"To co mam, mam czasem ochotę zaorać, zmienić, zrobić od nowa. Tylko jak? Jak bym to od nowa? Tworzę liczne wersje, aż przypomina mi się początek peselu, mija mi i pozostaję przy tym, co jest." - to z wpisu Gajki Wierzba mamowa . Mój boszsz... to nie tylko ja tak mam. Gaja to jeszcze siada na rączkach i czeka jak jej przejdzie a ja cóś tam rozpoczynam i w połowie utykam bo koncepcja się zmieniła, bo starych roślin żal ( cinżko przesadzić dojrzałe drzewo ), bo sił nie starcza a dzwonek dyżurny dzwoni a ja tu muszę być czujna jak koń w straży ogniowej lub ORMO - wiec na wakacjach w DDR. Ech, życie za krótkie, ogród za duży, czas cóś sfilcowany!
Przypominam sobie te wszystkie moje koncepcje - takie podwórko na ten przykład miało być zaiglaczone, zakrzewione i w ogóle małorobotne. Taa, Pan Andrzejek ostatnio zaćwierkał że musimy bardziej pokochać barwinek ( cholera wie jak, już go kochamy na zabój ) bo inaczej to on padnie ( Pan Andrzej nie barwinek, ma w końcu facet inne łobowiązki a ja się tu jeszcze z ogrodem przymilam ), ja zaraz po nim kończyną grzebnę i na plecki się przewrócę ze sztywnymi łapami w górze a sąsiadka Gienia zagrzewająca nas do boju zachrypnie a następnie zaniemówi na amen. Tylko Małgoś - Sąsiadka i Ciotka Elka zostaną na placu boju bez szwanku ( kierownictwo nadzoru jest mniej męczliwe ). No i gdzie te podwórkowe iglaki po całości? Kuźwa, byliniarstwo ze mnie wylazło i aż pod różankę podokienną ciągnie się pas bylinowy! A miało być tak pięknie, prosto do ogarnięcia i w ogóle nieabsorbująco. Jednak nie pasiło bo już zaiglaczony podwórka fragmencik uświadomił mi że nie chcę czegoś takiego "koło siebie". Czym prędzej dosadziłam tam irgi, derenie i brzozy, monotonia iglacza działała przygnębiająco. Mogłam rozsądnie resztę podwórka zakrzewić, jednak jak można zrezygnować z dobrych warunków do uprawy bródek? Nie można! A teraz jest Sucha - Żwirowa i podpielanie.
A Alcatraz? O rany ile tu koncepcji ogrodu było wypróbowywanych. Ogród taki ogród siaki a po każdym pamiątka w charakterze trwałego nasadzenia. Fragmentarycznie budowany jest dziś okrutnym patchworkiem w którym funkie sąsiadują z małymi iglaczkami i azalkami japońskimi ( to dopiero są "klimaty japońskie", normalnie strach się bać ), peonie rosną z paprociami a wszystko to pochłaniają łany żubrówki i tego ścierwa którego nazwę pragnę zapomnieć. Ech, a miało być tak cool! Bardziej się teraz Alcatraz przydaje jako rezerwuar roślin przesadzanych na podwórko i miejsce wypasu kotów. Usiłuję alcatrazowy "pierdolnik" jakoś tam połączyć w jedną całość, nadać mu charakter ale on zamiast przemyślanej kompozycji nadal prezentuje tzw. pamiętnik zrywów czyli ślady mojego ogrodowego dojrzewania. Niektóre rzeczy są po prostu nie do naprawienia bez spychacza i siekiery a jakoś nie wyobrażam sobie siebie ogrodującej przy pomocy takich narządków ( ludziów bym też do takiej roboty nie wynajęła, żal mi roślin i miejsc dających możliwości - dużych krzewów, podrośniętych drzewek, dziurwy oczkowodnej.
Cóż więc robić? Wytrwale uprawiać zielone i dążyć do jakiejś harmonii nasadzeń, dokonywanej z pomocą roślin znoszących dzielenie, przesadzanie w kółko i tym podobne radości. Kochane byliny pracochłonneście ale w moim ogrodzie jednak niezastąpione. Drzewa - dżewa, krzaczki - sraczki ale to byliny tworzą mój Alcatraz, swoją urodą i masą łagodzą błędy projektowe, zmiękczają twarde okrucieństwo niektórych nasadzeń. Czy bylinowanie namiętne i nieopanowane to błąd w sztuce? W końcu sił mi na opanowanie ogrodu nie stanie, bo ogród bylinowy ma swoje wymagania. No cóż, jak już nie dam rady to będę raz do roku kosić wszystko po całości, sianko zbierać i szlus. Tyrawnika z rolki i białego żwyrka nie zapuszczę. Wolę mieszkać w zarośniętym ogrodzie niż w czyściutkiej przestrzeni, co prawda niby bezkleszczowej ale też bezpszczelej, bezmotylej, beztrzmielowej. Takie miejsce byłoby po prostu beztabazellowe, nie moje, obce! Co ja bym więc zrobiła gdyby przyszło mi zakładać na nowo Alcatraz. Wszystko byłoby inaczej i dokładnie tak samo. Praca z żywym tworzywem zawsze zaskakuje a własnej natury ( byliniarstwo ) nie oszukam. Zostaje mi kiwanie głową ze zrozumieniem i łagodna akceptacja siebie i ogroda. Jest jak jest ale zaraz będzie inaczej. Cieszę się bo tyle jeszcze mogę zmienić by zachować constans. Na ten przykład na zdjątku poniżej Okularia i Szpagetka w posiadaniu przyszłej Macierzankowni. Żadna trawa z wyjątkiem ostnic nie da rady na tej pustyni natomiast macierzaki wszelakie będą szczęśliwe że takie cud stanowisko podłapały. Za brzozami jest miejsce na dwa cisy z tych rosnących w szerz. To "niebiewskie" widoczne za kamulcem to wór popiołu z drewna , dobra rzecz do odkwaszania gleby. Macierzanki będę potrzebowała multum, Alcatraz szczęśliwie nastarczy. Jak dobrze pójdzie to za rok tej porze koty będą wylegiwały się w macierzance ( one uwielbiają kwitnące kępy, zaleganie w kępie niekwitnącej się nie liczy ).
Przypominam sobie te wszystkie moje koncepcje - takie podwórko na ten przykład miało być zaiglaczone, zakrzewione i w ogóle małorobotne. Taa, Pan Andrzejek ostatnio zaćwierkał że musimy bardziej pokochać barwinek ( cholera wie jak, już go kochamy na zabój ) bo inaczej to on padnie ( Pan Andrzej nie barwinek, ma w końcu facet inne łobowiązki a ja się tu jeszcze z ogrodem przymilam ), ja zaraz po nim kończyną grzebnę i na plecki się przewrócę ze sztywnymi łapami w górze a sąsiadka Gienia zagrzewająca nas do boju zachrypnie a następnie zaniemówi na amen. Tylko Małgoś - Sąsiadka i Ciotka Elka zostaną na placu boju bez szwanku ( kierownictwo nadzoru jest mniej męczliwe ). No i gdzie te podwórkowe iglaki po całości? Kuźwa, byliniarstwo ze mnie wylazło i aż pod różankę podokienną ciągnie się pas bylinowy! A miało być tak pięknie, prosto do ogarnięcia i w ogóle nieabsorbująco. Jednak nie pasiło bo już zaiglaczony podwórka fragmencik uświadomił mi że nie chcę czegoś takiego "koło siebie". Czym prędzej dosadziłam tam irgi, derenie i brzozy, monotonia iglacza działała przygnębiająco. Mogłam rozsądnie resztę podwórka zakrzewić, jednak jak można zrezygnować z dobrych warunków do uprawy bródek? Nie można! A teraz jest Sucha - Żwirowa i podpielanie.
A Alcatraz? O rany ile tu koncepcji ogrodu było wypróbowywanych. Ogród taki ogród siaki a po każdym pamiątka w charakterze trwałego nasadzenia. Fragmentarycznie budowany jest dziś okrutnym patchworkiem w którym funkie sąsiadują z małymi iglaczkami i azalkami japońskimi ( to dopiero są "klimaty japońskie", normalnie strach się bać ), peonie rosną z paprociami a wszystko to pochłaniają łany żubrówki i tego ścierwa którego nazwę pragnę zapomnieć. Ech, a miało być tak cool! Bardziej się teraz Alcatraz przydaje jako rezerwuar roślin przesadzanych na podwórko i miejsce wypasu kotów. Usiłuję alcatrazowy "pierdolnik" jakoś tam połączyć w jedną całość, nadać mu charakter ale on zamiast przemyślanej kompozycji nadal prezentuje tzw. pamiętnik zrywów czyli ślady mojego ogrodowego dojrzewania. Niektóre rzeczy są po prostu nie do naprawienia bez spychacza i siekiery a jakoś nie wyobrażam sobie siebie ogrodującej przy pomocy takich narządków ( ludziów bym też do takiej roboty nie wynajęła, żal mi roślin i miejsc dających możliwości - dużych krzewów, podrośniętych drzewek, dziurwy oczkowodnej.
Cóż więc robić? Wytrwale uprawiać zielone i dążyć do jakiejś harmonii nasadzeń, dokonywanej z pomocą roślin znoszących dzielenie, przesadzanie w kółko i tym podobne radości. Kochane byliny pracochłonneście ale w moim ogrodzie jednak niezastąpione. Drzewa - dżewa, krzaczki - sraczki ale to byliny tworzą mój Alcatraz, swoją urodą i masą łagodzą błędy projektowe, zmiękczają twarde okrucieństwo niektórych nasadzeń. Czy bylinowanie namiętne i nieopanowane to błąd w sztuce? W końcu sił mi na opanowanie ogrodu nie stanie, bo ogród bylinowy ma swoje wymagania. No cóż, jak już nie dam rady to będę raz do roku kosić wszystko po całości, sianko zbierać i szlus. Tyrawnika z rolki i białego żwyrka nie zapuszczę. Wolę mieszkać w zarośniętym ogrodzie niż w czyściutkiej przestrzeni, co prawda niby bezkleszczowej ale też bezpszczelej, bezmotylej, beztrzmielowej. Takie miejsce byłoby po prostu beztabazellowe, nie moje, obce! Co ja bym więc zrobiła gdyby przyszło mi zakładać na nowo Alcatraz. Wszystko byłoby inaczej i dokładnie tak samo. Praca z żywym tworzywem zawsze zaskakuje a własnej natury ( byliniarstwo ) nie oszukam. Zostaje mi kiwanie głową ze zrozumieniem i łagodna akceptacja siebie i ogroda. Jest jak jest ale zaraz będzie inaczej. Cieszę się bo tyle jeszcze mogę zmienić by zachować constans. Na ten przykład na zdjątku poniżej Okularia i Szpagetka w posiadaniu przyszłej Macierzankowni. Żadna trawa z wyjątkiem ostnic nie da rady na tej pustyni natomiast macierzaki wszelakie będą szczęśliwe że takie cud stanowisko podłapały. Za brzozami jest miejsce na dwa cisy z tych rosnących w szerz. To "niebiewskie" widoczne za kamulcem to wór popiołu z drewna , dobra rzecz do odkwaszania gleby. Macierzanki będę potrzebowała multum, Alcatraz szczęśliwie nastarczy. Jak dobrze pójdzie to za rok tej porze koty będą wylegiwały się w macierzance ( one uwielbiają kwitnące kępy, zaleganie w kępie niekwitnącej się nie liczy ).