W sobotę wbrew zapowiedziom było całkiem całkiem. Niby chłodno bo cóś tak kole dziesięciu stopni na plusie ale słoneczko wychodziło, koty biegali a ja mogłam nieco poszpadlować w przerwach pomiędzy doglądaniem Mrutka. Nawet trawki ja wkopała i poszukała miejsca na moje nowe lawendki. Cebulki co prawda jeszcze nie zostały posadzone ale to dlatego że mam nowe koncepcje cebulkowe. No i dokupiłam na pioch troszki nowych cebulków irysów znaczy kosaćców żyłkowanych ( kosaciec - co za słowo, fuj ). Konkretnie to odmianę 'Harmony', po taniości i na szczęście że po taniości bo zakup był z łakomstwa. Ta odmiana jakoś u mnie niespecjalnie się udaje, szczerze pisząc to chyba z wszystkich wczesnych irysków ona radzi sobie najgorzej ( mam deja vu, znaczy pewnie o tym pisałam ).
Koty nadal się docierają, z przerażeniem widzę że Mrutek podłapuje zagrywki Sztaflika - zaczął pyskować podniesionym tonem, to już nie jest wysoki słodki głosik to jest cóś pomiędzy Szaflikowym rozkazywaniem i pełnym pretensji skrzekiem Szpagetki. Może ja go rzeczywiście powinnam trzymać z dala od siostrzyczek? Bo jak nie będę trzymała to jest duża szansa że różki na głowie Mrutiego zamienią się w łopaty łosia. Przeca słyszę pobrzmiewającą Felicjanową nutę w tych rykach typu - Chcę jeść surowe mięcho i co z tego że będę miał sraczkę! - czy - Nie mogę oddychać, wypuść mnie na dwór! Jeszcze troszki to będzie wstawał jak każdy porządny kot o drugiej w nocy i występował z propozycjami nie do odrzucenia.
A przy niedzieli co to miała być lejna a wcale nie była mła pracowicie jak ten pszczółek krzątała się po podwórku, starając się nie patrzeć na wejście szopkowe do Alcatrazu coby nie kusić niedoświadczonego Mrutiego. Na guzik się to zdało bo Mruti wie gdzie stoją konfitury i mła musiała się podzielić na ogrodniczkę i kociopańcię która ma oczy na około głowy. Mimo konieczności podzielenia uwagi i związanej z tym mniejszej wydajności ogrodniczenia, mła udało się dziś co nieco zrobić. Głównie mła pracowała gracką, szpadelkiem i sekatorem i powoli podwórkowy gąszcz staje się ponownie ogrodem. W przyszłym tygodniu ma być ciepło i mła zamierza kontynuować i kto wie, może przed listopadem jakoś się podwórkowo ogarnie. Z Alcatrazem bardziej cienko bo i powierzchnia większa i roboty bardziej wymagające. No ale nie ma że nie ma, mła się zaweźmie i zrobi co tam będzie mogła ( nawet jak mało to zawsze cóś ). Poza tym mła ma znów szczwany plan wobec Pana Andrzejka któren udaje się w styczniu na emeryturę i zaklina się publicznie że wtedy to już kompletnie nic nie będzie robił tylko pracował w ogródku, drewienko piłował, piwko popijał a ptoszki będą mu ćwierkali przeboje Czesia Niemena. Niestety ponieważ Pan Andrzejek jest z tych którzy gwóźdź młotkiem uderzą nie krzywiąc gwoździa i nie gubiąc obucha młotka, to na wspaniały czas jego emerytury czekają też inne harpie ( tylko w naszej kamienicy ma trzy wielbicielki ). Cóś mła mówi że musi zwiększyć konkurencyjność oferty ( cholerna Gienia robi schabowe jak marzenie ).
Na dzisiejszych zdjątkach - wzbogacony nowymi łupami zbór strasznych kotków ( baaardzo kolorowych ), trzy jesienie ogrodowe a każda inna - trzy pierwsze fotki z różanki ( z lekka ogarniętej ), trzy następne z Suchej - Żwirowej i wersja jesieni z Alcatrazu.
Koty nadal się docierają, z przerażeniem widzę że Mrutek podłapuje zagrywki Sztaflika - zaczął pyskować podniesionym tonem, to już nie jest wysoki słodki głosik to jest cóś pomiędzy Szaflikowym rozkazywaniem i pełnym pretensji skrzekiem Szpagetki. Może ja go rzeczywiście powinnam trzymać z dala od siostrzyczek? Bo jak nie będę trzymała to jest duża szansa że różki na głowie Mrutiego zamienią się w łopaty łosia. Przeca słyszę pobrzmiewającą Felicjanową nutę w tych rykach typu - Chcę jeść surowe mięcho i co z tego że będę miał sraczkę! - czy - Nie mogę oddychać, wypuść mnie na dwór! Jeszcze troszki to będzie wstawał jak każdy porządny kot o drugiej w nocy i występował z propozycjami nie do odrzucenia.
A przy niedzieli co to miała być lejna a wcale nie była mła pracowicie jak ten pszczółek krzątała się po podwórku, starając się nie patrzeć na wejście szopkowe do Alcatrazu coby nie kusić niedoświadczonego Mrutiego. Na guzik się to zdało bo Mruti wie gdzie stoją konfitury i mła musiała się podzielić na ogrodniczkę i kociopańcię która ma oczy na około głowy. Mimo konieczności podzielenia uwagi i związanej z tym mniejszej wydajności ogrodniczenia, mła udało się dziś co nieco zrobić. Głównie mła pracowała gracką, szpadelkiem i sekatorem i powoli podwórkowy gąszcz staje się ponownie ogrodem. W przyszłym tygodniu ma być ciepło i mła zamierza kontynuować i kto wie, może przed listopadem jakoś się podwórkowo ogarnie. Z Alcatrazem bardziej cienko bo i powierzchnia większa i roboty bardziej wymagające. No ale nie ma że nie ma, mła się zaweźmie i zrobi co tam będzie mogła ( nawet jak mało to zawsze cóś ). Poza tym mła ma znów szczwany plan wobec Pana Andrzejka któren udaje się w styczniu na emeryturę i zaklina się publicznie że wtedy to już kompletnie nic nie będzie robił tylko pracował w ogródku, drewienko piłował, piwko popijał a ptoszki będą mu ćwierkali przeboje Czesia Niemena. Niestety ponieważ Pan Andrzejek jest z tych którzy gwóźdź młotkiem uderzą nie krzywiąc gwoździa i nie gubiąc obucha młotka, to na wspaniały czas jego emerytury czekają też inne harpie ( tylko w naszej kamienicy ma trzy wielbicielki ). Cóś mła mówi że musi zwiększyć konkurencyjność oferty ( cholerna Gienia robi schabowe jak marzenie ).
Na dzisiejszych zdjątkach - wzbogacony nowymi łupami zbór strasznych kotków ( baaardzo kolorowych ), trzy jesienie ogrodowe a każda inna - trzy pierwsze fotki z różanki ( z lekka ogarniętej ), trzy następne z Suchej - Żwirowej i wersja jesieni z Alcatrazu.