Przepraszam że nie odpisałam na komentarze pod poprzednim postem i wogle się nie udzielałam. Bujam się z ciotczynym Włodzimierzem, co nie jest zajęciem łatwym. Powolutku idziemy do przodu ale dobrze nie jest. Jak nie damy rady wyciągnąć go z dołka to niestety trza go będzie oddać na stałe pod opiekę profesjonalistów. Ma tendencję do uciekania w Nibylandię, więc jak widzicie jest spory problem. No i niestety nie bardzo nam idzie jego rozwiązanie. Na szczęście Włodzimierzowi minęła płaczliwość, dobre choć to. Mła ochrypła od wrzasków, bo to one na Włodzimierza działają stymulująco i przywracają równowagę jego świata, wicie rozumicie, echo corocznego opieprzu świątecznego w wykonie Ciotki Elki. Mój boszsz... powiedział mła że najlepsze z tegorocznych świąt to nie była ta proszona rodzinna wigilia tylko opiendrol młowy w tematach dlaczego wanna nieumyta i jak ten stół wygląda. Mła po tym jego oświadczeniu poczuła się smętnie i zrobiła bardzo zdołowana. Mła sobie uświadomiła że Włodzimierzowi nie jest potrzebna ludzka życzliwość tylko minione życie z Ciotką Elką, coś czego nie jesteśmy mu w stanie załatwić. Stąd jego ucieczki w krainę fantazji, w której Ciotka Elka ma się świetnie i jest w pełnej gotowości do zrobienia grandy o niewłaściwe potraktowanie odkurzaczem dywanu i nadal czyha z parasolką za drzwiami by wyciągnąć konsekwencję za wycieczkę z ćwiarteczką do Pana Dzidka i wspólne z nim oglądanie piłki nożnej po nocy. Mła czuje przez skórę że będą przeboje i tańce z gwiazdami, Włodzimierza nie będzie łatwo utrzymać w rzeczywistości. Tym bardziej że za pomocą wódencji łatwo mu w samotności odpłynąć do Nibylandii. Na takie zwyczajne kuszenie ćwiarteczką z piłeczką jest totalnie obojętny, mimo tego że Pan Dzidek parokrotnie starał się go z domu wyrwać gadając o jakichś wykupionych superpakietach ze sportem i "tatarku pod kieliszeczek". Włodzimierz nie ogląda swoich ulubionych programów, ba, on nic ogląda, jak pija to do lustra, choć na szczęście ćwiarteczka solo go kładzie do wyra. Doszło do tego że jego znajomki zaczepiają mła na ulicach, pytając co się z nim dzieje bo Włodzimierza nie widują. Niby fizycznie nic mu nie jest, medyczne przebadały go bardzo solidnie ale wygląda jak cień Włodzimierza, jest mało podobny do siebie samego sprzed roku. Gienia pilnuje jedzenia to znaczy siedzi z Włodzimierzem i nieustająco podgrzewa zupy, zjedzenie talerza rosołu zajmuje Włodzimierzowi pół godziny. Gdyby nie to wciskanie jedzenia to nie wiem czy to by się nie skończyło zamorzeniem. Ech... Cały ten zjazd rozpoczął się w okolicy pierwszego listopada, w święta nastąpiło apogeum, najgorsze że perspektywa wyjścia z tego stanu się jakoś nie rysuje. Cały ten mijający rok był naznaczony odejściami, mła cóś nie jest zdziwiona tym że końcówka roku też jest dla niej dobijająca. Może jutro wykrzeszę z siebie więcej nadziei i zrobię jaki wpis bardziej optymistyczny, dziś mogę tylko podzielić się tym poczuciem beznadziei. Nie będzie ilustracji i muzyczki, nie mam do tego głowy.
↧
Przyszła sobie beznadzieja
↧