O boskie chwile!!! Szczęśliwie są na świecie takie momenty w czasie, słodkie miesiące w których brytyjskie księżniczki spadają z koni, zielenieją liście drzew a wieczorami słychać śpiew. Znaczy maj, maj po całości! Co z tego że chłodnawy, w maju ma prawo być chłodno, przynajmniej do Zimnej Zochy. W ogrodzie parada kwitnień i to tych pachnących.
Lilaki pachną obłędnie! Kwitną dość nierówno bo nierówny jest dostęp do słoneczka. W tym roku czeka je silniejsze niż zwykle cięcie korekcyjne ( zeszłoroczne usuwanie kwiatostanów i podcięcie które wydawało się mła wystarczające to było stanowczo za mało - mła wykazała zbyt silny lek przed cięciem bo bała się suszy i jej wpływu na lilaczaczą wegetację ) no i pozbawię te rosnące w zacienieniu lilakowe egzemplarze towarzystwa jesionka samosiewki, który niespodziewanie szybko wyrasta na duże drzewsko ( akurat jesionki to nie są moi faworyci do roli zadrzewiaczy Alcatrazu ). W związku z potrzebą solidnego przycinania lilaków muszę przeprowadzić konsultację z Panem Andrzejkiem i jego piłą zmotoryzowaną. Moje insze lilaki czyli perski i chiński na razie jeszcze nie wymagają kontaktów z piłą, zresztą zamierzam je prowadzić w formie krzewów a ich formowanie jest znacznie prostsze niż formowanie drzewek. Co nie znaczy że jest łatwe i przyjemne, piszę tak bo przede mną przycinanie forsycji a to zawsze u mła kończy się bólem pleców.
Pewnie jak zacznę przycinać forsycję to wpadnie mi w oko nadmierny wzrost bukszpanów i znów skończy się na pęcherzach na łapach, problemach z osiąganiem pionu i ogólną dodpupnością. Starość nie radość, młodość nie wieczność, śmierć nie wesele. No i co z tego, jak się chce w kwietniu pięknie złotą forsycję oglądać to trza ciąć w maju bez litości. Nad krzewami i sobą! Jak się zapuściło swego czasu żywy płotek z bukszpanu to żeby się nie rozhulał trza go tresować sekatorem ( i w cichości prosić o wstawiennictwo Muczenicy Dorofieji w sprawie wrażej azjatyckiej ćmy ). Oczywiście potem zbolałe plecy trza będzie jeszcze niżej przygiąć bo przyjdzie czas na wycinanie pędów irysków SDB. Oj, miesiąc maj pełen tajemnic bolesnych.
Jak widzicie jest co wycinać. No bo to jest tak - normalnym ogrodującym ( podobno są tacy ) wystarczy jedna fioletowa irysowa niska plama w majowym ogrodzie, tylko że mła cóś nie jest tak do końca normalnie ogrodująca. Mła jest na wiecznym irysowym głodzie w związku z czym ma sześć niskich irysowych podstawowych fioletów. Taa, tylko sześć bo się z całej siły powstrzymywała. Ostatnio przed zakupem wysokiej jakości niskiego iryska od Thomasa Johnsona. Cudownie, aksamitnie wręcz fioletowego. A bródka jak marzenie Mła czasem musi siadać na rączkach takie ma rzucania w kierunku klawiatury jak ogląda na monitorze irysowe obabrazki. Musi bardzo uważać bo trzeba ją będzie leczyć elektrowstrząsami albo i gorzej.
Podobnie jak z fioletami mła ma też z niektórymi rodzajami plicat na białym tle. No zgroza bo ogród nie jest z gumy! A jakby mła kto spytał a po jakiego grzyba jej aż tyle irysowego dobra to mła by się zapluła z cinżkiego oburzenia bo przeca one wszystkie posiadane przez nią są całkiem różne. No i absolutnie nie da się ich pomylić a jak ktoś twierdzi inaczej to ślepun i "zła wola"! No i chyba oczywiste jest że każda plicata powinna posiadać odpowiednie tło i dlatego mła tak się musi o odpowiednie niebiewskości tyż starać. Jasne jak słońce, zaprzeczenie powinno mrzeć na ustach a palce odmawiać posłuszeństwa jakby kto chciał zaprzeczać na piśmie. Znaczy ten irysoholizm mła to nie tylko łakomstwo ale ogrodowa konieczność!
Na szczęście za szopkami szumi sobie i powoli leśnieje Alcatraz, łagodzący obraz mojego ogrodowego szaleństwa. Też się w nim mai ale inaczej, bardziej naturalnie, bez ekscesów. W Alcatrazie mam również sporo roboty ale odkładam ją ciągle na później. Znaczy na troszki cieplej. I szczerze pisząc to na troszkę lepsze samopoczucie, pogodowe zawirowania uświadamiają mła w tym roku że staroruryzm u niej postępuje. Ja już teraz kwękam i stękam a przeca przycinania jeszcze nie zaczęłam, cała robota przede mną . Zakwękam się zastękając dokumentnie? Cóż, z perspektywy starszej klępy dopiero ceni się sarnią zwinność młodego wieku. Tak, tak, dwadzieścia lat temu i dwadzieścia pięć kilogramów mniej. Roboogrodnik był z człowieka, przerób jak u maszyny a teraz? Kwęk, kwęk, skrzypu, skrzyp i na dodatek skleroza - znowu zabyłam gdzie położyłam moją ulubioną grackę "do ręki"! Syndrom majowy, znaczy prawie jakby mła spadła z konia jak książniczka Anna i na dodatek solidnie stuknęła się w łeb.
Lilaki pachną obłędnie! Kwitną dość nierówno bo nierówny jest dostęp do słoneczka. W tym roku czeka je silniejsze niż zwykle cięcie korekcyjne ( zeszłoroczne usuwanie kwiatostanów i podcięcie które wydawało się mła wystarczające to było stanowczo za mało - mła wykazała zbyt silny lek przed cięciem bo bała się suszy i jej wpływu na lilaczaczą wegetację ) no i pozbawię te rosnące w zacienieniu lilakowe egzemplarze towarzystwa jesionka samosiewki, który niespodziewanie szybko wyrasta na duże drzewsko ( akurat jesionki to nie są moi faworyci do roli zadrzewiaczy Alcatrazu ). W związku z potrzebą solidnego przycinania lilaków muszę przeprowadzić konsultację z Panem Andrzejkiem i jego piłą zmotoryzowaną. Moje insze lilaki czyli perski i chiński na razie jeszcze nie wymagają kontaktów z piłą, zresztą zamierzam je prowadzić w formie krzewów a ich formowanie jest znacznie prostsze niż formowanie drzewek. Co nie znaczy że jest łatwe i przyjemne, piszę tak bo przede mną przycinanie forsycji a to zawsze u mła kończy się bólem pleców.
Pewnie jak zacznę przycinać forsycję to wpadnie mi w oko nadmierny wzrost bukszpanów i znów skończy się na pęcherzach na łapach, problemach z osiąganiem pionu i ogólną dodpupnością. Starość nie radość, młodość nie wieczność, śmierć nie wesele. No i co z tego, jak się chce w kwietniu pięknie złotą forsycję oglądać to trza ciąć w maju bez litości. Nad krzewami i sobą! Jak się zapuściło swego czasu żywy płotek z bukszpanu to żeby się nie rozhulał trza go tresować sekatorem ( i w cichości prosić o wstawiennictwo Muczenicy Dorofieji w sprawie wrażej azjatyckiej ćmy ). Oczywiście potem zbolałe plecy trza będzie jeszcze niżej przygiąć bo przyjdzie czas na wycinanie pędów irysków SDB. Oj, miesiąc maj pełen tajemnic bolesnych.
Jak widzicie jest co wycinać. No bo to jest tak - normalnym ogrodującym ( podobno są tacy ) wystarczy jedna fioletowa irysowa niska plama w majowym ogrodzie, tylko że mła cóś nie jest tak do końca normalnie ogrodująca. Mła jest na wiecznym irysowym głodzie w związku z czym ma sześć niskich irysowych podstawowych fioletów. Taa, tylko sześć bo się z całej siły powstrzymywała. Ostatnio przed zakupem wysokiej jakości niskiego iryska od Thomasa Johnsona. Cudownie, aksamitnie wręcz fioletowego. A bródka jak marzenie Mła czasem musi siadać na rączkach takie ma rzucania w kierunku klawiatury jak ogląda na monitorze irysowe obabrazki. Musi bardzo uważać bo trzeba ją będzie leczyć elektrowstrząsami albo i gorzej.
Podobnie jak z fioletami mła ma też z niektórymi rodzajami plicat na białym tle. No zgroza bo ogród nie jest z gumy! A jakby mła kto spytał a po jakiego grzyba jej aż tyle irysowego dobra to mła by się zapluła z cinżkiego oburzenia bo przeca one wszystkie posiadane przez nią są całkiem różne. No i absolutnie nie da się ich pomylić a jak ktoś twierdzi inaczej to ślepun i "zła wola"! No i chyba oczywiste jest że każda plicata powinna posiadać odpowiednie tło i dlatego mła tak się musi o odpowiednie niebiewskości tyż starać. Jasne jak słońce, zaprzeczenie powinno mrzeć na ustach a palce odmawiać posłuszeństwa jakby kto chciał zaprzeczać na piśmie. Znaczy ten irysoholizm mła to nie tylko łakomstwo ale ogrodowa konieczność!
Na szczęście za szopkami szumi sobie i powoli leśnieje Alcatraz, łagodzący obraz mojego ogrodowego szaleństwa. Też się w nim mai ale inaczej, bardziej naturalnie, bez ekscesów. W Alcatrazie mam również sporo roboty ale odkładam ją ciągle na później. Znaczy na troszki cieplej. I szczerze pisząc to na troszkę lepsze samopoczucie, pogodowe zawirowania uświadamiają mła w tym roku że staroruryzm u niej postępuje. Ja już teraz kwękam i stękam a przeca przycinania jeszcze nie zaczęłam, cała robota przede mną . Zakwękam się zastękając dokumentnie? Cóż, z perspektywy starszej klępy dopiero ceni się sarnią zwinność młodego wieku. Tak, tak, dwadzieścia lat temu i dwadzieścia pięć kilogramów mniej. Roboogrodnik był z człowieka, przerób jak u maszyny a teraz? Kwęk, kwęk, skrzypu, skrzyp i na dodatek skleroza - znowu zabyłam gdzie położyłam moją ulubioną grackę "do ręki"! Syndrom majowy, znaczy prawie jakby mła spadła z konia jak książniczka Anna i na dodatek solidnie stuknęła się w łeb.