No i się wzięło i się zrobiło, znaczy pogoda zdoopniała. Szaro, buro a w tym tygodniu zaciemnienie. Oj, nie jestem ja szczęśliwa kiedy dookoła robi się buro. Nie żebym tam oprotestowywała deszczowe dni, pochmurność urodna jest, mnie tylko dobija miejska wersja niepogodnej jesieni. Wicie rozumicie, jadowite mgiełki oblepiające wszystko wokół, kolory zszarzałe, ciemność wilgotną a niemiłą zapadającą o trzeciej po południu - wszystkie te syfilizmy miejskie, łącznie z zapachem palonego miału. Natura naga, odarta z zieleni czy koloru przebarwionych liści, niemająca możliwości przykrycia sobą tej miastowizny w najgorszym wydaniu atakującej zewsząd. Zły czar industrializacji rzucony na kolorowy świat. Może przesadzam z tym miastowym złem, może na wsi takie błotno jesienne klimaty są jeszcze cięższe do przeżycia ( hym...Serbinów ) ale tak mi się jakoś ubzdurało że wieś bliżej natury znaczy że świeżo w niej jakby, bardziej swobodnie i mniej dusząco ( także dosłownie ). Pewnie wściekle kolorowe opłotki z rur, domeczki ze szkiełkami w tynku elewacji czy też nowomodne domy z obtujaczonymi tyrawnikami oczu nie cieszą w pochmurne dni ale przestrzeń, pola, lasy "tuż za wsią", nawet pachnące gnojem, są tak jakoś milej nastrajające człowieka. A może tylko mła tak ma?
Może w swej olbrzymiej większości ludzie przedkładają nad wdzięki natury radości miejskie, ten cały blichtr coolorowych świateł i niby lepszego życia tak naprawdę zazwyczaj ograniczony do jednej lub dwóch dzielnic? Może robią tak dla możliwości szybkiego odwiedzenia lepsiejszego świata? Warto im żyć w mrówkowcach, kamienicach, małych domkach na małych działkach upitolonych w rządkach, tłoczyć się na ulicach aby mieć możliwość wspólnego egzystowania z większą ilością ludzi po zapadnięciu zmroku. Bo co tu robić na wsi dzikiej jak prund siędzie, interneta nie ma a za rozrywkę intelektualną to mamy albo zapas ksiunżek albo sklepik z atrakcyjną w zeszłym wieku sklepową prezentującą poglądy na świat takie sprzed dwóch wieków ? A może ludzie nie mają wyjścia albo się wydawa że nie ma wyjścia i pomieszkiwać trza tam gdzie większość pomieszkuje? W miastach, bo praca, bo szkoła dla dzieciów, bo szpital pod nosem. Bo nie nuda problemem tylko zwyczajna ciężka codzienność.
Z moją miastowością jest zdziwnie, trochę inaczej niż u większości ludków. Drzewiej kto mógł a już najwięcej lepsiejsze państwo wyjeżdżało latem na łono natury zostawiając "duszne" miasta. Jesienią późną natura zaczynała pokazywać tę mniej słodką stronę swojego jestestwa i ludkowie salwowali się ucieczką. Zjeżdżało się do miast dla pracy, dla rozrywek ( po czym została nam pamiątka w postaci tzw. sezonu teatralnego ), dla blasków gromadnego życia. No tak, ale ja taka znów strasznie gromadna nie jestem. Hym... po mojemu to natura wiosną i latem rozbuchana ukrywa miejskość miasta i mogę miasto znieść bez strasznego bólu , zimą niestety miejskość odkrywa i mam problema. Domku wiejskiego na zimę ni mam więc tylko mi zostaje udać się wzorem lepiej sytuowanych na jakąś Riwierę czy cóś, niestety sytuowanie nie jest znów tak lepsze a koty nie przepadają za zmianą miejsca, podobnie jak rodzina i sąsiedztwo. Przede mną miejska zima i nie ma się co dziwić tzw. spadkowi nastroju.
Pocieszam się że istnieją kina, jakieś miejsca dla orgii zakupowych, teatr ze spotkaniami baletowymi czy restaurany z ciekawym żarłem. No tak, tylko że to co najbardziej mnie kusi czyli kino i tarzanie się w zakupowej rozpuście ( polowanko na wysorty ) można znaleźć w sieci, niespecjalnie trza mieszkać w samym mieście żeby takimi rozrywkami się nacieszyć ( pod miastem by można, na tych oplwanych suburbiach, gdzie net i tzw. zasięg jest ). Spotkania baletowe tyż nie trwają na okrągło a ciekawość żarciową powinnam w sobie przytępić, ze względu na dobro kręgosłupa. Taa, są takie chwile kiedy mamrotanie Mamelona "Sprzedamy nasz dom i Twoją rezurę i osiądziemy na wybrzeżu w Portugalii" ma jakiś niepokojąco kuszący urok. Na szczęście zdaję sobie sprawę że wszędzie dobrze gdzie nas nie ma, jeszcze sobie zdawam sprawę - jak będzie za parę lat to nie wiem. Styki mi się w mózgu popsowają i będę chciała już tylko słoneczka i spokoju, co łatwo uzyskać gdy nie zna się języka którym porozumiewają się ludzie wokół ciebie. Taa, na pewno nie nirwana bo koszty opieki weterynaryjnej spore, ale taki słoneczny dom starców, bez nerwów na tsunami debilizmu politycznych, bez zgorzknienia powodowanego obserwowaniem szczerzepolskich, no i przede wszystkim bez zimy ze wszystkimi bolączkami które ta pora roku niesie. Jeszcze parę lat i może odkryję że wszystko mam gdzieś i się wypisuję, na razie w cieplejsze rejony, może na portugalskie wyspy? Kto to wie?
Takowe rozmyślania powinny napawać mnie smuteczkiem i przestrachem ale cóś nie napawają, w końcu w życiu nie chodzi o to żeby się ciągle czegoś bać i z czymś układać bo wówczas kończy się śpiewając "Bajo Bongo" zamiast "mniej kompromisowej" francuskiej wersji utworu "Dwa Serduszka". Są możliwości i kto wie czy nie uda się z nich skorzystać. Jakoś nie postrzegam takiej wyprowadzki jako emigracji tylko raczej wybór domu spokojnej starości, z naciskiem na spokojnej. Cio Mary ma nadzieję że never do tego nie dojdzie, twierdzi, moim zdaniem słusznie, że człowiek solidnie zanurzony w rzeczywistości, nawet jeśli ona podława, żyje bardziej świadomie. Totalna alienacja gdzieś tam zawsze zahacza o jałowość. Znaczy emigruj i żyj na całego, broń Najwyższy się nie wypisuj. Tylko mła się wraz z nadejściem zimy coraz częściej wyczerpują siłę baterie i smęci. Co robić, taka pora roku!
Dzisiejsze fotki to zbiorek różności - na pierwszej kubeczek cud urody zwany Pocieszycielskim ( Psie daj znać że u Cię dobrze albo przynajmniej poprawnie, wiadomości gorsze tyż zniosę ) , na drugiej zadanie bojowe wyznaczone przez Cio Mary ( "Larwa zrób to z pigwy" ), jak widzicie zgromadzono materiał, na pozostałych fotkach tzw. resztki ogrodowe focone w smętnej szarości.
Może w swej olbrzymiej większości ludzie przedkładają nad wdzięki natury radości miejskie, ten cały blichtr coolorowych świateł i niby lepszego życia tak naprawdę zazwyczaj ograniczony do jednej lub dwóch dzielnic? Może robią tak dla możliwości szybkiego odwiedzenia lepsiejszego świata? Warto im żyć w mrówkowcach, kamienicach, małych domkach na małych działkach upitolonych w rządkach, tłoczyć się na ulicach aby mieć możliwość wspólnego egzystowania z większą ilością ludzi po zapadnięciu zmroku. Bo co tu robić na wsi dzikiej jak prund siędzie, interneta nie ma a za rozrywkę intelektualną to mamy albo zapas ksiunżek albo sklepik z atrakcyjną w zeszłym wieku sklepową prezentującą poglądy na świat takie sprzed dwóch wieków ? A może ludzie nie mają wyjścia albo się wydawa że nie ma wyjścia i pomieszkiwać trza tam gdzie większość pomieszkuje? W miastach, bo praca, bo szkoła dla dzieciów, bo szpital pod nosem. Bo nie nuda problemem tylko zwyczajna ciężka codzienność.
Z moją miastowością jest zdziwnie, trochę inaczej niż u większości ludków. Drzewiej kto mógł a już najwięcej lepsiejsze państwo wyjeżdżało latem na łono natury zostawiając "duszne" miasta. Jesienią późną natura zaczynała pokazywać tę mniej słodką stronę swojego jestestwa i ludkowie salwowali się ucieczką. Zjeżdżało się do miast dla pracy, dla rozrywek ( po czym została nam pamiątka w postaci tzw. sezonu teatralnego ), dla blasków gromadnego życia. No tak, ale ja taka znów strasznie gromadna nie jestem. Hym... po mojemu to natura wiosną i latem rozbuchana ukrywa miejskość miasta i mogę miasto znieść bez strasznego bólu , zimą niestety miejskość odkrywa i mam problema. Domku wiejskiego na zimę ni mam więc tylko mi zostaje udać się wzorem lepiej sytuowanych na jakąś Riwierę czy cóś, niestety sytuowanie nie jest znów tak lepsze a koty nie przepadają za zmianą miejsca, podobnie jak rodzina i sąsiedztwo. Przede mną miejska zima i nie ma się co dziwić tzw. spadkowi nastroju.
Pocieszam się że istnieją kina, jakieś miejsca dla orgii zakupowych, teatr ze spotkaniami baletowymi czy restaurany z ciekawym żarłem. No tak, tylko że to co najbardziej mnie kusi czyli kino i tarzanie się w zakupowej rozpuście ( polowanko na wysorty ) można znaleźć w sieci, niespecjalnie trza mieszkać w samym mieście żeby takimi rozrywkami się nacieszyć ( pod miastem by można, na tych oplwanych suburbiach, gdzie net i tzw. zasięg jest ). Spotkania baletowe tyż nie trwają na okrągło a ciekawość żarciową powinnam w sobie przytępić, ze względu na dobro kręgosłupa. Taa, są takie chwile kiedy mamrotanie Mamelona "Sprzedamy nasz dom i Twoją rezurę i osiądziemy na wybrzeżu w Portugalii" ma jakiś niepokojąco kuszący urok. Na szczęście zdaję sobie sprawę że wszędzie dobrze gdzie nas nie ma, jeszcze sobie zdawam sprawę - jak będzie za parę lat to nie wiem. Styki mi się w mózgu popsowają i będę chciała już tylko słoneczka i spokoju, co łatwo uzyskać gdy nie zna się języka którym porozumiewają się ludzie wokół ciebie. Taa, na pewno nie nirwana bo koszty opieki weterynaryjnej spore, ale taki słoneczny dom starców, bez nerwów na tsunami debilizmu politycznych, bez zgorzknienia powodowanego obserwowaniem szczerzepolskich, no i przede wszystkim bez zimy ze wszystkimi bolączkami które ta pora roku niesie. Jeszcze parę lat i może odkryję że wszystko mam gdzieś i się wypisuję, na razie w cieplejsze rejony, może na portugalskie wyspy? Kto to wie?
Takowe rozmyślania powinny napawać mnie smuteczkiem i przestrachem ale cóś nie napawają, w końcu w życiu nie chodzi o to żeby się ciągle czegoś bać i z czymś układać bo wówczas kończy się śpiewając "Bajo Bongo" zamiast "mniej kompromisowej" francuskiej wersji utworu "Dwa Serduszka". Są możliwości i kto wie czy nie uda się z nich skorzystać. Jakoś nie postrzegam takiej wyprowadzki jako emigracji tylko raczej wybór domu spokojnej starości, z naciskiem na spokojnej. Cio Mary ma nadzieję że never do tego nie dojdzie, twierdzi, moim zdaniem słusznie, że człowiek solidnie zanurzony w rzeczywistości, nawet jeśli ona podława, żyje bardziej świadomie. Totalna alienacja gdzieś tam zawsze zahacza o jałowość. Znaczy emigruj i żyj na całego, broń Najwyższy się nie wypisuj. Tylko mła się wraz z nadejściem zimy coraz częściej wyczerpują siłę baterie i smęci. Co robić, taka pora roku!
Dzisiejsze fotki to zbiorek różności - na pierwszej kubeczek cud urody zwany Pocieszycielskim ( Psie daj znać że u Cię dobrze albo przynajmniej poprawnie, wiadomości gorsze tyż zniosę ) , na drugiej zadanie bojowe wyznaczone przez Cio Mary ( "Larwa zrób to z pigwy" ), jak widzicie zgromadzono materiał, na pozostałych fotkach tzw. resztki ogrodowe focone w smętnej szarości.