Na dworze zima, zapowiadajo że dopiero po dwudziestym będo solidne mrozy a ja tu, Panie tego, wyraźnie czuję że czas na przedwiośnie. Tak jak obiecawszy przedstawiam wstrząsający reportaż z zasiewania jednorocznych i dwuletnich ( oraz tradycyjne pieprzenie o historii roślin ). Bywszy z Mamelonem na rynku w Pabianicach, naszym ulubionym miejscu polowań na wysorten und odzyskien i przy okazji wszedłwszy do sklepu z nasionkami i zakupiwszy co nieco. Udało się nabyć część z tego co sobie uplanowałam, a nawet zaekscesować. Znaczy kupiłam czego nie planowałam ale co mi w ślepia wlazło a mianowicie malwę Alcea roseao pełnych , białych kwiatach. Tak ją sobie uwidziałam na tle mojego czerwonego muru. Kfioty pełne nie są szczególnie przyjazne owadom ale u mnie dużo innych roślin z pylnikami na wierzchu a poza tym coś mnie w tym roku kuszą wiktoriańskie klimaty ( rośliny o kwiatach wypełnionych płatkami do niemożliwości to było to co w wiktoriańskiej Anglii uchodziło za najwyższą urodziwość i w ogóle must have w każdym porządnym ogrodzie - tak ku przypomnieniu, bo pisałam już o tym nie raz i nie dwa ). Ogród a właściwie to Podwórko jeszcze jedną roślinę o pełnych kwiatach zniesie. Dokupiwszy groszku pachnącego, ciekawe co wylezie z tych nasionków bo nazw odmianowych, poza jedną, nie posiadają. Nabywszy też wyżlin większy Antirrhinum majuso kremowych kwiatach, pod którą to zdziwnie brzmiącą nazwą ukrywa się lwia paszcza pospolicie porastająca ogrody naszych prababek i babek.
Nasienne zakupy zakończyłam rzuceniem się na naparstnicę o białych kwiatach Digitalispurpurea'Albiflora', żaden tam wielki rarytet ale spotkać w sklepach ogrodniczych najbliższych domku cóś niełatwo. Malwa i naparstnica zakwitną dopiero w przyszłym sezonie ale wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach i już widzę te łany na Podwórku i w Alcatrazie. Po zakupie nasionek popełniłyśmy grzech ciężki bo skusiło nas na paprocie podpędzane w doniczkach. Taa, wylazłyśmy z japońskimi wietlicami i czerwonozawijką ( bo ja dużo tego potrzebuję a Mamelon się zapatrzyła ). Jak do tego dodać grzeszenie samodzielne Mamelona, z którego dostało mi się kapersem z piwonią 'Top Brass' i ciemiernikami, które kupujemy od początku roku to wygląda na to że właściwie ogrodowy sezon u nas już trwa. U Mamelona w pieleszach domowych sytuacja przedstawia się następująco: Sławencjusz jest podłamany, doniczki będą pałętać się po domu, na kompie i lustrze poprzyklejane przypominajki( "Nie daj zginąć sadzonce, podlewaj!" ), psy szczęśliwe bo do domu przyszło nowe ( dziewczynki uwielbiają nowości ), Mamelon rozważa zażywanie ekstraktu z Ginko biloba, wiadomo na co dobrze działającego. U mnie doma entuzjazm totalny, Ciotka Elka ćwierka bo malwy, Małgoś - Sąsiadka ćwierka bo peonia i lwia paszcza ( ta ostatnia jest określana przez nią "kwiatem dzieciństwa" ), koty ćwierkają bo peonia ma solidne kły i już można bawić się w psa ogrodnika ze mną pilnującą by nikt kłów kłami nie potraktował. Ja ćwierkam bo za oknem śnieg a ja tutaj , Panie tego, w doniczkach i szklarenkach działam. No wiesna, wiesna!
A tak w ogóle to poszperwaszy jak to zaprawdę było z tymi jednorocznymi cudnie kwitnącymi w naszych ogrodach, swojskimi tak że bardziej szczerzepolsko się nie da. Hym... importy jak się okazuje opanowały podstępnie rodzimą glebę w ogrodach. Taka na ten przykład maciejka Matthiola bicornis, czyż może być coś bardziej "naszego" niż ogrodowa woń wieczorna letnich miesięcy? Nieważne że Anglicy i Niemce tyż sieją, maciejka polska jest a juści! A tak faktycznie to maciejka jest przybłędą i to takim nowszej daty. Pochodząca z terenów Afryki Północnej, Azji Zachodniej, Arabii Saudyjskiej, Kuwejtu i Grecji roślina przywędrowała do nas stosunkowo późno, bo ponoć w XVI wieku nie była u nas jeszcze znana. Nazwę zawdzięcza niejakiemu Pierandrea Matthioli ( Karol Linneusz w XVIII stuleciu nazwał Matthiola na cześć tego XVI wiecznego botanika rodzaj Lewkonia ), temu samemu który na dwór cesarski w Pradze sprowadził nieznane wcześniej w naszej części Europy tulipany, hiacynty i narcyze. Sporo ciekawych egzotów z terenów Imperium Osmańskiego, które dziś są swojakami Matthioli otrzymał od lekarza ambasadora sułtana tureckiego. Z Pragi do Polski to już blisko, więc przynajmniej niektóre z egzotycznych roślin się tą drogą do nas dostały ( być może za sprawą kolekcjonerskiej pasji Anny Wazówny ).
A inna królowa zapachu, dziś prawie zapomniana rezeda wonna Reseda odorata, tyż , Panie tego, łobce tobo pochodzi z Libii i Grecji. A przeca u nas w poezji uwieczniona:
"Nie wiem, jak rosną: lecz że mszyste,
Gąbczaste, wilgotne i porzyste,
Jakby szczeliny w nich otwarto,
By chłód chłonęły i ciemń nocną -
I że są rdzawe, więc w pobliżu
Musi być woda zielonkawa,
Staw zarzęsiony, zgniła trawa
I jar bedoński na Zakrzyżu
- I stąd ten przyrodzony wyrzut,
I leśność kwiatu stąd wynika
(Za pozwoleniem botanika,
Który mi tutaj racji nie da,
Bo - ogrodowa jest rezeda).
A pachnie - - Właśnie? Jak opiszę
Woń, którą kwiat swobodnie dysze?
Ile słów trzeba i łamańców?
Jaki zawiły sprzęgnąć muszę
Metafor i porównań łańcuch!
Jak mózg utrudzę i wysuszę,
Zanim wykrętnie i wymyślnie
Pióro tę woń w wyrazy wciśnie,
W słowa bezradne i bezsilne,
W fałszywe słowa i omylne,
Co już, tuż-tuż, są niby blisko,
Już wlazły w kwietny pył jak osa -
- I nic. A przytknąć kwiat do nosa,
Powąchać raz - i wie się wszystko."
Ech, strofy mistrza Juliana, człowiek się łapie że ma ochotę sadzić wg. poema "Kwiaty Polskie"
"Na róż z rezedą dwugłos miękki
(Rzekłbyś: jak lody malinowe
Z pistacjowymi)."
Dziś niestety woń rezedy, podobnie jak zapach roztaczany przez wieczornik damski czy lak to właściwie pieśń przeszłości, maciejka nam się tylko jeszcze ostała ( ciekawe jak długo wytrzyma napór tyrawniko - tujaczyzmu? ). Chyba poszukam rezedowych nasion, zanim rezeda wonna wyleci z naszego przemysłu nasionkowego jako roślina niepokupna i absolutnie nikomu do szczęścia niepotrzebna. Dobra, dosyć tych zapachowych treści, przystąpmy do obmawiania takich jednorocznych co to nie pachną zbyt mocno i pięknie ale mimo tego cieszą się sławą "chwały rabaty". Lwie paszcze pochodzą z basenu Morza Śródziemnego, naturalnie występują od Maroka i Portugalii poprzez południową Francję, na wschodzie zakres występowania sięga do Turcji i Syrii. W cieplejsze lata udaje się lwie paszcze zimować w gruncie, robią wtedy za to czym w zasadzie są - za bylinę. No ale nie zawsze ma się szczęście do pogody. Potworne lwio paszczowe czaszeczki czyli nasienniki kuszą do suszenia ( żeby tak czymś w okolicach Halloween wazony poubierać, he, he ) ale rzadko się zdarza ogrodnik który powstrzymałby się przed cięciem przekwitłych pędów w nadziei na ponowne kwitnienie rośliny. Ja, podobnie jak pewna anielska stara panna, lubię lwie paszcze kwitnące w pastelowych odcieniach. Mam wrażenie że część mojej rodziny nie podziela mojego gustu i uznaje za prawdziwe i godne nazwy tylko te ciemne, najlepiej o wiśniowo - bordowych kwiatach ( he, he, he, Jane Marple narzekała że ogrodnicy uwielbiają ten murderczy coolorek ), Małgoś - sąsiadka kocha wszystkie - bez względu na kolor i rozmiar. W końcu kwiat jej dzieciństwa, kwiaty dzieciństwa na starość podobają się człowiekowi najbardziej. Przykładem nagietki, kwiaty ogródkowe dzieciństwa Doro i mojego. Niby w ogrodach od zawsze ale naprawdę nie od zawsze. Calendula officinalis to przybysz z krajów śródziemnomorskich. Roślina zawitała do nas dawno, dawno temu, w czasach średniowiecza wraz z przybywającymi na teren Polski zakonnikami ( mniszki i mnisi próbowali uprawiać u nas wiele roślin rodem z regionu śródziemnomorskiego - niektóre udawało się zimować, inne pozostały w naszych warunkach roślinami jednego roku ). Tak pasująca mi do nagietków nasturcja Tropaeolum majus ( dzieciństwo Mamiego, no i moje też )to z kolei w porównaniu z nagietkiem świeżynka na naszych rabatach. Pochodzi z zachodniej części Ameryki Południowej, znaczy egzot totalny w w Europie znany od pięciu stuleci z niewielkim hakiem. Do naszej części Europy przywiózł ją w roku 1684 Bewering, facet z Holandii rodem. Przedtem, w XVI wieku i owszem sadzono nasturcję ale tą zwaną mniejszą Tropaeolum peltophorum albo tą którą dziś nazywamy nasturcją kanaryjską Tropaeolum peregrinum . Nasturcje o większych kwiatach i liściach, popularne ogrodowe ozdóbstwo w cieplejszym klimacie dziczejące ( nasturcja to też po prawdzie bylina, tylko w naszym zimnisku udaje roślinę jednoroczną ) to często efekt krzyżowania gatunków. A kosmosy amerykańskie, a astry chińskie i goździki pseudobrodate ( bo powstałe ze skrzyżowania Dianthus barbatus z goździkiem chińskim albo kartuzkiem ) i chabaud zwane szabotami ( Dianthus caryophyllus skrzyżowany z Dianthus fruticosus ) ? A cynie wytworne, z lekka śmierdzące aksamitki, lobelie, nikotiany, suchołuski, słoneczniki? Wszystko przybysze zza gór, zza mórz, zza horyzontu. I to wszystko rosło sobie bezproblemowo na kwartałowych rabatach ogrodów dzieciństwa Mamelona, Doro i mojego. Cztery dychy ledwie minęły i co? Latam jak kot z pęcherzem za ciekawymi odmianmi groszku, planuję ściepę z Agniechą na zakup zagramaniczny bo u nas z uprawą jednorocznych coraz bardziej krucho. Chyba dlatego sieję w tym roku jednoroczne coby dać odpór łatwiźnie tyrawnikowo - tujaczej , bo roboty w ogrodzie dużo i po prawdzie to ja z bylinami mam mnóstwo "uciechy kręgosłupa". No ale dać zejść tradycji bez walki się nie godzi - dopisuję maciejkę do listy zakupów! W końcu ją prosto w grunt się sieje ( najlepiej co parę tygodni, pachnie wtedy jeszcze w listopadzie - jak ciepły ).