Ponieważ zeszły rok był dodupny i trza się od tej dodupności odciąć coby nas nie dobiła Nowy Rok 2022 witamy mocno ogrodowo. Mła pokaże Wam jeden z najpiękniejszych ogrodów jaki widziała ( jak wiecie mła widziała niemało ogrodów ), tak naprawdę to nie ogród a ogrody - słynne ogrody Garden House. Znajdują się w Devon, w tej ciepłej południowo - zachodniej części Anglii, na Półwyspie Kornwalijskim gdzie śnieg i mróz pojawiają się na wrzosowiskach Dartmoor a wokół jest wiosennie ( różnica pomiędzy zimowymi temperaturami na wzgórzach Dartmoor a tymi notowanymi w dolinach wynosi ładnych kilka stopni, a różnica temperatur z miejscowościami wybrzeża odległego o cóś kole 30 km wynosi nieraz kilkanaście stopni ). Ogrody znajdują się dziesięć mil na północ od Plymouth, na zachodnim skraju Parku Narodowego Dartmoor, właściwie to wciśnięte są między Dartmoor a Tamar Valley. Miejsce ma ponoć własny, niepowtarzalny mikroklimat pozwalający na uprawę roślin z wielu stref klimatycznych. Oczywiście jak to niemal zawsze w hrabstwie Devon, historia tego spłachetka ziemi jest długa. Teren na którym stowrzono ogrody należał pierwotnie do Buckland Abbey, cysterskiego opactwa założonego w 1278 roku. Niedaleko opactwa jest wioska zwana, a jakże, Buckland Monachorum. Wydawać by się mogło że wioska powstała po pojawieniu się cystersów, jednakże jest odwrotnie. Wieś ma swoje korzenie w okresie saskim, została odnotowana w Domesday Book z 1086 roku. Tylko że nazywała się wówczas Bocheland. To nie była żadna licha wioszczyna, w czasach Willhelma Zdobywcy miała ziemię obrabianą przez 15 pługów, solnisko i nieduże tereny łowne. Kiedy przybyli cystersi by założyć ostatnie swoje wielkie opactwo w średniowiecznej Anglii, było jeszcze dostatniej. Mnisi uzyskali prawo do organizowania dorocznych jarmarków w Buckland Monachorum w 1317 roku. Jarmark odbywał się na wiosce, naprzeciwko kościoła. Był popularną imprezką w kalendarzu obwoźnych sprzedawców.
W 1305 biskup polecił opatowi Buckland Abbey wybudować dom dla proboszcza w miejscu w którym dziś znajdują się ogrody Garden House. Po rozwiązaniu klasztoru przez Henryka VIII podczas angielskiej reformacji, Buckland został kupiony przez Sir Richarda Grenville'a, byłego marszałka Calais. Sir Richard przeznaczył Buckland jako prestiżową posiadłość wiejską dla swojego syna Rogera, Roger jednak nie docenił i kipnął ku chwale króla Henryka VIII dowodząc okrętem "Mary Rose". Majątek przeszedł na wnuka Sir Richarda, również o imieniu Richard. W tym czasie wśród szlachty powszechne było nabywanie zabudowań poklasztornych, by tworzyć nowe domy z krańcowych skrzydeł klasztornych budynków. Grenville postanowił zamiast tego przekształcić kościół opactwa w swoją siedzibę, tworząc w ten sposób przytulny i kameralny dom. Zachował wieżę kościelną a we wnętrzu kościoła zmieścił trzy kondygnacje. W Wyniku tych architektonicznych harców powstał dom elżbietański, dość okrutny ( budynek Grenville był uważany za hym... ekscentryczny ). Zaledwie cztery lata po ukończeniu Bucklands Grenville sprzedał go swojemu wielkiemu rywalowi, sławnemu Sir Francisowi Drake'owi. Drake właśnie wrócił był z podróży dookoła świata, a jego kieszenie były pełne nagród, którymi obdarzyła go Królowa Dziewica. Dom pozostał w rodzinie Drake'ów do 1948 roku, kiedy to przeszedł do National Trust. A co w tym czasie działo się w domku dla proboszcza? Po rozwiązaniu klasztorów opat został wikariuszem Buckland Monachorum, byle czego by nie wziął bo jak widzicie gość był szczwany.
Powiernicy mający pieczę nad Garden House jednakże postanowili nowemu głównemu ogrodnikowi zaufać. W końcu sam Lionel Fortescue miał taką obsesję na punkcie koloru że wyrywał kępy nawet piekielnie trudnych w uprawie maków himalajskich ( Meconopsis betonicifolia ) z powodu niewłaściwego odcienia błękitu. To na pewno nie było bardzo ortodoksyjne ogrodnictwo. Z perspektywy czasu oceniając wybór Matta Bishopa na stanowisko głównego ogrodnika był wyborem właściwym. Matt przedłużył sezon ogrodowy w Garden House poprzez wprowadzenie wiosennych roślin cebulowych z własnej kolekcji ( jest jednym z największych kolekcjonerów śnieżyczek, nie tylko w Wielkiej Brytanii, na świecie ). Stworzył rabaty zimowe, gdzie tłem dla śnieżyczek są ciemierniki, wawrzynki, Pittosporum tenuifolium'Tom Thumb' ( u nas nie da rady, niestety ) , prześliczne kaliny herbaciane Viburnum setigerum ( kolejny wymarzeniec kalinowy mła ), czy wyłażące z gleby miodunki 'Silver Surprise'. Matt Bishop był tym który wprowadził z hukiem odnowioną tradycję śnieżyczkowych festiwali, tak lubianych w wiktoriańskiej i edwardiańskiej ogrodniczej Anglii. Jego zachwycającą spuścizną w Garden House jest olbrzymia liczba i różnorodność śnieżyczek tam rosnących. Matt opuścił The Garden House jesienią 2012 roku, aby założyć własną firmę "Matt Bishop Snowdrops".
Kryje się za tym paskudna przyczyna, coś co jest tragedią dla każdego człowieka a dla takiego który kocha kolory jest to wręcz niewyobrażalne. Sam napisał o tym tak - "W 2009 roku, kiedy moja kariera wydawała się być zaplanowana – byłem głównym ogrodnikiem w The Garden House, Buckland Monachorum w mokrym starym Devon – sprawy przybrały nieoczekiwany obrót, gdy odkryłem że nie wszystko jest w porządku z moim wzrokiem. Przyczyna została ostatecznie zdiagnozowana jako choroideramia, postępująca choroba prowadząca do całkowitej ślepoty. Nastąpił trudny okres dostosowawczy i w 2012 roku zdecydowałem że nadszedł czas, aby porzucić płatną pracę i wykorzystać niszę, którą nieświadomie wydrążyłem lata wcześniej, zaczynając sprzedawać przebiśniegi. Rok później odbyła się moja pierwsza, dość żałosna aukcja ( zaledwie piętnaście odmian ) w sklepie eBay z linkiem do mojej witryny." Pomijam kwestię dość żałosnej aukcji z piętnastoma odmianami, mła rozumie że to inny poziom zabaw, jednakże mła bardzo podziwia że ktoś dla kogo zmysł wzroku jest nieodzowny do tworzenia znalazł coś związanego z dawnym zawodem i nadal się rozwija. Chapeau bas!
Następcą Matta Bishopa został wybrany Nick Haworth, który był wcześniej głównym ogrodnikiem w posiadłości zarządzanej przez National Trust, Greenway House w Devon ( dawnej posiadłości Agathy Christie, której uroki, posiadłości, nie Agaty, możemy rozpoznać w powieściach takich jak: "Dead Man's Folly" czy "Five Litlle Pigs" ). Nick jest odpowiedzialny za ogród od 2013 roku. Jego rolą jest troska i poszanowanie spuścizny swoich poprzedników, przy jednoczesnym utrzymaniu roli Garden House jako miejsca będącego tyglem nowych pomysłów ogrodowych, wprowadzania do upraw nowych roślin, innowacyjnym i pozostającym jednym z wiodących pokazowych ogrodów królestwa. Wicie rozumicie, ma być ogrodnicza doskonałość niezasklepiona w schematach. Nick zaczął mocno choć nie tak mocno jak Matt, podjął się gruntownej renowacji oryginalnego ogrodu Fortescue, a także ciągłej kontroli tej pozornej dziczyzny w innych obszarach ogrodu, tak aby zapewnić długi sezon ogrodowy, podczas którego zwiedzający Garden House mogą podziwiać wspaniałe kolory nasadzeń i ich różnorodność. Nick jest z tych którzy nie boją się nowości, uznał że kolejna renowacja ogrodów to doskonała okazja do wprowadzenia wielu nowych roślin, oczywiście wg. zasad Lionela - używać tylko najlepszych roślin i ich odmian. Nick ma do dyspozycji dwóch studentów ogrodnictwa i mały zespół oddanych pracowników i wolontariuszy. Mła na własne kaprawe oczka widziała jak ludzie pracowali w mżaweczce, śmie twierdzić że ochoczo i z oddaniem.
Obecnie Ogrody The Garden House zajmują 10 akrów, mają swoje nazwy takie jak: Cottage Garden, Acer Glade, Walled Garden i Jubilee Arboretum ( otwarte bardzo po brytyjsku przez HRH The Countess of Wessex GVCO w jubileuszowym roku 2013 ). W przeciwieństwie do koncepcji znanych z ogrodów powstałych w epoce edwardiańskiej poszczególne części założenia nie są wyraźnie wyodrębnione. Mamy tu do czynienia raczej z wnikaniem w siebie różnych typów ogrodu. Mła nie potrafi tego lepiej określić. Szczerze pisząc to najlepiej jest to zobaczyć żywcem. Garden House jest wspominkiem zarówno po XVIII wiecznym krajobrazowym ogrodzie angielskim, jak i po późno wiktoriańsko - edwardiańskich nasadzeniach bylinowych. Ma szalenie nowoczesne fragmenty, w których zaprojektowano bardzo oszczędną i wyważoną formę, elegancką do bólu jak też rośnie w nim morze paproci, przypominające leśne nasadzenia pewnego Holendra ( mój boszsz... chyba nie trzeba pisać Niderlanda? ).
Jak widzicie na załączonych obrazkach mła zwiedzała ogrody Garden House w typowy dla devońskiego lata dzień - mżyło po całości. Nie lało, nie siekło, nie padało, mokre po prostu człowieka otaczało. Cóś bez nazwy, pół deszcz pół mgła. Raz się skraplało, raz unosiło. Klasyczny dewoński lipcowy opad, ciepły i nieustający. W takim powietrzu, w stale wilgotnej glebie rośliny po prostu szaleją. Zwykły ogrodowy koper buja na wysokość prawie dwóch metrów, paprocie są wszędzie, nie należy zostawiać na dworze obuwia bo zakiełkujo, hortensje produkują monstrualne kwiaty. Liście perukowca odmiany 'Grace' mają wielkość dłoni Mamelona. Kibi - Kibi, stolica Krainy Deszczowców, tak mła pamięta ten dzień w Garden House. Dżungla bez obezwładniającego upału, wilgotność po całości, zapach zielonego mieszający się z zapachem podżeranego banana.
Oczywiście rośnie w tych ogrodach mnóstwo egzotów, które u nas nie mają właściwie żadnej szansy na przetrwanie ( a poza tym na tars wystawiane nigdy nie będą się prezentować tak jak te potwory wyhodowane w devońskich opadach ). Są też takie półegzoty jak ta Deutzia setchuenensis var. corymbiflora widoczna na zdjątku obok na której uprawę mła by się pokusiła. Ciekawe jakie rozmiary osiągnęłaby w Alcatrazie? Ta rosnąca w Garden House wyglądała na formowaną. Ponoć nie ma specjalnych wymagań i zniosłaby z godnością nasze zimy. Kwitnie obłędnie, mła znalazła ją nawet w jednym sklepie wysyłkowym ale cena ją zmroziła ( nie dość że roślinka nie jest tania to jeszcze koszt wysyłki dech odbierający ). Mła łasym okiem oglądała hortensję ale hortensjom cóś nie jest dobrze w ogrodach mła, więc zostaje jej jedynie oglądanie ich urody w innych ogrodach.
Jednakże nie tylko egzoty i rośliny rzadko spotykane rosną w tym ogrodzie uważanym za mistrzowsko obsadzony. Pospolitości co niemiara ale jakżeż one pięknie skomponowane. Kopry i arcydzięgiele, krwawnica pospolita, żadna tam odmiana. Staruszki Lilium regale, żadne orienpety czy bardzo nowoczesne mieszańce, dzwonków zatrzęsienie, łącznie z tym badziewnym pokrzywolistnym. I to wszystko albo kulturalnie na rabatach jak ten zwykły koper albo na dziczyźnie jak egzotyczna dierama. Lekka nonszalancja, niewymuszona perfekcja, jakieś poczucie harmonii przy jednoczesnym łamaniu kanonów, zasad, reguł. Te nasadzenia były bardzo przemyślane ale jednocześnie było widać że to jest miejsce eksperymentów. Czuło się że to jest ogród o którym można powiedzieć że hortensje się w tym roku udały ale róże z tymi "porostami" obok to się nie sprawdziły. Taka zdziwność ogród pokazowy będący zarazem zwykłym ogrodem.
No dobra, tyle wspominków ogrodowych na dziś wystarczy. Mam nadzieję że jesteście ogrodowo, Drodzy Czytacze, usatysfakcjonowani.