Za oknem pogoda taka że myśli zamarzają na samą myśl o wyściubieniu nosa a w domu szaleństwo wysiewowe. Szklarenka, słoje, doniczuszki - wszystko obsiane, Panie tego, jak mało którego roku. Pierwsze kiełki już widać, wylazły groszki nieznanej odmiany, co to mają mieć kwiaty w kolorze lawendy. Na wszelki wypadek zachowałam opakowanie nasionkowe coby pyszczyć jakby mi na rabacie się pojawiła jaka czerwień wściekła w groszkowym wydaniu. Posiałam łubin trwały i lwie paszcze, i wszelkie inne odmiany groszków pachnących które chciałam mieć i które były u nas dostępne. Oprócz tego co wysiałam w domu na swoją kolej ( czytaj na nowe doniczki rozkładalne ) czekają nasturcje, malwy i naparstnice. Postanowiłam je wysiać podpędzićje domowo, choć dwuletnie czyli malwy i naparstnice mi nie zakwitną to zrobią się zażyte. Wiadomo zażyta roślina kwitnie lepiej. Do gruntu będę w tym roku siać nagietki, maciejkę i rezedę wonną. No i koper 'Szmaragd', przywabiacz dla motyla zwanego Paziem Królowej. Dużo tego a ja jeszcze cóś nienasycona. A to aminek egipski kusi, a to arcydzięgiel wabi - no tak jakoś mnie w tym roku przynasienniło. Na wysiewie się nie kończy - w dużym słoju podpędzam wietlicę japońską 'Burgundy Lace' i nerecznicę czerwonozawijkową 'Brilliance'. To do Alcatrazu.W kotłowni powoli rozpoczynają wegetację schowane przed mrozami rośliny które stały na przyszopiu. Szczerze pisząc wolałabym żeby te schowane w kotłowni wstrzymały się z tym budzeniem do życia, zaraz po największych mrozach wylatują z powrotem do ogrodu - nie ma domowego zalegania!
O ile wysiewy i podpędzania idą aż miło to insza ogrodowa robota odłogiem leży. Zero przycinań i docinań, aura nie sprzyja a zdrowie szwankuje. Może uda mi się zagnać do cięższej pracy Włodzimierza i kuzyna Tomka, na Pana Andrzejka nie ma co liczyć - wyrabia przedemerytalne "okresy składkowe" coby móc przeżyć w przyszłości za świadczenie. Za dużo forsy na cięższe roboty ogrodowe w tym roku ni ma, w końcu i mnie się też cóś od życia należy ( czytaj Ołszyn, fale i mgliste lasy Sintry ) a to cóś kosztuje. Zrobi się to co się uda zrobić, bez napinania i stresu.
Przeglądam nadal zielone oferty , teraz głównie pod kątem drzew do Alcatrazu ( ciągle nie jest ich tyle co być powinno ). Przyuroczyła mnie brzoza chińska Betula albosinensis w odmianach różnych. Brzózków o białej korze mam sporo, bardziej mną teraz rzuca w korowe różowości i czerwienie. Odmiana brzozy chińskiej 'Pink Champagne' zdaje się będzie u nas do dostania, 'Red Panda', 'China Ruby' jeszcze nie jest "robiona" przez naszych szkółkarzy. Pierwsza z tych odmian nie jest zbyt duża, jak na brzozę osiąga średni rozmiar ( w dobrych warunkach dorasta do 9 m wysokości ). Marzy mi się zespół złożony z trzech brzózek, ciekawe ile kosztowałyby drzewka? W ogóle przyuważyłam u siebie fascynację drzewkami o czerwonej korze, ten klon cynamonowy Acer griseum zakupiony w zeszłym roku zwiastował po prostu solidniejsze zainteresowanie azjatyckimi "kolorowymi" gatunkami. Na razie luty i gdybanie ale powoli narasta we mnie chciejstwo, tym bardziej że miejsce pod brzózki już jest. Mój boszsz... tu konieczne przycinania, tu planowane nasadzenia z drzew, niezły kołowrotek. A na dworze mróz i coś jakby widmo padającego śniegu ( drobne płateczki w ślimaczym tempie spadające z nieba ) a przede mną niemiła rozmowa z Okularią i Szpagetką. No nie wiem czy powinnam pozwolić na robienie z mła baranka osobom polującym na sikorki?!