Na razie robię przerywnik od starożytnych klimatów bo mnie materiał zbierany do kolejnego wpisu przytłoczył swoją objętością i takie sprawozdanko na koniec miesiąca uskutecznię. Chyba Dora wyraziła nadzieję że lipiec powinien być przyrodzie i nam bardziej przyjazny niż czerwiec - no i jak? Po mojemu nijak. Ogród z trudem odżywający po suszy w ostatnich dniach był solidnie grillowany, szczęśliwa z tego powodu to mła nie jest. W dodatku deszcze co to miały poprawić sytuację i nawodnić to co się jeszcze ostało przy życiu, były tak gwałtowne że wypłukały mła kruszywko z podwórkowego podjazdu co naraża mła na nowe wydatki, i to wcale nie takie które by mła cieszyły jak zakup lnianego obrusu za pięć złociszy w lumperionku ( mła się ostatnio udało całkiem przypadkiem takowy nabyć kiedy chroniła się przed gradem - fragment uroczego wzorku na fotce obok ). W temacie ogrodu jest bardziej niż średnio ale mła się nie poddała i część wykopków czeka już na wysyłkę. Mła się troszki obawia chmury na czółku Agniechy bo jest kiepsko z akantami, irysy pojadą na pewno ale akanty? Strach się bać to ruszyć bo człowiek do końca nie jest pewien która część jeszcze żyje a która już zasnęła na amen.
Ze sprawek domowych - koty niegrzeczne więc ( tfu, tfu, tfu! ) zdrowe, Małgoś - Sąsiadka bezczelnie knująca ( chowa słodycze za słoikami z pasteryzowanym szczawiem w nadziei że mła się w ślepia nie rzucą ) więc też zdrowa, mama Wujka Jo - Danka, na wywczasach nad morzem. J jak się sześćdziesiąt lat jeździ nad morze na wakacje to nie ma zmiłuj - brak rytualnej wycieczki mógłby zakończyć się zejściem. Poza tym jak twierdzi Wujek Jo Danka ma setny rok na karku i to sinice powinny się jej bać a nie ona sinic. Tym niemniej jak się domyślacie coroczna wyprawa stulatki nad morze przypominała wszystkie misje Apollo razem wzięte, rodzina tradycyjnie czekała czy aby Wujek Jo nie usłyszy w komórce "Houston, we have a problem." . Na szczęście Wujek Jo usłyszał jedynie "The Eagle has landed." i odetchnęliśmy z ulgą. Danka w dobrej kondycji straszy sinice i jak stwierdziła wreszcie porządnie oddycha ( ostatnie dwa miesiące sporo czasu musiała bidula spędzić schowana w domu przed upałem - bardzo częste wywożenie jej za miasto nie wchodziło w grę bo trzydzieści parę stopni mogłoby ją ubić, z czego na szczęście Danka jako medyk zdawała sobie sprawę i nie dulczyła o "świeże powietrze" ).
Tak przy okazji turystyczno - rodzinnych pieriepałek to mła się zastanawia czy ona aby nie jest "się sadząca". Mła preferuje dość specyficzny sposób wypoczynku, jak to określa Mamelon "wypoczynek męczący". No nie jest z tych co to się uwalą nad wodą i są szczęśliwi bo na chmurki popatrzą a nawet wlezą do wody dla ochłody. Co nie znaczy że mła nie rozumie potrzeby tego typu wypoczywania. Jest całe mnóstwo ludzi i to wcale niegłupich, którzy po ciężkiej pracy tylko w taki właśnie sposób są w stanie się zrelaksować. Mła po prostu tak nie umie bo ja podeszwy swędzą i ciągle by gdzieś latała ( choć bardzo lubi kąpiele w duuużej wodzie, jest pluskaczem ). Mła uważa że lepsza jest szczera preferencja zalegania na leżaczku niż udawane globtroterstwo. Uważa że jeżeli ktoś chce coś zobaczyć tylko z okien turystycznego busu bo tyle mu do szczęścia wystarczy to jest OK, nie wszyscy muszą lizać kolumny po bazach. Denerwuje tylko mła opowiadanie o zwiedzaniu świata przez ludzi którzy spędzili dwa tygodnie w hotelowym getcie i nie wychylili z niego nosa. Równie dobrze mogli by przebywać do Zegrza przekonani że to Szwajcaria, jak to było u wczesnego Machulskiego.
Image may be NSFW.
Clik here to view.

Na fotkach życie ogródkowe, życie domowe ( obrusek okazyjny i mój pseudowypiek z marcepana ) i krótki przegląd tego co w lipcu kwitło ( marnie i w boleściach ). I to by było na tyle.