Pogoda piękną jest, znaczy babie lato vel złota polska jesień nam panuje w miesiącu październiku. Cud, miód i w ogóle soczysta malina! W domu rozbabrane okna, firanki w pralce a my, znaczy koty, Małgoś - Sąsiadka i ja na słoneczku. Nawet Ciotka Elka wypełza po południu wygrzewać ciałko. Korzystamy póki możemy bo prognozy cóś nie halo, ponoć idzie już do nas ta brzydka faza jesieni. Wicie rozumicie, deszcze, chłody i porywisty wiatr. Straszą zimą mroźną i groźną, jakimiś "zimniejszymi niż zwykle" grudniami i styczniami, więc ładujemy akumulatory na zapas, coby w tych miesiącach zimniejszych niż zwykle jakoś tam funkcjonować. Oczywizda pocieszamy się że to tylko prognozy a wieści o wzroście cen energii wszelakiej są na pewno przesadzone. No bo cóż innego możemy robić? Co prawda mamy przed sobą wybory na które się udamy bo w nas kipi, ale to nie są jeszcze te wybory w których będzie można podziękować za niebywały rozwój energetyki w minionych trzech latach ( wisienka na torcie upieczonym i wielokrotnie przełożonym przez wszystkie poprzednie rzundzące ekipy ), tony sprowadzanego kradzionego węgla z Donbasu przy wtórze jazgotliwym antyrosyjskiej retoryki sprowadzaczy, oraz ogólne upieprzenie wszystkiego co się do upieprzenia nadawało ( a także paru innych rzeczy , wydawałoby się że nie do spieprzenia ). Znaczy bardzo dużo to zmienić nie będzie można, jeszcze. Tjepier póńdę głosować w wyborach samorządowych na tak zwane mniejsze zło ( nie jestem ja wielbicielką polityki miejskiej robionej przez panią Hanię, ale pani Hania na tle jawi się jako przewidywalna niemal do bólu i możliwa do ogarnięcia przez wyborców ). Ordynację mamy jaką mamy i dopóki jej nie zmienią to lepiej na wybory chodzić bo kto wie kogo nam wybiorą co bardziej zdyscyplinowani i spragnieni wrażeń rodacy ( co zmusza mła do polezienia również w przyszłym roku na "święto demokracji" ).
Na razie usiłuję wyrobić sobie opinię o aktualnej sytuejszyn politycznej w kraju, co jest trudne zważywszy na ilość wypuszczonych trolli piszących dla wszelkich opcji, sondaży "wspomaganych komputerowo" i tym podobnego szumu informacyjnego. Cinżko mi idzie. Koty jakby wyczuwały agresję w tzw. eterze, niedobre so i żundające. Posuwają się nie tylko do obraźliwych spojrzeń wysyłanych do mła ( Szpagetka ) ale prujo na mnie sznupy ( Okularia ) oczekując nierealnej ilości wołowiny na kociłeb. Sztaflik opanowała sztuczkę zwaną przez mła "wściekłym barankiem spionizowanym" - stoi na tylnych łapkach, ogon chodzi jak metronom, z gardzioła wydobywa się pomruk grożący, łapki przednie oparte na moich ramionach, czółko pochylone bodzie mła w brodę. Taa, pełnia szczęścia naszej zsamczonej kociczki. Felicjan prowadzi działania inszego rodzaju - ma zapalenie dziąseł, bardzo ciężkie przy mokrej puszkowej karmie, ciut lżejsze przy gotowanym kurczaku, nieistniejące przy surowej wołowinie. Taka zdziwna jednostka chorobowa, rozgotowana papa uraża a kawałki surowego mięcha przechodzą bezproblemowo. U Małgoś - Sąsiadki zapalenie dziąseł u Felicjana w ogóle nie występuje, tam swoje puchy Felek zżera aż miło. Przynajmniej dopóki mnie nie zoczy, jak spostrzeże to natentychmiast ma nawrót choroby, zazwyczaj ciężki. Także porykują, bodą, podstępem wymuszają ulubione żarło. Kupuję mięcho, bo co mam robić - zima idzie, może tak jak koty Agatka i moje nabierają przed zimą ciała. W związku z kupowaniem mięcha jakoś ciężko mi idzie oszczędzanie a powinnam się w sobie zebrać i zacząć cóś odkładać na Rzym.
Powinnam i nie ma zmiłuj, bo decyzja zapadła i mieszkanie zostało wynajęte. Teraz tylko samolot, wejściówy przez net opłacone i Mamelon wraz z mła może udać się do Wiecznego Miasta. Bardzo tanio nie będzie bo po pierwsze primo miasto Roma jest drogie, po drugie secundo starszym paniom nie uśmiecha się dojazd do centrum z tzw. Murzynowa - wolą staromiejskie klimaty, po trzecie tertio dojazdy tyż kosztują i zabierają czas który można przeca lepiej spożytkować. W związku z dwoma ostatnimi punktami poprzedniego zdania mieszkanko zostało wynajęte w rione Prati, która co prawda jest poza Murem Aureliana ale za to bliziutko Città del Vaticano. Będzie tak ze dwieście metrów od jednego z celów naszej wyprawy czyli Musei Vaticani. Mamelon już się boi pomna naszych praskich wypadów ( no bo mła nie odpuszcza, bo jakże można taki pałac Lobkowitzów odpuścić, czy Loretę ), wiadomo że się ukulturalnimy. Hym... nic na to nie poradzę, ja jestem z tego pokolenia które kumało że bezpośredni kontakt z dziełem sztuki, choćby takim przez szybkę oglądanym, jest czymś zupełnie inszym niż oglądanie go choćby w najlepszej rozdzielczości na monitorze kompa. Form przestrzennych, rzeźby i architektury w ogóle inaczej niż w naturze oglądać się chyba nie powinno o ile chce się na nie rzetelny pogląd sobie wyrobić. Bez oglądania żywcowego to tylko takie gdybu - gdybu, impresje na temat zdjęć lub filmów, że tak się wypiszę. Oczywiście nie tylko muzeami Watykanu czy antycznymi zabytkami Rzymu będziemy sobie w tym mieście żyły. Żadnego zwiedzania na kolanach, jak XIX wieczni turyści z Wysp Brytyjskich czy pielgrzymkowania do miejsc świętych ( to nie Jerozolima, to tylko ruiny centrum cesarstwa i pozostałości po Państwie Kościelnym ). Lodziarnie, targi i karczochy po rzymsku czekają!
Dzisiejsze zdjątka to zapis ogródkowy, tak u nas październik oczy kolorami cieszy. Teraz się muszę szybko zebrać i gnać do sklepu po mieloną wołowinę - Felicjan znów miał ciężki atak na widok puszeczki. Biedna kocina.
Na razie usiłuję wyrobić sobie opinię o aktualnej sytuejszyn politycznej w kraju, co jest trudne zważywszy na ilość wypuszczonych trolli piszących dla wszelkich opcji, sondaży "wspomaganych komputerowo" i tym podobnego szumu informacyjnego. Cinżko mi idzie. Koty jakby wyczuwały agresję w tzw. eterze, niedobre so i żundające. Posuwają się nie tylko do obraźliwych spojrzeń wysyłanych do mła ( Szpagetka ) ale prujo na mnie sznupy ( Okularia ) oczekując nierealnej ilości wołowiny na kociłeb. Sztaflik opanowała sztuczkę zwaną przez mła "wściekłym barankiem spionizowanym" - stoi na tylnych łapkach, ogon chodzi jak metronom, z gardzioła wydobywa się pomruk grożący, łapki przednie oparte na moich ramionach, czółko pochylone bodzie mła w brodę. Taa, pełnia szczęścia naszej zsamczonej kociczki. Felicjan prowadzi działania inszego rodzaju - ma zapalenie dziąseł, bardzo ciężkie przy mokrej puszkowej karmie, ciut lżejsze przy gotowanym kurczaku, nieistniejące przy surowej wołowinie. Taka zdziwna jednostka chorobowa, rozgotowana papa uraża a kawałki surowego mięcha przechodzą bezproblemowo. U Małgoś - Sąsiadki zapalenie dziąseł u Felicjana w ogóle nie występuje, tam swoje puchy Felek zżera aż miło. Przynajmniej dopóki mnie nie zoczy, jak spostrzeże to natentychmiast ma nawrót choroby, zazwyczaj ciężki. Także porykują, bodą, podstępem wymuszają ulubione żarło. Kupuję mięcho, bo co mam robić - zima idzie, może tak jak koty Agatka i moje nabierają przed zimą ciała. W związku z kupowaniem mięcha jakoś ciężko mi idzie oszczędzanie a powinnam się w sobie zebrać i zacząć cóś odkładać na Rzym.
Powinnam i nie ma zmiłuj, bo decyzja zapadła i mieszkanie zostało wynajęte. Teraz tylko samolot, wejściówy przez net opłacone i Mamelon wraz z mła może udać się do Wiecznego Miasta. Bardzo tanio nie będzie bo po pierwsze primo miasto Roma jest drogie, po drugie secundo starszym paniom nie uśmiecha się dojazd do centrum z tzw. Murzynowa - wolą staromiejskie klimaty, po trzecie tertio dojazdy tyż kosztują i zabierają czas który można przeca lepiej spożytkować. W związku z dwoma ostatnimi punktami poprzedniego zdania mieszkanko zostało wynajęte w rione Prati, która co prawda jest poza Murem Aureliana ale za to bliziutko Città del Vaticano. Będzie tak ze dwieście metrów od jednego z celów naszej wyprawy czyli Musei Vaticani. Mamelon już się boi pomna naszych praskich wypadów ( no bo mła nie odpuszcza, bo jakże można taki pałac Lobkowitzów odpuścić, czy Loretę ), wiadomo że się ukulturalnimy. Hym... nic na to nie poradzę, ja jestem z tego pokolenia które kumało że bezpośredni kontakt z dziełem sztuki, choćby takim przez szybkę oglądanym, jest czymś zupełnie inszym niż oglądanie go choćby w najlepszej rozdzielczości na monitorze kompa. Form przestrzennych, rzeźby i architektury w ogóle inaczej niż w naturze oglądać się chyba nie powinno o ile chce się na nie rzetelny pogląd sobie wyrobić. Bez oglądania żywcowego to tylko takie gdybu - gdybu, impresje na temat zdjęć lub filmów, że tak się wypiszę. Oczywiście nie tylko muzeami Watykanu czy antycznymi zabytkami Rzymu będziemy sobie w tym mieście żyły. Żadnego zwiedzania na kolanach, jak XIX wieczni turyści z Wysp Brytyjskich czy pielgrzymkowania do miejsc świętych ( to nie Jerozolima, to tylko ruiny centrum cesarstwa i pozostałości po Państwie Kościelnym ). Lodziarnie, targi i karczochy po rzymsku czekają!
Dzisiejsze zdjątka to zapis ogródkowy, tak u nas październik oczy kolorami cieszy. Teraz się muszę szybko zebrać i gnać do sklepu po mieloną wołowinę - Felicjan znów miał ciężki atak na widok puszeczki. Biedna kocina.