Mła postanowiła napisać cóś bardziej optymistycznego niż to co nam zapodajo non stop mendia, które obecnie walczo z rosyjsko dezinformacjo i z to chytro agenturo. Hym ... mła jest niedzisiejsza, zawsze się jej wydawało że z obco agenturo walczy zamiast mendiów swojska agentura ale zdawa mła się od czasu covida złego że nasze mendia to właśnie jest agentura tylko jeszcze mła nie wie pod który wywiad ją podpiąć. Ma podejrzenia. Niech spadajo z tymi swoimi opowieściami na temat dezinformacji, trza było choć odrobinę przyzwoitości i rzetelności zachować z okazji covida złego i nie piendrolić o cudownych czepionkach. Teraz kiedy mła słyszy czy czyta że najlepiej to gdyby na tematy wojenne zarzundowym stronom zawierzyła to pusty śmiech ją ogarnia. To jest przeca dalej ten sam zarzund któren nam obiecał że Polski Wał będzie dla większości rodaków korzystny, że zamykanie ludzi w domach zwalczy zarazę i że czepionki antcovidowe to so świetne. Bańki mła nosem poszły kiedy zarzund zapewniał o prawdomówności. Wujek Wowa to cinżki dopust Boży, kto mu wierzy to już ma przerąbane bo nigdy nie należy wierzyć człowiekowi ukształtowanemu przez KGB ale żeby naszemu zarzundowi wierzyć trzeba być niespełna rozumu. To samo dotyczy mendiów "wolnych", to te same mendia od straszenia covidem.
W ostatki ciotka Elka usmażyła faworki, tym razem Wujek Wowa gaz do butli nie taki sprzedał, znaczy Ciotka Elka stwierdziła że cóś zbyt rumiane wyszły bo temperatura smażenia nie taka przez ten gaz. Hym... mła sądzi że z Władymirem Władymirowiczem może być w zmowie ciotczyny Włodzimierz, któren był ostatnio palniki czyścił. Faworki były rumiane ale za to kruche jak należy, z trudem człek je do ust donosił. Małgoś i mła pożarłyśmy aż się uszy trzęsły, mła była usatysfakcjonowana ilością ale Małgoś stwierdziła że dobre ale mało. Niestety nie skończyło się tylko na tym stwierdzeniu. Pogoda była ładna więc postanowiłam wyprowadzić Małgoś na spacer, coby troszki słoneczka złapała. Przyniosłam butki, kurteczkę a tu krnąbrność - "Nigdzie nie pójdę jeżeli mi nie obiecasz że jeszcze dziś kupisz mi pączka!" Mła myślała że się przesłyszała, potem że Małgoś jest przekonana że idziemy do cukierni więc mła zaćwierkała - Spacerek ale nie do cukierni. Na to Małgoś - "Nie ma pączka, nie ma spaceru!" O żeż, tak to nie będzie i mła twardo pojechała - Zadzwonię do Januszka albo Stasia i zobaczymy jak pofikasz z tą cukrzycą. A Małgoś na bezczela - "Ostatnio to w ogóle żadnych placków nie przywożą, ani jabłecznika, ani nawet drożdżowego. Cytrynowy piaskowiec był dwa tygodnie temu i mało! Chcę pączka, to mogą być moje ostatnie ostatki! Dzwoń, to ja już im powiem! I obiadu też nie będę jadła!" No tak, domyślacie się że we wtorek miałyśmy na obiad pączki w takiej ilości że dłuuugo na nie nie spojrzę.
Po południu w ostatki przyszła tyż paczuszka z wyrobami rąk własnych Agniechy i Latającego. Małgoś niestety zoczyła pigwowe galaretki ale udało mła się ją zatkać dwiema a resztę starannie schować. Wieczorkiem zaparzyłam sobie jeszcze śliwkową herbatkę od Kocurrka i podżarłam sobie troszki. Co domowe garaletki to domowe. Na drugi dzień, w środę popielcową, udałam się do Mamelona z rozgrzewaczem na wielki post. W cinżkich czasach trza się odstresować. Tak się koło nas Sławencjusz przewinął że aż go rozgrzało. Przesłuch nam zrobił regularny kto dobroć produkuje i już absolutnie w Małgosinym stylu wystąpił z pytankiem jak tam dojechać i o kogo pytać. Potem nam oświadczył że to jest - uwaga, uwaga! - lekarstwo na jego schorowany żołądek ( wymógł ostatnio na Mamelonie coby kurację flakami przeprowadzić ). Byłyśmy bardzo stanowcze, najlepszym lekarstwem na żołądek są gluty z siemienia lnianego a Sławencjusz najdalej to uda się na swoje rybkowe bajorko i bez rybków nie ma co wracać. Myśli Sławencjusza pofrunęły w kierunku rybków i niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Do domu mła wróciła późno ale za to nie krokiem bolero. Jeszcze w stanie radosnym udało mła się kupić przez Mamelonowego kompa trepki skórzane, które są ulubionym typem obuwia noszonym przez mła. Co prawda mła przeżyła spory szok cenowy bo trepki kosztowały jeszcze raz tyle co w zeszłym roku ale miała na szczęście pod ręką uspokajające promile. Kontrolnie jeszcze weszła do Małgoś i od progu się znerwowała bowiem zastała Małgoś pochłaniającą kawałek murzynka wyłudzonego od sąsiadki Irenki. Małgoś zaryczała z pełnymi ustami "Tylko nic mi nie mów!" a mła poczuła jak opadają jej macki. Odczekała mła aż Małgoś skończy jeść ciasto, wypije wieczorno herbatkę i wogle i jeszcze przed zapodaniem leku na cukrzycę ukuła, zmierzyła i z jadowito satysfakcjo wpisała w dzienniczek diabetyka wysokie wartości. Zaznaczyła ile czasu po posiłku ale cyferki są z tych z którymi Małgoś musi się liczyć. Małgoś po stwierdzeniu że jestem wredna poszła spać a mła na dobranoc postraszyła ją spacerkiem.
A dziś mła jest padnięta, Jeszcze jakby było mało pogoda się zmienia i mła czuje że nie tego jej. Małgoś tyż połamana, jak wpadłam z miasta to już czekała w ubabranku bo Małgoś jest obowiązkowa, zdaje sobie sprawę że trzeba ćwiczyć, ale strasznie skrzypiała. Byłyśmy na dworze krótko bo cóś mało przyjemnie bez słońca. Jeżeli jutro będzie taka pogoda Małgoś polezie tylko do gołąbków a potem poćwiczy czwórgłowy w chałupie. Pasiak dziś przyszedł do domu o ludzkiej porze, razem z Pusiem, który załapał się na kolację. Być może mła się uda dziś nawet o ludzkiej porze oko zamknąć. jutro robi przegląd doniczek bo nowe sukinkulenty od Piesy przyjado. No i zabiera się do wiosennych porządków i jeszcze sobie pograsuje "po książkach". Jakby przyświeciło słońce to nawet do ogrodu wlezie, choćby na chwilkę. Dziś w muzyczniku kołysanka.