Spadł pierwszy śnieg. Wcześnie rano wyglądał jeszcze oszałamiająco, koło dziesiątej zachwyty minęły - cinżka, mokra breja i uczucie wilgotnego chłodu. Przygniata gałęzie, paskudnie wodnieje pod stopami, fuj, łobrzydliwość! Jakby było mało tej pluchy śnieżnej prognoza na pierwsze dni grudnia z tych mało mła zachwycających, znaczy trza zamówić paliwo. Mało, tylko tyle coby solidnie mury przegrzać i nie marznąć w nocy. Oczywiście ceny opału kosmiczne ale pan premier dobrotliwie zrezygnuje z części akcyzy. Za to równie dobrotliwie z nas zedrze w przyszłym roku dla zdrowotności naszej. Hym... mła spytała Wróżki Edny czym to się skończy taka dobrotliwość a wieszcząca jej obwieściła że wysypem robótek na czarno i że gospodarczo to będzie partyzantka i podziemie bo nikt o zdrowych zmysłach nie będzie bulił na stojący odłogiem szpital na Narodowym czy tym podobne inwestycje. A rachunków za "darmowe" czepionki to lepiej narodowi tak nachalnie przed oczy nie pchać i o tym to nawet nasz niemundry zarzund wie. Mła zatem musi być zdrowa bo jakby co to chyba tylko na poszeptuchę będzie ją stać. Zatem trza zainwestować w paliwo coby kotów i siebie nie przeziębić. Cóż, życie z rachunkami za opał to nie jest radość i wesele, mła się pociesza tym że zarzund daje choć występy rozrywkowe za ten piniądz co z nas ściąga. Marna to pociecha bo repertuar zarzundu kiepski i jakby nieświeży ale zawsze cóś.
Ponieważ ostatnio co sobotę mła baluje z hydraulikami ( jak tak dalej pójdzie to mła napisze książkę o wyższości zaworów gazowych nad tymi powszechnie używanymi w hydraulice ) to po południu postanowiła uciec z domu i udała się po kocie zakupy i na przegląd mikołajowy. Nawet się jej udało choć ten cały Black Friday po polsku to niezła ściema jest. Do domu wróciłam ledwie żywa i dobrze że Małgoś okazała serce i prawdziwy hart ducha, znaczy wykonała obiadek pod tytułem kartofel i śledź w śmietanie, bo mła padła po tych wędrówkach sklepowych ( nie żeby były dzikie tłumy, mła by się w żadne tłumy nie pchała choćby za darmo towar dawali - mła ma uczulenie na tłum, po prostu wiele miejsc mła musiała odwiedzić żeby dostać to co chciała ). Koty wystąpiły z pretensją do śledzia ale mła udawała że nie rozumie o co im chodzi. A teraz mła sobie odpocznie, kawy wieczornej się napije a po jej wychlaniu obejrzy łupy i zacznie je obrabiać. No chyba że znów niektórzy zaczną wabiąco mruczeć i mła będzie musiała ( musiała podkreślam ) łobowiązek madki kotów wypełnić czyli zalec wraz z nimi.
Na fotkach to cóś białe, wilgne i obciążające moje rośliny, w muzyczniku joik, pieśń z kraju wiecznej zimy.