Temat rzekę postanowiłam podjąć po przeczytaniu kolejnego odcinka rozważań ogrodowych Meg. One są prowadzone z punktu widzenia osoby zawodowo zajmującej się ogrodowaniem szeroko pojętym. "Le client omc nie uważa za wartość godną zapłaty analizę historyczną i dobór detali "z epoki" do swojego niewątpliwie historycznego miejsca." - zdanko z Megowego wpisu, Meg wie o czym pisze bo ma tzw. kontakty zawodowe, ja z kolei amatorsko zainteresowana widzę w realu efekty robienia "ogrodów z epoki" potwierdzające prawdziwość ww. przytoczonego zdania. Le client omc według mnienie jest w ogóle świadom że istnieje coś takiego jak wartość historyczna ogrodów, gdzieś mu tam najwyżej się w mózguplącze nazwa starodrzew i to by było na tyle. To nie jest sytuacja wyjątkowa, Polanie nie wyróżniają się jako społeczeństwo jakimś tylko im właściwym brakiem wiedzy historycznej czy też raczej totalnym brakiem poczucia historyczności krajobrazu. Jak słusznie zauważyła Meg świadomość istnienia takiego a nie innego krajobrazu ma bardzo ludzką skalę trwania trzech pokoleń, nie pamiętamy jak wyglądał świat naszych pradziadków. Czasem nawet ciężko przypomnieć sobie świat naszych dziadków, zmiany krajobrazu nabrały tempa, industrializacja nieustannie przyspieszała w ciągu ostatnich dwustu lat. W Niemczech nie ma nikogo kto by pamiętał nieuregulowany bieg środkowego i dolnego Renu, moi sąsiedzi pamiętający łąki przy łódzkich strugach i rzeczkach powoli odchodzą do Krainy Przodków, ja pamiętam łódzki krajobraz którego istnienia nie są świadome prawnuki sąsiadów. A współczesny krajobraz nasz wiejski powszechny, jeszcze siedem dych temu ludziom do głowy by nie przyszły "zdobiące" zdziwności industrialne, które nam wydają się oczywiste, ledwie zauważalne.
Cóż to więc jest ochrona historycznego krajobrazu - wycinanie tego co niepowtarzalne i zachowywanie dla potomności? Hym... siateczka pól na Kielecczyźnie? Taa, wystarczy presja ekonomiczna i odpływ ludności i będzie po siateczce i krajobrazie kulturowym. Pustynia Błędowska, cud saharyjski powstały w wyniku rabunkowej gospodarki, powoli zarastająca czyli przywracana naturze przez naturę? A w ogóle wszystko to było kiedyś prapuszczą i w tej prapuszczy wybudowalim sobie nasze osady czy tam inne opola. Do jakiego punktu w przeszłości ma się ta ochrona historyczności krajobrazu odnosić? Łatwiej jest określić krajobraz miejski, budowle wyznaczają nam ramy czasowe, choć urbaniści skrzeczą na temat zespołów, funkcji i jeszcze paru określeń. Tak naprawdę porządnie sprawa komplikuje się kiedy mamy do czynienia z historycznym krajobrazem kulturowym w którym budynków niet - stawami, łąkami, szachownicą pól. Ludzie zawodowo tematem niezainteresowani po prostu chcą "żeby było jak dawniej" ale dawniej w wersji słodko - wspominkowej czyli pomijającej takie sprawy jak brak asfaltowych dróg, brak elektryczności, brak zasięgu i jeszcze parę innych braków. A jak uświadamiają sobie co to za braki i jakie jest ich znaczenie to zaczyna im wisieć ochrona czegokolwiek poza własną wygodą. Bo w końcu wszystkie braki wymagają ingerencji w krajobraz i naturę , czasem paskudnej i uciążliwej ( pobądźcie w pobliżu ekologicznej przecież farmy wiatrowej, sama cisza i spokój ). Dla wygody własnej to i Park Mużakowski ludziska usiłują"upiększyć", nie ma złudzeń. No a jeżeli jest problematyczna ochrona krajobrazu historycznego to dlaczego nie ma być problemem odtwarzanie wycinków historycznego krajobrazu jakim są "ogrody z epoki"?
Mieszkam w mieście w którym "ogrody z epoki" zamieniły się w ogólnodostępne parki, nasadzenia są zatem "zielenio - miejskie". Nie żebym wybrzydzała, nie jest to najgorsza rzecz jaka mogła się tym ogrodom przydarzyć. W końcu nie były to jakieś niezwykłe dzieła sztuki ogrodowej, fabrykanckie ogrody przy willach i pałacach były raczej zachowawcze. Żadnej awangardy, jedynie ekstrawagancja w łódzkim stajlu - część założonego w 1840 roku Ogrodu Spacerowego ( fragmentu dawnej puszczy ) sprzedano w końcu lat pięćdziesiątych XIX wieku Karolowi Scheiblerowi który zatrudnił berlińską firmę ogrodniczą pana Spätha. Na mocno lesistym terenie wysadzono wówczas wiele "oryginalnych" gatunków drzew, ustawiono donice z drzewkami pomarańczowymi, śliczniuchne trawniczki upstrzono figurkami zwierząt i krasnoludków z porcelany i gipsu, dołożono parę fontann, altankę, pawilonik z pnączami, grotę z tarasem widokowym - sam łódzki smak. I to wszystko w cieniu parusetletnich dębów. Nikt nie pokusił się o odtworzenie tej cudowności, dziś to część parku Źródliska, tzw. Źródliska II. Teraz uwaga - Park Źródliska uznany został za pomnik przyrody ( ach te dęby ) jest także wpisany do rejestru zabytków a dwa lata temu został pomnikiem historii. I to bez żadnego zwierzątka czy gnoma z porcelany czy gipsu! No ale szczęśliwie jest jakaś wyrzeźbiona ohyda w Źródliska I, chyba z lat sześćdziesiątych XX wieku, bo taka w sam raz pasująca do betonowych donic typu drena studzienna, tak modnych w tamtym okresie. Historyczność parku Źródliska II to późne lata czterdzieste XX wieku, kiedy park został na nowo urządzony i oddany do użytku masom pracującym. No i mamy pomnik historii ale na pewno nie ogród muzeum. Nie należy mylić tych dwóch pojęć.
Blisko uzyskania tytułu pomnika historii jest park imienia Michała Klepacza ( wpisany ponad trzydzieści lat temu do rejestru zabytków ), zaadaptowany fragment starego lasu na park w stylu angielskim i ogrody ozdobne wokół rezydencji Zygmunta, Józefa i Rheinholda Richterów powstałych na przełomie wieków XIX i XX. Po ogrodach ozdobnych ostały się jedynie pola śnieżnika i cebulicy, chyba największa parkowa atrakcja kwietnia w mieście Odzi. Ponoć w ogrodach Richterów też było po łódzku ciekawie, choć nie aż tak cudnie jak u Scheiblera. Park im. Klepacza jest tylko małym fragmentem dawnych ogrodów, gdyby przyszło do odtwarzania większego założenia Politechnika Łódzka której miasto przekazało park ( spoko, nadal będzie można zwiedzać ) musiałaby podjąć działania na które łodzianie zareagowaliby po bałucku - odknaj bo zawadzisz! Wicie, rozumicie - cebulice i śnieżniki co to rosły jeszcze przed 945 rokiem, "wewiórki" zaczepiające wyłudzająco i te klimaty. Nawet mowy nie ma żeby tu jakieś partery kuźwa kwiatowe urządzać - nie bo nie! Spieprzać do Ciechocinka z parterami, ma być trawka i cebulice, śnieżniki, stokrotki i wiewiórki. Bo tak było za naszej pamięci!
Spoko, Ódź miastem XIX wiecznym, rozbudowanym głównie w drugiej połowie "parowego wieku", przeobrażenie ogrodów przy rezydencjach w parki uchodzi jakoś na sucho. Założenia "w stylu angielskim" czyli nawiązujące do tradycji XVIII wiecznych "naturalistycznych" założeń z Wysp, były na naszych ziemiach popularne niemal do końca XIX wieku ( z lubością nazywano angielskim ogrodem każdy zapuszczony z braku środków dworski park ). Jednak w naprawdę starych miastach uparczenie ogrodów nie zawsze jest dobrą drogą. Przy barokowych budynkach park angielski wygląda jak fanaberia osiemnastowiecznego lub dziewiętnastowiecznego właściciela, który umodniał na siłę założenie. Opór ludzi pamiętających długo trwający "angielski stajl" i przywiązanych do niego jak do wolności i demokracji gdy podparty zostanie ekologią ( ciąć stare drzewa?! ) może spowodować że ciężko przeżyją zamach na coś co uważają za dziedzictwo. Tak właśnie się stało przy renowacji części ogrodów w Hampton Court, kiedy postanowiono przywrócić do życia dawny ogród barokowy i to przywrócić go "literalnie"że się tak wypiszę, bez żadnego w cudzysłowie, trawestacji i "wzorując się na". Czysty barok a nie barokowy styl. Grzmiało i huczało że wywalono stare cisy ( ptactwo i w ogóle ), że "zniszczono wartość historyczną", że się wzięto i zamachnięto na ogrodowy styl narodowy i w ogóle spisek jaszczurów! Wszystko dlatego że ten barok nijak nie pasował do wyobrażenia ludzi o baroku, no nie było ładnie po naszemu. Barokowe gusta cóś się rozminęły z naszymi XX czy też XXI wiecznymi upodobaniami ogrodowymi. A przecież to ten ogród był pierwotny, właściwy. Zapuszczone w XIX wieku cisy były od czapy i nie na miejscu, obce architekturze. Strach pomyśleć jaka będzie reakcja na odtwarzanie ogrodów Henryka VIII i Anny Boleyn. Te złocone figury herbowych zwierząt i roślinność zupełnie nic w stylu Villandry ( a niby dlaczego ma być w stylu Villandry, ogrodów powstałych w pierwszej dekadzie XX wieku, inspirowanych francuskim renesansem? ), nic co by było przyjemnie renesansowe jak z serialu BBC o życiu Tudorów. A taki właśnie ogród, nieprzystający do naszych wyobrażeń kształtowanych przez media, ma wartość muzealną, to ogród z epoki. Problemu z muzealnością ogrodów nie mają Japończycy którzy zachowują stan swoich historycznych ogrodów jak najbardziej zbliżony do czasu założenia. Takie wieczne zatrzymanie w czasie, coś jak uroczysta odbudowa najstarszych świątyń shintoistycznych, dokonywana raz na jakiś czas. Insza kultura, najstarszy zabytek Japonii może być wykonany ze świeżego materiału, koncepcja się liczy a nie zachowanie starej belki ( europejskie podejście jest o 180 stopni odmienne ). No i cierpim jak przyjdzie czas na wywalenie belki.
Czy ogrody muzea są w ogóle potrzebne i czy sens jest robić takie założenia? Moim zdaniem tak, sztuka ogrodowa jest takim samym dziedzictwem kulturowym jak historyczna zabudowa, to naszemu z nią nieobyciu "zawdzięczamy" godzenie się z trawami ozdobnymi w żwirku przy neorokokowej willi. Nie czujemy ogrodowo epoki bo edukacja w tym temacie leży i kwiczy. Nie wystarczy wiedzieć że ogród francuski to strzyżone cisy i bukszpany a ogród angielski to natura. Sorry ale to są tzw. półprawdy. Klasyczny ogród francuski różni się od klasycznego ogrodu włoskiego w którym operowano podobnym bądź tym samym tworzywem a angielski ogród XVIII wieczny miał tyle wspólnego z naturą co dekoracja teatralna z realem ( wszak cięto lasy by uzyskać malownicze grupy drzew czy "prowadzono strumyki" ). Nie lepiej jest ze znajomością europejskiej sztuki ogrodniczej wieku XIX i wieku XX. Szczególnie pierwsza połowa XX wieku obfitująca w nowe rozwiązania jest tabula rasa dla projektantów zieleni. Na szczęście dla nich jest też tabula rasa dla ogółu społeczeństwa. Wicie rozumicie, "sztuka współczesna" choć stara, więc o co kaman? No a teraz o ludziach odtwarzających historyczne ogrody. Tak jak w polityce zapisało się clintonowskie "Gospodarka głupcze!" tak w szkoleniu projektantów ogrodów powinno się zapisać "Ikonografia głupcze!" . Nie ma o czym dyskutować, najlepszy opis nie uświadomi człowiekowi wpływu koncepcji staroirańskiego paridayda na średniowieczne klasztorne ogrody. Można czytać do woli ale obraz wart tysiąca słów. I nie ma że nie ma, tak jak historyk sztuki ogląda obabrazki i nie tylko obabrazki do bólu, tak projektant ogrodów chcący zajmować się ogrodami historycznymi winien oglądać do bólu obrazki, ryciny i fotki przedstawiające historyczny obraz ogrodów. A jak trzeba odtworzyć ogród to projektant musi się zmienić w historyka i to nie tylko sztuki ogrodniczej. Grzebalnictwo w przeszłości konkretnego obiektu to po prostu warsztat, bez tego się nie da niczego porządnie zrobić. Hym... może powinni istnieć historycy ogrodnictwa, tak jak istnieją historycy sztuki? Znaczy projektanci zieleni do zadań specjalnych.
To by było na tyle przynudzania o ogrodowym muzealnictwie. Dzisiejszy wpis ubrany jest w zdjątka ze starych łódzkich parków, takich przerobionych z fabrykanckich ogrodów i dwa zdjątka podłódzkich okolic.
Cóż to więc jest ochrona historycznego krajobrazu - wycinanie tego co niepowtarzalne i zachowywanie dla potomności? Hym... siateczka pól na Kielecczyźnie? Taa, wystarczy presja ekonomiczna i odpływ ludności i będzie po siateczce i krajobrazie kulturowym. Pustynia Błędowska, cud saharyjski powstały w wyniku rabunkowej gospodarki, powoli zarastająca czyli przywracana naturze przez naturę? A w ogóle wszystko to było kiedyś prapuszczą i w tej prapuszczy wybudowalim sobie nasze osady czy tam inne opola. Do jakiego punktu w przeszłości ma się ta ochrona historyczności krajobrazu odnosić? Łatwiej jest określić krajobraz miejski, budowle wyznaczają nam ramy czasowe, choć urbaniści skrzeczą na temat zespołów, funkcji i jeszcze paru określeń. Tak naprawdę porządnie sprawa komplikuje się kiedy mamy do czynienia z historycznym krajobrazem kulturowym w którym budynków niet - stawami, łąkami, szachownicą pól. Ludzie zawodowo tematem niezainteresowani po prostu chcą "żeby było jak dawniej" ale dawniej w wersji słodko - wspominkowej czyli pomijającej takie sprawy jak brak asfaltowych dróg, brak elektryczności, brak zasięgu i jeszcze parę innych braków. A jak uświadamiają sobie co to za braki i jakie jest ich znaczenie to zaczyna im wisieć ochrona czegokolwiek poza własną wygodą. Bo w końcu wszystkie braki wymagają ingerencji w krajobraz i naturę , czasem paskudnej i uciążliwej ( pobądźcie w pobliżu ekologicznej przecież farmy wiatrowej, sama cisza i spokój ). Dla wygody własnej to i Park Mużakowski ludziska usiłują"upiększyć", nie ma złudzeń. No a jeżeli jest problematyczna ochrona krajobrazu historycznego to dlaczego nie ma być problemem odtwarzanie wycinków historycznego krajobrazu jakim są "ogrody z epoki"?
Mieszkam w mieście w którym "ogrody z epoki" zamieniły się w ogólnodostępne parki, nasadzenia są zatem "zielenio - miejskie". Nie żebym wybrzydzała, nie jest to najgorsza rzecz jaka mogła się tym ogrodom przydarzyć. W końcu nie były to jakieś niezwykłe dzieła sztuki ogrodowej, fabrykanckie ogrody przy willach i pałacach były raczej zachowawcze. Żadnej awangardy, jedynie ekstrawagancja w łódzkim stajlu - część założonego w 1840 roku Ogrodu Spacerowego ( fragmentu dawnej puszczy ) sprzedano w końcu lat pięćdziesiątych XIX wieku Karolowi Scheiblerowi który zatrudnił berlińską firmę ogrodniczą pana Spätha. Na mocno lesistym terenie wysadzono wówczas wiele "oryginalnych" gatunków drzew, ustawiono donice z drzewkami pomarańczowymi, śliczniuchne trawniczki upstrzono figurkami zwierząt i krasnoludków z porcelany i gipsu, dołożono parę fontann, altankę, pawilonik z pnączami, grotę z tarasem widokowym - sam łódzki smak. I to wszystko w cieniu parusetletnich dębów. Nikt nie pokusił się o odtworzenie tej cudowności, dziś to część parku Źródliska, tzw. Źródliska II. Teraz uwaga - Park Źródliska uznany został za pomnik przyrody ( ach te dęby ) jest także wpisany do rejestru zabytków a dwa lata temu został pomnikiem historii. I to bez żadnego zwierzątka czy gnoma z porcelany czy gipsu! No ale szczęśliwie jest jakaś wyrzeźbiona ohyda w Źródliska I, chyba z lat sześćdziesiątych XX wieku, bo taka w sam raz pasująca do betonowych donic typu drena studzienna, tak modnych w tamtym okresie. Historyczność parku Źródliska II to późne lata czterdzieste XX wieku, kiedy park został na nowo urządzony i oddany do użytku masom pracującym. No i mamy pomnik historii ale na pewno nie ogród muzeum. Nie należy mylić tych dwóch pojęć.
Blisko uzyskania tytułu pomnika historii jest park imienia Michała Klepacza ( wpisany ponad trzydzieści lat temu do rejestru zabytków ), zaadaptowany fragment starego lasu na park w stylu angielskim i ogrody ozdobne wokół rezydencji Zygmunta, Józefa i Rheinholda Richterów powstałych na przełomie wieków XIX i XX. Po ogrodach ozdobnych ostały się jedynie pola śnieżnika i cebulicy, chyba największa parkowa atrakcja kwietnia w mieście Odzi. Ponoć w ogrodach Richterów też było po łódzku ciekawie, choć nie aż tak cudnie jak u Scheiblera. Park im. Klepacza jest tylko małym fragmentem dawnych ogrodów, gdyby przyszło do odtwarzania większego założenia Politechnika Łódzka której miasto przekazało park ( spoko, nadal będzie można zwiedzać ) musiałaby podjąć działania na które łodzianie zareagowaliby po bałucku - odknaj bo zawadzisz! Wicie, rozumicie - cebulice i śnieżniki co to rosły jeszcze przed 945 rokiem, "wewiórki" zaczepiające wyłudzająco i te klimaty. Nawet mowy nie ma żeby tu jakieś partery kuźwa kwiatowe urządzać - nie bo nie! Spieprzać do Ciechocinka z parterami, ma być trawka i cebulice, śnieżniki, stokrotki i wiewiórki. Bo tak było za naszej pamięci!
Spoko, Ódź miastem XIX wiecznym, rozbudowanym głównie w drugiej połowie "parowego wieku", przeobrażenie ogrodów przy rezydencjach w parki uchodzi jakoś na sucho. Założenia "w stylu angielskim" czyli nawiązujące do tradycji XVIII wiecznych "naturalistycznych" założeń z Wysp, były na naszych ziemiach popularne niemal do końca XIX wieku ( z lubością nazywano angielskim ogrodem każdy zapuszczony z braku środków dworski park ). Jednak w naprawdę starych miastach uparczenie ogrodów nie zawsze jest dobrą drogą. Przy barokowych budynkach park angielski wygląda jak fanaberia osiemnastowiecznego lub dziewiętnastowiecznego właściciela, który umodniał na siłę założenie. Opór ludzi pamiętających długo trwający "angielski stajl" i przywiązanych do niego jak do wolności i demokracji gdy podparty zostanie ekologią ( ciąć stare drzewa?! ) może spowodować że ciężko przeżyją zamach na coś co uważają za dziedzictwo. Tak właśnie się stało przy renowacji części ogrodów w Hampton Court, kiedy postanowiono przywrócić do życia dawny ogród barokowy i to przywrócić go "literalnie"że się tak wypiszę, bez żadnego w cudzysłowie, trawestacji i "wzorując się na". Czysty barok a nie barokowy styl. Grzmiało i huczało że wywalono stare cisy ( ptactwo i w ogóle ), że "zniszczono wartość historyczną", że się wzięto i zamachnięto na ogrodowy styl narodowy i w ogóle spisek jaszczurów! Wszystko dlatego że ten barok nijak nie pasował do wyobrażenia ludzi o baroku, no nie było ładnie po naszemu. Barokowe gusta cóś się rozminęły z naszymi XX czy też XXI wiecznymi upodobaniami ogrodowymi. A przecież to ten ogród był pierwotny, właściwy. Zapuszczone w XIX wieku cisy były od czapy i nie na miejscu, obce architekturze. Strach pomyśleć jaka będzie reakcja na odtwarzanie ogrodów Henryka VIII i Anny Boleyn. Te złocone figury herbowych zwierząt i roślinność zupełnie nic w stylu Villandry ( a niby dlaczego ma być w stylu Villandry, ogrodów powstałych w pierwszej dekadzie XX wieku, inspirowanych francuskim renesansem? ), nic co by było przyjemnie renesansowe jak z serialu BBC o życiu Tudorów. A taki właśnie ogród, nieprzystający do naszych wyobrażeń kształtowanych przez media, ma wartość muzealną, to ogród z epoki. Problemu z muzealnością ogrodów nie mają Japończycy którzy zachowują stan swoich historycznych ogrodów jak najbardziej zbliżony do czasu założenia. Takie wieczne zatrzymanie w czasie, coś jak uroczysta odbudowa najstarszych świątyń shintoistycznych, dokonywana raz na jakiś czas. Insza kultura, najstarszy zabytek Japonii może być wykonany ze świeżego materiału, koncepcja się liczy a nie zachowanie starej belki ( europejskie podejście jest o 180 stopni odmienne ). No i cierpim jak przyjdzie czas na wywalenie belki.
Czy ogrody muzea są w ogóle potrzebne i czy sens jest robić takie założenia? Moim zdaniem tak, sztuka ogrodowa jest takim samym dziedzictwem kulturowym jak historyczna zabudowa, to naszemu z nią nieobyciu "zawdzięczamy" godzenie się z trawami ozdobnymi w żwirku przy neorokokowej willi. Nie czujemy ogrodowo epoki bo edukacja w tym temacie leży i kwiczy. Nie wystarczy wiedzieć że ogród francuski to strzyżone cisy i bukszpany a ogród angielski to natura. Sorry ale to są tzw. półprawdy. Klasyczny ogród francuski różni się od klasycznego ogrodu włoskiego w którym operowano podobnym bądź tym samym tworzywem a angielski ogród XVIII wieczny miał tyle wspólnego z naturą co dekoracja teatralna z realem ( wszak cięto lasy by uzyskać malownicze grupy drzew czy "prowadzono strumyki" ). Nie lepiej jest ze znajomością europejskiej sztuki ogrodniczej wieku XIX i wieku XX. Szczególnie pierwsza połowa XX wieku obfitująca w nowe rozwiązania jest tabula rasa dla projektantów zieleni. Na szczęście dla nich jest też tabula rasa dla ogółu społeczeństwa. Wicie rozumicie, "sztuka współczesna" choć stara, więc o co kaman? No a teraz o ludziach odtwarzających historyczne ogrody. Tak jak w polityce zapisało się clintonowskie "Gospodarka głupcze!" tak w szkoleniu projektantów ogrodów powinno się zapisać "Ikonografia głupcze!" . Nie ma o czym dyskutować, najlepszy opis nie uświadomi człowiekowi wpływu koncepcji staroirańskiego paridayda na średniowieczne klasztorne ogrody. Można czytać do woli ale obraz wart tysiąca słów. I nie ma że nie ma, tak jak historyk sztuki ogląda obabrazki i nie tylko obabrazki do bólu, tak projektant ogrodów chcący zajmować się ogrodami historycznymi winien oglądać do bólu obrazki, ryciny i fotki przedstawiające historyczny obraz ogrodów. A jak trzeba odtworzyć ogród to projektant musi się zmienić w historyka i to nie tylko sztuki ogrodniczej. Grzebalnictwo w przeszłości konkretnego obiektu to po prostu warsztat, bez tego się nie da niczego porządnie zrobić. Hym... może powinni istnieć historycy ogrodnictwa, tak jak istnieją historycy sztuki? Znaczy projektanci zieleni do zadań specjalnych.
To by było na tyle przynudzania o ogrodowym muzealnictwie. Dzisiejszy wpis ubrany jest w zdjątka ze starych łódzkich parków, takich przerobionych z fabrykanckich ogrodów i dwa zdjątka podłódzkich okolic.