Przestaję na troszki katować Was Lizboną i okolicami ( nie cieszcie się, wrócę do tematu bo klimat miejsca mnie przyuroczył ) i zajmę się wiosną wybuchniętą w Alcatrazie. Tak, tak, wiosna wzięła i wybuchła! Najsampierw się czaiła tak jakoś, nieśmiało wyłaziło zielone i kolorowe, może przestraszone deszczem i ogólną szarością spływającą z nieba ( przez ostatni tydzień to nie cud wiosenne deszczyki padały tylko jesiennie - zimowo lało, raz nawet marznąco ). Teraz jednak mimo takich sobie temperatur ( chyba się rozpuściłam w tej Portugalii ), na mniej zimno - dżdżystą aurę zielone zareagowało pozytywnie a kolorowe wręcz zaszalało. W ogrodzie zakrokusowanie i zaśnieżyczkowanie, powoli wyłażą cebulice i śnieżniki. Rzecz jasna o tej porze roku najbardziej interesującą rabatą wydaje się Ciemiernikowszczyzna. Tam jednak następuje dopiero przygotowanie do wielkich występów. Jestem bardzo happy bo Mamelon szukając w Leroyu farby ( szara komódka do łazienki - i kto to się zaklinał że żadnego więcej mebelka nie kupi i nie będzie go upiększał, he, he ) i całkiem przypadkiem wdepnął na dział roślinny i całkiem przypadkiem naszedł dwa ciemno kwitnące ciemierniki z serii 'Double Queen'. Kupił nie całkiem przypadkiem i oto są - w Mamelonoison jedna sztuka, w Alcatrazie druga. Mam całą masę ciemiernikowych siewek, zamierzam w tym roku sporo z nich przesadzić na nowe rabaty. Oczywiście nie wiem co to za jedne, znaczy jakie będą miały kwiaty ale ciemierniki są po prostu urocze i wszelkie ich kwiaty będą mile widziane. Przyznam się że zaczynam pałać chęcią posiadania większej ilości Helleborus niger, tego najwcześniej kwitnącego i chyba najbardziej wytrzymałego w naszym klimacie. Podobają mi się też bardzo ( chyba do ich urody w końcu dojrzałam ) ciemierniki korsykańskie i ich mieszańce ale te jakoś nigdy nie rosły u mnie dobrze, chyba będę musiała poczekać na twardsze odmiany mieszańcowe - oby tylko choć część urodności miały po korsykańskich.
Kwitną przylaszczki, masowo - znaczy kępki jakby większe niż w zeszłym roku. Jednak nie jest to jeszcze masowość z tych najbardziej masowych, he, he. Jest dokładnie tak jak czułam w lutym że będzie. Ciekawe ile przyjdzie mi jeszcze poczekać na kwitnienie z daleka dające po ślepiach - coroczna śpiewka, zawsze mi się zdaje że to już w tym roku olśnienia będą. No i kuźwa zawsze nie to! Zastanawiałam się po oglądzie ogrodu czy się jednak nie złamać i po prostu nie dokupić paru kępek ale wrodzona chytrość mnie powstrzymuje. Tak naprawdę to w końcu zakupiłam byłam australijskie i hamerykańskie irysy, trochę mi szkoda "zielonej" czyli przeznaczonej na zakupy ogrodowe kasy na wolno przyrastające przylaszczki. Raczej zakupię dolomit i dokarmię moje kruszynki w nadziei że szybciej urosną ( tak, wiem czyją mamusią jest nadzieja ). Znaczy jak zwykle będę żyła oczekiwaniami ( taa, a one przylaszczki będą rosły jak na sterydach - "oj,głupia ty, głupia ty"że posłużę się cytatem z wieszczki ).
No cóż oczekiwanie na cud kwitnienie roślin ma w sobie jednak jakąś tajemną moc podtrzymującą radość z życia, w końcu to ta sama kategoria oczekiwań do której kiedyś należały bożonarodzeniowe prezenty, możliwe do wyłudzenia majowe, prawdziwie cukiernicze lody ( znaczy takie które robili cukiernicy z mleka, jaj, czekolady czy owoców a nie proszkowe ), czy wyczekiwane "najnowsze" seanse filmowe w kinach mojego nastolęctwa ( człowiek oglądał filmy z dziesięcioletnim poślizgiem i jeszcze był szczęśliwy że mu się udało i zamiast kolejnej opowieści o żołnierzach idących z bratnią armią na Berlin zobaczył coś z "prawdziwego świata" ). W tym sezonie po raz pierwszy doczekałam się śnieżyczek Woronowa. Posadziłam nie bardzo książkowo, tam gdzie same znalazły sobie miejsce śnieżyczki przebiśniegi. Z cebulek wylazły szerokie liściory i mocniej niż u Galanthus nivalis zbudowane kwiaty ( takie krępe, większe, podobne do kwiatów śnieżyczki Elwesa ). Przyznaję bezczelnie że jestem usatysfakcjonowana tym śnieżyczkowym kwitnieniem, któremu nie przeszkodziła nieco ostrzejsza zima ( co tam ostrzejsza jak śnieg grubą warstwą zalegał ). Śnieżyczki w tym roku spisały się na medal, rzecz jasna z wyjątkiem marketowych 'Flore Pleno', które tradycyjnie okazały się być nie pleno. Jakoś bez nerwów podeszłam do tej pomyłki, w końcu kupowałam je z myślą że może jakimś cudem okażą się być tą odmianą, więc wielkiego rozczarowania nie czuję. Marketowe przebiśniegi były w cenie niepowalającej a śnieżyczka to śnieżyczka. Gulgot to bym wydała gdyby holenderskie śnieżyczki były czymś innym niż obiecywały napisy na torebeczkach ale holenderskie zakupy okazały się być bez pudła! No i dobrze, mam straszną ochotę na kolejne małe cebulaczki z tego źródełka.
W tym roku po raz pierwszy od wielu, wielu lat w "wiosennym pokazie" pojawiły się iryski cebulowe. Rośliny miłe dla oka ale jakby nie do końca stworzone dla naszego klimatu. Turcja, Kaukaz, Grecja, południowo - wschodnia część basenu Morza Śródziemnego - te rejony są ojczyzną gatunków malutkich, kwitnących wczesną wiosną irysów cebulowych. W zeszłym roku sporo o nich czytałam, doszłam do wniosku że spróbuję posadzić w piochach przy brzozie i zaniosę parę paciorków do Muczenicy Dorofieji, patronki ogrodników, coby roślinki przetrwały. Paciorki będę zanosić latem bo nie tyle trzeba się bać w przypadku mieszańców irysów żyłkowanych czy też irysa Danforda ( jeden z nielicznych irysów którego mam ochotę obrazić słowem kosaciec ) śnieżnej, mroźnej zimy co trzeba się bać mokrego lata. Dla tych irysów nasze tzw. przeciętne lato jest zbyt deszczowe, one latem lubieją u nas z premedytacją wygniwać ( tak, tak, to one winne a nie my którzy sadzimy je w każdej glebie ogrodowej a potem mamy zespół ciężkiego wydziwiania ). Moje podbrzozowe piochy ciepłe i suche bo brzózki pracują starannie nad osuszeniem terenu, może te irysowe maluchy dadzą jakoś radę.
Powolutku zabieram się do sprzątania jesiennych liści, wycinania traw i tym podobnych ogrodowych robótek. "Lepsze" róże przytnę nieco później ( cóś niewierząca jestem w zbyt wczesne przycinanie nowszych angielek ), starsze ogolę w nadchodzącym tygodniu. Powinnam też oddoniczkować zadoniczkowane na przyszopiu. Duuużo roboty, zaczęłam od podwórka które "się prosiło". Liście spod jarząbka, brzozowe opady, cholerne perzowate trawska ( jak to co wredne i nielubiane szybko zaczyna wegetację, zielone to jak szczypiorek a korzenie soczyste i wczapierzone w glebę ). Dokonałam dwóch przesadzeń mniejszych drzewek ( sadzonki z tych co to ostatni termin na przeniesienie, mój kręgosłup krzyczał "Jezuuu, nie rób mi tego!" ) i przy wejściu szopkowym do Alcatrazu powstał lilakowy zagajnik podszyty barwinkiem. Szczerze pisząc to jestem zdumiona tym ile miejsca uzyskałam po berberysowych wykopkach ( moje berberysy strzegą teraz działki syna pani Gieni, naszej sąsiadki, posadzone zgodnie z przeznaczeniem jakie miały i u mnie - zapora przeciwdziecięca ). Zagajnik lilakowy ma duże szanse wykończyć w maju Ciotkę Elkę, która masochistycznie nastrojona jęczy żeby posadzić lilaki w innej części podwórka ( "Od strony mojego okna, najwyżej zamknę jak już nie będę mogła oddychać ). Taa, zagajnik roślin duszących, rabatka roślin trujących i nasadzenia alergizujące itd. Może powinnam otworzyć firmę "Urządzanie ogrodów na zlecenie spadkobierców - efekt gwarantowany!" Oj tam, oj tam, jak ktoś chce to i krokusem się zatruje ( szafrany niby spożywcze ale nie tak do końca ).
Krokusiki jak co roku dają czadu, to chyba najwdzięczniejsze z moich wczesnowiosennych cebulowych. Lubię je chyba tak samo jak szafirki. W tym roku kwitną nowe odmiany vernusów ( to te duże, mieszańcowe krokusy zwane też ogrodowymi ). Nie wiem jak będzie z wigorem i przeżywalnością cebul, z urodą jest OK. Numerem jeden została w tym roku odmiana 'Vanguard', przepiękna. Wcale się nie dziwię że została nagrodzona RHS Award of Garden Merit ( to ta na pierwszym planie drugiego zdjęcia poniżej ). Należało się!