Pod moimi oknami trwa właśnie różane szaleństwo.
Ledwie skończyły kwitnienie wysokie irysy bródkowe, zaczął się czas róż. W różance podokiennej rosną różyczki o kwiatach w pastelowych odcieniach ciepłego różu, moreli i bieli, znaczy jasność wielka kwiatowa mnie za oknami wita. Jasne kwiaty są długo widoczne, w czerwcowe, późno zapadające wieczory człowiek może się spokojnie delektować ich widokiem. W tym roku różanka podokienna wzbogaciła się o dwie nowe austinki - 'A Shropshire Lad' i 'St. Cecile'. Obie nówki też mają kwiaty w "słodkiej" tonacji. Posadzone wiosną dopiero zaczynają budować pierwsze kwiaty, na kwitnienie z prawdziwego zdarzenia przyjdzie jeszcze poczekać. Niestety po tej zimie różanka pożegnała się z jedną z róż. Śliczna meillandka 'Polka' odfrunęła z królikami. Na szczęście kupiłam swego czasu dwa krzaki i ten posadzony bliżej ściany domu przetrwał, tak że będę się jeszcze mogła cieszyć pięknymi kwiatami tej odmiany. Powód odejścia tego różanego krzaczorka tak naprawdę nie jest mi znany. Róże pochodzą od tego samego szkółkarza, więc raczej nie kwestia szczepienia tylko stanowiska stanowiła tu o być albo nie być krzewu. Można też podejść do tego niespodziewanego odejścia róży filozoficznie, jak to mawia Małgoś - Sąsiadka "Widać było pisane".
Oprócz tej straty odnieśliśmy różankowe straty w liściach. Robactwo w tym roku szaleje bez umiaru a ja nie chcę pryskać ogrodu żadną kupną chemią, a na zrobienie swoich własnych trucizn nie mam czasu. Zostaje mi zatem liczyć na naturalnych wrogów robactwa i wigor różanych krzewów. Liście niektórych odmian wyglądają niewyjściowo, na szczęście kwiatów jest na tyle dużo że odwracają uwagę od efektu działalności robactwa. Robactwo żrące kwiaty nie występuje, Wielki Różankowy widać postanowił nie doświadczać mnie wszystkim robaczanym. Nawet są takie róże które kwitną tak jakby chciały wynagrodzić te liściane ubytki. Rozczarowująca mnie dotychczas 'Julia's Rose', w tym roku nawet w fazie kapcia była ładna, w fazie wpół rozwiniętego z pąka kwiatu wręcz zachwycająca. Dopiero w tym roku jej kolor zrobił na mnie naprawdę wielkie wrażenie. Nie wiem czy to kwestia tego że krzaczek zrobił się już dość zażyty, czy też wpływ warunków atmosferycznych. No w każdym razie Julia's Rose' dała mi w tym sezonie po oczach ( fotki 5 i 6 ). W ogóle krzewy zrobiły się spore - 'Ghilsaine de Féligonde' buja tak na wysokości 2 metrów, 'Madame Hardy' sporo niższa ale za to szeroka jak kopa siana, austinki stały się "żywopłotowate", jak to określiła Ciotka Elka. Parę lat są krzewy w gruncie i zaczynam mieć coś na kształt prawdziwej różanej rabaty. Wiele osób zapomina że róże to po prostu krzewy i potrzebują czasu żeby zacząć "po różańsku" wyglądać. Tak, tak na właściwy wygląd różanki trzeba poczekać.
Ledwie skończyły kwitnienie wysokie irysy bródkowe, zaczął się czas róż. W różance podokiennej rosną różyczki o kwiatach w pastelowych odcieniach ciepłego różu, moreli i bieli, znaczy jasność wielka kwiatowa mnie za oknami wita. Jasne kwiaty są długo widoczne, w czerwcowe, późno zapadające wieczory człowiek może się spokojnie delektować ich widokiem. W tym roku różanka podokienna wzbogaciła się o dwie nowe austinki - 'A Shropshire Lad' i 'St. Cecile'. Obie nówki też mają kwiaty w "słodkiej" tonacji. Posadzone wiosną dopiero zaczynają budować pierwsze kwiaty, na kwitnienie z prawdziwego zdarzenia przyjdzie jeszcze poczekać. Niestety po tej zimie różanka pożegnała się z jedną z róż. Śliczna meillandka 'Polka' odfrunęła z królikami. Na szczęście kupiłam swego czasu dwa krzaki i ten posadzony bliżej ściany domu przetrwał, tak że będę się jeszcze mogła cieszyć pięknymi kwiatami tej odmiany. Powód odejścia tego różanego krzaczorka tak naprawdę nie jest mi znany. Róże pochodzą od tego samego szkółkarza, więc raczej nie kwestia szczepienia tylko stanowiska stanowiła tu o być albo nie być krzewu. Można też podejść do tego niespodziewanego odejścia róży filozoficznie, jak to mawia Małgoś - Sąsiadka "Widać było pisane".
Oprócz tej straty odnieśliśmy różankowe straty w liściach. Robactwo w tym roku szaleje bez umiaru a ja nie chcę pryskać ogrodu żadną kupną chemią, a na zrobienie swoich własnych trucizn nie mam czasu. Zostaje mi zatem liczyć na naturalnych wrogów robactwa i wigor różanych krzewów. Liście niektórych odmian wyglądają niewyjściowo, na szczęście kwiatów jest na tyle dużo że odwracają uwagę od efektu działalności robactwa. Robactwo żrące kwiaty nie występuje, Wielki Różankowy widać postanowił nie doświadczać mnie wszystkim robaczanym. Nawet są takie róże które kwitną tak jakby chciały wynagrodzić te liściane ubytki. Rozczarowująca mnie dotychczas 'Julia's Rose', w tym roku nawet w fazie kapcia była ładna, w fazie wpół rozwiniętego z pąka kwiatu wręcz zachwycająca. Dopiero w tym roku jej kolor zrobił na mnie naprawdę wielkie wrażenie. Nie wiem czy to kwestia tego że krzaczek zrobił się już dość zażyty, czy też wpływ warunków atmosferycznych. No w każdym razie Julia's Rose' dała mi w tym sezonie po oczach ( fotki 5 i 6 ). W ogóle krzewy zrobiły się spore - 'Ghilsaine de Féligonde' buja tak na wysokości 2 metrów, 'Madame Hardy' sporo niższa ale za to szeroka jak kopa siana, austinki stały się "żywopłotowate", jak to określiła Ciotka Elka. Parę lat są krzewy w gruncie i zaczynam mieć coś na kształt prawdziwej różanej rabaty. Wiele osób zapomina że róże to po prostu krzewy i potrzebują czasu żeby zacząć "po różańsku" wyglądać. Tak, tak na właściwy wygląd różanki trzeba poczekać.