Jak co roku czas na jesienne wyprawy do lasu. Wicie rozumicie, mamy alibi w postaci grzybobrania. Grzybów co prawda jakoś mało przywozimy z tych wycieczek ale to przeca nie o to chodzi żeby tony grzybolstwa z lasu wywozić. Tak naprawdę to jeżdżę na spotkania z lasem. W tym roku z wszelkimi leśnymi wyprawami trza było w naszym regionie się wstrzymać. Spora cześć lasów była po prostu zamknięta z powodu suszy i związanego z nią zagrożenia pożarem. Latem co najwyżej można było odwiedzać podmiejskie laski, o ile się nie padło zanim się do nich doszło. W niektórych, tych z przewagą drzew liściastych panował błogi cień a duchota była jakby mniej dokuczliwa. Do lasków sosnowych w upalne dni jednak lepiej się było nie zapuszczać, trzydzieści stopni + żywiczne wonie i stojące powietrze to tak w sam raz warunki do wykończenia starszych pań.
W tym roku pierwsza wyprawa leśna odbyła się do tzw. lasu mokrego, położonego w okolicy bagienek. Szczególnie suchy sezon wegetacyjny sprawił że można było w wiele miejsc zazwyczaj półdostępnych wleźć suchą stopą. Trawska i mchy, na suchych wysepkach jagodziny, krzewinki borówek i wrzosy. Wyższe krzewinki jagód na bardziej wilgotnych stanowiskach przypominały Mamelonowi łochynie - borówki bagienne Vaccinium uliginosum zapamiętane z dzieciństwa. Kto wie, może to rzeczywiście były te jagodziny wydające z siebie owoce zwane dawniej pijanicami? Ciężko by to stwierdzić bo krzewinki łysawe, owoców na nich nie było ( ponoć jagody łochyni są nieco większe i pokryte jaśniejszym nalotem niż owoce zwykłych leśnych jagód, zwanych czarnymi ). Chyba cóś jest na rzeczy bo w tym lesie znajduje się całkiem spory obszar podlegający ścisłej ochronie ( zasiatkowanie itd. ). Może rośnie tam bagno zwyczajne obecnie Rhododendron tomentosum niegdyś Ledum palustre,którego krzewinki często występują przy krzewinkach borówki bagiennej ( ponoć odurzające właściwości borówki bagiennej pochodziły głównie z tego sąsiedztwa, pyłek bagna osiadający na jagodach jest taki odlotowy a nie sama z siebie borówka ).
Bezczelnie informuję że problem jagodowy interesował mnie średnio, jak zwykle wpadłam w mchy. Nie da się ukryć że las bez mchu jest dla mnie taki trochę nieleśny. Głupie to, wiem o tym, wszak nie w każdym rodzaju lasu mech występuje ale mnie mszaki się z leśnością kojarzą i nic na to nie poradzę. Ha, może istnieć dla mnie las bez wrzosu ( wszak pamiętam z dzieciństwa wrzosowiska jako odrębny od lasu ekosystem ) ale las bez mchu i paproci? Never! Gdzie by się mieli Żwirek i Muchomorek podziać? Łaziłam późnym popołudniem wśród tych orlic i nerecznic, wgapiając się w te wszystkie torfowce ( Sphagnum ) i marzyłam o szklarence pod tytułem paludarium. Chodzi tak za mną od tegorocznej zimy i i co i raz powraca silniejszym pragnieniem posiadania kawałka mszysto - paprotnego na własność. Kto wie czy nie zamieni się to w obsesję gdzieś tak w okolicach listopada czy grudnia, kiedy ogród będzie już sobie spał. Do domu wróciłam z wytłumaczeniem wyprawy w postaci paru podgrzybków, w końcu oficjalnie to grzybobranie było.