Była u nas Sylwik, nowym środkiem transportu przybyła ale nowy środek po staremu zapchany zielonym aż po dach. Znaczy niby się zmieniło ale się nie zmieniło. Sylwik przysiadła jak to ona, w locie i zagaiła na tematy zielone i te mniej zielone. No i do Mamelona i do mnie natentychmiast dotarło że Sylwik pełen sił niespożytych jest tak mniej więcej w tym miejscu w jakim my byłyśmy ponad dekadę temu. Nowy ogród, nowe możliwości, czasem padanie na twarz żeby jakoś życiorys z tym ogrodem ogarnąć. Poczułyśmy się jak stare rury ( metryka jest jaka jest, nie ma co zaklinać rzeczywistości ) i jakby z lekka przerażone Sylwikowym wigorem. Tak, Mamelon połatany katgutem, ja ze swoimi krwiakami "na niezamówienie", ledwie dyszące i "troszkę" podpasione panie starsze. A tu łup, Sylwik i nagle wokół nas orgie zielone, nasadzeniowe szaleństwo, plany zadrzewień, zapaproceń, zatrawień, przenoszeń ogrodu do ogrodu a my w centrum tego ogrodowego huraganu rozpętanego przez Sylwika jak te dwa ramole szczęśliwie zadowolone z dojrzałych ogrodów, może niezbyt dobrze zaprojektowanych ( zazwyczaj po pewnym czasie coś nam się przestaje podobać, Mamelonowi jeszcze szybciej niż mnie, nie zawsze jednak mamy tak twarde serca żeby robić wykopki ) ale jakoś tam "opanowanych". Raczej wątpię żebym dziś umiała wykrzesać z siebie ten entuzjazm, którym charakteryzowało się moje wczesne ogrodowanie. Siadanie na tyłku i ramolenie powinno napełniać mnie smutkiem, w końcu starość i stetryczałość u proga, brak wielkich i całkowicie dla mnie nowych podniet ogrodowych to już dno dna, dalej będzie tylko gorzej. Tylko że jakoś u siebie tego smutku z powodu przekraczania smugi cienia nie przyuważyłam, ogród nadal jest ważną sprawą ale... jest tyle innych ważnych spraw. Chyba jest pewną cechą charakterystyczną dla późnego wieku balzakowskiego ( tak eufemistycznie nazywam swoje latka, he, he ) pogodzenie się z tym że nie wszystko człowiekowi udaje się osiągnąć, a osiągnięcie wymarzonych celów na ogół rozczarowuje. Akceptacja realu nie jest zadaniem dla ludzi młodych, oni są od zmian i przestawiań rzeczywistości, ale ludzie tacy jak ja, którzy mają już ładnych parę dziesiątek lat na liczniku mogą a nawet powinni rozumieć że real jest jaki jest i nie zawsze wszystko zależy tylko od nas, a zmiany bywa że nic nie zmieniają.
Taaa, czas nas uczy pogody. Sylwika też już zaczął uczyć bo dzielnie zniosła miskantowe wypady po tegorocznej zimie ( a kolekcja traw Sylwika warta uwagi ). Szlachetna sztuka rezygnacji jest niezwykle trudna, szczególnie dla kolekcjonera, jednak ogrodowanie bez niej nie chce się obejść. Z części roślin, pomysłów ogrodowych, sposobów ogrodowania rezygnujemy sami, niekiedy rezygnację wymusza na nas życie ( "Taki mamy klimat", to tylko jedna z przyczyn rezygnacji, czasem przyczyny są tak niejednoznaczne że sami nie potrafimy określić dlaczego już nie chcemy robić tego czy owego albo uprawiać roślin które nadal bardzo nam się podobają, z tym że teraz to już u kogoś, w innym ogrodzie ). Rozwijamy się razem z tymi naszymi ogrodami, poznajemy je z każdym rokiem ogrodowania coraz lepiej, wiemy dlaczego posadzone w nich ksiażkowo rośliny nie chcą rosnąć, dlaczego inne mimo tego że nie miały prawa się udać wyglądają jak okazy na wystawie ogrodniczej. Wiemy co naszemu ogrodowi pasuje a czego zdecydowanie nie zdzierży. No tak, po prostu z czasem dochodzimy do tego co u zarania naszego ogrodowania wydawało nam się niemożliwie do zaakceptowania - to nie my tworzymy tak naprawdę ogród, to ogród tworzy się sam przy naszej pomocy. Kształtowanie natury prędzej czy później kończy się albo totalną dewastacją onej albo naszą rezygnacją ze zbyt daleko idących ingerencji. W ogrodach widać to bardzo wyraźnie, chyba wyraźniej widzieć się nie da. Choćbyśmy na głowie stawali niektóre rośliny po prostu będą wypadać, splot wielu czynników tworzących mikroklimat ogrodu to sprawca naszych porażek. No dobra, to stwórzmy w ogrodzie ten mikroklimat przychylny lubianym przez nas roślinom - praca na lata, często na parę pokoleń. Znaczy akcja zróbmy ogród wnukom! Ogrodowanie z myślą o wnukach w moim przypadku odpada z braku wnuków. No chciałabym się trochę dojrzałym ogrodem nacieszyć a nie tylko myślą że ktoś tam kiedyś będzie się nim cieszył. Z uogólnień przechodząc do szczegółów - irysy przestały rosnąć w Alcatrazie a zaczęły na naszym mało reprezentacyjnym podwórku, choć to Alcatraz miał cieszyć nasze oczy ich kwiatami. Do Alcatrazu zawitały paprocie i funkie a wyleciały z niego na podwórko róże, przecież nie będę przesypywać gleby z jednego końca hacjendy na drugi, choć niby gleba to w większej części jest z tych na której różnorodne rośliny się udają. Trzeba było posadzić drzewa niekoniecznie tam gdzie je wcześniej posadzić planowałam, to tylko jedne z nielicznych "nieoczekiwanych zmian miejsc" jakie miały miejsce w moim ogrodzie. Alcatraz skorygował sam moje plany, bezwzględne ogrodzisko. A podwórko jakie czasem bywa zdradzieckie!
A jak zaczynałam ogrodowanie to niby doskonale wiedziałam gdzie co miało rosnąć. Sama sobie to obmyślilam i to nie "po glupiemu", tylko należycie, z książczynami w ręku, żeby mądrości ogrodowe w realu zastosować. No i co? No i pstro! W książkach nie pisało że ogród trzeba obserwować, przetestować i zagwarantować sobie czas na to obserwowanie jego rozwoju i wyciąganie z tego wniosków. Posadź tak i tak, a na pewno się uda a jak się nie udało to zrobiłeś błąd. Posadź drugi raz, o cholera znowu się nie udało, błądzisz dalej. Posadź trzeci raz, tym razem ma być tak zgodnie z literaturą ogrodniczą że ważyć będziesz kompost i inne końskie nawozy, drenażyk przynosić z jakichś miejsc dalekich, pielić będziesz narządkiem ciężkodostawalnym, które korzonków rarytetowi grymaśnemu nie uszkodzi. Sruuuu! Cud roślinka wypada po raz trzeci. Ogrodniczce coś tam zaczyna świtać że ona proponuje swojemu ogródkowi roślinkę a on ją albo polubi albo nie. To jak z zaproszeniem do tańca, mogą sobie deptać po różnych rzeczach, odmawiać tańczenia albo ochoczo wykonać tango z figurami. Zapoznajesz roślinę i ogród ze sobą, jak swatka stwarzasz jakieś tam warunki do udanego ptigrilli i czekasz czy coś z tego będzie. Książkowe mądrości są przydatne bo dobrze jak parka ma zapewniony start w przyszłe życie ale rozwody robią się czasem z tzw. pierdół, które się nawarstwiają, a przecież najdzielniejsza i najbardziej "obczytana" ogrodniczka nie wie wszystkiego ( bo w książkach to takie ogólności są a tu mamy konkretna parkę - tę roślinę i ten ogród ). Potem masz nagłe olśnienie że w wypadku ogrodu ta konkretność wynika z tego że to nie tylko gleba, klimacik, nawodnienie, to coś bardziej skomplikowanego. W ogrodzie zachodzą nieustannie jakieś zmiany, wczorajszy ogród a dzisiejszy to czasem zupełnie różne warunki - o rany, To żyje! Pracujesz na żywym materiale i nie chodzi tylko o rośliny. "Z żywymi to same kłopoty" - jak mawiał pewien właściciel zakładu pogrzebowego, stąd pewnie w człowieku rodzi się w stosunku do ogrodu pasja. Czasem jest to pasja szewska! Ciągłe próbowanie i dopasowywanie, tak wygląda w praktyce obsadzanie ogrodu.
Jak już swój ogród człowieku poznałeś, wiesz co możesz z nim zrobić a czego wredny bydlak na pewno nie zaakceptuje, przysiadasz na czterech literach i przestajesz się ekscytować. Wszystkiego co bym chciała Alcatrazowi czy podwórku nie wcisnę, ale jak się bardzo postaram to może dojdziemy w paru sprawach do porozumienia. Układ partnerski niby bo Alcatraz jakby szalejąca natura ale ja zawsze mogę się wkurzyć i zrobić z niego parking, he, he. Akceptuję, kocham w nim pracować ( mimo okresowych tąpnięć w drugiej części sezonu ), uwielbiam snuć plany z nim w roli głównej ale jego sprawy nie angażują mnie już tak silnie jak kiedyś. Dojrzeliśmy. Nie ma załamki że przeżynam z chwastami, że ogródek bezczelnie hołubi osty, że sprawia wrażenie złośliwca pozwalającego wschodzić siewkom paskudnych jesionków. Przykro mi czasem jak odrzuca roślinę, którą miałam nadzieję widzieć na rabacie, no ale trudno - nie będę mu niczego narzucać na siłę. Taka roślina i tak by źle wyglądała, niedopasowanie wyłazi z czasem. Zdarza się niekiedy że próbuję w wypadku takiego odrzucenia podjąć drugą próbę, ale już coraz rzadziej - Alcatraz najczęściej nie zmienia opinii o roślinie ( podwórko jest bardziej skłonne do współpracy ). O rany, teraz całe to wyczuwanie ogrodu, poznawanie jego charakteru, wszystkie unoszące człowieka uprawowe sukcesy i dołujące uprawowe porażki - wszystko to przed Sylwikiem! Lata uważnego ogrodowania, ciężka fizyczna robota ( a Sylwik drobniutki ), szlachetna sztuka rezygnacji nieraz ocierająca się o ascezę, niełatwy do zaakceptowania charakter żywego ogrodu ( z wiatrem, wysokimi wodami gruntowymi i ziemią której żyzność może być przekleństwem ). Wow, przez jakiś czas to życie z ogrodem w roli głównej. Na szczęście latka lecą a czas sprawia że akceptująco pogodniejemy. Za jakiś czas Sylwikowy ogród będzie oswojony, a Sylwik na pytanie co tam u niej w ogrodzie nowego spoko stwierdzi że ogród zarasta, czasem nawet tym czym Sylwik chce żeby zarastał.
Ozdóbstwami tego wpisu są prace Edwarda Juliusa Detmolda. To mało znany w Polsce artysta, ilustrator ksiażek dla dzieci. Szkoda wielka bo ilustracje do powieści Kipplinga "Księga dżungli", które wykonał wraz z bratem bliźniakiem Charlesem Mauricem do wydana z 1908 roku są świetne, jak dla mnie najlepsze ilustracje tej "książki dzieciństwa". Trochę uroku akwarel Detmolda niech spłynie na te moje przydługie rozważania o dojrzewaniu ogrodu i człowieka.
Taaa, czas nas uczy pogody. Sylwika też już zaczął uczyć bo dzielnie zniosła miskantowe wypady po tegorocznej zimie ( a kolekcja traw Sylwika warta uwagi ). Szlachetna sztuka rezygnacji jest niezwykle trudna, szczególnie dla kolekcjonera, jednak ogrodowanie bez niej nie chce się obejść. Z części roślin, pomysłów ogrodowych, sposobów ogrodowania rezygnujemy sami, niekiedy rezygnację wymusza na nas życie ( "Taki mamy klimat", to tylko jedna z przyczyn rezygnacji, czasem przyczyny są tak niejednoznaczne że sami nie potrafimy określić dlaczego już nie chcemy robić tego czy owego albo uprawiać roślin które nadal bardzo nam się podobają, z tym że teraz to już u kogoś, w innym ogrodzie ). Rozwijamy się razem z tymi naszymi ogrodami, poznajemy je z każdym rokiem ogrodowania coraz lepiej, wiemy dlaczego posadzone w nich ksiażkowo rośliny nie chcą rosnąć, dlaczego inne mimo tego że nie miały prawa się udać wyglądają jak okazy na wystawie ogrodniczej. Wiemy co naszemu ogrodowi pasuje a czego zdecydowanie nie zdzierży. No tak, po prostu z czasem dochodzimy do tego co u zarania naszego ogrodowania wydawało nam się niemożliwie do zaakceptowania - to nie my tworzymy tak naprawdę ogród, to ogród tworzy się sam przy naszej pomocy. Kształtowanie natury prędzej czy później kończy się albo totalną dewastacją onej albo naszą rezygnacją ze zbyt daleko idących ingerencji. W ogrodach widać to bardzo wyraźnie, chyba wyraźniej widzieć się nie da. Choćbyśmy na głowie stawali niektóre rośliny po prostu będą wypadać, splot wielu czynników tworzących mikroklimat ogrodu to sprawca naszych porażek. No dobra, to stwórzmy w ogrodzie ten mikroklimat przychylny lubianym przez nas roślinom - praca na lata, często na parę pokoleń. Znaczy akcja zróbmy ogród wnukom! Ogrodowanie z myślą o wnukach w moim przypadku odpada z braku wnuków. No chciałabym się trochę dojrzałym ogrodem nacieszyć a nie tylko myślą że ktoś tam kiedyś będzie się nim cieszył. Z uogólnień przechodząc do szczegółów - irysy przestały rosnąć w Alcatrazie a zaczęły na naszym mało reprezentacyjnym podwórku, choć to Alcatraz miał cieszyć nasze oczy ich kwiatami. Do Alcatrazu zawitały paprocie i funkie a wyleciały z niego na podwórko róże, przecież nie będę przesypywać gleby z jednego końca hacjendy na drugi, choć niby gleba to w większej części jest z tych na której różnorodne rośliny się udają. Trzeba było posadzić drzewa niekoniecznie tam gdzie je wcześniej posadzić planowałam, to tylko jedne z nielicznych "nieoczekiwanych zmian miejsc" jakie miały miejsce w moim ogrodzie. Alcatraz skorygował sam moje plany, bezwzględne ogrodzisko. A podwórko jakie czasem bywa zdradzieckie!
A jak zaczynałam ogrodowanie to niby doskonale wiedziałam gdzie co miało rosnąć. Sama sobie to obmyślilam i to nie "po glupiemu", tylko należycie, z książczynami w ręku, żeby mądrości ogrodowe w realu zastosować. No i co? No i pstro! W książkach nie pisało że ogród trzeba obserwować, przetestować i zagwarantować sobie czas na to obserwowanie jego rozwoju i wyciąganie z tego wniosków. Posadź tak i tak, a na pewno się uda a jak się nie udało to zrobiłeś błąd. Posadź drugi raz, o cholera znowu się nie udało, błądzisz dalej. Posadź trzeci raz, tym razem ma być tak zgodnie z literaturą ogrodniczą że ważyć będziesz kompost i inne końskie nawozy, drenażyk przynosić z jakichś miejsc dalekich, pielić będziesz narządkiem ciężkodostawalnym, które korzonków rarytetowi grymaśnemu nie uszkodzi. Sruuuu! Cud roślinka wypada po raz trzeci. Ogrodniczce coś tam zaczyna świtać że ona proponuje swojemu ogródkowi roślinkę a on ją albo polubi albo nie. To jak z zaproszeniem do tańca, mogą sobie deptać po różnych rzeczach, odmawiać tańczenia albo ochoczo wykonać tango z figurami. Zapoznajesz roślinę i ogród ze sobą, jak swatka stwarzasz jakieś tam warunki do udanego ptigrilli i czekasz czy coś z tego będzie. Książkowe mądrości są przydatne bo dobrze jak parka ma zapewniony start w przyszłe życie ale rozwody robią się czasem z tzw. pierdół, które się nawarstwiają, a przecież najdzielniejsza i najbardziej "obczytana" ogrodniczka nie wie wszystkiego ( bo w książkach to takie ogólności są a tu mamy konkretna parkę - tę roślinę i ten ogród ). Potem masz nagłe olśnienie że w wypadku ogrodu ta konkretność wynika z tego że to nie tylko gleba, klimacik, nawodnienie, to coś bardziej skomplikowanego. W ogrodzie zachodzą nieustannie jakieś zmiany, wczorajszy ogród a dzisiejszy to czasem zupełnie różne warunki - o rany, To żyje! Pracujesz na żywym materiale i nie chodzi tylko o rośliny. "Z żywymi to same kłopoty" - jak mawiał pewien właściciel zakładu pogrzebowego, stąd pewnie w człowieku rodzi się w stosunku do ogrodu pasja. Czasem jest to pasja szewska! Ciągłe próbowanie i dopasowywanie, tak wygląda w praktyce obsadzanie ogrodu.
Jak już swój ogród człowieku poznałeś, wiesz co możesz z nim zrobić a czego wredny bydlak na pewno nie zaakceptuje, przysiadasz na czterech literach i przestajesz się ekscytować. Wszystkiego co bym chciała Alcatrazowi czy podwórku nie wcisnę, ale jak się bardzo postaram to może dojdziemy w paru sprawach do porozumienia. Układ partnerski niby bo Alcatraz jakby szalejąca natura ale ja zawsze mogę się wkurzyć i zrobić z niego parking, he, he. Akceptuję, kocham w nim pracować ( mimo okresowych tąpnięć w drugiej części sezonu ), uwielbiam snuć plany z nim w roli głównej ale jego sprawy nie angażują mnie już tak silnie jak kiedyś. Dojrzeliśmy. Nie ma załamki że przeżynam z chwastami, że ogródek bezczelnie hołubi osty, że sprawia wrażenie złośliwca pozwalającego wschodzić siewkom paskudnych jesionków. Przykro mi czasem jak odrzuca roślinę, którą miałam nadzieję widzieć na rabacie, no ale trudno - nie będę mu niczego narzucać na siłę. Taka roślina i tak by źle wyglądała, niedopasowanie wyłazi z czasem. Zdarza się niekiedy że próbuję w wypadku takiego odrzucenia podjąć drugą próbę, ale już coraz rzadziej - Alcatraz najczęściej nie zmienia opinii o roślinie ( podwórko jest bardziej skłonne do współpracy ). O rany, teraz całe to wyczuwanie ogrodu, poznawanie jego charakteru, wszystkie unoszące człowieka uprawowe sukcesy i dołujące uprawowe porażki - wszystko to przed Sylwikiem! Lata uważnego ogrodowania, ciężka fizyczna robota ( a Sylwik drobniutki ), szlachetna sztuka rezygnacji nieraz ocierająca się o ascezę, niełatwy do zaakceptowania charakter żywego ogrodu ( z wiatrem, wysokimi wodami gruntowymi i ziemią której żyzność może być przekleństwem ). Wow, przez jakiś czas to życie z ogrodem w roli głównej. Na szczęście latka lecą a czas sprawia że akceptująco pogodniejemy. Za jakiś czas Sylwikowy ogród będzie oswojony, a Sylwik na pytanie co tam u niej w ogrodzie nowego spoko stwierdzi że ogród zarasta, czasem nawet tym czym Sylwik chce żeby zarastał.
Ozdóbstwami tego wpisu są prace Edwarda Juliusa Detmolda. To mało znany w Polsce artysta, ilustrator ksiażek dla dzieci. Szkoda wielka bo ilustracje do powieści Kipplinga "Księga dżungli", które wykonał wraz z bratem bliźniakiem Charlesem Mauricem do wydana z 1908 roku są świetne, jak dla mnie najlepsze ilustracje tej "książki dzieciństwa". Trochę uroku akwarel Detmolda niech spłynie na te moje przydługie rozważania o dojrzewaniu ogrodu i człowieka.