rur i czy dachówek z odzysku, które Florence nazywała nie wiadomo dlaczego ulami ( w Wielkiej Brytanii schodki, ścieżki, murki z tego typu łączonych materiałów stały się bardziej popularne w ogrodach epoki edwardiańskiej i w latach dwudziestych XX wieku ). W ogrodzie porastają zarówno rośliny rodzime jak i sprowadzane z daleka egzoty. Przyznam że mimo tych egzotycznych wstawek czułam w nim sycylijskiego ducha opisywanego przez Pana Peppo. Po ogrodzie niósł się mimo morskiej bryzy cytrynowy zapach liści geranium, tyż egzota. Niósł się mimo lutego czyli pory w której na dopiero Sycylii zaczyna pachnieć jaśmin. Jakoś łatwo przyszło mi wyobrazić sobie ten ogród mocno rozkwitłą wiosną, pachnący, cienisty i zachęcający do wypoczynku. Jednego czego nie rozumiem to jak w takim ogrodzie można ustawić plastikowe zabawki dla dzieci? No ale Włosi nie traktują tego terenu jak ogrodu pokazowego a raczej jak park miejski, co zdaje się było zgodne z wolą zarówno Florence jak i jej męża.
W 1890 roku Florence i Salvatore kupili Isola Bella, skalistą wysepkę do której można dostać się z lądu poprzez wąziutką piaszczysto kamienistą ścieżką. Zapłacili za tę skałkę podarowaną Taorminianom w 1806 roku przez przebywającego w mieście z wizytą króla Ferdynanda I Burbona, całe 5000 lirów. Florence osobiście doglądała prac przy powstawaniu ogrodu na Isola Bella, widywano ją przycinającą rośliny ( widok to był wcale wówczas nieczęsty w epoce taniej siły roboczej czyli stad pomocników ogrodnika ). Wyspa zanurzona w turkusowych widach Morza Jońskiego, wokół subtelny, słodki zapach bergamotowych drzew, pomarańczowych kwiatów kwitnących w pobliskich ogrodach cytrusowych wymieszany z zapachem morza. Mniam, znowu co najlepsze w sycylijskim ogrodzie wg. Pana Peppo. Na Isola Bella podobna mieszanka roślinna jak w Hallinton Sciulo, pierwotna śródziemnomorska roślinność czyli zarośla makii wymieszane z egzotami. Poza polnymi kwiatami takimi jak porastający skalistą wysepkę Dianthus rupicola które tak były Florence miłe, piękne żywopłoty z bougainvilli, krzewy hibiskusa, kaktusy o różnych kształtach i rozmiarach, agawy i aloesy. Niektóre rośliny Florence sadziła pod kątem migrujących ptaków, stworzyła dla nich mały rezerwat, pierwszy we Włoszech ( na pewno stworzyła też pierwszy psi cmentarz w Taorminie ) . Życie szykuje człowiekowi różne niespodziewanki - podobno po śmierci królowej Wiktorii do Taorminy zawitał Edward VII. Chyba nie cofnął j Florence wypłacanych przez mamusię 50 funtów miesięcznie za trzymanie się z dala od swej osoby bo pani Cacciola nadal finansowała poetów bez grosza, nawet takich z zaszarganą homoseksualizmem opinią, jak Oscar Wilde. Była dobroczyńcą dla psów, ptaków, a także dla całej gromady miejscowych dziewcząt, które miały tyle szczęścia, że dostały od niej posag. Miejscowi nazywali ją Francuzką ( wszystkich z północy Europy nazywali Francuzami ) i darzyli szczerym uczuciem. Kiedy zmarła po zapaleniu płuc wywołanym kretyńskim hartowaniem ciała zimną kąpielą morską, na cmentarzyk w małej wiosce Castelmola położonej nad Taorminą odprowadzała ją cała Taormina.
Florence zmarła 4 października 1907 roku. Zostawiła po sobie niekonwencjonalny testament. Wszystkie zapisy dotyczące jej nieruchomości zawierają zastrzeżenie, że zapisobierca nie powinien wycinać drzew, uprawiać ziemi ani budować domów w żadnej części ziemi którą posiadała w Anglii lub na Sycylii. Nałożyła także na tych, którzy odziedziczyli ogród Hallington Siculo i wyspę Isola Bella, obowiązek nie zabijania żadnego dzikiego ptactwa za to przykazała strzelać do kotów, królików, kruków i sokołów, ponieważ niszczą drzewa i polują na małe ptaki ( baaardzo po angielsku, znać silny wpływ Wiktorii ) . Także przykazała żeby wszystkie domowe zwierzęta i ptaki, a mianowicie uwielbiane przez nią psy, kozy, papugi, pawie, gołębie i kanarki były utrzymywane w "zdrowiu i pociesze", z całą troską i czułością, jak były trzymane za jej życia. Taa... prawdziwa brytyjska Lady. Ale ogrody robiła prawdziwie sycylijskie, zapachem wabiące!