Cześć chcę Was zjeść, znaczy tak naprawdę to Was nie zeżrę tylko ciasteczka pochłonę a Was bezczelnie zapraszam na wirtualną kawę z niemniej wirtualnymi ciasteczkami. Wpis wcale nieogrodowy bo pogoda ostatnio niesprzyjająca pracom na świeżym lufcie. Pitu pitu czyli o czym pogadamy? Przetacza nam się przez kraj sekielszczyzna i miecie, co jest ważne dla zdrowia społecznego. Dobrze. Jednak starą malkontentkę jak zawsze wkurza że katharsis musi mieć swego złego, któren to zły nie ma nic wspólnego z nami. Bo przeca to on jest zły a my tylko mu wierzyli. Zaraz mła ma brzydkie skojarzenia z pogromami - no to nie my, nas do tego ci źli namówili. Potrzeba autorytetu, chęć osiągnięcia cudownego mózgo - lenistwa wykluczającego myślenie to zdaniem mła jedna z najgorszych społecznych przypadłości. Cudownie jest być niewolnym, myśleć jak inni, być członkiem silnej wspólnoty często mającej takie, fajne, proste recepty na skomplikowane problemy. Po takim społecznym absolutnym zawierzaniom autorytetom są mega kace. No i niestety poszukiwanie następnych autorytetów , którym można absolutnie zawierzyć. Zupełnie jakby część ludzkości samodzielne myślenie straszliwie bolało ( po prawdzie to chyba boli, stąd taka popularność używek zmieniających świadomość ). Ech... nic nowego Wam nie piszę, stare żale wylewam.
Jednak dobre i to że chyba nam normalnieje, polski klerykalizm dobijał polski katolicyzm, więc dla wierzących to wręcz wyzwolenie. Dla niewierzących tyż bo zbliża się faktyczny rozdział tego co państwowe od tego co powinno być prywatne i tylko momentami społeczne. Dla państwa tyż dobrze, w końcu będzie się musiało zająć ściąganiem prawdziwych zbrodni a nie sprawdzaniem koloru aureoli na tzw. świętych wizerunkach. Może nawet znormalnieje do tego stopnia że będziemy mieli prawdziwą wolność słowa, bez idiotycznych przepisów o obrazie uczuć, które to przepisy i tak nie powodują żeby nam nadrzędne trybunały uznawały wyroki polskich sądów ( martwe prawo = żadne prawo ). Za wolnością może pójdzie za to słowo odpowiedzialność, taka prawdziwa, finansowa a nie "Nie podporządkuję się i co mi zrobicie?". Oby, jak dla mnie to w ramach wolności słowa mogą nawet drukować "Mein Kampf", zakaz publikacji jest tak durny w erze netu. Tak nawiasem pisząc to czytanie tej ramoty mogłoby być karą, są książki do tego stopnia związane z epoką że kiedy ona mija stają się wręcz nieczytelne. Ileż to jeszcze do zrobienia przed nami. No, ale wrzód został przecięty.
A tak à propos wrzodów to Małgoś - Sąsiadce wyrosło cóś na czółku, Powieczki aż zapuchły od tego wyrośnięcia. Smaruje to cóś ( wyglądające jak czyrak ) mazidłami i stanowczo odmawia zaproszenia dohtora. Trochę się martwię bo dziewięćdziesięcioletnia głowa z zakażeniem to moim zdaniem powinna być przez lekarza obejrzana ale Małgoś przejawia upór oślicy. Jak obrzęk będzie się powiększał to najpierw zrobię awanturę prewencyjną ( to znaczy wyprzedzę awanturę którą Małgoś zazwyczaj robi po moich działaniach ) a potem wezwę lekarza. Już słyszę ten ryk o wtrącaniu się w jej sprawy. Jak mnie zdrowo wkurzy to nabazgrzę jej akrylem na drzwiach "Ofiara RODO" i przygrożę wykonaniem telefonu do Januszka ( Małgoś natentychmiast pokornieje jak tylko ćwierkam że doniosę potomstwu ). Od strony Tatusia i Magdzioła tyż wieści mało pokrzepiające - oboje mają problemy ze zdrowiem i cóś mła się zdaje że w obydwu przypadkach rzecz zakończy się na tzw. leczeniu dłuższym. Na razie zbierają siły na przeżycie styczności z naszą służbą zdrowia, może nie tyle z personelem medycznym ile z organizacją leczenia ( snute były wizje literackie, pamiętniczek rehabilitacyjny jak z Kafki zerżnięty ).
Koty po staremu niedobre, Felicjan wyraźnie wrócił do sił po chorowaniu ( najsampierw chorował z Lalim dla towarzystwa a potem to sam z żałości, tak to sobie tłumaczę ). Leje każdego kto pojawi się w ogrodzie, nawet Epuzer, którego przeca Felek lubi, oberwał po uchu. Nasz dohtor mówi że Felicjan niedługo doścignie niejakiego Minia ( sikanie do przemocą otwartego akwarium jak nie udało się złapać rybki ), któren to Minio na liście naszego veta zajmuje pierwsze miejsce przeznaczone dla najpaskudniejszego kota. Hym... jak Felicjan chorzał to jakby prawie dojrzałam do urozmaicenia mu ciężkiego życia i założenia akwarium. Powinnam to jeszcze raz solidnie przemyśleć, Felicjan wrócił do sił, dziewczynki też od jasnej cholery i jakoś cienko widzę sprawę "kociego telewizorka" w domu. I żadne mruczenia wymuszające w wykonaniu Szpagetki nie mają wpływu na mła, choć przyznaję że Szpageton jest w stanie u u mnie naprawdę wiele wymruczeć. Sztaflik je lepiej ( tfu, tfu, tfu! ) i znowu zaczęła śpiewać pieśni bojowe, znaczy trop śmietnikowo - chorobowy przy jej złym samopoczuciu był słuszny i leczenie w tym kierunku podjęte takoż ( nie wiem skąd u niej taka miłość do śmietnikowych smrodów, przeca od kocięcia w domu chowana na naprawdę dobrym żarciu ). Okularia jak bez zmian, znaczy nadal prowadzi się lekko jak ferrari. Na zdjęciach Felicjan śledzący sójkę z moim wiaderkiem pofarbnym do zbierania zielska i Szatflicja sprawdzająca czy już można pielić ( bo ona taka pierwsza pieląca, he, he, he ).
Z notatnika zakupoholika - Sławencjusz zrobił Mamelonowi i mła wycieczkę przyjemnościową, znaczy zaliczylim troszki szkółek. Mła ma nowe łupy na Suchą - Żwirową , przywiozłam starą ale jarą odmianę maka orientalnego Papaver orientale'Princess Victoria Louise'. Zamierzam posadzić w najbardziej piaszczystym miejscu, maki orientalne na cięższych glebach wylegają i nie wyglądają dobrze. Stanowisko musi być gdzieś w głębi, między trawami bo liście maków po kwitnieniu zanikają i jest ten sam problem co z tulipanami, znaczy łysina. O ile maczek się sprawdzi to dokupię większą ilość tej odmiany, różyki makowe mnie paszą do irysowych błękitów i fioletów. Kupiłam też nowego mikołajka. To mieszaniec z grupy mieszańców Eryngium x zabelii , 'Pen Blue' się nazywa. Mam nadzieję że zaaklimatyzuje się lepiej niż mikołajek nadmorski ( znów kolejne młode sadzonki nie obudziły się po zimie, tylko poczciwy zażyty staruszek wychodzi bezproblemowo każdej wiosny ). Do Alcatrazu kupiwszy kolejnego paprotnika, tym razem padło na Polystichum braunii. Polazłam też tam gdzie nie powinnam, bo tam gdzie nie powinnam jest tuż przy sklepie z ulubionym kocim żarłem. No i wiecie trzeba by chyba być z kamienia żeby się oprzeć siedemdziesięcioprocentowym przecenom. Do sklepu weszłam z postanowienie twardym jak porfir że nic i w ogóle i na co i komu i po co, a potem mnie się postanowienie rozmiękczyło, węglanowo - wapienne jak ten osad w kiblu się zrobiło. No i mam nowe zające, co prawda bez kaloszków ale takie miłe z pysków. Ukryłam je przed rodziną, coby rechotów nie było ( ostatnio twardo rozprawiałam się z zakupoholizmem foremkowym Ciotki Elki a tu taka wtopa ).
P.S. Małgoś - Sąsiadka ma półpaśca, jest wściekła na naszego ludzkiego dohtora bo wydał zakaz urządzania dłuższych wycieczek. Teraz siedzi z tym napuchniętym półpaścem na budzi i moim zdaniem cóś knuje.