
Ciastka to najlepiej udają się mła z ajerkoniakiem, tzn. mła sobie lubi walnąć kieliszeczek ( większy kieliszeczek - prawie pięćdziesiątka, półangielka ) tego specyfiku wprowadzającego ją w dobry, prawdziwie świąteczny nastrój i dopiero gdy promile zaczną swoje dobroczynne działanie ( trza trochę odczekać ), mła się bierze do wypiekania. Dodatek ajerkoniaku znacznie ogranicza możliwość niespodziewanego zaliczenia gleby z powodu nagłego spadku ciśnienia. Wiecie, to że mła mogłaby się obtłuc jest niczym w porównaniu z tym że te wszystkie orzechowo - migdałowe placuszki mogłyby przyglebić i nie nadawać się do jedzenia. Kiedy mła wypieka pierwszym pytaniem rodziny jest zawsze to czy mła już sobie golnęła ( jak sobie nie golnęła jest przez najbliższych nakłaniana do spożycia ). Ponieważ ono jest często zadawane publicznie to mła czuje że wyrabia sobie opinię rzetelnej moczymordy, która bez wyskokowego wsparcia nic nie jest w stanie zrobić. Normalnie alkoholik wysokowydajny czy jakoś tak to szło. Hym... to że mła wychlewa mniej niż pięćdziesiątkę z okazji wyczynów piekarniczych chyba nie ma znaczenia, chleje bo musi jak zapewne plotka po sąsiedztwie poniesie. Nie ma siły żeby nie poniosło kiedy Ciotka Elka ryczy na pół osiedla "Czy już dzisiaj wypiłaś tę swoją wódeczkę?! Jak nie wypiłaś to szybko wypij bo za dwadzieścia minut do Ciebie zejdę!" ( Ciotka Elka robi za układającą na blasze ). Taa... Nowy Rok a ja w szponach nałogu!
Nałóg ciasteczkowy to z kolei priwiczka której niczym usprawiedliwić się nie da ( mła hipoglikemia nie grozi, cukier jej tak nie spada żeby się musiała wspomagać podżeraniem ciasteczek ). Mła żre słodkie bo lubi! A poza tym mła od czasu do czasu ( nie za często ) lubi samodzielnie wypiekać bo traktuje to jako działalność artystyczną, co prawda taką o zgubnych skutkach. Wicie rozumicie, happening sobie mła urządza, tylko zamiast meskaliny i peyotla nawala się cukrem ( bo ciasteczka trza próbować ). Wykonywanie wypieków bożonarodzeniowych jest też zawsze dla mła okazją do miłych wspominków. Mła przed oczami staje Pani Batory, która piekła genialne pierniki dojrzewające. Nauczyła się je piec na szwajcarskiej pensji na którą posłali ją rodzice ( la maman Pani Batory była Francuzką, tato Polakiem, z tego co pamiętam urodziła się gdzieś na południu carskiej Rosji i oczywiste że kształcić Panią Batory trza było w niemieckojęzycznym kantonie Szwajcarii ). Z tej pensji wyniosła umiejętności które mogły z niej uczynić mistrza cukierniczego i niewiele poza tym. Wszystko przez to że na pensji była zbyt krótko.

Potem mła sobie przypomina wyczyny Babci Wiktorii i jej przyjaciółki Ciotki Dany. Słynne na całą okolicę ciasto drożdżowe mojej babci zwane wymoczkiem, które nie chciało wypłynąć w wiaderku pełnym wody ( takie ciasto dojrzewa w wodzie i wypływa kiedy nadaje się do pieca ) bowiem zauroczyła je sąsiadka W. ( okazało się że nie zauroczyła tylko wiaderko podmieniła i ta klucha utopiona na wieczność to było dzieło jej rąk ). Pączki z nadzieniem różanym, popisowe ciastka Ciotki Dany, które osiągnęły taki szczyt doskonałości że przeciąg zdmuchnął je z kratki i wyfrunęły przez okno wprost w pyszczydła Bacy i Nera ( i tak ta doskonałość nigdy nie doczekała się człowieczej degustacji ). Mła wyciąga z zakamarków pamięci bardzo godne, wysokie jak wieżowce imieninowe serniki Wiktorii o których jakość drżano ( no bo czy on się aby nie zapadnie - jakimś cudem się nie zapadał mimo tego że był taki "na bogato" ).
A piernik z kawą Babci Wandy? Cóż to była za sensacja towarzyska ten wypiek , nawet Dziadek Zygmunt, drugi mąż mojej Babci, nie przebił tego pamiętnego wydarzenia jakim była prezentacja nowego ciasta ( choć bardzo się starał, pokłócił się na tematy polityczne z bratem Babci i usiłował dochodzić racji szablą ułańską co mu z młodości się ostała ). Przypominają się mła też słodkie wypieki jej Mamy, która była genialna jeśli chodzi o tzw. ciasta jesienne ( z Tatusiem długotrwale rywalizowali o miano szarlotkarki - szarlotkarza stulecia ). Mła widzi "jak żywe" leciutkie murzynki Macoszki, po których zostało tylko wspomnienie ( ani Magdziołowi ani Dżizaasowi nie udało się jak dotąd dorównać w kwestii murzynków wypiekom ich Mamy, inne ciasta wychodzą im świetnie ale do murzynka Macoszki ich murzynkom jak małemu fiatemu do ferrari ). A biszkopty z "garaletką" Ciotki Baśki i słynne lejkech Pabasi? Mój boszsz... toż to dzieła sztuki. W rodzinie mła tradycja wypiekania nie ginie, Dżizaas co roku karnie zarabia piernik i piecze świąteczny keks. Wszyscy czekamy na słodkie prezenty bo i pierniki i keks naprawdę się Dżizaasowi udają. Hym... mła dochodzi do wniosku że u niej to pieczenie przedświąteczne i międzyświąteczne to w zasadzie rytuał. Mła wraz z Ciotką Elką wywołują duchy minionych świąt, wspominki snują takowe jakie większość ludzi dopadają w dzień wigilijny. Dzięki temu pieczeniu koło nich kręcą się Ci Których Już Nie Ma, piernikowe wonie się niosą a Oni Są.
P.S. Wczoraj z wieczora w naszym Smogowie zachód słońca naprawdę robił wrażenie. Mła ma nadzieję że to nie kwach siarkowy rozpylony w jonosferze odpowiada za takowe efekty. Jakby nie daj Najwyższy Atmosferyczny to jednak był kwach to u mła może się zaląc myśl o samobójstwie przez zasłuchanie się na śmierć piosenkami Zenona M., Putramenta polskiej piosenki!