Pogoda prawie letnia, czasu jakby więcej czyli niby można się brać za ogród. No ale zawsze coś, tym razem padło na Lalka. Najstarszy koci domownik ma problem zębowy a w jego wieku to bardzo poważna sprawa. Dziś byliśmy u doktora, za niecały tydzień Lalek ma wyznaczony zabieg. Ja mam na ten niby wolny tydzień rozpisaną Lakową dietę, dawkowanie lekarstw i medyczny nakaz ustępowania kotu kiedy będzie miał swoje zachciewajki ( ponoć to ma go odstresować ). Lalek tuż po wizycie u doktora pokazał rogi, z premedytacją nalał koło łóżeczka Felicjana po czym oddalił się wolnym krokiem przy okazji miażdżąc mnie wzrokiem ważącym ze trzy tony. Potem było jeszcze gorzej - ryki u Małgoś - Sąsiadki nakazujące jej otwieranie okien ( bo on lubi popatrzeć na jej ogródek ), wychlewanie wody z wazonów zamiast z miseczki, wywlekanie mielonej wołowiny z michy na podłogę. Nadmienię że była też tradycyjna próba udawania paraliżu po wyjęciu kota z transportera ale nie mnie brać na te plewy ( to jest stary numer Felicjana z lubością odtwarzany przez wszystkie transportowane koty tylko z tego powodu że Felicjanowi udało się dzięki "paraliżowi" być ośrodkiem zainteresowania rodziny i sąsiedztwa co przełożyło się na dobrutki ). Potem mu przeszła obraza i po tzw. podwieczorku okupował najlepsze ( znaczy najbardziej słoneczne ) miejsce parapetowe. Przede mną tydzień usługiwania panu hrabiemu i wzmożonej obserwacji jego zdrówka, jak znam życie pan hrabia da popalić.
Bywszy z Mamelonem na rynku w Pabianicach, z krainy wysortów przywiozłam pocieszkowe bzdety. Pocieszkowe bo nie mam najlepszego nastroju. To nie tylko to że Lalek chory, wokół mnie ostatnio same zachorzenia a takie sprawy zawsze działają na mnie mocno dołująco ( choć według bliskich wcale po mnie tego nie widać i ich zdaniem mogę spokojnie robić za tzw. opokę - goowno prawda ). Z ryneczku wysortowego przywlekłam podniszczony talerzyk z owocowym motywem ( pazłotka się wytarła ) przywołujący lube wspomnienia z dzieciństwa ( na podobnym Babcia Wiktoria podawała mi "kwiaty z owoców pomarańczy" - wicie rozumicie, ponacinana skórka i pomarańczka nie do końca rozdzielona na cząstki ), podejrzane solniczki ( znaczy jedną podejrzewam o bycie "lepszą" solniczką, to część eleganckiego kompletu stołowego ), i angielskie dobroci - doniczkę i pudełeczko na rzeczy nieprzydatne. Same śmieci ale niedrogie a rozmasowujące na ciepło moje strapione jestestwo. Potem zrobiłam sobie dobrze kupując prezenty Suchej - Żwirowej. Rabata dostała sasankę albańską, nowego bodzia ( kiedyś już go miałam ale rósł był w złym miejscu i nie zdzierżył zimy ) i ślicznego akanta o marmurkowych liściach i biało - różowych kwiatach - 'Tasmanian Angel' się nazywa. Jak będzie z zimowaniem tej odmiany Acanthus mollis ciężko powiedzieć, na wszelki wypadek okryję. Muszę mu znaleźć dobre stanowisko coby tych uroczych liści słońce mocno nie poparzyło. Sucha - Żwirowa dostała tyż powojnika, 'Polish Spirit' jest niby wielkokwiatowy ale to w sumie bezproblemowy powojnik. Prezenty Suchej - Żwirowej się należą, kwiecień a ona zaczęła ładnie zakwitać.
W wolniejszych chwilach czytywam cooleżeńskie blogi - o tym że codzienność to chyba nudna jest ( zdziwne bo w ramach tej codzienności podejmuje się otwieranie domowego szpitalika dla kóz, no ale wiadomo to jest norma, he, he - wszyscy tak mają ), że koniczki z dłuuuugaśnymi nóżynami się rodzą, że ogródki się uprawia i pomysły na nie się miewa że ho, ho, że trzeba zacząć ćwiczyć na rurach bo dlaczego nie. Poczytywam i tak myślę sobie że szczęśliwie na tym świecie wcale dużo jest takich osobników jak ja - podobieństwa odkrywane robią mnie lepiej. Taka to pocieszka wyższego rzędu. A niedługo będzie miała miejsce super pocieszka - zakwitną małe esdebięta, sezon irysowy się zacznie.