No i nastał nam dzień niemal świąteczny - mamy święto pańci, tfu! - mamusi, he, he. Koty o niczym nie wiedzą, choć podejrzewam że udają bo zawsze są świetnie poinformowane. Z okazji święta dostały rybkę ( podano na friszym lufcie, w związku z czym jeże też się załapały - bezczelność dziczyzny nie zna granic ) a ja mogłam trochę odzipnąć po naprawdę ciężkim dla mnie tygodniu. Niby parę godzin w ogrodzie ale akumulatory naładowałam. Odpoczynek był tak czynny że pleców nie czuję, nie ma to jak pokłady masochizmu w sobie uwolnić. Uszykowałam centralny bukiet świąteczny z zapachów, taki tradycyjny i zachowawczy ( he, he, he, stołowy ). Ostatni tulipanowi Mohikanie, poeticusy, lilaki, konwalie i lewkonie. Pachnie aż w nosie kręci a ja się pławię w kwiatowych woniach, starając się nie zauważać nieumytej podłogi ze śladami kocich łapek, które się na niej pojawiły po przedwczorajszych opadach. A co tam, nie będę się w dniu świątecznym głupią podłogą przejmować, lepiej na byłym Tyrawniku razem z kotami zalec choć na troszkę ( tylko troszkę bo święto niby ale zrobić co mam do zrobienia mus i nie ma zmiłuj a chmurska deszczowe już widoczne ). W Alcatrazie przemiło, słoneczko, zapachy ( dołączyły azaliowe smrodki ), ćwierkolące ptaszki i bzyczące i fruwające dla kociej radości ( zdaniem kotów ) owady. No i przede wszystkim rosną sobie chwastki, te lubiane i te mniej lubiane. Te lubiane jak przetacznik ożankowy czy "siejny" bodziszek żałobny są cool, gorzej z takim podagrycznikiem którego nijak polubić nie mogę. Jutro poobchodzę sobie jeszcze święto kocimatki, planuję mieć troszkę więcej wolnego czasu ( tfu, tfu, tfu! - żeby nie zapeszyć ).
No i nastał nam dzień niemal świąteczny - mamy święto pańci, tfu! - mamusi, he, he. Koty o niczym nie wiedzą, choć podejrzewam że udają bo zawsze są świetnie poinformowane. Z okazji święta dostały rybkę ( podano na friszym lufcie, w związku z czym jeże też się załapały - bezczelność dziczyzny nie zna granic ) a ja mogłam trochę odzipnąć po naprawdę ciężkim dla mnie tygodniu. Niby parę godzin w ogrodzie ale akumulatory naładowałam. Odpoczynek był tak czynny że pleców nie czuję, nie ma to jak pokłady masochizmu w sobie uwolnić. Uszykowałam centralny bukiet świąteczny z zapachów, taki tradycyjny i zachowawczy ( he, he, he, stołowy ). Ostatni tulipanowi Mohikanie, poeticusy, lilaki, konwalie i lewkonie. Pachnie aż w nosie kręci a ja się pławię w kwiatowych woniach, starając się nie zauważać nieumytej podłogi ze śladami kocich łapek, które się na niej pojawiły po przedwczorajszych opadach. A co tam, nie będę się w dniu świątecznym głupią podłogą przejmować, lepiej na byłym Tyrawniku razem z kotami zalec choć na troszkę ( tylko troszkę bo święto niby ale zrobić co mam do zrobienia mus i nie ma zmiłuj a chmurska deszczowe już widoczne ). W Alcatrazie przemiło, słoneczko, zapachy ( dołączyły azaliowe smrodki ), ćwierkolące ptaszki i bzyczące i fruwające dla kociej radości ( zdaniem kotów ) owady. No i przede wszystkim rosną sobie chwastki, te lubiane i te mniej lubiane. Te lubiane jak przetacznik ożankowy czy "siejny" bodziszek żałobny są cool, gorzej z takim podagrycznikiem którego nijak polubić nie mogę. Jutro poobchodzę sobie jeszcze święto kocimatki, planuję mieć troszkę więcej wolnego czasu ( tfu, tfu, tfu! - żeby nie zapeszyć ).