Temat cóś stosowny w ten listopadowy czas. Małgoś i mła prowadzą rozmówki na temat Największej Niewiadomej, nie takie filozoficzne i głębokie jak studnia na posesji Małgosinego dziadka, tylko takie hym... życiowe ( bardziej właściwe wydaje się określenie zwykle śmiertelne ). Małgoś doświadczona, właśnie się otarła o śmierć więc ma jako zaznajomiona z tematem swoje przemyślenia, którymi ze mła się dzieli. Otóż zdaniem Małgoś najgorsze w umieraniu jest kończenie się życia. Raz że świadomość końca egzystencji, jestestwa i wszystkiego znanego człowieczego, dwa strona fizyczna aż do momentu "umierania właściwego" często jest do doopy. Jak to Małgoś zapodała mła - "Nie dość że stres bo czujesz że to chyba już, to jeszcze ta kłuta ręka boli jak diabli". Małgoś jednakże twierdzi że jest taki próg, granica umieranie kiedy "bólność" odpuszcza i to jest umieranie właściwe. Wg. niej "bólność" psychiczna odpuszcza razem z cierpieniem fizycznym i człowiek przeżywa tą swoją śmierć w spokojności. Małgoś ze swoich prawie wiekowych doświadczeń życiowych wyciągnęła wniosek że takie zjawisko dotyczy wszystkich zgonów z wyjątkiem tych bardzo gwałtownych. Nawet dawniej ludzie bardzo cierpiący, bez zapodawanej miłosiernej głębokiej sedacji, nie czuli bólu i uspokajali się rozpoczynając umieranie. Po Małgosinemu wychodzi na to że wszystko czego się boimy jest raczej związane z życiem niż ze śmiercią. Hym... to by się zgadzało z tym co na ten temat ględzą neurolodzy, o czym mła Małgoś powiadomiła. Na co Małgoś zaćwierkała że do pozyskania takiej wiedzy to niekoniecznie trzeba być ciężko uczonym, bo jej własna niepiśmienna babcia była świadoma że umieranie to proces, choć samo słowo proces jej się tylko z sądem kojarzyło, i "ta chwilka" ma różny czas trwania. Małgoś patrzyła tymi swoimi prawie niewidzącymi ślepkami na mła, kiwała głową, robiła minę starej sowy i skrzeczała - "Mądrość ludowa". No cóś w tym jest, mądrość ludowa wszak opiera się na iluś tam latach obserwacji. O wiele dłuższej niż stricte medyczne badania.
Małgoś ma swoją ulubioną, domową wizję śmierci - "Przychodzisz do mnie raniutko a ja już sztywna, umarłam kiedy sobie przyjemnie śniłam o przyjęciu z O.". Oczywiście są pewne zagwozdki ponieważ przy zesztywnieniu pośmiertnym może być problem z otwartą japą, niektórzy bowiem sypiają z otwartą paszczą i chrapią, chrapania zresztą się wypierają jak żaba błota. Stanowczo odmówiłam opracowania systemu podwiązującego żuchwę śpiącej Małgoś, po moim trupie takie ustrojstwo sobie założy. Złośliwie na noc ściągam ten bandaż elastyczny, który ma zawieszony nad łóżkiem na drążku do ćwiczeń ( pomocny jest bo Małgoś ma na nim czasem podwieszaną nogę, którą radośnie macha ). Ponieważ nie mam ochoty na wyłamywanie stawów wprowadziłam korektę do słodkich marzeń - Ja przychodzę a Ty tu jeszcze prawie że ciepła. Szybko sprowadzam koty na ostatnie pożegnanie i zawiadamiam gołębie. Dalej następuje ulubiona część Małgoś, znaczy po wizycie lekarskiej naszykowanie rzeczy i uzgadnianie szczegółów jej wyglądu z pogrzebnikiem. Oczywiście ukochane klejnociki mła ma założyć na ostatnie pożegnanie z rodziną a potem dyskretnie zdjąć i rozdać zgodnie z rozpiską. Małgoś cóś nieufna w kwestii drogocenności i słusznie bo tu pogrzebników nie trzeba, Mamelonowa Ciotka Danka wróciła ze szpitala bez medalika i łańcuszka, nikt nic nie wie czeski film.
Obecna najaktualniejsza kreacja pogrzebowa to popielata szarość i kremowa biel. Małgoś dopuszcza dyskretne położenie delikatnego różu na policzki i "naturalnej" szminki na wargi, poza tym żadnego malowania twarzy. Mła ma za to zlecić pomalowanie paznokci u rąk na jasny róż, ponieważ biaława siność paznokci zdaniem Małgoś będzie psuła ogólny efekt stylizacji. Po najbardziej interesującej części Małgoś tradycyjnie gryplanuje kremację, pochówek i stypę. Z trumną do kremacji za wiele się nie wymyśli ale za to urna elegancko ciemna, stroik z róż jasnych, nic krzykliwego. Preferowane są kwiaty w odcieniach złota lub kremu, różowość teraz jest dopuszczalna ale to opcja drugiego wyboru. Wieńców nie za dużo, bez ostentacji. Stypa to obecnie obiadek składający się z czerwonego barszczu z domowymi uszkami i pieczeni w garniturze. Alkohol i owszem ale nie żeby lał się strumieniami. Po obiedzie kawa, herbata, ciasta i jakaś słodkość dla najmłodszych, najlepiej taka żeby pogrzeb prababci mile im się kojarzył i zapadł w pamięć. Jest bicie się z myślami czy tort to odpowiedni wypiek na pogrzeb. Taa... Małgoś wyraźnie i na całego delektuje się swoimi sprawami okołośmiertnymi, w zasadzie słusznie bo kiedy niby ma się nimi delektować?Mła ma wrażenie że przez to planowanie "tego co potem" Małgoś jakimś cudem przeżyje własną śmierć. Pewnie że nie fizycznie ale będziemy grali wg. jej zasad. No tak, brak sprawczości zdawa się nie będzie spędzał Małgoś snu wiecznego z powiek. Zdziwnie z nami jeszcze pobędzie przez to zarzundzanie okołośmiertnością. Jak to zapodała - "Mnie to już będzie wszystko jedno ale przecież wy jakoś musicie żyć i mnie się wydaje że to co było na stypie teściowej J. to nie jest dobry sposób na życie. Zupa z ersatzu po pogrzebie, też coś! To już lepiej tylko jakiś bigos było podać, to pasuje. Jakby na mojej stypie taki brak szacunku był dla żałobników to ja bym chyba ze wstydu drugi raz umarła".
Dzisiejszy wpis macie zapodany z dzisiejszymi fotkami ogrodowymi. Już jest poważnie listopadowo. W Muzyczniku jesienna piosenka.