Mła się troszki ukulturalniała, znaczy obejrzała filmy które obejrzeć chciała. Zaczęła od polecanego przez Agniechę filmu "Kobieta w ogniu". Bardzo, bardzo me gusta, mła lubi takie klimatyczne opowieści. W ogóle dla niej klimacik w filmie sprawa wagi pierwszorzędnej. Nawet ze zwykłego Cageakcyjniaka, przewidywalnego do bólu, można zrobić cóś lepszego. Co prawda jest to wydmuszkowate ale inaczej się rzecz ogląda. Mła obejrzała "Mandy" i aż ją zatchnęło bo Nicolas Cage przypomniał sobie po latach że jest aktorem i to dobrym, a nie tzw. produktem systemu. Zdjątka i muzyka na poziomie, tylko reżyserowi jakby zdecydowania zabrakło i zawiesił się między gatunkami. Film jednak wart oblookania, no chyba że ktoś ma uczulenie na slashery ( nawet takie z drugim dnem ). Mła obejrzała jeszcze nowy film Guya R. pod tytułem "Dżentelmeni" i się całkiem dobrze bawiła, mimo że niby odgrzewane kotlety ( mła jednak uważa że jak któs robi dobrze "w gatunku" to takie filmy prawie zawsze mają klasę ). Komedie kręci się ciężko, w zalewie marvelowskich produktów filmopodobnych znaleźć cóś co śmieszy i jest na tyle inteligentne że da się to obejrzeć bez żenady czy wyrzygu to zadanie o znacznym stopniu trudności.
Historyjka o zgentryfikowanych przestępcach niby stara jak świat ( od czasu wystawienia "The Beggar's Opera" z 1728 roku Brytyjczycy mają świadomość że półświatek i wielki świat rządzą się takimi samymi prawami ), niby Guy powtarza opowieści które już kiedyś tam snuł ale mła ceni sobie postmontypythonowski brak poprawności politycznej dialogów ( dla niektórych będzie to film przegadany, szczególnie dla tych którzy będą mieli problem ze zrozumieniem do czego "tu się pije" a oczekiwać będą czegoś co jest kalką dwóch najbardziej znanych gangsterskich komedii Ritchego, jakby facet dojrzały miał robić takie filmy jak trzydziestolatek a świeżość była lepsza od zjadliwości dowcipu ), bardzo dobre aktorstwo ( panowie dają radę a mła rozłożyła brytolska wersja Wujka Motyla Noga w wykonaniu Farella ) i niezła ścieżka dźwiękowa. Dla mła ten film był antidotum na zatrucie oparami kwarantannowego absurdu ( mła nasze polityczne przestały śmieszyć od momentu wystąpienia solidnych braków w finansach, teraz mła już tylko wkarwiają ). Co do książków to mła po kwarantannianej kąpieli w lekturze poczuła cóś przesyt, znów zauważyła u się objawy beletrystykowstrętu i musi trochę poczekać aż jej odpuści ( znaczy leczę tak jak Mamelon swoje uczulenie, zmniejszam dostęp do alergenów ). Muzycznie to mła jest na etapie fascynacji filmową muzyką Andrzeja Korzyńskiego, ona jej bardzo dobrze robi na jestestwo. Dzisiejszy wpis ma za ozdóbstwo "tulipanowe prace" Marii Sibylli Merian ( stosowne info w Wikipedii ).