To pewnie przez ten brak odpowiedniego podkładu nałożonego w dzieciństwie, na nas ten róż w postaci Barbianego uniwersum się nie trzymał. Zapomniałybyśmy o filmie w mniej niż dobę po seansie, gdyby nie wojna ideolo, która się wokół tej, hym... nie znalazłam lepszego określenia, mielizny rozpętała. No bo o dziełko kruszą kopie różni tacy ideologicznie wzmożeni, jakby to jaki manifest był a nie zwykłe zarabianie kasy i to takie z gatunku "Za wszelką cenę nie urazić widza". Szczerze pisząc to nie wiem o co ten szum, pomijając kwestię oczywistą czyli tzw. fame tworzony w celu lepszej sprzedaży produktu ( chodzi zarówno o film jak i kukłę ), mam wrażenie że więcej rozgrywa się poza salą kinową niż na ekranie. Kontrowersje na zamówienie, ech... "Barbie" jako głos pokolenia? Boszsz... miej to pokolenie w opiece, bo społeczniaki zdawa się utrzymują ludzi na poziomie wiecznie dorastających nastolatków. Kultura masowego sprzeciwu młodszych pokoleń wobec status quo, od czasu beatników, poprzez hippisów, tych od "No Future" i reszty, przeżywa intelektualny zjazd ( im bardziej masowa kolejna fala sprzeciwu, tym głupsze założenia ). Teraz kultura sprzeciwu nie jest już nawet oddolna, scenariusze piszą w podobie do tych z Hollywood lat czterdziestych XX wieku, he, he, he. Dla mła "Barbie" to taka wersja "Mr. Smith Goes to Washington", na seansach którego to filmidła Kapitol wraz z Białym Domem umierali ze śmiechu, bo chyba jako jedyni odbierali rzecz jako taką, którą nakręcił Frank Capra - komedię znaczy. Zwykli widzowie za to się przejęli i było bredzenie o kinie społecznie zaangażowanym. Taa... Dla mła potencjał komediowy Barbianej historyjki jest taki se, mła się uśmiechała ale nie śmiała.
Najbardziej przemawiały do mła kwestie zapodawane z offu przez Helen Mirren i postać Szefa Mattela, grana przez Willa Ferrera, reszta bawiła średnio. Tzw. propagandy feministycznej się mła nie dopatrzyła, chyba że takiej w strasznej wersji pop, znaczy dla przygłupich nastolatek, którym trza szuflować do głowy i w sumie to już nie propaganda tylko nadświat tak nierzeczywisty że nie do uwierzenia, tak jak i propagowania jedynie słusznej lewicowej wersji świata. Tam jest raczej klasyczne amerykańskie w kupie siła i wszystko będzie dobrze. Jedyne co się unosiło nad tym filmikiem w odbiorze mła, to smrodek wyciskania kasy, niczym nieprzysłonięty, ba, nawet radośnie podany na tacy, bo widz się przeca tylko dobrotliwie uśmiechnie i pokiwa głową nad korpianym podejściem do świata widzianego przez pryzmat kasy. Nic groźnego, wentylek. Żaden "Żywot Briana". Smrodek zmieniał nasilenie, od początkowego smrodu strasznego do smrodka tolerowanego ale paskudnego, takiego towarzyszącego tym wszystkim przedsięwzięciom, kiedy wielki kapitał zarabia na tzw. "lewicowej" wizji świata, która z lewicą to ma wspólny źródłosłów. Jak już macie na jaki blockbuster iść do kina, to jednak lepiej idźcie na film Nolana. Unikniecie takiego akurat znośnego dla korpianych poziomu krytyki, uderzającej po łapkach a nie walącej po łbie, stereotypowych opowiastek o stereotypach, wysłuchiwania komunałów i tego wszystkiego disneyowego w klasycznym różowym sosie. Guma do żucia dla oczu i mózgu, ładnie opakowana w papierek z logo firmy, która stroszy nieswoje piórka. Mła by zadusiło, gdyby w kwestii stroszenia cudzych piórek zmilczała. Rzekoma rewolucyjność produktu Mattela i bezczelność z jaką ta kwestia jest zapodawana budzi we mła antykorporacyjnego zwierza, bestię złośliwą i kształconą w przekonaniu że żeby zrozumieć zjawiska, które badają nauki społeczne, trza znać fakty. Nie wystarczy wciskać dzieciom do głów że istnieją pewne mechanizmy i zadawać zadanka typu porównaj rewolucję angielską z francuską, rzecz jasna bez znajomości wielu istotnych faktów, które piszącym programy nauczania wydają się, nie wiedzieć czemu, mało istotne. O faktach trza uczyć, inaczej działanie mechanizmu nie zostanie zrozumiane. Nikt nie jest bowiem w stanie prawidłowo opisać rzeczywistości nie posiadając danych. Nie będziemy rozumieli tego uczucia dejavu, które pojawia się kiedy, jak nam się wydaje, historia zatacza koło. Nie będziemy nawet świadomi tego że to uczucie jest fałszywe. No głąbami będziemy, które każdą głupotę damy sobie wcisnąć, taką jak np. ta że lalka "Barbie" to wyraz emancypacji kobiet. Lalka "Barbie" to przede wszystkim wyraz chęci dopisania kolejnych zer na kontach udziałowców korpo, jest tak rewolucyjna jak Kongres Wiedeński i powrót monarchii Bourbonów we Francji. To Mme Bertin, główna kreatorka mody Ancien Régime mawiała - "Il n'y a de nouveau que ce qui est oublié", czyli - "Tylko to jest nowe co zostało zapomniane". Tak, ta sama Marie-Jeanne Bertin znana jako Rose Bertin , która stworzyła lalki Pandora, które w czasach przedżurnalowych robiły za manekiny z modowymi nowinkami. Nie były to jednak pierwsze lalki "modowe", nic z tych rzeczy, sprawa jest starsza. Takie lalki krążyły pomiędzy europejskimi dworami, a kiedy pojawiły się żurnale trafiły do dziecięcych pokojów. Lalki europejskie aż do połowy XIX wieku nie przedstawiały dzieci tylko osoby dorosłe, najczęściej kobiety. Nie zakładano im dziecięcych strojów tylko "dorosłe" ubrania. Niektórym dorabiano biust, choć nie było to powszechne.
Zdziecinnienie większych lalek ( pomijam tu miniaturki z domków dla lalek, które rozpowszechniały się w Europie od XVII wieku ) nastąpiło w trzeciej ćwierci XIX wieku a masowo to w czwartej ćwierci tegoż wieku. Wyszło to naprzeciw rozwojowi nauk behawioralnych, kiedy usystematyzowano wiedzę o rozwoju człowieka i do powszechnej świadomości wdarła się ta zdziwna myśl a potem dobrze w niej zagnieździła, że dziecko od osoby dorosłej różni się emocjonalnie a nie tylko intelektualnie. To była dość długa droga od powiastek tego zwyrodnialca Rousseau, który własne dzieci oddał do przytułku żeby je "opancerzyć" przeciw trudom życia, do tworzenia podstaw psychologii. Lalki dzieci, z którymi małolaty mogły się utożsamiać albo traktować jak młodsze rodzeństwo to był powszechny model do lat pięćdziesiątych XX wieku. Ledwie trzy, cztery pokolenia dzieci bawiły się takimi lalkami. Lalka Mattela widziana z tej perspektywy to raczej regres niż rewolucja i nie bez przyczyny wiąże się jej pojawienie z ponowną seksualizacją dzieci. Zwracam w tym miejscu uwagę na słowo ponowną, bo drzewiej miano świadomość że człowiek to istota pciowa od początku. Kiedy mła widzi i słyszy te bzdury o lalce "Barbie" jako rewolucyjnej zmianie, która pozwoliła wyjść dziewczynkom z zaklętego kręgu biologii, to mła się nóż w kieszeni otwiera. Jesteśmy biologią i wyjść nam się nie da z tego prosto i nie wiadomo czy w ogóle się uda, to po pierwsze. Po drugie to po co wychodzić? Barbie będzie strażakiem ale nie będzie mamą? A co to za wybór w sytuacji kiedy wyboru być nie musi? Dziś nawet traktorem można jeździć bez ryzyka opuszczenia macicy. Quźwa, ale mi emancypacja! Kasa z tworzenia rzeczy zgodnych z socjologicznymi trendami i tyle. Oczywiście wyjaśnienia na temat prawdziwej historii lalki "Barbie" nie padają, byłyby nie na bazie i nie po linii. Jest za to a teraz my Mattel wychodzimy na przeciw nowym potrzebom.
Na sam koniec, po ponad godzinnym filmowym wkładaniu do głowy dobrochciejstwa Barbionów jest klepnięty całkiem nowy model - Barbie poszukująca i samoświadoma. Musisz ją mieć! Samoświadomość zaczyna się od ginekologa, no bo społeczeństwa wymierają i trza ratować systemy emerytalne, więc Barbie ku chwale światowej ekonomii pewnie niedługo zrozumie że dzidziusie są fajne. Albo i nie zrozumie, bo dorosłe kobiety będą miały na to wylane a ich coraz mniej liczne dzieci będą się bawić w nadświatach wirtualnych, jak ta urocza dwulatka z uspokajającym srajfonem w rękach, którą mła zoczyła w Mediolanie. Mła obstawia to drugie, na miejscu Mattela myślałabym o grach i to raczej unisex, bo mła wydawa się że to będzie tryndne wśród rodziców, zacieranie różnic między pciami, które obecnie w realnym świecie są w przypadku młodych ludzi olbrzymie ( wybory polityczne młodych wyborców różnią się diametralnie w zależności od pci nie tylko w Cebulandii, później przychodzi rozum do głowy i ekstrema znikają ). Nikt nie chce mieć problemów z hodowaniem a co dopiero z hodowaniem ekstremisty, he, he, he. Dzisiejszy wpis ozdabiają fotki dziecinnych chciejstw a w Muzyczniku Dolly Parton śpiewa o tym co jest ukryte pod barbizmem zapuszczonym w dzieciństwie.