Oddycham głęboko po wczorajszym poście, sorry że na Was tak wylałam "gorzkie żale" ale mnie naprawdę wkarwili. Wszyscy! Tymi gierkami bez znaczenia, ważnymi sprawami leżącymi odłogiem i rozejściem się absolutnie z oczekiwaniami ludzi, fêtes galantes psiakrew! Polityczni całkowicie odjechali, żadna ze stron nie liczy się tak naprawdę z ludersami, a wszyscy razem głęboko wierzą że będą mogli jeszcze długi czas politykować w stylu ostatnich dwudziestu siedmiu lat. Cóż, "kto sieje wiatr, ten zbiera burzę" jak napisano w Dobrej Księdze, nie mnie będzie bolało obudzenie się ze słodkich snów.
Jak na razie to mnie boli rachunek za wodę i ścieki, cóś podejrzanie dużo. Oby to żadna dziurwa ruły nie zniszczyła, działania sprawdzające muszę podjąć. Mamelon ma doła, ja mam doła, Małgoś - Sąsiadka ma wysokie ciśnienie, Ciotka Elka i Cio Mary cierpią na nadaktywność ( inaczej objawianą ) a Lalek ma pchły urojone ( dostał je na widok Rudego podżerającego na parapecie za oknem żarcie dla dzikich kotów - nieustannie Lalentego Hedoniusza muszę iskać, mimo tego że od pcheł futro wolne a przez szybę kontakt z Rudym to tylko był foniczny ). Mam nadzieję że reszta sobie nic nie uroi bo w odpowiedzi na tzw. potrzeby musiałaby mi wyrosnąć trzecia ręka na brzuchu. Za oknem jak na razie spokój, oczekujemy na Dietera czy jak mu tam ( osobiście wolałabym Marlenę albo Helgę ). To że spokój nie oznacza bynajmniej że jest przepiąknie czy cóś - wszawo jest.
Polazłam do pierwszego otwartego w styczniu netowego sklepiku z nową ofertą - oglądałam tzw. rarytety. Oko mnie się zaczepiwszy o Pteridophyllum racemosum, taką japońską kruszynkę porastającą liściaste lasy, no podszyt znaczy i o masę epimediów. Polookałam, polookałam i postanowiłam sobie rarytety odpuścić - za mało cienia mam na ich stanowiska. Drzewa muszą trochę podrosnąć, nie ma zmiłuj. Potem polazłam do Szewczykowa i wyhaczyłam szałwię lekarską o białych kwiatach, taka w sam raz do upchnięcia na przyszłej Suchej - Żwirowej. No i paprotniki mi w oko wpadły, to fajne paprocie, nie potrzebują bardzo wilgotnego podłoża i "poprawnie" rosną w półcieniu. Ponieważ dalej było mi mało poshoppingowałam do sklepu z pnączami. Hym... ciekawe jakie szanse ma na przeżycie w naszych warunkach Clematis armandii? Może takie jak rarytet drzewkowaty z tego sklepu - Sassafras albidum, choć drzewku dawałabym większe szanse. Sasafras do tej pory kojarzył mi się z Luizjaną i kuchnią kreolską ale drzewo porasta też w południowej części stanu Maine, więc nie jest aż tak bardzo ciepłolubne. To ładne "dżewko" o dużych liściach, pięknie się przebarwiających jesienią. U nas będzie znacznie niższe niż w warunkach naturalnych, bardziej krzewiaste niż drzewkowate. Sasafras pasi do ogrodów dendrologicznych ale nie jestem pewna czy każdy ogród naturalistyczny zniósłby sasafrasego. On jest jednak troszki egzotyczny. No i to przebarwianie! Jako obcująca na co dzień z ambrowcem odmiany 'Gumball' przestałam być ciężko wierząca, wizja jesiennego "trzymania" przez sześć tygodni przebarwionych liści jest dla mnie równie odległa jak te siedemdziesiąt sześć hurys z mahometańskiego raju. Owszem 'Gumball' trzymał dzielnie niemal wszystkie swoje liście do grudnia, były piękne, z lekka tylko podmarznięte i jadowicie zielone! Sceptycyzm znaczy we mnie istnieje co do jesiennej orgii kolorystycznej w wykonaniu sasafrasa. Z drugiej strony egzot pasiłby do mojej grandiflorki, znaczy zimozielonej magnolki ( ksywa "Fikus" ). Taa, tylko cypryśnik błotny walnąć w oczko wodne i mam bayou. Może przy następnej wizycie sprawdzającej ofertę pozostanę na stronie oferującej powojniki włoskie. Chyba będzie bardziej bezpiecznie dla Alcatrazu. I to by było na tyle po wstępnej przebieżce po netowych szkółkach.
A teraz obabrazki ilustrujące - Claire Basler jest absolwentką l'Ecole Nationale des Beaux-Arts w Paryżewie. Nazywam ją Klarą od błogosławionego kwiecia . Wicie rozumicie, tych delikatnych kwiatowych osobowości rozrzuconych na srebrnych i złotych tłach. To sztuka dekoracyjna, Claire maluje ściany domostw, panele itd. Mamelon jest jej zagorzałą fanką. Claire podobnie jak Mamelon i ja jest już nieźle rurowata, może dlatego jej prace do nas przemawiają. Mieszka i pracuje w Chateau de Beauvoir, miejscu gdzie ogród zajął wnętrza domu - dosłownie. Poniżej zestawy z różykiem, dla Mamelona to zestawy szczytujące, he, he.
A ja tak w trawiastych klimatach, choć nie do końca pastewnych. Też jest kwiatowo ale nie calkiem ogrodowo.
Jak na razie to mnie boli rachunek za wodę i ścieki, cóś podejrzanie dużo. Oby to żadna dziurwa ruły nie zniszczyła, działania sprawdzające muszę podjąć. Mamelon ma doła, ja mam doła, Małgoś - Sąsiadka ma wysokie ciśnienie, Ciotka Elka i Cio Mary cierpią na nadaktywność ( inaczej objawianą ) a Lalek ma pchły urojone ( dostał je na widok Rudego podżerającego na parapecie za oknem żarcie dla dzikich kotów - nieustannie Lalentego Hedoniusza muszę iskać, mimo tego że od pcheł futro wolne a przez szybę kontakt z Rudym to tylko był foniczny ). Mam nadzieję że reszta sobie nic nie uroi bo w odpowiedzi na tzw. potrzeby musiałaby mi wyrosnąć trzecia ręka na brzuchu. Za oknem jak na razie spokój, oczekujemy na Dietera czy jak mu tam ( osobiście wolałabym Marlenę albo Helgę ). To że spokój nie oznacza bynajmniej że jest przepiąknie czy cóś - wszawo jest.
Polazłam do pierwszego otwartego w styczniu netowego sklepiku z nową ofertą - oglądałam tzw. rarytety. Oko mnie się zaczepiwszy o Pteridophyllum racemosum, taką japońską kruszynkę porastającą liściaste lasy, no podszyt znaczy i o masę epimediów. Polookałam, polookałam i postanowiłam sobie rarytety odpuścić - za mało cienia mam na ich stanowiska. Drzewa muszą trochę podrosnąć, nie ma zmiłuj. Potem polazłam do Szewczykowa i wyhaczyłam szałwię lekarską o białych kwiatach, taka w sam raz do upchnięcia na przyszłej Suchej - Żwirowej. No i paprotniki mi w oko wpadły, to fajne paprocie, nie potrzebują bardzo wilgotnego podłoża i "poprawnie" rosną w półcieniu. Ponieważ dalej było mi mało poshoppingowałam do sklepu z pnączami. Hym... ciekawe jakie szanse ma na przeżycie w naszych warunkach Clematis armandii? Może takie jak rarytet drzewkowaty z tego sklepu - Sassafras albidum, choć drzewku dawałabym większe szanse. Sasafras do tej pory kojarzył mi się z Luizjaną i kuchnią kreolską ale drzewo porasta też w południowej części stanu Maine, więc nie jest aż tak bardzo ciepłolubne. To ładne "dżewko" o dużych liściach, pięknie się przebarwiających jesienią. U nas będzie znacznie niższe niż w warunkach naturalnych, bardziej krzewiaste niż drzewkowate. Sasafras pasi do ogrodów dendrologicznych ale nie jestem pewna czy każdy ogród naturalistyczny zniósłby sasafrasego. On jest jednak troszki egzotyczny. No i to przebarwianie! Jako obcująca na co dzień z ambrowcem odmiany 'Gumball' przestałam być ciężko wierząca, wizja jesiennego "trzymania" przez sześć tygodni przebarwionych liści jest dla mnie równie odległa jak te siedemdziesiąt sześć hurys z mahometańskiego raju. Owszem 'Gumball' trzymał dzielnie niemal wszystkie swoje liście do grudnia, były piękne, z lekka tylko podmarznięte i jadowicie zielone! Sceptycyzm znaczy we mnie istnieje co do jesiennej orgii kolorystycznej w wykonaniu sasafrasa. Z drugiej strony egzot pasiłby do mojej grandiflorki, znaczy zimozielonej magnolki ( ksywa "Fikus" ). Taa, tylko cypryśnik błotny walnąć w oczko wodne i mam bayou. Może przy następnej wizycie sprawdzającej ofertę pozostanę na stronie oferującej powojniki włoskie. Chyba będzie bardziej bezpiecznie dla Alcatrazu. I to by było na tyle po wstępnej przebieżce po netowych szkółkach.
A teraz obabrazki ilustrujące - Claire Basler jest absolwentką l'Ecole Nationale des Beaux-Arts w Paryżewie. Nazywam ją Klarą od błogosławionego kwiecia . Wicie rozumicie, tych delikatnych kwiatowych osobowości rozrzuconych na srebrnych i złotych tłach. To sztuka dekoracyjna, Claire maluje ściany domostw, panele itd. Mamelon jest jej zagorzałą fanką. Claire podobnie jak Mamelon i ja jest już nieźle rurowata, może dlatego jej prace do nas przemawiają. Mieszka i pracuje w Chateau de Beauvoir, miejscu gdzie ogród zajął wnętrza domu - dosłownie. Poniżej zestawy z różykiem, dla Mamelona to zestawy szczytujące, he, he.
A ja tak w trawiastych klimatach, choć nie do końca pastewnych. Też jest kwiatowo ale nie calkiem ogrodowo.