Nie da się ukryć że tempo życia nie sprzyja delektowaniu się domową porcelaną. Gdzie tam te herbaty zaparzane w imbryczkach, gdzie kawa rozlewana z dzbanka do malutkich filiżanek. Czekoladierki w ogóle wymiotło, czy ktoś dziś jeszcze produkuje naczynia do rytuału czekoladowego? Napoje pija się z kubków ( rany, mam całą okrutną w odbiorze kolekcję ), to w kubkach moczą się papierowe torebki z herbatą i w nich paruje ersatzowa kawa błyskawiczna. Porcelanowe cudeńka powędrowały do kredensów, serwantek i tym podobnych schowanek. Od czasu do czasu wyciąga się je z okazji świąt czy rodzinnych imprez, lecz coraz rzadziej, w ograniczonych ilościach. Parę razy do roku myje się nieużywane skorupki i przypomina się wtedy człowiekowi że kiedyś ta porcelanka służyła do codziennego użytku, lub co lepsza była "od gości" czy "od niedzieli". Dzisiaj weekend nie jest opijany w specjalnych naczynkach a niektórym gościom ( mnie na przykład ) też lepiej nie dawać do rąk delikatnej porcelany, w końcu to kruche, znacznie bardziej delikatne niż ciężkie kubasy. No i gościa nie wypada stresować, tak jak to czyniła Hyacinth Bucket, drżąca o podwójnie glazurowaną porcelanę Royal Doulton ( zwyczajną, bezekscesową porcelanę, he, he ). Sama na samą z własną porcelaną czuję się jak biedna Elizabeth Warden, co to dopiero by było gdyby przyszło mi gościnnie korzystać z lepszych sztuk w czasie wizyt, he, he.
Ta moja porcelanka to żadne tam cenności, choć wśród niej jest parę "lepszych" sztuk z czasów tzw. świetności rodziny. No ale świetność rodziny to jest myta asekuracyjnie w misce plastikowej wyłożonej dla bezpieczeństwa skorupek ścierkami, jakikolwiek napój pity z tej porcelany chyba by mi w gardle stanął. Porcelana z czasów świetności rodziny nie służy do podpijania tylko do adoracji ( tak, tak śniadaniówka, którą Babcia Wiktoria dostała od pradziadka Romualda w 1924 roku, filiżanka po Babci Wandzi, malutka filiżaneczka do mokki po prababce Emilii ). Jednak oprócz "babciowych" pamiątek w moim kredensie stoi sobie porcelana zwyczajna, tzn. taka której użytkowanie jeszcze sama z czasów dzieciństwa pamiętam. Z tych zwyczajnych, pokazanych na zdjęciach "Wałbrzychów" i tym podobnych "Ćmielowów" czasem się i teraz okazjonalnie podpija ( albo poziomki wyjada ). Zmienia się też funkcja naczyń. Z pojedynczych, jakimś cudem zachowanych sztuk zwyczajnej porcelany, najczęściej niemieckiego pochodzenia, robi się ozdóbstwa, używając stołowych naczyń jako wazoników na kwiaty ( na pierwszej focie poniżej dwa śmietankowce - ukułam ten termin od słowa mlecznik - czekają na wiosenne niezapominajki ) . Taki sam los dotknął nieliczne stare szkiełka - fiołki odoratki pięknie prezentują się w starych kieliszkach do wódek. Od czasu do czasu "rzuca mną" w starą porcelanę, przeglądam aukcję, poszukuję uzupełnień dla "wybitków". Ostatnio na tapecie są talerze z owocami. W domu moich pradziadków, a tatowych dziadków takowe były. Niestety zostały powierzone Tatusiowi i było jak z tym słoniem w składzie porcelany ( Tatusiowi powinno powierzać się jedynie ciężkie wyroby metalowe, armaty na przykład ). Tatusiowe działanie "na polu" porcelany można porównać do działalności moich kotów "na polu" zieleni domowej - normalnie killerstwo pełnoetatowe.
Pewną zagadką jest dlaczego w naszej rodzinie najcenniejsze porcelanki przechowuje Cio Mary, ksywa "Germańskie Koły". Być może to dlatego że Cio Mary potrafi różne rzeczy chować sama przed sobą i ma najsilniejszą na naszej rodzinie wolę. Skorupki u niej bezpieczne, Cio pastwi się nad grubym fajansem i arcopalem ( Cio Mary potrafi tak od niechcenia rozwalić arcopal - prawdziwy hardcore ). To u niej w kredensie znajdują się najcenniejsze cenności, u mnie zdecydowanie więcej takich atrakcji jak chiński serwis z lat sześćdziesiątych XX wieku ( cóż to był wtedy za rarytetny zakup ). Co prawda jakieś tam śliczności z angielskiej porcelany transferowej czy japońskie cudeńko z porcelany cienkiej jak skorupka jajka też się znajdą, ale nikt rozsądny w zakoconym domu nie będzie przechowywał rodzinnych skarbów. Na przykład wielkie mycie porcelany, które było okazją do napisania tego postu, wcale nie przebiegało spokojnie. Obecni przy porcelanowych ablucjach byli tylko Lalek i Szpagetka, ale i tak musiałam Lalka wyprosić z opróżnionego kredensu a Szpagetkę przekonać że talerzyki nie stanowią preludium do wielkiego żarcia ( oglądała zaciekle czy na pewno nic na nich nie ma, a potem patrzała w moim kierunku z wyrzutem ). Szczęśliwie tym razem Okularia korzysta z usług hotelarskich ( normalnym przebywaniem w domu tego nie da się nazwać ), więc nie było zalegania w wazie do zupy ( pamiętacie takie urządzenie, he, he ).
A co ze współczesną porcelaną? Generalnie kupuję raczej kubki ale czasem zdarza mi się przyfiliżankować. Lubię małe naczynka do espresso, takie jak to na fotce poniżej. No cóż, może nie jest szalenie eleganckie, ale niewątpliwie ma swojskie dla mnie ozdóbstwo.
Dzisiejszy wpis powstał z inspiracji skorupkowym blogiem KWIATOWA 22 O SZTUCE, KULTURZE, PORCELANIE, STARYCH PRZEDMIOTACH, ŻYCIU, HOBBY, LUDZIACH I PASJI.
Ta moja porcelanka to żadne tam cenności, choć wśród niej jest parę "lepszych" sztuk z czasów tzw. świetności rodziny. No ale świetność rodziny to jest myta asekuracyjnie w misce plastikowej wyłożonej dla bezpieczeństwa skorupek ścierkami, jakikolwiek napój pity z tej porcelany chyba by mi w gardle stanął. Porcelana z czasów świetności rodziny nie służy do podpijania tylko do adoracji ( tak, tak śniadaniówka, którą Babcia Wiktoria dostała od pradziadka Romualda w 1924 roku, filiżanka po Babci Wandzi, malutka filiżaneczka do mokki po prababce Emilii ). Jednak oprócz "babciowych" pamiątek w moim kredensie stoi sobie porcelana zwyczajna, tzn. taka której użytkowanie jeszcze sama z czasów dzieciństwa pamiętam. Z tych zwyczajnych, pokazanych na zdjęciach "Wałbrzychów" i tym podobnych "Ćmielowów" czasem się i teraz okazjonalnie podpija ( albo poziomki wyjada ). Zmienia się też funkcja naczyń. Z pojedynczych, jakimś cudem zachowanych sztuk zwyczajnej porcelany, najczęściej niemieckiego pochodzenia, robi się ozdóbstwa, używając stołowych naczyń jako wazoników na kwiaty ( na pierwszej focie poniżej dwa śmietankowce - ukułam ten termin od słowa mlecznik - czekają na wiosenne niezapominajki ) . Taki sam los dotknął nieliczne stare szkiełka - fiołki odoratki pięknie prezentują się w starych kieliszkach do wódek. Od czasu do czasu "rzuca mną" w starą porcelanę, przeglądam aukcję, poszukuję uzupełnień dla "wybitków". Ostatnio na tapecie są talerze z owocami. W domu moich pradziadków, a tatowych dziadków takowe były. Niestety zostały powierzone Tatusiowi i było jak z tym słoniem w składzie porcelany ( Tatusiowi powinno powierzać się jedynie ciężkie wyroby metalowe, armaty na przykład ). Tatusiowe działanie "na polu" porcelany można porównać do działalności moich kotów "na polu" zieleni domowej - normalnie killerstwo pełnoetatowe.
Pewną zagadką jest dlaczego w naszej rodzinie najcenniejsze porcelanki przechowuje Cio Mary, ksywa "Germańskie Koły". Być może to dlatego że Cio Mary potrafi różne rzeczy chować sama przed sobą i ma najsilniejszą na naszej rodzinie wolę. Skorupki u niej bezpieczne, Cio pastwi się nad grubym fajansem i arcopalem ( Cio Mary potrafi tak od niechcenia rozwalić arcopal - prawdziwy hardcore ). To u niej w kredensie znajdują się najcenniejsze cenności, u mnie zdecydowanie więcej takich atrakcji jak chiński serwis z lat sześćdziesiątych XX wieku ( cóż to był wtedy za rarytetny zakup ). Co prawda jakieś tam śliczności z angielskiej porcelany transferowej czy japońskie cudeńko z porcelany cienkiej jak skorupka jajka też się znajdą, ale nikt rozsądny w zakoconym domu nie będzie przechowywał rodzinnych skarbów. Na przykład wielkie mycie porcelany, które było okazją do napisania tego postu, wcale nie przebiegało spokojnie. Obecni przy porcelanowych ablucjach byli tylko Lalek i Szpagetka, ale i tak musiałam Lalka wyprosić z opróżnionego kredensu a Szpagetkę przekonać że talerzyki nie stanowią preludium do wielkiego żarcia ( oglądała zaciekle czy na pewno nic na nich nie ma, a potem patrzała w moim kierunku z wyrzutem ). Szczęśliwie tym razem Okularia korzysta z usług hotelarskich ( normalnym przebywaniem w domu tego nie da się nazwać ), więc nie było zalegania w wazie do zupy ( pamiętacie takie urządzenie, he, he ).
A co ze współczesną porcelaną? Generalnie kupuję raczej kubki ale czasem zdarza mi się przyfiliżankować. Lubię małe naczynka do espresso, takie jak to na fotce poniżej. No cóż, może nie jest szalenie eleganckie, ale niewątpliwie ma swojskie dla mnie ozdóbstwo.
Dzisiejszy wpis powstał z inspiracji skorupkowym blogiem KWIATOWA 22 O SZTUCE, KULTURZE, PORCELANIE, STARYCH PRZEDMIOTACH, ŻYCIU, HOBBY, LUDZIACH I PASJI.