Bywajo takie sploty okoliczności że człowiek łączy swoje przyjemne z cudzym pożytecznym. U mnie spotkała się okoliczność śmieciowa ( przyjemne ) z okolicznością owocową ( dieta Małgoś - Sąsiadki ). O tej porze roku mła zazwyczaj smażyła dżemiki ale w tym roku owoc drogi a w dodatku często jakości paskudnej ( nasi plantatorzy przeżywajo fascynację tzw. odmianami przemysłowymi, tak w przeciwieństwie do mła która owoc przemysłowy określa mianem pasza ). Dżemikowanie, powidlenie oraz marmoladowanie cóś się nie zapowiada, owoc w tym roku pożerany będzie w stanie surowym. Oczywiście nie wszystkim stan surowy odpowiada, są tacy którzy muszą surowizny zjeść tyle o ile ( wg. własnego mniemania i zaleceń prozdrowotnych z epoki króla Ćwieczka ). Mła znalazła sposób coby trochę surowizny do diety krnąbrnych staruszek przemycić i teraz aż się sama nadziwić nie może jak to surowizna zapodana szczwanie jako deserek nie wykazuje właściwości morderczych w stosunku do dziewięćdziesięcioletniego układu pokarmowego. Małgoś - Sąsiadka domaga się znacznie więcej deserków z surowizny niż to się cukrzykowi należy i trzustka z wątrobą nie protestują! Ba, ostatnio zakupiła śmietanę i zażądała "włoskiej garaletki", niepomna że polewa z surowych truskawek miała katować starczy żołądek z przyległościami ( o tej śmietanie to w ogóle nie ma co pisać, w końcu niektórzy wierzą w cudowną moc ostropestu i co im tam te 30% tłuszczu - strawi się ). Doszło do tego że mła surowiznę wydziela bo przestraszyła się własnego sukcesu - Małgoś - Sąsiadka zapowiedziała że jak wrócą upały to ona będzie się żywiła tylko deserkami. Taa... a niezmiksowane maliny to trucizna!
Namiętność Małgosina do deserków tak ładnie wpisała się w zbieractwo mła. Od zawsze przeżywałam fascynację formami i foremkami wszelkiego rodzaju. Wykrawaczki, formy do ciast, formy do galaret i kremów, foremki do lodów i czekolady. Mła kolekcjonuje, przeważnie na śmieciach i wystawkach. Wicie rozumicie, fascination. Mła ma różne kuchenne zdziwności poutykane po kątach i od czasu do czasu wyciąga. Ha, teraz to ich praktycznie nie chowa bo w domu garaletkujemy na okrągło! Mła nie przepada za tzw. garaletką chemiczną co to zawsze ma smak owocowy zbliżony do smaku konkretnego owocu, mła zdecydowanie jest stara szkoła. Znaczy woli mniej klarowny sok owocowy potraktować żelatyną niż wykonać ersatz. Komuna się kłania i jej bida, chemiczna "galaretka z owocami" czyli trzema truskawkami jako alibi to był hicior deserowy przełomu lat 70 i 80 XX wieku. Wraz z krokantem orzechowym z palonej fasoli i gumowatym sernikiem na zimno, taka galaretka z owocami spowodowała u mła nieprzemijająca traumę. Dobrze że się w nocy z krzykiem nie budzę, he, he, he. Dziś jakbym się chciała ukarać to cóś podobnego sprzedaje barek w IKEA, no ale nie będę się pastwić nad firmą nad którą już się pastwi Ministerstwo Sprawiedliwości ( mam wrażenie że personel tego ministerstwa zaniża poziom IQ całej rzundzącej nam ekipy, ostatnio przebili nawet matołków z Ministerstwo Środowiska ). W garaletkach wykonywanych przez mła jest znacznie więcej owoców niż garaletkowej cieczy, tak po prawdzie to mła wykonywa garaletkę z owoców mieszanych czyli macedonkę.
Macédoine to sałatka owocowa lub warzywna zalana galaretą. Nazwę wywodzi się albo od spopularyzowanego w epoce zachwytu nad starożytnością ( czyli tak pod koniec XVIII wieku ) pojęcia wieloetniczności Imperium Aleksandra Macedońskiego , albo od kociołka etnicznego na Bałkanach jakim była XIX wieczna Macedonia Osmańska ( mła się wydaje że ta druga teoria dotycząca powstania nazwy dania jest bliższa prawdy ). Domowe macedonki mła to takie nawiązanie do prawdziwych, wiktoriańskich galaret wykonywanych w niesłychanie skomplikowanych formach. Były to często galarety wielokolorowe, partiami mleczne i nieprzejrzyste. Czasem nie barwiono galaret o ile wewnątrz nich zatapiano różnokolorowe owoce. Bardzo lubiano galarety przygotowane na bazie alkoholu, nie żeby galaretyzowano alkohole wysokoprocentowe ale takie ponczyki, lekkie wina, coś na kształt prekoktajli to jak najbardziej. Czasem i mła zdarza się jakies promile dolać. Mła na ogół zanurza formę w ciepłej wodzie i wychlupuje garaletkę z formy, czasem jej się nie udaje bo garaletki są złośliwe ( nie wolno zbyt długo trzymać formy w wysokiej temperaturze ). Jak mła czuje że wychlupanie się nie uda to odpuszcza i wyżeramy garaletkę z formy.
Oprócz garaletek mła wykowywa salcesony ze zmiksowanych owoców, pistacji albo migdałów ( pistacje lepsze ), jogurtów, śmietanki a czasem jak już nie ma z czego to z białek od jajek, które to białka solidnie ubija na parze. Ostatnio jej ulubionym salcesonem jest ten z królika. Mła była jakiś czas temu z Mamelonem na swoim cotygodniowym "oddechu od rzeczywistości" czyli na śmieciach, wysortach i w salonie odrzuconych i naszła króliczą formę, taką akurat na pół litra płynu. Zawzięcie się targowała bo widziała oczami tej kulinarnej części swojej duszyczki salceson wykonany w króliku. Mus było się wypyszczać o cenę bo jakby się mła nie targowała to mogłoby nie starczyć na części składowe salcesonu, a to muszą być dobre "miąsa". Oczywiście salceson można robić we wszystkim foremnym a nawet nieforemnym czyli w pucharku, ale wiecie - królik to całkiem insza inszość! Hym... no i napisałam post prawdziwie kulinarny, chyba go podwieszę pod dział szaleństw Dżizaasa.