Quantcast
Channel: Blog w zasadzie ogrodowy
Viewing all articles
Browse latest Browse all 1485

Codziennik - tydzień urzędowy i krnąbrność domowa

$
0
0
 Miałam w tym tygodniu zalatanie z załatwianiem,  z zaświadczenizmem półwyczynowym  ( w trzech egzemplarzach ), z ZUSami, srusami i innymi dobrutkami które  państwo nasze, ubrane w  wielkie słowo  Ojczyzna odmieniane  na wszelkie sposoby ( żeby się przestało widzieć  że ono  Zła Macochowizna ),   zapewnia nam  jako godziwą należność obywatelską za płacone przez nas podatki i insze daniny. Co jak co ale biurokrację to my mamy na najwyższym światowym  poziomie, nawet biurokratyczne potęgi muszą się z nami liczyć ( nic tylko zakładać  grupę B 10 ).  Ostatnio widzę  w urzędach  i  państwowych  firmach jakże cudnie odnawianą starą peerelowską tradycję traktowania petenta jako cóś nieistniejącego.  Podkreślam cóś, nie kogoś. No nie ma cósia choć niby jest ale  urzędująca nie widzi bo tak jest zaprogramowana. Sam czar  PRL, normalnie mało się nie popłakałam ze wzruszenia.

 Niestety nie wszędzie można liczyć na takie wspominkowe klimaty, człowiek  wpada w korporacyjne sidła i bezczelnie  załatwia się  jego sprawę  w tempie błyskawicznym, stojąc  w kolejce nawet  nie ma czasu  pomyśleć o jakimś  pultaniu  bo nie uchodzi żeby stał w kolejce bez asystenta klienta czy kogoś w tym guście i  w ogóle to zboczeńce korporacyjne nie uznają społecznotwórczej roli kolejek i robio eksperymenta żeby im  się tzw. zatory nie  tworzyły .  Bardzo, bardzo nie na miejscu, he, he, he. Na szczęście państwo czuwa i są placówki gdzie można  się  jeszcze poczuć jak to  przypadkowo nadepnięte goowno na obuwiu kazionnym urzędnika. Ummmm, mniam... zupełnie jak  w urzędzie wydającym paszporty w czasach mojej  młodości. Po takich podróżach sentymentalnych przywlekałam się do chałupy wypluta i jedyne na co mnie było stać  to na obłożenie się kotami i zapadnięcie w tzw. niemyślenie.




Jak się przewaliło  biurokratyczne to nawet się do dżemowania zabrałam. Wykonam dżem rabarbarowo - bananowy, na razie bazę bananową przygotowawszy a jutro dokupię rabarbaru malinowego i będę  prużyć wyczynowo. Fotki zamieszczam dla  Fafika. Z kotami jest jazda, znaczy właściwie z jednym - Felicjan daje mi popalić. Dziś tłumaczyłam wizytującej nas  Cio Mary jak to się zamartwiam o Felka bo on cóś wybredny się zrobił i  że wizyta u dohtora w sobotę musowa bo zęby trza przejrzeć. Cio Mary patrzyła na mnie  jak na głupa i niema się co dziwić bo za moimi plecami ta wredna kocia  świnia wyżerała z misek przygotowane ale  jeszcze nierozdrobnione  żarcie dla całej domowej czwórki  + Epuzera. Zeżarł wszystko, brzuchem niemal wlokąc  po podłodze wskoczył na parapet i zaczął ryczeć  że mam szerzej otworzyć okno bo się nie mieści w uchyłku.

 Kiedy otwierałam zadał kłam moim słowom o bolących kocich ząbkach  bo uchlał mnie do krwi, za wolno chyba się ruszałam. Dostał w tyłek ścierką, zaprezentował  szczękę i   żuchwę w tzw. panoramie, poprychał na mnie,  wyraźnie chciał przylać  Cio  Mary która była  pod  łapą,   po czym niespodziewanie zawinął ogonem i tyle  go widziałyśmy. Wrócił dopiero pod  wieczór, rozespany i pachnący trawą  żubrówką. Stał długo przy lodówce ale udawałam  że nie wiem o co kaman więc wkurzony i bijący ogonem udał się był na spoczynek. Teraz go muszę misić i miąchać bo mnie pokopuje tylnymi łapami.  Pogryziona ręka mnie pobolewa w związku z czym postanowiłam w ramach zemsty nie wozić go na przegląd w sobotę ( przemówię dohtora na przyszły tydzień ), jak ma franca siłę tak chlać pańcię i  zżera naraz prawie pińcet gram mięcha to nie wymaga natychmiastowej interwencji weta. Sobota  jest dla mła!





 Porobię w weekend troszkę w ogrodzie, już dziś po południu wkopałam przybyłe róże. Deszczyki  dobrze zrobiły Alcatrazowi i Podwórku, dało się dziś nawet co nieco  wypielić.  Jednak większość  czwartkowego popołudnia spędziłam  na obserwacji owadów i kocich niegrzeczności. Sucha - Żwirowa wygląda  jak  sawanna z pszczołami i motylami w roli wędrujących antylop i kotami w roli lwów i lampartów. Życie sąsiedzkie układa się jak zawsze letnią porą, znaczy  Gienia tradycyjnie złamała rękę biegnąc dzikim  galopem do  autobusu ( starsze panie powinny stąpać godnie i statecznie ale moja  geriatria twierdzi że za dużo od nich wymagam a w ogóle  autobusy to trzeba gonić - taa, zachowują się  jak wsiowe  Burki ścigające listonosza ). Oczywiście autobus trzeba było dogonić bo miał zawieźć  Gienię na zakupy. Tak, tak, nie do lekarza na konkretnie wyznaczoną godzinę, nie do urzędu czy do  umówionej przyjaciółki - do sklepu "na pochodzenie"! Tym razem szczęśliwie poszedł  tylko nadgarstek, Gienia paraduje w swoim gustownym lekkim temblaku a mnie opadły macki i insze  części ciała.  No, sezon letni znaczy  otwarty, wakacje  bez gipsu   Gieni  nie paszą, gips latem musi być bo inaczej lato się nie liczy.  Niepokoi mnie  że  Małgoś - Sąsiadka wyraźnie tym gipsem zafascynowana,  na wszelki wypadek jutro wygłoszę stosowne pouczenie na temat "Urazy ortopedyczne a karny sezon  rehabilitacyjny w ZOL".











Viewing all articles
Browse latest Browse all 1485


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>