Od ponad tygodnia miotam się po Polszcze - wyprawa wizytacyjna weekendowa, krótkie czasowo ale dość dalekie wyjazdy. Teraz z kolei mają mnie nawiedzić ( Tatuś po nieszczęściu kocim z poniedziałku - nie ma z nami już Figi - będzie ciężkoprzekonywalny, czym jestem solidnie zmartwiona ), powinnam zacząć sprzątać czy cóś ale ledwie mam siłę w klawiaturę stukać. Bardzo dużo nowych, ciekawych miejsc widziałam, strasznie żarłam ( wyrzuty sumienia i na dodatek kolejny fałdek - zakładka? - na bęcu ), przywiozłam trochę nowych roślin. Koty pod opieką Małgoś - Sąsiadki i Ciotki Elki jakieś takie wyobcowane ( jestem chyba karana za częstą nieobecność ), Felicjanowi smarowanie antyuczuleniowe nic nie pomaga i szykuje się dohtor. Dżizaas wkurzona na robotę, którą sobie sama wynalazła też nie ma lekkiego życia. Coś nie mam czasu żeby ponarzekać że to już jesień zaraz czyli wrzesień coś tam za jakiś tydzień z hakiem. No wiecie, ja z podróży, jakoś nie składa się na gorzkie żale i smęty że oto jesień u proga, bo to trzeba pilnować pociągów byle jakich, w których nie dbać o bagaż to może być ciężko ( ciągle przypominają o bagażu, jakby bali się że pasażerowie wybuchowe te bagaże mają ), ale nie dbać o bilet to jest prycho. Odkryłyśmy niedawno z Mamelonem że kupno biletów w biletomacie oraz kupno w kasie PKP przekracza nasze skromne możliwości umysłowe. Zadbanie o bilet jest tożsame z niedbaniem o bilet, znaczy nawet jak kupisz bilet w kasie PKP na dworcu, na pociąg odchodzący o konkretnej godzinie, to zawsze może się okazać że jedziesz z biletem nieważnym, bo to nie jest bilet właściwego przewoźnika. Szczerze mówiąc mam gdzieś historię spółek PKP, zasięg ich występowania, stroje godowe i tym podobne bzdety - następne bilety kupuję netem albo u konduktora. Awantury dzikie przy kasie, takie w stylu średniej komuny ( taa, wyjazdy na wczasy pracownicze ) to nie jest moja ulubiona rozrywka. Mamelon też nie musi tak przeżywać rozgrywek z automatem biletodajnym ( tylko dwadzieścia - trzydzieści prostych ruchów dzieli człowieka od kupna biletu, no chyba że biletomat ma ścięcie z systemem bankowym, wtedy średni czas oczekiwania na wyplucie biletu to jakieś jedno pokolenie ). Dobra, dość przynudzania - teraz fotki. Na pierwszy ogień hortensje z Bąblina.
Mamelon po wizycie u Ewandki poczuła straszliwy głód hortensji wiechowatej - rzuciła się jak wilczyca na jagnię na te biedne krzaczki. Po fazie fioletów i "głębokiej purpury" Mamelon zarządziła że pod koniec sierpnia ma być w Mamelonoison kremowo ( hortensje, których kwiaty szybko różowieją są be i nie nadają się do wytwornych gierek kolorystycznych przeprowadzanych przez madamme ). Prawda jest taka że Mamelon różowiejące hortensje to już ma, a te kremowe to dopiero szczyt marzeń bo u Ewandki te kremy hortensjowe Mamelona urzekły. Ja polazłam w drzewa i krzewy nie wymagające corocznych przycinań, w Alcatrazie w końcu pojawiła się halezja 'Wedding Bells' i trochę niebieskolistnych fotergilli. Happy, bo troszkę mniej zabaw z bylinami. Znaczy taką mam nadzieję, jak to wyjdzie w praniu tego nie wie nikt. Teraz foty z ogrodu Ewandki ( mnie tak jakoś obiektyw w stronę różowych hortensji leciał ), tej jego części w stylu country ( Ewandka twierdzi że tak naprawdę to jest bezstylowo ale za to swojsko ). Country czy swojak, ogród jest swobodny i bez zadęcia, taki jak lubię. Strasznie chemią nie traktowany, ot czasem jak coś wyjątkowo wredne to zostaje pryśnięte ( zdaje się że ku zgrozie Krzysia ), nawożony naturalnie, bez ton granulek na wszystko. Długie dysputy nocne z Ewandką toczyłyśmy na temat wyższości przekompostowanego przez rok końskiego nawozu nad wszelkimi innymi guanami, w tym roku trzeba już pomyśleć o końskim złocie. No i rośnie w tym ogrodzie aż miło, byki nie rośliny!
No i to by było na razie na tyle. Jak odpocznę i się trochę przewali to coś tam później o wojażach tegorocznych skrobnę. No chyba że znowu mnie poniesie!
Mamelon po wizycie u Ewandki poczuła straszliwy głód hortensji wiechowatej - rzuciła się jak wilczyca na jagnię na te biedne krzaczki. Po fazie fioletów i "głębokiej purpury" Mamelon zarządziła że pod koniec sierpnia ma być w Mamelonoison kremowo ( hortensje, których kwiaty szybko różowieją są be i nie nadają się do wytwornych gierek kolorystycznych przeprowadzanych przez madamme ). Prawda jest taka że Mamelon różowiejące hortensje to już ma, a te kremowe to dopiero szczyt marzeń bo u Ewandki te kremy hortensjowe Mamelona urzekły. Ja polazłam w drzewa i krzewy nie wymagające corocznych przycinań, w Alcatrazie w końcu pojawiła się halezja 'Wedding Bells' i trochę niebieskolistnych fotergilli. Happy, bo troszkę mniej zabaw z bylinami. Znaczy taką mam nadzieję, jak to wyjdzie w praniu tego nie wie nikt. Teraz foty z ogrodu Ewandki ( mnie tak jakoś obiektyw w stronę różowych hortensji leciał ), tej jego części w stylu country ( Ewandka twierdzi że tak naprawdę to jest bezstylowo ale za to swojsko ). Country czy swojak, ogród jest swobodny i bez zadęcia, taki jak lubię. Strasznie chemią nie traktowany, ot czasem jak coś wyjątkowo wredne to zostaje pryśnięte ( zdaje się że ku zgrozie Krzysia ), nawożony naturalnie, bez ton granulek na wszystko. Długie dysputy nocne z Ewandką toczyłyśmy na temat wyższości przekompostowanego przez rok końskiego nawozu nad wszelkimi innymi guanami, w tym roku trzeba już pomyśleć o końskim złocie. No i rośnie w tym ogrodzie aż miło, byki nie rośliny!
No i to by było na razie na tyle. Jak odpocznę i się trochę przewali to coś tam później o wojażach tegorocznych skrobnę. No chyba że znowu mnie poniesie!