Końcówka była bardzo ciężka dla mła. Pan Dzidek się posypał, bowiem nie ma już z nami Edmunda. Pan Dzidek został z wyznaczonym zadaniem "pilnowania psa", samiuteńki na piętrze. Było źle, były płacze przez telefon i na żywca i ćwiartka, która go położyła rozżalonego do łóżka. Przez dwa lata wspierali się po stracie żon i Dzidkowego dziecka, mniej więcej w jednym wieku, razem sobie gotowali i toczyli boje polityczne. Teraz Panu Dzidkowi został z tej grupy wiekowej tylko nasz Włodzimierz, którego forma jak wiecie nie czyni go balsamem na rany. Jakby było mało telefon od Ciotki Iśki że nie żyje Mateusz, ulubiony kuzyn Cio Mary. Martwimy się teraz o Ciotkę Iśkę i o to jak poradzi sobie sama z żywiną. Co prawda Ciotka Iśka tak jak jest dobra, tak też jest twarda ale ma swoje lata i naszym zdaniem trza choćby jaki najdyskretniejszy parasol bezpieczeństwa nad nią otworzyć. Musi być naprawdę dyskretny bo Ciotka Iśka nie z tych, które pozwalają sobie grzebać w życiorysie. Jak widzicie tydzień nie skończył się miło, bardzo oględnie pisząc. Mła stara się znaleźć też dobre rzeczy, które się w zeszłym tygodniu zdarzyły.Coco, która miała u Gieni tak naprawdę dom tymczasowy ( były bohaterskie kłamania że alergii nie ma, po ostatnim szpitalu było bujanie na całego, cud że w to uwierzono ) trafiła do domu osieroconego przez kota. Osierocone państwo właśnie doszło do siebie po stracie i pocztą pantoflową zareagowali na wysłana tą drogą odezwę w sprawie porządny dom dla kota potrzebny. Była rozmowa kwalifikacyjna, wywiad środowiskowy ( kuzynka i dwie dobre znajome ), zdjęcia pokoju kota, trzech drapaków, przygotowanych konserw i suchych cukiereczków, zapewnienie o spaniu w łóżku ( "...bo ja proszę Pani to zawszę z kotem i psem śpię" ), mimo legowisk i zacisznej budki. Coco jest już tydzień w swoim domu, zdążyła ustawić domowników z psem na czele a Gienia w ramach pocieszki dostała zdjęcie z Coco rozwaloną brzuchem do góry na wyrku. Teraz jeszcze tylko wyśniony domek dla Rukiego i jak to mawia Gienia "Mogę spokojnie zamknąć oczy".
Włodzimierz jakby w ciut lepszej formie, były dwa wyjścia do sklepu, dobre i to, Dżizaas na nowych śmieciach po remoncie, obecnie na etapie skręcania mebli, Mamelon i Sławencjusz po wizycie kontrolnej u lekarza w dobrych humorach bo ze Sławencjuszem OK. Taki to był ten mijający tydzień, słodko - gorzki. Dziś za ozdóbstwo wpisu robią fotki z cyklu Lizena w pościeli. Lizena to nowa ksywa Szpagetki, która jak zwykle zagrzebana w pościeli na pełnym nielegalu, złapana na procederze natentychmiast twierdzi że nazywa się Lizena i oczekiwa na mła w pościeli żeby mła wyczyścić jęzorkiem szorstkim jak papier ścierny, bowiem zdaniem Lizeny mła nie dba o higienę osobistą! Zdaniem mła nie o higienę młową tu chodzi, tylko o grzanie doopki pod kordłą i korzystanie z prześcieradełka lekstrycznego. Mła się tylko kłopota tym żeby Lizena się nie przeziębiła od tego nagrzewania i częstego sprawdzania co tam u myszek na dworze. Muzycznika dziś nie będzie, cóś nie mam nastroju.