Quantcast
Channel: Blog w zasadzie ogrodowy
Viewing all 1498 articles
Browse latest View live

'Wedding Belle' - irys TB "z zaświatów powrócony"

$
0
0
'Wedding Belle'  to odmiana autorstwa Keitha Keppela zarejestrowana w  2007 roku i wprowadzona  do handlu rok później.  Wysoka, dorasta do 117 cm wysokości, kwitnienie zaczyna na początku środka sezonu, czasem zalicza się tę odmianę do odmian wcześnie kwitnących.  'Wedding Belle' powstała w wyniku  krzyżowania odmian 'Fogbound' X 'Heaven'. Irys Keppela otrzymał Honorable Mention 2010 i Award of Merit 2013. To piękny irys o paskudnym charakterze. Podchodziłam do niego dwa razy, choć bardziej  właściwie byłoby  liczyć to jako dwa razy i pół. Pierwsza próba sprowadzenia 'Wedding Belle' ze szkółki ( boszsz... jaka mam sklerozę, nie pamiętam bez  notatek  czy to  było z Mid  - America czy z Tempo Two ) spełzła na niczym.  Rok gdzieś tam  w świecie był ponoć deszczowy i nasadzenia odmiany trza było ratować a  nie dzielić  do  sprzedaży.  Już samo to powinno mnie ostudzić, skoro najlepsi w branży majo z francowatym iryskiem problem to u mnie na pewno nie będzie lepiej. Jednak czasem  budzi  się we mnie demon uporu, robię się głucha i  ślepa  na tzw. rozsądne argumenty i brnę. Przyznaję bez  bicia  że tak było w tej konkretnej irysowej sprawie. Następne zamówienie ściepkowe i 'Wedding Belle' przyjechał do miasta Odzi.

Przyjechał  jako sadzonka  na tyle duża  że postanowiłam zmniejszyć  ryzyko  nieudania się uprawy.  Podzieliłam  kłącze na dwie części i wyznaczyłam  Mamelona na drugą uprawiającą. Stąd  podejścia do uprawy odmiany liczę jako  dwa i pół.  Mamelon zniosła zaszczyt  z godnością mamiona wizją różowo - złotawych kwietnych  łanów. Początkowo uprawa szła  jej dobrze, znacznie lepiej niż mnie. Po  dwóch miesiącach jednak okazało się  że kłączko w ogrodzie Mamelona podstępnie wygniło od spodniej strony  mimo przeraźliwie suchego lata.  Moje dychało ale nie był to oddech głęboki i "szerokopierśny". Rosło sobie i aklimatyzowało się w najcieplejszej części Podwórka  przez długi czas balansując na granicy  zanikania. Kiedy wreszcie zdecydowało się na  życie przyszła zeszłoroczna mokra jesień a ja przerażona stanem liści odmiany namiętnie drenowałam okolicę  stanowiska coby woda arystokracie  nie zaszkodziła. W tym roku 'Wedding Belle' wreszcie zakwitł. No tak, warto było choć prosty w uprawie nie jest. Francowatość i paskudyzm przypisuje genom  tatusia - 'Heaven' to irys Jo Ghio,  irysy tego hybrydyzera najlepiej udają się w cieplejszym niż  ódzki klimacie ( oczywiście nie wszystkie odmiany Ghio są delikatesami, ale sporo z nich rośnie lepiej  gdy w kłączko ciepło a deszczu tak sobie ).



Codziennik - Pan Hrabia i insze sprawy

$
0
0
Z Lalentym nieustanne jazdy - od  Himalajów  optymizmu po  depresję zwątpień. Jutro  odbieram podstawowe i nie tylko  wyniki, znów  ma włączony zestaw antyzapalny ( nowe zapalenie przyzębia mu wylazło ).  No jest się czym martwić.  Nie jest z nim jednak na tyle  źle  żeby nie okazał obrazy za to że musiał mieć  pobieraną krew. Patrzy teraz na mnie złym oczkiem, jak dla mnie to dobrze bo najbardziej boję się Lalczynego neptusiowania czyli spokoju wynikającego ze słabości. Póki widać po nim wnerw to znaczy  że są siły, że w Lalusiu życie terkocze. Oczywiście wiem  że Lalek ma swoje lata, że wyniki  mogą być takie sobie a nawet gorzej, że każde z nas żywych istnień ma termin przydatności zapisany w sobie kodem spiralnym i naszego wpływu na możliwość wydłużenia terminu  nie należy przeceniać, no ale chciałabym żeby było  nam dane z Lalkiem pobyć jeszcze chwilę ( oby jak najdłuższą ) na tym świecie. W oczekiwaniu na solidniejszą diagnozę Pana Hrabiego zajmuję  się wszystkim i niczym. Znaczy robię mnóstwo rzeczy ale mało co mi wychodzi. Wiecie jak to jest Wy wszyscy mieszkający  ze zwierzętami, uzależnieni od  mruków, pomiaukiwań, szczekań, mokrych nosów i tym podobnych niezbędności  życiowych.


 W ramach majowych celebracji komunijnych kupiwszy sobie mirt. Z jego gałązek pleciono kiedyś tam wianki komunijne, podobnie jak  weselne, póki tiule, sztuczne kwiatki i inne radości modniarki nie wyrugowały go z wianków, bukiecików czy tam innych ozdóbstw  świecy. Fuckicjanowi mirt się rzecz jasna  nie spodobał ale na szczęście  też mu  nie smakował. Niestety była próba podlania, jednak szybko ukrócona ( tym niemniej roślinę zaraz przesadziłam ) i została zapodana groźba obcięcia sekatorem zdradzieckiego, kociego fiutka. Dlaczego zdradzieckiego? Ucieleśniona niewinność czule patrząca mi w oczy oglądała ze mną roślinkę, co  prawda na zielone gapiła się z odrazą ale o mnie to były ocierki i przymruczenia słodyczne. Pogłaskałam potwora i odeszłam nalać sobie kawy, kątem oka złowiłam ten uniesiony ogon, sprytne przysiadanie i usatysfakcjonowany wyraz  sznupy - złapałam go w trakcie lania! Zdradzieckiego bo uśpił moją czujność tym przymilaniem! Zdradziecki właściciel zdradzieckiego fiutka. Najgorsze że pozostała czwórka obserwująca całe zdarzenie wyglądała jakby chciała  powtórzyć  Fuckicjanową próbę dewastacji zieleni domowej, nawet Pan Chorowity wyglądał hym...tego... zagadkowo.

 A teraz ogrodowo - ogrodowo to jest tak:






 Podwórkowo to jest tak:






Co do szerokich planów zdjęciowych dla Kurry Naczelnej - trza ogarnąć ogród to będą plany. Tylko ogarnianie mnie cóś słabo idzie.

'Dama Dworu' - irys TB od dawna wyczekiwany

$
0
0
Chciałam  mieć  tę  odmianę  odkąd tylko po raz pierwszy ujrzałam jej  fotkę.  Od razu wiedziałam że jest z tych innych, trochę różni się od  tzw. najnowszych trendów ale jest oryginalna i ma w sobie to coś  co sprawia że jej kwiatów tak łatwo się nie zapomina. Myślę że to nie tylko sprawa wybarwienia ale w tym przypadku przede wszystkim sprawa substancji kwiatu.  Fotki nie oddają nawet jednej drugiej urody kwiatów tego  irysa, tej półprzejrzystości przy górnej części płatków  kopuły. Są irysowe kwiaty o  aksamitnej teksturze płatków, ten irys jest "żorżetowy". Teraz metryczka - 'Dama dworu' została zarejestrowana przez Roberta Piątka w roku w 2009 roku,  powstała w wyniku krzyżowania odmian 'Acoma' X 'English Charme'.  dorasta  do 85 cm wysokości, kwitnienie zaczyna dość wcześnie ale określa się ją  jako odmianę kwitnącą na początku środka sezonu  irysów TB. Do Alcatrazu (  bardziej właściwe byłoby na Podwórko ) przyjechała w ubiegłym roku i w przeciwieństwie do sporej części ubiegłorocznych irysowych zakupów w pierwszym sezonie na nowym miejscu pokazała kwiaty.


Słodki Tydzień

$
0
0
Trwa nasz słodki tydzień. Wzięłam i postanowiłam - ten tydzień od wtorku poczynając będzie taki jak zawsze, dla naszych kotów ma być normalny czyli słodki.  Jak najmniej stresunków, ganianie  gołębi, wzajemne podgryzki, serwowana letnia dieta trzy raz dziennie ( dobra, trochę więcej - są tacy co lubią coś niecoś  przekąsić na  podwieczorek ).  Nie ma biadolenia, szpital w domu, kto wie czy nie hospicjum ale to nie oznacza nienormalności.  Nic tak nie stresuje chorego jak nagła zmiana zachowania otoczenia.  Nie ma wożenia na kroplówki, sama potrafię podać leki, więcej troski i ustępstw nie oznacza przywiązania kota za ogon w domu. Kot ma być szczęśliwy i korzystać z życia na tyle na ile  jeszcze może. Kota ma nie boleć, leczenie ma go nie zabić stresem a my mamy korzystać z jego obecności całymi sobą a on cieszyć się nami. To nie był ułożony gryplan tylko tak po  prostu jest  i szlus. Szczęśliwie Lalenty urodził się kotem, w razie złego rozwoju wypadków można mu pomóc,   bez tych ton  hipokryzji które towarzyszą ludzkiemu odchodzeniu ( Ci którzy spędzili trochę czasu na oddziałach onkologicznych, neurochirurgii czy w hospicjach wiedzą o czym piszę - o ograniczeniach medycyny paliatywnej, o kretynizmie przepisów  NFZ i zwykłej ludzkiej przyzwoitości ).

 Ma być zwyczajnie czyli dobrze. Lalek zabrał się do realizacji słodkiego tygodnia i  już we wtorek  uszczęśliwił sobą kwitnące poduchy  goździków.  Nie ma to jak zaleganie w kwitnących kępach, uroczo, pachnąco i w ogóle.  Jak kępy goździków skończą kwitnienie zaleganie zrobi się cóś mniej przyjemne i trza będzie zalegać na  kolejno kwitnących roślinach.  Lalenty przekazuje  tę wiedzę Sztaflikowi, cud  że moje goździki jeszcze mają stojące pędy.  Pan Hrabia śpi coraz więcej i mimo podawanej glukozy słabnie co nie oznacza  że wszystko wszystkim wolno (  Lali Szpon to jego nowa ksywka ).  Felicjan zrobił się upierdliwy do nieprzytomności, ostatnio  nadstawiał się kiedy  Lalenty miał podawaną glukozę. Średnio to przyjemne choć glukoza podgrzana i zupełnie nie rozumiem dlaczego  zamiast uciekać jak zawsze na widok strzykawki Felicjan nadstawiał karczycho i pomiaukiwał żebrząco.  Cio Mary nie wierzyła własnym oczom kiedy zobaczyła ten  Felicjanowy manewr. Lalek zrobił się natychmiast wkurzony, pokazał ostatniego zęba, wygiął grzbiet i  wściekle  charczał. Nie da się ukryć -  Felicjan ma z główką, z zazdrości to chyba dałby się nawet ogolić.  A przecież  to nie jest tak że zajmuję się  teraz tylko  i wyłącznie  Lalusiem, wiadomo on jako chorowitek jest w centrum uwagi ale to nie oznacza  że nie zauważam reszty kotów.  Każdy dostaje  swoją porcję głasków i  ma czas na wymruczenie. Jednak dla Felicjana najważniejsze jest  żeby to on był  słońcem a my satelitami, dla takiego stanu rzeczy jest gotów znieść wkłucie ( trzeba przyznać  że Cesarzowa  Wszechświata Szpagetka I nie osiągnęła jeszcze tego poziomu egotyzmu ).  No i tak nam upływa powolutku nasz Słodki Tydzień.

Dzisiejszy wpis zdobią prace Janusza Grabiańskiego, po mojemu wielka to sztuka.



'Bratislavan' - irys TB "z cicha pęk"

$
0
0
Wynik krzyżowania odmian 'Honky Tonk Blues' X 'Rustler' zarejestrowany przez Antona Mego w 2010 roku. Dorasta do 100 cm wysokości, kwitnienie  zaczyna w środku sezonu irysów TB. Rodzice tej odmiany dali jej co mieli  najlepszego - utytułowana mamusia  z domu Schreiner błękit dolnych płatków, ich piękne pofalowanie i błękitna bródkę,  tatuś 'Rustler' odpowiada za cieplejszą barwę płatków  kopuły i uroczy  złotawy pasek na płatkach dolnych. 'Bratislavan'   to przykład jak z dwóch starszych odmian ( 'Honky Tonk  Blues' zarejestrowano  w 1988 roku,  rok wcześniej Keppel   zarejestrował odmianę  'Rustler' ) może powstać nowoczesny irys. Odmiana kolorystycznie wysmakowana, nasza europejska odpowiedź na eksperymenty  zza Oceanu Atlantyckiego, he, he, he. Jak zwykle  Anton Mego postawił na jakość, irysy tego hybrydyzera są ciekawe, intrygujące i nieraz bardzo zaskakujące. 'Bratislavan'  to taka zagwozdka która rozwijając się sprawia  że zmieniamy zdanie  o tej odmianie. Kiedy pierwszy  kwiat się rozwijał, w tej wczesnej fazie ledwie rozchylonych  płatków pomyślałam sobie  "Cholerne sroki, to tu jest  'Strut Your Stuff'!" ale  już po południu wiedziałam że to  coś o wiele  bardziej kolorystycznie złożonego niż odmiana Paula Blacka.  Piękny, zaskakujący kwiat. No przynajmniej dla mnie, Mamelon  mruknęła "Kolejny ścierkowy."


'Smoke And Thunder' - irys TB typu "brudne piękno"

$
0
0
Taa... dla wszystkich miłośników szmateksów  i  ścierkowych klimatów. Mamelon aż się otrząsnęła z obrzydzenia kiedy zobaczyła te coolorki na rabacie.  Po chwili jednak przyznała ze kształt kwiatów jest piękny a wykończenie dolnych płatków sprawia że ten kwiat jest  rzeczywiście piorunująco niebanalny.  Jasne i oczywiste że 'Smoke And Thunder' to nie jest odmiana która zachwyci każdego jednak miłośnicy nieoczywistych zestawów barw będą usatysfakcjonowani. To naprawdę kawał dobrej hybrydyzerskiej  roboty, taki  irys z klasą.  Odmianę zarejestrował Barry Blyth w roku 2005.  Do handlu wprowadziła ją szkółka Tempo  Two w sezonie  antypodowym 2006/2007. 'Smoke And Thunder'  dorasta do 97 cm, zaliczany jest do odmian średnio - późnych. Pochodzi z krzyżowania blythowej odmiany 'Coffee Trader' X siewki o numerze# K89-1: ( 'Twirl The Kilt' x 'Brazilian Holiday'). Do mnie przyjechał z Australii i początkowo cóś nie mógł się zaaklimatyzować. Alcatraz tak go onieśmielił  że biedaczyna i owszem  kłącze jakieś tam  miał ale nie na tyle duże i silne  żeby mu się zebrało na kwitnienie. Dopiero po przeprowadzce na Suchą - Żwirową wyraźnie mu się polepszyło i  w tym roku  zakwitł.


'Karibik' - irys TB "zbilansowany"

$
0
0
'Karibik'  został zarejestrowany przez Antona Mego, w roku 2010. Rozprowadzany przez International od roku 2011.  Dorasta do 88 cm wysokości i zaliczany jest do odmian kwitnących w  środku sezonu irysów TB.  Odmiana pochodzi z krzyżowania :  siewka o numerze# AM-99/0465: (siewka  o numerze # AM-96/0185: ('Conjuration' x 'Honky Tonk Blues') x 'Twilight Blaze') X 'Code Red'. Trochę skomplikowana genetyka ale rezultat oszałamiający. 'Karibik' niby coolorowy ale wcale nie papagajowaty. Kształt kwiatu tyż niczego sobie, płatki pięknie falują, żadne tam koroneczki i i falbaneczki - duże, efektowne falbany. Widać klasyczny kształt kwiatu, wszystko czytelne jak należy.  Za ekstrawagancję robi tu  bródka, dwukolorowa, rzekłabym nawet  że jarzeniowe zestawienie  barw wraz  z tłem  płatka sprawia wrażenie  jakby  kolorów na niej było więcej.  Jest bardzo duża, kosmicznie wydłużona w rożek  zgodnie z najlepszą tradycją irysów Space Age.  Bródki są dokładnie w sam raz takie  żeby  przyciągać wzrok, nie dominują i nie "robią" kwiatu ( no wicie rozumicie o co  chodzi, są takowe irysy które zauważa się głównie dzięki bródce, 'Karibik' to nie ten przypadek ). Wszystko w tym  irysowym kwiecie jest w sam raz, idealnie zbilansowane składniki tworzące efektowną całość. To cudo przywędrowało do mnie z ogrodu Ewandki parę lat temu. Już raz kwitło ale  wówczas szybko ścięłam pęd  bo nie chciałam  żeby kłącze się  wysilało wydając kwiaty.  Bardziej mi zależało na tym żeby się ładnie rozrosło.  Do rozrastania się wcale nie było mu jednak spieszno, trochę czasu zeszło na "budowaniu bazy". Mam nadzieję że teraz ruszy z kopytka, mocno letnią porą zamierzam tę odmianę trochę mocniej nawieźć.


Burzowy a nawet burzliwy koniec maja

$
0
0
Upływa nam  majowy weekend, być może ostatni w tym składzie więc dożywany na całego. Wieczorną porą czuć w powietrzu zapach kwiatów  jaśminowców i wiciokrzewów. To że wieczorem pachną  wiciokrzewy to  rzecz zwykła ale że  tak mocno wonieją jaśminowce to zasługa wysokiej temperatury.  Ich kwiaty pachną najmocniej w słoneczne dni, wieczorne pachnienie zdarza  się tylko w tzw. optymalnych warunkach. Koty niemal w pełnym składzie żyją życiem podwórkowym, tylko  ciężko  obrażony Felicjan ( jak  śmiem na jego oczach spędzać tyle czasu z mruczącym  Lalentym ułożonym na kolanach ) pilnuje swojego krzesła w domu.  Lalek baaardzo dużo  śpi ale  pod wieczór zbiera mu się na aktywność. O ile ma  dobre samopoczucie to łapie dziewczyny za ogony i  podgryza,  o ile jest kiepsko to rozkłada się do głaskania  brzuchego.  Dziewczyny podłażą  w nadziei że i im się trafią głaski ale są kulturalne, żadnych nachalności w stylu Felicjana.  Owszem,  podłazi się pod ręce, solidnie ocierkuje itp. ale żadna nie śmie położyć się na Lalku jak to zdarzyło się  Felicjanowi (  właściwie nie powinnam pisać że się zdarzyło, to było zależenie z  premedytacją ). Oczywiście staramy się zapominać o chorobie na tyle na ile umożliwia nam to widok porozstawianych na stole butelek z preparatami, strzykawek i inszych akcesoriów chorobowych.





Na ten przykład przeżywaliśmy z Cio Mary  i Wujkiem  Jo tzw.  Wielki Pożar w Zgierzu.  Cio zadzwoniła z informacją jak to  Wujek  Jo  zagnał ją do podziwiania z ich balkonu przepięknej chmury która okazała się być "chmurą pożarową".  Nieświadomi podziwiali ten cud natury, który wcale nie był takim naturalnym. Jeśli chodzi  o przyczynę zjawiska to Ciotka Elka stawia na podpalenie bo "To taka nasza łódzka tradycja",  Małgoś - Sąsiadka na palec boży, ja jak zwykle na ludzką głupotę. Być może wszystkie te  trzy opcje są prawdziwe, wszak się wzajemnie nie wykluczają. W każdym razie  będziemy mieli teraz zupełnie nową jakość naszego starego smogu ale cóś nas to nowe nie  cieszy.  Skutkiem pożaru wysypiska było też stwierdzenie przez Cio Mary ( po raz kolejny, to wraca jak mantra ) że Wujek Jo "pierwotnieje", tzn. wg.  Cio jakby na Bałutach wylądowało UFO to Wujek natychmiast poszedłby oglądać Zielonych pełen nadziei  że może mu odpalą koraliki i lusterka. Wujek  Jo się odgryza ( również tradycjnie ) że nie po badziewie by polazł ale  po przepis na zimną fuzję  i kosmiczną technologię wytwarzania alkoholu niepowodującego kaca. Obie informacje dla dobra  ludzkości. Taa... miejmy nadzieję że w najbliższym czasie jednak  nic kosmicznego na Bałutach nie wyląduje.



Wczoraj wieczorną porą, po zaleganiu z   kotami z lekka się ukulturalniałam.  Nie, nie słuchałam VII Symfonii  Pendereckiego, takie lżejsze ukulturalnianie miało miejsce. Oblookałam baaardzo przyzwoitą komedię "Śmierć  Stalina", świetnie napisaną i genialnie wręcz zagraną.  Dla nas z  tzw. powodów historycznych  temat z tych cięższych ale dobrze jest obejrzeć coś  co bawiąc uczy, a to tego typu film. Buscemi jako oślizgle sprytny  Chruszczow, Jason Isaacs jako prawdziwie samczy generał ( taa, armijne skretynienie jest ponadnarodowe ),  Jeffrey Tambor w roli obsesyjnie skoncentrowanego na własnym wizerunku Malenkowa,  Beria zagrany na ostro przez Simona Russela Beale,  no i przede wszystkim Michael  Palin jako  masochistycznie wielbiący  Stalina Wiaczesław  Mołotow. Zazwyczaj aktorzy drugiego planu, potrafiący epizodem zrobić  film, tutaj w równoważnych rolach pierwszoplanowych.  Perełka! Do tego dodajcie sobie świetnie poprowadzony drugi plan, rżałam oglądając mecz hokejowy prowadzony  przez  syna  Stalina, Wasilija. Rupert Friend grający syna dyktatora   inspirował się  chyba kreacją Kevina  Kline'a z filmu "Rybka zwana  Wandą",  wyszło  zabawnie. Przyznam że potrzeba  mi było takiego oderwania się od zmartwienia jakim jest zły stan naszego najstarszego kota. "Odświeżona" lepiej znoszę  rzeczywistość co jakoś dodatnio wpływa na otoczenie, w tym na samego chorującego.





A co  u nas w ogrodzie? W ogrodzie po deszczu nastąpił wyrój jakichś podejrzanych żuczków o błyszczących skorupkach.  Koty były zachwycone, cała piątka śledziła loty.  Nie podzielam  kociego zachwytu, podejrzewam że  żuczki  niekoniecznie są miłe dla roślin i innych  żuczków. Zdecydowanie preferuję naloty  motylków,  no może nie tych  żrących  bukszpany ale takie modraszki na ten przykład są  bardzo mile widziane. A poza tym to zamiast prac ogrodowych to było lenistwo, zaleganie  i pieszczotnictwa. Do roboty cóś mnie nie ciągnęło, zrobiwszy tylko to co musiałam  przy irysach bródkowych i szlus.  Przytulajstwo i  pieszczotnictwo było w ten weekend podstawowym łobowiązkiem.  No i bardzo dobrze! Wszystko ma swój właściwy czas.

Lalenty odszedł. Uprasza się o nieskładanie kondolencji.

$
0
0

Hedoniusz Lalenty wczoraj rano od nas odszedł.  Niestety tak jak przypuszczałam leczenie nie poskutkowało, pacjent gasł w oczach. Choroba nieubłaganie postępowała i nie było  się już na co oglądać bo nie wolno zwierzaczka skazywać na ból a człowieka na domyślanie się gdzie chory kot się zaszył żeby odejść. Załatwiliśmy z Lalkiem sprawę tak jak się należało, tzn. Lalek przytulony do mnie bardzo słabiutko ale jednak mruczał zasypiając, fizjologię opanowałam  ręczniczkami coby kota nie zawstydzać ( Lalek zawsze był uważający żeby "nie przy ludziach", cóś jak nasz Danuś ) i nasz Pan Hrabia spokojnie odszedł po podaniu drugiego zastrzyku. Dohtor  twierdzi że utrafiliśmy na właściwy moment, ja też mam takie wrażenie że to była ta pora. Teraz będzie nam pusto, mimo tego że w domu są przecież  cztery koty. Tak to już jest że czuje się brak tego  jednego konkretnego który już  z nami być nie może. Trzymałam fason do końca  wizyty, potem pozwoliłam sobie na wylew łez i emocje. Rozstanie zawsze boli, nawet jak człowiek zdaje sobie  sprawę że dla tej drugiej osoby ( w tym wypadku kociej ) to jest po prostu ulga.  Nie rozpaczam zajadle ale nie jest mi dobrze i musi  trochę potrwać zanim wszystko się we mnie uspokoi. Mam  taki  żal do losu że Lalkowi nie udało się zasnąć na wieki na słoneczku ze zgrzybiałej starości tylko trafiła się mu ta cholerna nerczyca, jednak wiem że piętnaście lat to  długie życie dla kota. Innym kotom musi wystarczyć do przeżycia całego życia krótszy czas, my i tak mieliśmy szczęście że było nam dane cieszyć się sobą tak długo.

No bo się cieszyliśmy, od  samego początku znajomości. Lalek nas wybrał na swoją  rodzinę, po prostu pewnego pięknego dnia przyszedł i się zalągł. Pewnie już pisałam o tym że pomyliłam  czarno - białego kota siedzącego na zewnętrznym parapecie z wiecznie znikającym z domu Wiktorem, kocim synkiem  naszej su. No tak, ale teraz jest czas na wspominki.  Kiedy kot wlazł do domu nie zareagowałam tradycyjnym "A kto to przylazł bez zaproszenia?" jakim częstuję sąsiedzkie koty kiedy robią wizytację domu i być może ten brak zapytania sprawił że pseudo Wiktor  obczaił  gdzie jest szafa i czym prędzej zajął w niej miejsce. Azalska tyż nie reagowała jak na obcego kota, żadnych gróźb szczekalnych nie było i tak pojawił się nam Lali, zwany później oficjalnie Lalentym Hedoniuszem.  Jedyną osobą jaka okazała niezadowolenie z przybycia Lalentego był Wiktor powrócony na łono rodziny po dwudniowym  wyjściu w teren.  Nie to  że ostro zażądał natychmiastowego usunięcia intruza ale nie chciał przy nim jeść, spać z nim w tym samym pomieszczeniu i zakazał mu jakichkolwiek kontaktów z  Azą pod  groźbą  wydrapania wszystkiego co jest do wydrapania.  Aza miała gdzieś  Wiktorowe zakazy więc na początku trochę  się działo,  jak tylko Azunia podchodziła do Lalka Wiktor odstawiał sceny zazdrości godne świeżo zdradzonego latynoskiego kochanka. Sierść fruwała, brzydkie wyzwiska padające z obu kocich sznup były słyszane nie tylko na naszej posesji  ale całkiem niespodziewanie się uspokoiło.Sąsiedzkie koty sprawiły ten cud - chłopaki nie przepadały za sobą ale takiego Rudego to nienawidziły jak bliźnięta jednojajowe nowej siostrzyczki. Polowania na Rudego  i obrona Alcatrazu doprowadziły do pokoju w domowych pieleszach. Ba, pokoju, jakieś uczucie się chyba zrodziło bo nawet wspólne spanie z głowami położonymi na ciałku Azalskiej było na porządku dziennym i nocnym.





Bardzo szybko stało się jasne  że Lalenty jest  kotem domowym, wiadomy  woreczek był pusty, Lalek nie bał się  psów i przepadał wręcz  za tzw. nynowaniem ( pieszczoty miszczące, miąchania, przysmyrki i guli  gule ). Rozwiesiliśmy ogłoszenie o przybyciu do nas Laliego ale nikt się po niego nie zgłosił. Szczerze pisząc to już po paru dniach nie chciałam żeby został odnaleziony i czułam  się szczęśliwa  że on  tak z nami na stałe bo nikt się nie zgłasza. Wiem, obrzydliwa jestem bo może ktoś za nim tęsknił ale Lalek bardzo szybko stał się częścią rodziny, wrósł  w nią bezproblemowo tak że ciężko byłoby mi już wówczas się z nim rozstać. No kot wprost stworzony na syncia pańcio - mamusi. Był tak słodki że darowywałam mu zaleganie  na wszelkiej kwitnącej roślinności, no  esteta z niego wychodził, leżenie na kwieciu mu pasiło.  Uprawiał to zaleganie z Wiktorem, ostatnio zalegał ze Sztaflikiem, bardzo  pilną uczennicą.  Zaczynał od krokusów co zawsze wzbudzało mój niepokój,  bo to za młoda a wiosna na zaleganie na glebie. Potem raczył sobą hiacynty, szafirki, pachnące cebulowe bardzo mu pasiły ( z wyjątkiem narcyzów i  żonkili, może zapach i kolory mu  nie odpowiadały ). Płynnie przechodził na zaleganie  na floksach szydlastych, bodziszkach i goździkach. Jesienią usiłował zalegać na rozchodnikach co ze względu na ich rozmiary nie zawsze mu  wychodziło.  Prawdziwy kot ogrodnika. Z inszymi domownikami żył w zgodzie, uwielbiał Danka i Azę i  co dziwne u samczyka bardzo chętnie bawił się z małymi kociakami które  do nas trafiły. Razem z  Dankiem i Azą prowadzili przedszkole, su, dwóch statecznych kocich panów i kocięctwo pałętające się wokół nich. Wylizywane, podgryzane i uczone jak być kotem a nawet psem.  Lalek zżył się z  Wiktorem, ba, tolerował  Felicjana który jest kotem od ciężkiej cholery,  po  prostu anioł!  Jedyna rysa na tym nieskalanym jestestwie to stosunek  do  Puszka zwanego Ścierwkiem. Puszek niby pies  ciotczyny, właściwie domownik i stały gość przy  miskach ale swego czasu pogonił i poturbował Felicjana ( nie wiem za co, czasem podejrzewam że nie mało to nic  wspólnego z byciem kotem  bo np. Danka Puszek wręcz kochał i składał mu  hołdy wraz z daniną z kradzionych  rajstop Ciotki Elki ). Lalek, mimo tego że w domu postponowany  przez Felicjana,wziął się i ujął za tą naszą durnotą skutkiem czego  Puszek do końca  życia  nie wchodził do pomieszczenia w którym akurat rezydował Lalek.  Wiadomo było kogo lepiej nie denerwować - najspokojniejszego z kotów. Peacemaker!



Kiedy odchodzili od nas starsi domownicy odkryliśmy jeszcze jeden talent Lalka - był wysoce wykwalifikowanym pielęgniarzem. Zawsze czujny przebywał w pobliżu chorych, przytulony  do Azy, czule wylizujący futerko  chorego Ewarynia, podnoszący alarm gdy było źle z Dankiem. Taka niańka i wyręka pańcio - mamusi. Nigdy nie spotkałam kota z takim pielęgniarskim zacięciem wobec innych zwierząt. To przedziwne zachowanie bo koty  nie uchodzą za zwierzęta specjalnie społeczne,  ale co my tam o  nich naprawdę wiemy? Najnowsze obserwacje kotów żyjących  "na dziko" nie potwierdzają wcale dotychczasowych założeń jakoby to były  źwierzątka żyjące  w koloniach. więzy  miedzy nimi to bardziej skomplikowana sprawa. Nasz Laluś pewnie by behawiorystę zadziwił, usiłował pielęgnować także tych  za którymi  nie przepadał. Taka to chodząca dobroć była.  Przy takich zaletach charakteru podstępne podlewanie ( nigdy przy obcych i  publicznie ale z cicha pęk i w razie czego to absolutnie  nie on ) czy słynne  narżnięcie na półpiętrze blaknie, wydawanie z siebie basowych ryków o drugiej  nad ranem ( bo Epuzer podchodził, bo  Bufonek się czaił, bo Smrodek chciał smrodkować, bo batman przyleciał ) to nic nieznaczące drobnostki a znikające w tajemniczych okolicznościach ciasto drożdżowe to pryszcz! No i co tam bolenie pańcio - mamusinego cielska kiedy  pazurki wbijane są z prawdziwą miłością ( przytrzymam  Cię  żebyś  nie uciekła to będziemy razem - uwielbiał być razem ).



Oglądając fotki Lalka zrobione w różnym czasie, te sprzed  paru i paręnastu lat  myślę o  wszystkich domownikach, naszej zwierzęcej części rodziny, tych  którzy  rozpoczęli swoją podróż w Nieznane wcześniej niż Lali. O Danku Wielkim Bossie, o malutkim Ewaryniu i Mańce, której nie zdążyłam zrobić fotek, o zaginionym Wiktorze, Azuni i Tabisi która  ma tylko  zdjątka papierowe ( podobnie jak  Piętaszek, Melka Kompakt, Hesio, Tatulek, Bomik  i Tasiemka, czy Emulsja, Pan Kortals i Joka ). Wszystko  mija ale chciałabym świadomie odtworzyć zachowane   w  wieczności te chwile które dane  mi  było spędzić z moimi zwierzętami.  Zarówno te dobre jak i te złe, kiedy przychodziły choroby czy wypadki. Uważam je za szczególne,  często bardziej wartościowe  niż te chwile łączące mnie z ludzkim stadem. No tak już mam, oksytocyna wydziela  mi się przy futerkowych ( nawet jak one łyse ), za własnym gatunkiem przepadam średnio. Ponoć współczesna  fizyka  kwantowa ma  dla mnie w sprawie energii ( a wszyscyśmy energią ) i czasu  tzw. dobre nowiny. Pocieszające. W końcu może gdzieś i kiedyś...




Ogrodowe podsumowanie miesiąca

$
0
0

To nie był dla mnie dobry miesiąc, niby  pogoda jak z obrazka i w ogóle ale choroba i odchodzenie Lalentego przebiły wszystko, tak naprawdę to nic nie było dla mnie równie ważne. Taki paskudny maj miałam w  2005 roku kiedy odchodziła Tabisia i cztery lata temu kiedy Szpagetka miała wypadek. Nie za bardzo w czasie gdy chorują moje zwierzęta mam ochotę  na zajmowanie się czymś czy kimś innym niż nimi. Z doświadczenia wiem że nie ma sensu zajmować się  innymi sprawami kiedy myśli i tak krążą wokół sprawy dla mnie najważniejszej. Czego się  wówczas nie tknę to spieprzę po całości, niezależnie od tego czy to przycinanie drzewek czy pisanina urzędowa. Mam taką męską przypadłość skupiania się tylko na jednym zagadnieniu i nic na to nie poradzę. Taka moja uroda. Dlatego w ogrodzie  niewiele się działo, zrobiłam jakieś tam zakupy ale szaleństw nasadzeniowych nie było. Zaplanowane roboty się nie odbyły bo co innego na głowie, bo za ciepło, bo za sucho i w ogóle to najlepiej było  się z kotami  na kocyku  uwalić i miziaństwa odprawiać.  Co innego z kawencją w dłoni  i trenem z kotów ranną porą przechadzać wśród rozkwitających irysów a insza  inszość to walka z podagrycznikiem czy tam innym skrzypem albo tworzenie rabaty. Jedyny obowiązek ogrodowy sumiennie w tegorocznym maju wykonywany to podlewanie, konieczne do tego żeby szlag nie trafił co wrażliwszego zielonego. Małgoś - Sąsiadka przekonywała Ciotkę Elkę i Gienię "ucieknietą" ze szpitala że ta wiosna była w tym roku taka błyskawiczna żeby Lalek zdążył ją zaliczyć w całości. Chórek przytaknął a ja pomyślałam że  może teraz Wielki  Pogodowy pozwoli wierzyć Małgosi w jej teorię i nieco przystopuje z upalnym latem robionym wiosną. Taką mam nadzieję że pogoda nam  nieco znormalnieje.





Po irysowym szale śladów już niewiele, upał nie sprzyja irysowym kwiatom i  nie tylko im. Zrobiłam drugi w tym roku zakup irysowy ( nie liczę irysków wyłudzonych od Andrzeja ) i zanabyłam dwa nowe TB od Waldemara. Czyściutkie jak to je nazwała Mamelon. Fakt, obydwie odmiany jak dla mnie nietypowe  bo  żadnych tam skomplikowanych łamań kolorystycznych i tzw. niuansów barwy na nich nie widać ale irysowa rabata  złożona z samych wysubtelnionych czy szmateksów będzie nuda no bo jak ukazać to czym jest złamanie koloru bez kontrastu z czymś "zdrowo określonym"? Dobra, przechodzę do  konkretów - przyjedzie odmiana  Terrego Aitkena z 2006 roku 'Bon Appetit' i  odmiana Paula Blacka z roku  2014 'Clouds Go By'.  Jeszcze nie wiem gdzie posadzę, nie miałam sił przemyśleć. Poza kwitnącymi irysami  trzech kategorii ten maj zapisze się w pamięci obłędnym kwitnieniem  kielichowców.  W tym roku nawet moja kapryśna 'Venus' pokazała wreszcie kfiota. Przy kwiatach czerwono  kwitnących  kielichowców nie wypadło to kwitnienie jakoś ekscytująco ale trza poczekać bo tu w masie siła, obsypany  białymi kwiatami kielichowiec będzie wyglądał uroczo ( pamiętam takiego z Wisley ).



W tym roku w maju zakwitły też  wcale niemajowe róże i rośliny  zazwyczaj kwitnące w czerwcu. To przyspieszenie  nie wyszło wcale  roślinom na dobre, wiele z nich wygląda tak sobie. Popaliło też moje siewki jednorocznych tak szaleńczo chronione w lutym i marcu  przed  kotami.  Hym... pozostaje mi  późne sianie do  gruntu i oczekiwanie na że może jednak. No i to by było na tyle o ogrodowym maju.





Codziennik - przyziemności

$
0
0
Z powodu upałów siedziałam w domu i coby się oderwać  od smutnych myśli zaglądałam do neta. Niestety na portale informacyjne mi się zajrzało i natentychmiast jeszcze mi smutniej zrobiło. Kolejne zabite z jakichś  kretyńskich powodów  foki, paskudne, obrzydliwe komentarze "postępowych i tolerancyjnych" pod wiadomościami o chorobie nadprezesa, sezon na wyrzucanie zwierząt  domowych rozpoczęty, produkcja głupoty w wykonaniu matki niepełnosprawnego  której się wydaje że sytuację własnego dziecka polepszy kiedy na  świecie będzie więcej dzieci z podobnym schorzeniem. W polityce jak zawsze surrealistycznie tzn. nasz premier udaje towarzysza Gierka tylko mu się wyraźnie plącze czy on późny czy on wczesny, rzund znalazł nową mafię i się cieszy nie chcąc dopuścić do siebie  myśli już niemal dla wszystkich oczywistej, że suweren jest coraz bardziej przekonany że  prawdziwą mafię tworzą rzundzący.  Nasz własny  polski Kościół Matka Nasza odleciał w rejony tak dalekie  od chrześcijaństwa jak buta  odległa jest od miłosierdzia i robi obecnie za byłą PZPR w ostatnim stadium, opozycja wyczekuje aż rzundzący " się sami załatwią" i  zamiast myśleć  o tym jak wykorzystają z pożytkiem dla nas władzę skupiają się tylko na jej przejęciu.

W "prawdziwej Europie" nadal udają  że chodzi o politykę otwartych  drzwi dla uchodźców a nie o marzących o lepsiejszym  jutrze migrantów z afrykańsko - azjatyckiej  bidy. Tamtejsi politycy zapewniają wyborców że status quo sprzed pół wieku nadal będzie istnieć bo wszak zawracanie rzeki kijem to prosta sprawa. No i wszystko będzie dla wszystkich. Taa, damy radę, he, he, he. Macki mi opadajo  na myśl o tym ile to niechęci do realnego spojrzenia na świat, ile złej woli, braku empatii, głupoty wokół krąży. Nic mi się  nie zmieniło, nadal uważam że prawacy, lewacy, różnica  żadna bo większość jednako bezczelnie poszukuje koryta. A tzw. antysystemowcy to wręcz kwiczą ze szczęścia  jak się na nie załapią.  U nas mamy dwa sosiki w którym politycy się sprzedają - albo narodowy albo europejski, ale pod sosikiem ten sam nieświeży mielony. Coś jednak wisi w polskim powietrzu, chyba się zbliża schyłek tego politycznego duopolu wyrosłego z jednego styropianu, no i bardzo dobrze! Tylko jak tak sobie poczytam nie tylko polityczne wiadomości z kraju to wcale mi się optymistycznie na przyszłość nie patrzy. Politycy są tacy jakie jest  społeczeństwo a po tej prasówce widać że zatracamy  umiejętność tworzenia więzi i że ta niecudna cecha narodowa jaką jest zawiść ma się świetnie, no do doopy jest. Trochę się pocieszam tym że bad news is good news i że przegląd prasowy to tylko takie szybkie spojrzenie na naszą kondycję a nie  dokładne obejrzenie z podszewką włącznie. Oby tak było i gdzieś tam w nas jeszcze dobre się czaiło, takie niewidoczne od razu ale jednak uparcie istniejące.




 W domu powolutku dochodzimy do siebie. Felicjan który tyle Lalkowi dokuczał teraz wyraźnie za nim tęskni , dziewczynki szczęśliwie zajęły się czyhaniem w okolicach poidełka ( musiałam je  ustawić tak żeby  ptaki miały dostęp a koty co najwyżej mogły się od  dołu pogapić ), Małgoś - Sąsiadka mocno rozstanie z naszym Najsłodszym przeżywa co jest niepokojące bo wiek u niej nieodpowiedni na silne  przeżycia.  Mnie  w rozpraszaniu smutków pomogła  wizyta Doro, mojej przyjacióły wyemigrowanej do tzw.  Reichu. No i  przyziemności które muszę odfajkować. W przyszłym tygodniu nie ma zmiłuj trza  kupić tę pieprzoną pralkę bo ileż mogę  wykorzystywać Ciotkę  Elkę. W związku z tym planowanym zakupem zapamiętale studiuję pralkologię bo sprzętu AGD lepiej w ciemno nie kupować. No i na dzień dobry mnie ta pralkologia uświadomiła że automaty do prania to są teraz ekologiczne bo  baaardzo energooszczędne i do enegrooszczędnej ekologiczności głównie służą.

Po solidniejszym wgryzieniu się w temat doszło do mnie że dlatego  są tak energooszczędne  bo funkcja prania w dziewięćdziesięciu lub  dziewięćdziesięciu i pięciu stopniach Celsjusza w większości proponowanych modeli nie  istnieje.  No tak, pięknie ale po cholerę mi automat służący do prania wybiórczego.  Jako konserwatywny stary rupieć jestem przyzwyczajona do prania niektórych rzeczy w temperaturze znacznie przekraczającej sześćdziesiąt stopni. Eko pralka wcale nie jest eko tylko upieprzająca piorącą bo energię na grzanie wody do odpowiedniej temperatury i tak  bym musiała zużyć a co gorsza poświęcić  na pranie więcej czasu ( no tak, ja jestem z tego pokolenia które było przekonane że automat ma oszczędzać czas a nie zapewniać o tym że jesteśmy przyjaźni dla środowiska ).  Producenci AGD robią się naprawdę bezczelni, nie dość że sprzęt z klejonymi łożyskami, z cudnie przewidzianą śmieciorodną żywotnością na ledwie parę lat, z ograniczoną liczbą funkcji to jeszcze nazywany energooszczędnym i proekologicznym! Taa, gówno nazwane stolcem, coby  się człowiek  nie zorientował z czym  ma do czynienia




Dosyć tego narzekania,  na świecie na szczęście żyją nie tylko tzw. ciężkie przypadki, politycy czy  producenci sprzętu AGD.  tak, mimo wszystko  wierzę że "normalsi" istnieją tylko są mniej  głośni, mniej  szumogenni, mniej  medialni i po prostu mniej bo są  więcej. I dzięki za to! Dzisiejszy  wpis  to sprawozdanie fotkowe z okolic, znaczy nasze pięknie zapuszczone miejskie tyrawniki. Fajnie że w tym roku zieleń miejska nie wydoliła i  tylko pobocza tuż przy jezdniach udało jej się wygolić. Tyrawniki dzięki temu  brzęczą owadzimi głosami, pachną i ciągną oczy kolorami.  Pewnie przed lipcem skoszą ale co się udało  zielonemu normalnie pożyć to się udało.

Różane opowieści

$
0
0
Bajka o tysiącu i jednej róży, szybko  opowiadana bo upał wypala kwiaty. Wielka szkoda  że kwitnienie trwa w tym roku tak krótko, rano widzę rozwijający się z pąka kwiat, wieczorem zastaję kapeć z opadającymi płatkami. Praży, żarzy i w ogóle wypala a róże i owszem lubieją ciepełko ale nie znoszą upału. Na zapachowe odkrycia też nie ma co liczyć, gorące powietrze to nie jest to samo co powietrze  ciepłe, zapachy się nie rozchodzą  tylko zanikają.  Jedynie rano coś tam pachnie ale wielkich ochów i achów  z tego powodu nie ma. Te poranne wonie unoszące się nad różanką są mało intensywne. Suche powietrze,  oto dlaczego nie ma czego niuchać. Ponieważ  Wielki  Pogodowy postanowił być złośliwy i pada we wszystkich dzielnicach  miasta Odzi poza moją, na wąchanie kwiatów róż chyba  będę musiała się wybrać do znajomków.


Najszybciej wykwitają róże posadzone na Suchej - Żwirowej. Tam  mają swoje stanowiska głównie róże historyczne, kwitnące troszkę wcześniej od róż  nowoczesnych. Zazwyczaj  to te jeden raz w sezonie kwitnące, dłuuugo trzymają kwiaty bo  nasza ódzka majowo - czerwcowa pogoda im sprzyja ( na ogół jest średnio ciepło i popaduje )   ale w tym roku tak  nie jest.  Zakwitły bardzo, zaprawdę bardzo  wcześnie i słońce tak  im dało że właściwie  już po kwiatach.  W tym roku  wiosenne letnie temperatury i brak opadów nie sprzyjały moim dzikunom i historyczkom. Może  lepiej poradzą sobie angielki, zapowiadają wszak lekkie  ochłodzenie. Hym... ciągle jeszcze  jestem pełna nadziei  że przynajmniej część róż pokaże się z tej najlepszej strony. Oczywiście mimo tzw. niesprzyjających okoliczności nadal sobie snuję różane marzenia - a to 'Old Port' a to jakaś szkocka piękność, a to urocza austinka, taa - Podwórko się rozciąga w tych moich marzeniach  jakby z gumy  było. No i pogoda  na nim zawsze odpowiednia, he, he, he.




Błyskawiczne wykwitanie  róż historycznych i nie najlepszą  jak do tej pory długość kwitnienia angielek rekompensują mi całkiem niezłe kwiaty tzw. chińskich róż.  Tak nazywa się dość skomplikowane mieszańce ze znaczną ilością genów róż pochodzących z Chin.  Na ogół są to  odmiany niespecjalnie dobrze rosnące w  naszym  klimacie, nie służą im nasze  zimy a wiosenne przymrozki to dla nich  hardcorowe przeżycie. Posadziłam te moje chińczyki   w najbardziej zacisznej części różanki w nadziei  że jakoś tam wytrzymają i jak do tej pory radzą sobie  całkiem nieźle.  Jedyne co  spędza sen  z powiek to ich niezbyt  wysoki  wzrost.  Marzą mi się takie  krzakory jak widziałam w ogrodzie  Beth Chatto. Cóś mi się zdaje  że w pogoni za takim angielskim wyglądem krzewów przyjdzie mi bardziej solidnie chocholić  te róże na zimę. Może dzięki wyczynowemu opatulaniu róż doczekam się właściwego rozmiaru  krzewów z mnóstwem drobnych, ślicznych różyczek na wiotkich bezkolcowych pędach.



Szczęśliwie nie będę musiała chocholić niczego więcej, mój nowy  piżmak ( no dobra, średnio nowy - przyjechał dwa lata temu, jest na fotce powyżej ) i mój zeszłoroczny zakup,  róże zwane florystycznymi ( te z  fotki poniżej ) okazały się całkiem wytrzymałymi krzewami.  Nie tyle zdumiewa mnie  piżmacza odporność co fakt że róże przeznaczone dla kwiaciarni okazały się całkiem przyzwoitymi  różami ogrodowymi. Tfu, tfu, tfu!  - żeby nie zapeszyć. Kto wie, może wymyślą wreszcie dobrą "niebieską różę" dla naszego klimatu?  I tym optymistycznym akcentem kończę tą różaną opowieść.


Kwitnące Podwórko

$
0
0

Odkąd postanowiliśmy z Alcatrazem  że on zostanie ogrodem  grądowym sporo roślin kwitnących późną wiosną i wczesnym latem przeniosłam na Podwórko. Tam są zdecydowanie bardziej na miejscu. Sucha - Żwirowa, okolice Różanki, rabata Podjarząbkowa, Lilakowy  Zagajnik różne podwórkowe kąty, różne glebowe stanowiska z mniejszym  lub większym oświetleniem - znaczy można sadzić całkiem sporo kwitnących roślin.  No to sadzę, jak zwykle ekstremalnie zapełniając roślinami wszelki  "gołygrunt". Po mojemu "gołygrunt" jest bardzo do mnie niepaszący i absolutnie niepolecany dla czystości kocich futer ( nie ma to jak dobrze tarzanko na "gołogruncie" a potem szybki bieg do domku na wyro albo choć krzesło ).

W tym roku pierwsze kwitnienia roślin przeniesionych do Różanki ( właściwie Różanka nie jest już  Różanką tylko rabatą bylinową z krzewami  różanymi ), szałwije, czyśćce, goździczki i tam insze macierzanki. Wszystko w zeszłym roku przeniesione się porozrastało i większość roślin  zakwitła. Cały czas mimo niesprzyjającej aury  utykam jeszcze  zieloności na każdym kawałku "gołogruntu". Zawsze to lepiej kiedy pod oknem kwitną mi bodziszki a nie glistnik ( tak, jestem bodziszkomaniakiem ). Moja niby Różanka nie wygląda  jeszcze tak jak powinna wyglądać ale powoli zyskuje na urodzie.  Teraz zastanawiam się gdzie by tu jeszcze wcisnąć urodne przymiotno żeby zrobiło się prawdziwie  rabatowo, tak w brytolskim stajlu.


Zrobiwszy  troszki zakupów uzupełniających, w tym roku pożegnałam  się z jedną z gipsówek ( przesadzałam z rozsadzaniem a ona biedaczka  po tym przesadzeniu i podziale  nie zdzierżyła tegorocznej dziwnej zimy ) i wreszcie dokupiłam kolejnego mikołajka nadmorskiego.  Niestety będę musiała dokupić także  mikołajki  alpejskie, luty przerzedził mikołajkowo rabaty! Choruje też morinia, w sumie nie wiem dlaczego bo pogoda niby  dla niej wymarzona.  Hym... jak nie znajduję widocznej  przyczyny to zazwyczaj podejrzewam ukryte i zdradzieckie działania mrówek. W ośmiu  przypadkach na  dziesięć mam rację, mrówki to bezczelne małpy, zawsze chcą zakładać domki przy najbardziej rarytetnych roślinach!

Po zacynamonowaniu i wrotyczowaniu mrówkowych squatów czeka mnie przesadzanie floksów wiechowatych na "lepsze" ( znaczy takie nie z piochami tylko  z nieco lepszą, silniejszą glebą ) miejsca Suchej  - Żwirowej. Operacja długo odwlekana, no nie składało się, teraz niespecjalnie łatwa do przeprowadzenia ( znaczy z całym ziemskiem oblepionym wokół bryły korzeniowej będę te floksy przenosić ). Weekend ponoć znów ma być upalny ale tym razem się zawzięłam i nie ma że nie ma ! Chyba mi przyjdzie bladym świtkiem te przesadzania urządzać. Hym... taa, "jak dobrze wstać skoro świt". Osobiście to jutrzenki blask mnie się  średnio podobie, preferuję wstawanie  o tzw. ludzkich porach ( w weekend to bladym świtkiem koło południa, he, he, he  ) ale mus to mus.

Codziennik - coby nam się nie nudziło!

$
0
0
 Życie mnie ostatnio  nie pieści - Felicjan ma uczulenie i bardzo tęskni  za Wiadomo Kim, Sztaflik jest chora bo latała nie wiadomo gdzie, żarła nie wiadomo co i w ogóle jest mocna podejrzana bo wątróbka powiększona ( cóś nie wychodzimy od dohtora ), Małgoś - Sąsiadka wybrała się na nielegalu do sklepu, zaliczyła glebę bo potknęła się o wystającą płytę chodnikową, po czym powiadomiła mnie  głośno na SORze że właściwie  to powinnam się już przyzwyczaić bo to tak  było, jest i chyba będzie  że  rok bez zrobionego po urazie CTR  właściwie się dla niej nie liczy.  W ogóle to powinnam  być szczęśliwa bo ona sobie badania poza kolejnością "załatwia", krew, rentgeny i  w ogóle wszystko. Tak że nie trzeba po żadne skierowania chodzić. Szczwana dziewięćdziesięciolatka! Taa, zmieniony  Felicjan jest odczulany, Sztaflik jest kłuta i dietowana,  Małgoś ma trzy  szwy i niewyjściową twarz  ( "Wyglądam jak  kosmita a przecież upadłam z tego, no, no  z tego  poziomu własnego.  No patrz a jak spadłam z tych wysokich  schodów w Porcie to wyglądałam zupełnie tak samo, to pewnie przez starość.  Zobacz na tym wypisie czy mi się mózg nie zregenerował bo kiedyś napisali  że zanikał.  Pamiętasz kiedy,  to jak się rozwaliłam na przyjęciu. Nie, to chyba  było wcześniej jak wyrżnęłam głową w futrynę, wtedy jak miałam podbite tylko jedno oko" ). Staram się nie zamordować kotów i Małgosi ale zaczyna się we mnie gotować i jeszcze trochę a wykipi! Pralka nadal nie kupiona, Ciotka Elka męczeńsko pierze ( znaczy zabiera mi odłożone rzeczy do prania "Bo ty  jesteś teraz zajęta" ).

Mamelon mnie wspiera choć sama nie ma łatwo,  Krysia  gaśnie i to tak jak nikt z nas nie chciałby być gaśniętym. Odstresowujemy się niby w ogrodzie ale obie mamy swoje garby i garbiki, które czasem przygniatają nas do ziemi. Jak robi się bardzo ciężko udajemy się  po ogrodowe zakupy, albo i te nieogrodowe - czasem lepiej degustować czereśnie na straganie niż myśleć co to  się jeszcze może przydarzyć. Celebrujemy też wyczynowo życie kuchenne, planujemy domowe obiady, wybieramy kapustki  i sałaty, pitulimy radośnie o tym co na temat różnych  form terapii żarciowych  powiedziała  Dorota. Tak poza tym  to gaworzymy  o firankach w motylki dla  Lucyny, o tym że Gosi i  Piotrkowi trzeba kupić nową różę, o słodkich ręczniczkach do łazienki i wytrawnych espadrylach na lato -  o wszystkim co pozwoli zapomnieć nam o naszych kłopotach w ciężkim realu. A ciężki real co i raz nas dojeżdża! My się za to  twardo nie poddajemy tzw. pociskom zawistnego losu. W związku ze związkiem mam dwa nowe  wiciokrzewy, uroczego  goździka a Mamelon ma całkiem nowe róże. I teraz  trzeba to wszystko posadzić i podlewać oraz chronić przed upałem. Całkiem sporo nowych kłopotów które przykryją prawdziwe zmartwienia. No i bardzo dobrze!


Żebym się nie nudziła to Alcatraz  tak się przejął swoją nową rolą ogrodu  grądowego że  zaprosił sarnę.  Myślałam  że mam omamy wzrokowe ale  ślady kopytek, pasiejstwa oraz zalegania  uprawdopodobniły omamy.  Dodatkowo Maciek upewnił się  że nie zwariowałam, znaczy widział tyłek dzikunka ( mam wrażenie że obaj z Attilą, naszym kamienicznym  Półbiczem Niebożym, podejrzewali że widziałam smoka - no takie mieli miny gdy im  oświadczyłam że trza nam dzwonić po kawalerię bo jeże - nietoperze  to dla Alcatrazu za mało i sarniaczek nam się zalągł ). Nalałam wody do dodatkowych mich i porozstawiałam po ogrodzie, wyraziłam w myślach chciejstwo żeby dzika  żywina oszczędziła hosty a skoncentrowała się na podagryczniku ( bodziszki  łąkowe oraz ich mieszańce i owszem smacznawe, znaczy dzikunek nie pogardził ), wybaczyłam ciężko  rannego Wolfganga, zamknęłam Alcatraz na cztery spusty i czekam na odsiecz kawalerii.  Koty co do jednego siedzą w ogrodzie i śledzą! To się wzięło i gdzieś  w Alcatrazie zaszyło a my staramy się nie straszyć ( zero koszenia, sąsiedzkie kosiarki też milczą, Pan Dzidzio weekenduje  bez przeboju  "Ramona" ). Oczywiście jesteśmy atrakcją dla dzieci które przyszły z wizytą do sąsiedzkich dzieci ( "Proszę Paniom mogę zobaczyć jelonka?" - taa, powinnam zacząć  na tym zarabiać - "Możesz zobaczyć z daleka to miejsce gdzie jelonek się ukrywa,  jak dasz dwa złote" ).
 "A poza tym nic na działkach się nie dzieje!" - że zacytuje mistrza  Jeremiego. A mnie się marzy jak na łobabrazku poniżej... spokój i damskość stosowana.

'A Shropshire Lad' - o słodyczy pełnej nostalgii

$
0
0
Śmietana i truskawka, jak w Eton Mess, do tego  mocno brzoskwiniowe tony przy odpowiedniej pogodzie, słodki do bólu zapach,  taki z owocowymi nutami, wigor i zdrowie. Skąd  więc  ta nazwa kojarząca się z nostalgią i przemijaniem wyzierającym  z wierszy Alfreda Housmana? Przeca to musi być  coś więcej niż tylko data introdukcji róży w setną rocznicę wydania zbioru  poezji  "A Shropshire  Lad".  Trochę to by było za proste, przecież  Austin mógł  w roku 1997 wypuścić na rynek całkiem inną różę, co roku parę nowych odmian  jego szkółka wprowadza na rynek.  Dlaczego właśnie ta, tak pełna życia, kwitnąca "słodkim" kwiatem  odmiana została uhonorowana nazwą tego konkretnego tomiku wierszy? Na pewno  to coś więcej niż tylko klasyczna rozetowa budowa kwiatów tak miła sercu miłośników różanej nostalgii, tych dawnych dobrych czasów kiedy róże pachniały własnym zapachem  w  ogrodach i oranżeriach a nie były przemysłowo uprawiane i skrapiane olejkami ( podejrzanymi  mieszankami z geraniolem w roli głównej ) w celu nadania im  odpowiedniego zapachu. Nikt w owych czasach nie naświetlał nasion w celu  uzyskania niespotykanych mutacji, nie grzebał urządzeniami High Tech w kodzie genetycznym, nie uprawiał krzewów w ilości paru milionów sztuk jednej pokupnej odmiany. Tęsknota za minionym a pięknym?

A może to apoteoza  przetrwania, wszak wiersze  Housmana nie zachwycały wielu wybitnych krytyków poezji w XX wieku, trzeba było czasu który pozwolił ocenić je nie tylko jako tzw. wykwit epoki. No a w tej róży jest wszystko co najlepsze mogła nam dać epoka róż wiktoriańskich, cały ten spadek zamknięty w jednej nowoczesnej odmianie. A może to po prostu tęsknota za młodością, śmietankowo - różową, pachnąca nam obłędnie w pamięci jak nic realnego  nie jest w stanie pachnieć? Tajemnicą tajemnic jest dlaczego akurat  potomek odmiany 'Leander' był dla Davida Austina godnym  tej a nie innej nazwy. Teraz  o samej  różycy - krzew dorasta optymalnie  do 185 cm ale to raczej nie w naszym klimacie, szerokość osiągana to tak na maksa 150 cm ale częściej krzew jest znacznie węższy. Kwiat pełny ,  potrafi mieć około  dziewięćdziesięciu płatków,  o średnicy ośmiu centymetrów. Odmiana jest dość wytrzymała na mrozy, w moich miejskich warunkach jej  nie kopczykuję ani nie okrywam na zimę. Przyuważyłam ze bardziej  brzoskwiniowe tony  kwiaty przybierają  podczas jesiennego kwitnienia. Tegoroczne czerwcowe fotki nie oddają pełni urody tej róży, jest po prostu za ciepło a to nie robi dobrze różom na coolorek. No takie czasy mamy że róże fotkować tak aby uchwycić ich tożsamość jest ciężko!


'Bloomfield Abundance' - róża zagadkowa

$
0
0
Chyba najbardziej tajemnicza róża w moim ogrodzie, taki  różany sfinks. Zaliczana do grupy Floribunda, zarejestrowana w roku  1920 w Stanach  Zjednoczonych Ameryki przez niejakiego Captain Georgea C. Thomasa ( nie wiem dlaczego ten kapitański stopień taki ważny, prawie jak tytuł szlachecki w Zjednoczonym  Królestwie ).  Na rynek wprowadziła tę odmianę firma Bobbink &Atkins i w tym samym  1920 roku pod tą samą nazwą która nadał jej  hodowca.  'Bloomfield Abundance' zaliczana była do różnych różanych grup - China / Bengale, Floribunda, Hybrid Tea, Polyantha. Tak sobie pachnąca, nie zapach jest jej mocną stroną a jak to ładnie ujął David Austin- najładniejsze miniaturowe kwiaty w typie klasycznego mieszańca  herbatniego..  Te kwiatowe cuda liczą sobie od 41 do 56 płatków, pojawiają się rzutami przez prawie cały sezon. Krzewy tej odmiany dorastają w optymalnych warunkach do ponad dwóch metrów wysokości, u nas na takie rozmiary raczej nie ma co liczyć ( będzie dobrze jak dojdzie do 120 cm wysokości ) bo to ciepłolubna róża ( jeżeli mieszkacie w zimniejszej strefie niż 6b to z uprawą tej  róży  będą problemy ). Odmiana powstała ze skrzyżowania róż 'Sylvia' (Paul 1911) x 'Dorothy Page Roberts'. 'Sylvia' to stosunkowo niewysoka hybryda wichuraiana, 'Dorothy Page Roberts' to mieszaniec  herbatni.  Po mamusi 'Bloomfield Abundance' odziedziczyła pokrój, wiotkie pędy i wielkość kwiatów, po tatusiu mieszańcu herbatnim kolor kwiatów, ich zapach i przede wszystkim ciągłość kwitnienia. Liście pięknie zielone, niestety nieodporne na mączniaka.

Teraz będzie o zagadce. W 1941 roku w Stanach Zjednoczonych, w szkółce Howard Rose Co. odkryto róże bardzo podobną do odmiany 'Cécile Brunner'.  Nazwano ją 'Spray Cécile Brunner' i w tymże 1941 roku wprowadzono ją do handlu.  Przez wiele lat panowało solidne różane zamieszanie, uważano bowiem że odmiana 'Bloomfield Abundance' jest tożsama z  odmianą 'Spray Cécile Brunner'. W handlu używano obu nazw jako synonimów. Dopiero analiza DNA przeprowadzona przez Florida Southern College potwierdziła że ​​'Spray Cécile Brunner' jest praktycznie identyczny zarówno z 'Cécile Brunner', jak i z 'Cl.Cécile Brunner', co sugeruje, że 'Spray Cécile Brunner'  jest sportem róży 'Cécile Brunner'.  Z 'Bloomfield Abundance' ten sport ma wbrew pozorom bardzo mało wspólnego. Jak dla mnie te pomyłki to zdziwna sprawa bo kwiaty  "Cecylki" na tzw. zwykły ogląd różnią się od kwiatów 'Bloomfield Abundance'. Hym... może to nie tyle była tajemnica różana co tajemnica handlowa?


Z nieba żar na Suchej Żwirowej kwiatów czar

$
0
0
Gdyby nie paskudna, dziwna zima ( dlaczego nasze zimy muszą być takie wredne? ) to na Suchej - Żwirowej powinien zaczynać się lawendowy  festiwal. Niestety jest jak jest, jak to swego czasu śpiewały niejakie siostry Panas ( pewnie  mało kto to ten przebój pamięta  bo ja ledwie pamiętam ). No niestety, z lawendowych pól nici, co nie  oznacza  że totalnie lawendy wymiotło. Są, wiele  fajnych odmian przetrwało, głównie te sadzone dwa lata temu i wcześniej.  Zeszłoroczne sadzonki lawendowe, mimo tego że kupione i wsadzone na początku  ogrodowego sezonu okazały się zbyt słabe.  Hym... w naszym  klimacie lepiej  jak sadzona lawenda nie jest zbyt młoda i podpędzona w szklarni. I nie ma tu specjalnie znaczenia  czy to lawenda czy lawandyna, młodziutkie rośliny nawet jak spędzą cały sezon w gruncie zimą mają kłopoty.  Nie ma zmiłuj, trza sadzić starsze egzemplarze albo wymodlić zimę ze śnieżną okrywą, niezbyt niskimi temperaturami i trwającą tyle ile zima trwać powinna.  A potem jeszcze najlepiej domodlić  brak wiosennych przymrozków! Kiedy za główną atrakcję rabaty zaczął robić chabrowo kwitnący przetacznik siwy Veronica incana zatęskniło mi się za siwymi listkami zdechłych lawend i podjudzana przez Mamelona bezmyślnie  rzuciłam się w  wir netowych zakupów.  Taa... a tak się zaklinałam, tak ćwierkałam że może jednak cóś  inszego posadzę a wystarczyła pierwsza zakwitająca lawenda i kolorek przetacznikowych kwiatów i siwizna listków żebym znów miała pomysły na nasadzenia z lawendą.  No nie moja winna  że w upalne dni mnie się w głowie śródziemnomorskie marzonka lęgną.




Teraz zastanawiam się co  otrzymam i  jakie akcje z okrywaniem roślin czekają mnie zimą. Radosne sadzenie latem a potem zimowy stres. A  Wielki  Pogodowy tak jakoś głupio pogodą ostatnio zarządza  że wiosny  i  lata mamy jak w  jakiej Prowansji za to zimy  z mroźnymi pozdrowieniami z Syberii.  Tylko w zeszłym roku było w miarę mokro ale za to wiosną długo zimno.  No i co tu sadzić żeby taką huśtawkę auralną przechytrzyć? Niby wiem - rośliny prerii i stepów, one znoszą bardzo  mroźne zimy i bardzo gorące lata.  Niektóre to nawet niewielką ilość opadów znoszą. No to są jeżówki i preriowe trawy, przetacznikowce i krwawniki, krwawnice, sedumki  i żeleźniaki. W zasadzie to baaardzo książkowo i prawilno.




Tylko że one wszystkie schowają  się przed mroźną zimą pod ziemię, jak na przyzwoite rośliny  prerii i stepów przystało. Znaczy mumie niby zostają ale nie wszystkie  są trwałe i ozdobne. A ja mam  takie mało racjonalne oczekiwanie że zimową porą nie będę oglądała rozmoczonych i rozwalonych traw tylko pooglądam sobie zimową kompozycję z roślin zachowujących jakiś  kształt i tworzących przyjemną dla oka strukturę nasadzeń.  No i co? Szałwia lekarska,  lawenda, solidnie rozrośnięta perowskia robią za tło  dla mumii  sedumków czy jeżówek, szczerze pisząc  cóś nie wyobrażam sobie  mojego  podwórka  bez  krzewinek czy tam inszych półkrzewów. Uprawa półkrzewów to w naszym klimacie tzw. stresor, zimą wiecznie uprawiam pogodę, zupełnie jak ogrodnik  o którym pisał  Hašek.




Na szczęście lawendową posuchę pięknie wynagrodził kwitnący rozchodnik biały Sedum album. To skromna roślinka, bardzo przeze mnie lubiana za zadarnianie gleby na Suchej - Żwirowej. Dużo słońca,  w miarę przepuszczalne podłoże i jazda! Jest parę odmian tego rozchodnika o różnych barwach liści - 'Coral Carpet' uprawiana w pełnym słońcu cieszy oko  jak mało który  niski rozchodnik, 'Murale'wpada bardziej w zielono - miedziane tony, 'Laconicum' rośnie bardzo bujnie, jej liście mają sporo czerwieni, za to  'Micranthum  Chloroticum'jest niziutka, drobniutka, mało ekspansywna i  szaro - zielona.  Można wybierać kolorek na   dywan, he, he.


'Lovely Green'® czyli śliczna zieleninka

$
0
0
Bardzo wyrafinowana kreacja  Meillanda z  2005 roku, takie różane haute couture ( nie istnieje termin wysokie różaństwo to zapożyczam ze świata mody ). Kwiaty ma to różyczka okrągławe, w kolorze kremowo - zielonym, dochodzą do średnicy około 5-6cm. Złożone są z ponad 60 - 70 płatków ale nie wyglądają na bardzo pełne, upchane. Pewnie dzięki temu że nigdy nie otwierają się całkowicie, odchylają się tylko zewnętrzne płatki odsłaniając stożkowy pąk ( przypominają wówczas kwiaty mieszańców herbatnich we wczesnej fazie rozwoju ). Niestety kwiaty nie pachną, no ale nie można mieć wszystkiego. Na pędzie znajduje się około 5 do 8 kwiatów co upodabnia tę różę do róż grupy floribunda. Jednak ta odmiana jest zaliczana do tzw. róż florystycznych, to szklarniówka przeznaczona na kwiat cięty. Jednak coraz chętniej sadzi się ten dochodzący do 80 cm wysokości krzew w ogrodach. Mimo że kwiaty wrażliwe na deszcze, zimne rosy i tym podobne auralne nieprzyjemności, odmiana ma wcale nie najgorszą odporność na choroby grzybowe i przeżywa nasze zimy. Nazwy rodziców tej róży to słodka tajemnica firmy Meilland International.



Codziennik - nadal dołki i górki

$
0
0

Mija nam ta dziwna wiosna która właściwie była  latem, czas na lato prawdziwe.  Trochę strach się  bać  co  Wielki  Pogodowy nam na tę porę roku wyszykował. Dookoła mnie tak sobie, nadal zbyt dużo smętnych wiadomości z gatunku  "I nie da się nic zrobić!" do mnie dociera,  w związku z czym mój zakupoholizm jest coraz mniej kontrolowany.  Co usłyszę to odreagowuję, głupia sprawa. Odgradzam się przyjemnościami od złego które zaatakowało i już wiadomo że nie odpuści. Tak jakby te moje przyjemności mogły przypudrować paskudną rzeczywistość. Szczerze pisząc to na ogół pudrują średnio skutecznie, co  i raz spod tego pudru cóś niepokojącego wyłazi. No to się skupiam na jakichś pierdołach typu przywracanie Wolfgangowi  normalnego  wyglądu (  po spotkaniu Wolfganga  z lejonkiem ten pierwszy wygląda jakby zamiast lejonka spotkał krwiożerczego wilka wyjątkowo nielubiącego krasnoludków ) albo zaganianiu  Małgoś - Sąsiadki do smażeniu dżemów.  Takie tam zajęcia usypiające, nic prawdziwego.


W ogrodzie robię mało, mój kręgosłup bardzo  brzydko się ostatnio zachował.  Usiłowałam go wytonować prochami i skończyło się tzw. upojnym rzyganiem. Womitowałam  po  prochach a ten skurczygnat nadal bolał! Po takich  przejściach zachowuję się "rozsądnie" bo nie mam ochoty  na powtórkę z rozrywki. W związku ze związkiem ogród  odłogiem sobie leży a ja leżę  z kotami w  wyrze.  Wyro zaścielone, na wyrze ja i głównie ciągle obrażony na nieobecność  Lalusia Felicjan. Jak się  Felicjanowi nie poprawi ( obecnie nie chce wychodzić z domu bo  po co, dziewczynki nie potrafią się z nim bawić w napaść ) to czeka nas wizyta u dohtora ( ledwo co byłam z podtrutą  Sztaflisią ). Może trza co na melancholię a może to jakaś insza sprawa. Felicjan  bardzo się zmienił, niby  źle nie wygląda ale zachowuje się zupełnie  nie po swojemu ( od czasu choroby i odejścia Laliego ani razu mnie nie użarł, rzecz niesłychana,  o takim piknikowaniu z nim  w Alcatrazie jak w zeszłym roku miało miejsce nawet  nie ma co mówić ). Sztaflik jakby  lepiej,  znów  usiłuje  wyżerać innym kotom z misek. Znaczy jest i coś miłego.


Właściwie jest więcej miłych rzeczy. Po  różanej pogwarce z bjork w ramach  wyciszania skrzeków realu postanowiwszy nabyć coś różanego w donicy. Padło na austinkę 'Geoff Hamilton', a potem to już się nie mogłam opanować! Taa, skutek jest taki że pojawi się także od  dawna planowana do nasadzenia odmiana 'James Galway', odtworzę  'Sweet Juliet' zeszłą z tego świata pamiętnej  zimy 2012 roku, oraz  drugi raz podejdę do 'Jude the  Obscure' ( zaginęła  albo się podszywa, w każdym razie to co kwitnie na jej miejscu nijak tej odmiany nie przypomina ). Ubyło mi z portfela co akurat nie jest miłe ale za to jak  dobrze zrobi mi się kiedy przyjadą krzaki.  Co prawda nie wiem jak je wkopię z  cholernym, nawalającym kręgosłupem ale cóś tam na pewno wymyślę. Na razie cieszę się  gryplanowaniem czyli tym gdzie co posadzę. Dobre i to, przynajmniej się odrywam od ponurych rozkmin  na temat tzw. kondycji ludzkiej.  Zakupoholizm  roślinny wydaje mi jakiś lepszy, jakby kupowanie roślin było czymś zdecydowanie bardziej szlachetnym niż nabywanie rzeczy. Hym... pewnie bredzę jak  każdy nałogowiec. W każdym razie zauważyłam że  przypudrowywanie realu roślinami działa u mnie skuteczniej  niż pudrowanie czym innym.  No dłużej  trzyma czyli cieszy.


Dzisiejsze fotki to takie usprawiedliwienie austinkowych zakupów.  Żebyście wiedzieli jak  ciężko się oprzeć urokowi tych róż.

Codziennik - dyszymy i oczekujemy na dżedż

$
0
0



Jeszcze trochę a nawet prezenterom pogody wiecznie zatroskanym losem urlopowiczów zmięknie rura, jak to się nieelegancko mawia.  Czekamy  na deszcz a on jak pada to tylko miejscami za to ulewnie i zaraz wyparowuje. Hym... może czas na tradycyjne modły poselskie i zawierzenia ( z tymi ostatnimi to trudno, tacy którym trudno zawierzać, mimo tego że sami deklarują wiarę czystą i bez domieszek,  mogą mieć słabą siłę proszalną ). Deszcz jest, Panie tego, towarem deficytowym i w tym sezonie wiosennym występują znane mi z lat dzieciństwa i młodości chmurnej a durnej "przejściowe trudności na tym odcinku".





Hipotetycznie przebywającemu jeszcze w ogrodzie lejonkowi chyba  brak deszczu nie przeszkadza, są nowe  wyleżane miejsca ( znaczy wszyscy  podejrzani o zalegiwanie  się zaklinali że nikt przytomny na umyśle nie będzie właził do  ogrodu i zalegał jak tu "miszczostwa" i zalega się przed tewałką ). Zalegania  za duże na wszystkie koty zusammen z jeżami więc wychodzi na to że  lejonek nas nawiedza albo się wziął i zaszył.  Kolejny raz  gościliśmy straż animalną ale łune tyż nic  nie znalazły  choć podejrzewajo i się  jeszcze zapowiedziały. Widok strażowych uświadomił mi  że muszę na biegu malować puszki śmieciowe ( ani mi się  śnie kupować nowych ) bo cztery coolory puszek śmieciowych majo rozwiązać w cudowny sposób wszystkie problemy śmieciowe jakie nam od paru lat w pocie niskich czółek przygotowują ustawodawcy.  Bez względu na to kto w parlamencie ma przewagę polityczną rezultat zawsze  jest ten sam - śmieci i wszystko  co z nimi związane wyraźnie powodują obstrukcję intelektualną wybrańców narodu.  Cóż nie najlepiej to też świadczy o wybierających.  Tak sobie pomyślawszy że może by sprytnie i na bezczela  po piracku  ściągnąć rozwiązania od bardziej zaawansowanych w usuwaniu  śmieci sąsiadów a niepotrzebnych wybrańców narodu ( czytaj śmieci ) kulturalnie gdzieś wywalić i przechować ( no nie będę nawoływać przeca do utylizacji, he, he ). Taki miłe sercu mieszkańca  Cebulandii  zakombinowanie. Może nawet przy okazji gdzieś zakombinujemy  maszynę do robienia deszczu?




Naprawiwszy  Wolfganga i  wziąwszy w obroty  Helgę, nawet nieźle wyszło przywracanie im dawnego wyglądu.  Na razie do ogrodu ich nie wystawię, kto wie czy lejonek  tam na nich nie czyha?  Pozostała trójka  ceramicznej obsady nadal w ogrodzie, krasnale  i żaba są poustawiane pod  krzewami azalek  japońskich  i wśród paproci, zdaje się że lejonek nie preferuje przebywania w tych rejonach Alcatrazu. Hym... dla nieco większych krasnali i  żab nadal jest niebezpiecznie. Tak  o niebezpieczeństwach pisząc - szukamy domu dla Fraczka , biedak ma tylko opcję zamieszkiwania z  Felicjanem a szczerze pisząc to żadna opcja ( mieszkanie z bandytą pod jednym dachem, nawet kiedy ten bandyta ma depresję po odejściu jedynego kota  który trzymał go w szachu, to nie jest prosta sprawa ).  Fraczek jest wychowany i w ogóle, potrzeba mu tylko naprawdę dobrego domu gdzie mógłby rozwijać swą przemiłą osobowość (  Fraczek jest przytulaśny ). A na fotce poniżej  pręgowane Samo Zło, odczulane i faszerowane wzmacniaczami. Samopoczucie takie sobie co widać na fotce, obraza na mnie  za całokształt i upieprzenie sznupy  nie wiadomo czym ( usiłowałam wyczyścić  kocie usteczka, oj poczułam  że robię źle  - nie żeby od razu straszliwe  gryzienia, pomruki  były).

Viewing all 1498 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>