Miałam w tym tygodniu zalatanie z załatwianiem, z zaświadczenizmem półwyczynowym ( w trzech egzemplarzach ), z ZUSami, srusami i innymi dobrutkami które państwo nasze, ubrane w wielkie słowo Ojczyzna odmieniane na wszelkie sposoby ( żeby się przestało widzieć że ono Zła Macochowizna ), zapewnia nam jako godziwą należność obywatelską za płacone przez nas podatki i insze daniny. Co jak co ale biurokrację to my mamy na najwyższym światowym poziomie, nawet biurokratyczne potęgi muszą się z nami liczyć ( nic tylko zakładać grupę B 10 ). Ostatnio widzę w urzędach i państwowych firmach jakże cudnie odnawianą starą peerelowską tradycję traktowania petenta jako cóś nieistniejącego. Podkreślam cóś, nie kogoś. No nie ma cósia choć niby jest ale urzędująca nie widzi bo tak jest zaprogramowana. Sam czar PRL, normalnie mało się nie popłakałam ze wzruszenia.
Niestety nie wszędzie można liczyć na takie wspominkowe klimaty, człowiek wpada w korporacyjne sidła i bezczelnie załatwia się jego sprawę w tempie błyskawicznym, stojąc w kolejce nawet nie ma czasu pomyśleć o jakimś pultaniu bo nie uchodzi żeby stał w kolejce bez asystenta klienta czy kogoś w tym guście i w ogóle to zboczeńce korporacyjne nie uznają społecznotwórczej roli kolejek i robio eksperymenta żeby im się tzw. zatory nie tworzyły . Bardzo, bardzo nie na miejscu, he, he, he. Na szczęście państwo czuwa i są placówki gdzie można się jeszcze poczuć jak to przypadkowo nadepnięte goowno na obuwiu kazionnym urzędnika. Ummmm, mniam... zupełnie jak w urzędzie wydającym paszporty w czasach mojej młodości. Po takich podróżach sentymentalnych przywlekałam się do chałupy wypluta i jedyne na co mnie było stać to na obłożenie się kotami i zapadnięcie w tzw. niemyślenie.
Jak się przewaliło biurokratyczne to nawet się do dżemowania zabrałam. Wykonam dżem rabarbarowo - bananowy, na razie bazę bananową przygotowawszy a jutro dokupię rabarbaru malinowego i będę prużyć wyczynowo. Fotki zamieszczam dla Fafika. Z kotami jest jazda, znaczy właściwie z jednym - Felicjan daje mi popalić. Dziś tłumaczyłam wizytującej nas Cio Mary jak to się zamartwiam o Felka bo on cóś wybredny się zrobił i że wizyta u dohtora w sobotę musowa bo zęby trza przejrzeć. Cio Mary patrzyła na mnie jak na głupa i niema się co dziwić bo za moimi plecami ta wredna kocia świnia wyżerała z misek przygotowane ale jeszcze nierozdrobnione żarcie dla całej domowej czwórki + Epuzera. Zeżarł wszystko, brzuchem niemal wlokąc po podłodze wskoczył na parapet i zaczął ryczeć że mam szerzej otworzyć okno bo się nie mieści w uchyłku.
Kiedy otwierałam zadał kłam moim słowom o bolących kocich ząbkach bo uchlał mnie do krwi, za wolno chyba się ruszałam. Dostał w tyłek ścierką, zaprezentował szczękę i żuchwę w tzw. panoramie, poprychał na mnie, wyraźnie chciał przylać Cio Mary która była pod łapą, po czym niespodziewanie zawinął ogonem i tyle go widziałyśmy. Wrócił dopiero pod wieczór, rozespany i pachnący trawą żubrówką. Stał długo przy lodówce ale udawałam że nie wiem o co kaman więc wkurzony i bijący ogonem udał się był na spoczynek. Teraz go muszę misić i miąchać bo mnie pokopuje tylnymi łapami. Pogryziona ręka mnie pobolewa w związku z czym postanowiłam w ramach zemsty nie wozić go na przegląd w sobotę ( przemówię dohtora na przyszły tydzień ), jak ma franca siłę tak chlać pańcię i zżera naraz prawie pińcet gram mięcha to nie wymaga natychmiastowej interwencji weta. Sobota jest dla mła!
Porobię w weekend troszkę w ogrodzie, już dziś po południu wkopałam przybyłe róże. Deszczyki dobrze zrobiły Alcatrazowi i Podwórku, dało się dziś nawet co nieco wypielić. Jednak większość czwartkowego popołudnia spędziłam na obserwacji owadów i kocich niegrzeczności. Sucha - Żwirowa wygląda jak sawanna z pszczołami i motylami w roli wędrujących antylop i kotami w roli lwów i lampartów. Życie sąsiedzkie układa się jak zawsze letnią porą, znaczy Gienia tradycyjnie złamała rękę biegnąc dzikim galopem do autobusu ( starsze panie powinny stąpać godnie i statecznie ale moja geriatria twierdzi że za dużo od nich wymagam a w ogóle autobusy to trzeba gonić - taa, zachowują się jak wsiowe Burki ścigające listonosza ). Oczywiście autobus trzeba było dogonić bo miał zawieźć Gienię na zakupy. Tak, tak, nie do lekarza na konkretnie wyznaczoną godzinę, nie do urzędu czy do umówionej przyjaciółki - do sklepu "na pochodzenie"! Tym razem szczęśliwie poszedł tylko nadgarstek, Gienia paraduje w swoim gustownym lekkim temblaku a mnie opadły macki i insze części ciała. No, sezon letni znaczy otwarty, wakacje bez gipsu Gieni nie paszą, gips latem musi być bo inaczej lato się nie liczy. Niepokoi mnie że Małgoś - Sąsiadka wyraźnie tym gipsem zafascynowana, na wszelki wypadek jutro wygłoszę stosowne pouczenie na temat "Urazy ortopedyczne a karny sezon rehabilitacyjny w ZOL".
Niestety nie wszędzie można liczyć na takie wspominkowe klimaty, człowiek wpada w korporacyjne sidła i bezczelnie załatwia się jego sprawę w tempie błyskawicznym, stojąc w kolejce nawet nie ma czasu pomyśleć o jakimś pultaniu bo nie uchodzi żeby stał w kolejce bez asystenta klienta czy kogoś w tym guście i w ogóle to zboczeńce korporacyjne nie uznają społecznotwórczej roli kolejek i robio eksperymenta żeby im się tzw. zatory nie tworzyły . Bardzo, bardzo nie na miejscu, he, he, he. Na szczęście państwo czuwa i są placówki gdzie można się jeszcze poczuć jak to przypadkowo nadepnięte goowno na obuwiu kazionnym urzędnika. Ummmm, mniam... zupełnie jak w urzędzie wydającym paszporty w czasach mojej młodości. Po takich podróżach sentymentalnych przywlekałam się do chałupy wypluta i jedyne na co mnie było stać to na obłożenie się kotami i zapadnięcie w tzw. niemyślenie.
Jak się przewaliło biurokratyczne to nawet się do dżemowania zabrałam. Wykonam dżem rabarbarowo - bananowy, na razie bazę bananową przygotowawszy a jutro dokupię rabarbaru malinowego i będę prużyć wyczynowo. Fotki zamieszczam dla Fafika. Z kotami jest jazda, znaczy właściwie z jednym - Felicjan daje mi popalić. Dziś tłumaczyłam wizytującej nas Cio Mary jak to się zamartwiam o Felka bo on cóś wybredny się zrobił i że wizyta u dohtora w sobotę musowa bo zęby trza przejrzeć. Cio Mary patrzyła na mnie jak na głupa i niema się co dziwić bo za moimi plecami ta wredna kocia świnia wyżerała z misek przygotowane ale jeszcze nierozdrobnione żarcie dla całej domowej czwórki + Epuzera. Zeżarł wszystko, brzuchem niemal wlokąc po podłodze wskoczył na parapet i zaczął ryczeć że mam szerzej otworzyć okno bo się nie mieści w uchyłku.
Kiedy otwierałam zadał kłam moim słowom o bolących kocich ząbkach bo uchlał mnie do krwi, za wolno chyba się ruszałam. Dostał w tyłek ścierką, zaprezentował szczękę i żuchwę w tzw. panoramie, poprychał na mnie, wyraźnie chciał przylać Cio Mary która była pod łapą, po czym niespodziewanie zawinął ogonem i tyle go widziałyśmy. Wrócił dopiero pod wieczór, rozespany i pachnący trawą żubrówką. Stał długo przy lodówce ale udawałam że nie wiem o co kaman więc wkurzony i bijący ogonem udał się był na spoczynek. Teraz go muszę misić i miąchać bo mnie pokopuje tylnymi łapami. Pogryziona ręka mnie pobolewa w związku z czym postanowiłam w ramach zemsty nie wozić go na przegląd w sobotę ( przemówię dohtora na przyszły tydzień ), jak ma franca siłę tak chlać pańcię i zżera naraz prawie pińcet gram mięcha to nie wymaga natychmiastowej interwencji weta. Sobota jest dla mła!
Porobię w weekend troszkę w ogrodzie, już dziś po południu wkopałam przybyłe róże. Deszczyki dobrze zrobiły Alcatrazowi i Podwórku, dało się dziś nawet co nieco wypielić. Jednak większość czwartkowego popołudnia spędziłam na obserwacji owadów i kocich niegrzeczności. Sucha - Żwirowa wygląda jak sawanna z pszczołami i motylami w roli wędrujących antylop i kotami w roli lwów i lampartów. Życie sąsiedzkie układa się jak zawsze letnią porą, znaczy Gienia tradycyjnie złamała rękę biegnąc dzikim galopem do autobusu ( starsze panie powinny stąpać godnie i statecznie ale moja geriatria twierdzi że za dużo od nich wymagam a w ogóle autobusy to trzeba gonić - taa, zachowują się jak wsiowe Burki ścigające listonosza ). Oczywiście autobus trzeba było dogonić bo miał zawieźć Gienię na zakupy. Tak, tak, nie do lekarza na konkretnie wyznaczoną godzinę, nie do urzędu czy do umówionej przyjaciółki - do sklepu "na pochodzenie"! Tym razem szczęśliwie poszedł tylko nadgarstek, Gienia paraduje w swoim gustownym lekkim temblaku a mnie opadły macki i insze części ciała. No, sezon letni znaczy otwarty, wakacje bez gipsu Gieni nie paszą, gips latem musi być bo inaczej lato się nie liczy. Niepokoi mnie że Małgoś - Sąsiadka wyraźnie tym gipsem zafascynowana, na wszelki wypadek jutro wygłoszę stosowne pouczenie na temat "Urazy ortopedyczne a karny sezon rehabilitacyjny w ZOL".