Łobśnieżyło, przywiało, przyzimowało - nie w porę, złośliwie i "żeby dobić". Tak odczuwam ten przyłażący ze wschodu atak zimy. W domu stoją ciemierniki, których z powodu ich handlowego podpędzenia nie ma co wystawiać na mróz. Pod śniegiem znalazły się świeżo zakwitłe przebiśniegi i pierwsze kwiaty krokusów botanicznych. Wiatr duje, łeb pęka, śnieg sypie, mróz chwyta. I to ma być, kuźwa, przedwiośnie?! O ile byłam w miarę tolerancyjna w stosunku do ataku zimy pod koniec lutego o tyle stwierdzam że cóś się we mnie łamie, kiedy solidnie śnieży i mrozi w marcu. Myśl się we mnie zalęga brzydka o wyprowadzce z miasta Odzi w cieplejsze rejony ( znacznie cieplejsze ), hen, do kraju gdzie cytryna dojrzewa. Jedynie koszty przeprowadzki i okrojona mocno możliwość utrzymania się i nie tylko się na niezbyt bogatym południu kontynentu powstrzymuje człowieka przed wzięciem udziału w konkursie i zakupem domiszcza za jednego eurosa, gdzieś tam na zapadłej Sardynii czy w innej części cieplejszej Europy. Real skrzeczy że żyć z czegoś trzeba, kierunki pracowe klimatycznie tyż mało ciekawe i jedyne co mi pozostaje to powściekać się na ten przedwiośniany śnieg z mrozem, zacisnąć zęby i liczyć dni do wyjazdu nad portugalski Ołszyn.
Wiem niby że ten stan rzeczy długo nie potrwa ale wkurza mnie kiedy po ciężkim tygodniu jestem skazana na przebywanie w chałupie i uprzątanie mandżura. A wcale nie chce mi się! Chce mi się do ogrodu, do babrania w ziemi, do przycinania paciorów a zamiast tego to sobie mogę podwórko odśnieżyć. Do doopy jest tegoroczna zima, wszystko w niej nie tak - grudzień ciepławy i wilgotnie listopadowy, styczeń bezpłciowy, luty mroźny pod koniec a nie prawilno na początku, marzec rozhuśtany ponad miarę. Nie podoba mi się taka "poprzestawiana" zima, wołałabym mroźniejszy grudzień i styczeń niż mrożenie pod koniec zimy. Niestety jedyne co mogę zrobić to ulać nieco jadu pod adresem Wielkiego Pogodowego na blogu i tyle. Na szczęście w nieszczęściu nie czuję się wyalienowana, koty są wyraźnie wkurzone na powrót śniegu i mrozu. Przyzwyczaiły się już do cieplejszych dni ( czytaj do przyjmowania i odbywania wizyt u kociego sąsiedztwa ). Były już przeprowadzone pierwsze polowania ( dwie obudzone myszy i hym... to był chyba szczur ), wspólne wyjścia całonocne ( Felicjan i lubieżna Okularia ), stoczono pierwsze potyczki ( Lalek vs Epuzer ). No a teraz trzeba siedzieć w domu i tyłki na kaloryferach grzać. A tak już było wiosennie! Nie ma co, pozostaje przeczekać zjawisko.
Wiem niby że ten stan rzeczy długo nie potrwa ale wkurza mnie kiedy po ciężkim tygodniu jestem skazana na przebywanie w chałupie i uprzątanie mandżura. A wcale nie chce mi się! Chce mi się do ogrodu, do babrania w ziemi, do przycinania paciorów a zamiast tego to sobie mogę podwórko odśnieżyć. Do doopy jest tegoroczna zima, wszystko w niej nie tak - grudzień ciepławy i wilgotnie listopadowy, styczeń bezpłciowy, luty mroźny pod koniec a nie prawilno na początku, marzec rozhuśtany ponad miarę. Nie podoba mi się taka "poprzestawiana" zima, wołałabym mroźniejszy grudzień i styczeń niż mrożenie pod koniec zimy. Niestety jedyne co mogę zrobić to ulać nieco jadu pod adresem Wielkiego Pogodowego na blogu i tyle. Na szczęście w nieszczęściu nie czuję się wyalienowana, koty są wyraźnie wkurzone na powrót śniegu i mrozu. Przyzwyczaiły się już do cieplejszych dni ( czytaj do przyjmowania i odbywania wizyt u kociego sąsiedztwa ). Były już przeprowadzone pierwsze polowania ( dwie obudzone myszy i hym... to był chyba szczur ), wspólne wyjścia całonocne ( Felicjan i lubieżna Okularia ), stoczono pierwsze potyczki ( Lalek vs Epuzer ). No a teraz trzeba siedzieć w domu i tyłki na kaloryferach grzać. A tak już było wiosennie! Nie ma co, pozostaje przeczekać zjawisko.