Na dworze roztopy i aura niemiła a mła ma troszki wolnego czasu coby się zastanowić nad własnymi odczuciami dotyczącym i przemijania, nad starością znaczy. Agatek mła tę myśl zapodała cierpiąc po zderzeniu z tekstami obecnych polskich przebojów ( no wiecie "Karwa, karwa yeah, bardzo, bardzo kocham cię, yeach" ). Dla mła nic nowego, pamięta utworek "Rodzina słowem silna" Kukiza z czasów kiedy nie zajmował się polityką tylko komentował rzeczywistość ( "Co ty chuju dziś zrobiłeś Ujebałeś znowu się Śmieci jeszcze nie wyrzuciłeś Kurwa, jak mi z tobą źle" ). Szczerze pisząc mła bardziej trawiła Kukniętego jako rockmana niż jako polityka, wówczas on też szczerze pisał a że tak zwane środki wyrazu były wulgarnymi wyrazami? No wicie rozumicie, artysta czerpał z życia pełnymi garściami. Nie ma się co oszukiwać, klną wszyscy od robotnika budowlanego po ministra ( słynne taśmy gdzie wyraz karwa to w zasadzie przerywnik ). Jakby komu przyszło do głowy nagrać prywatne gadki nobliwych profesorów, panów biskupów czy koła gospodyń wiejskich z miejscowości Ślepka Zaranna to nie różniłby się wcale od gadek ze słynnych taśm. Problem robi nam się wówczas kiedy "karwy i uje" ze sfery prywatności włażą w oficjałki. Mła pamięta taki numer z lat 80 kiedy podczas rozmowy telefonicznej z słuchaczem w radiowej Trójce onemu rozmownemu słuchającemu się karwa wymsknęła a prowadzący program Grzegorz Wasowski natychmiast facia wyłączył i przepraszał inszych słuchaczy.
W dzisiejszych czasach to mła podejrzewa że rozmowa w Trujce ze słuchaczem nagrana byłaby wcześniej a karwa starannie wypikana, taka prawda czasu i taka prawda mikrofonu, he, he, he. Pewnie bardziej niż przekleństwa raziłyby insze treści. Czasy się zmieniają a z nimi zmienia się język. Stara to sprawa że wyrazy zmieniają znaczenie, jedne nam się nobilitują, inne wulgarnieją ( kudy tam staropolskiemu kutasowi do jego współczesnego znaczenia ). Po zmieniającym się wokół nas języku chyba najszybciej dostrzegamy że "nasza pora już minęła". Wyrazy znaczą coś inszego niż kiedyś, to co odbieramy jako zalew wulgaryzmów czy też wręcz chamstwa to często ( nie zawsze ) tylko zmiana norm społecznych. Cóż nam zostaje? Wołać "O tempora, o mores !" za Cyceronem? Zważywszy na to jak skończył Cyceron, człowiek niezwykle światły, który jednak nie zauważył że to republika konserwowana do bólu wyhodowała cesarstwo, mła sądzi że lepiej sobie odpuścić mowy narzekające, he, he, he. Przynajmniej te dotyczące języka. My sobie ponarzekamy a karawana pójdzie dalej. Jedyny z tego pożytek to taki z bezpośredniej tresury. Nieco pary z nas zejdzie i może najbliższe otoczenie zacznie szanować troszki nasze uszy.
Nie tylko po zmieniającej się wokół niej mowie mła odczuwa własne starzenie. Hym... mła nie zawsze łapie sens dowcipów, no nie śmieszą jej. Wydają jej się płaskie, bez polotu, takie bardziej pospolite. Nie że obrazoburcze i wogle, mła uważa że szukanie śmieszności nawet w najczarniejszych sytuacjach czy w tzw. najświętszych okolicznościach jest czymś bardzo ludzkim. Więźniowie obozów zagłady też sobie opowiadali dowcipy a wszelkie wzniosłości aż się proszą o przykrojenie ich do ludzkiej miary. Choć mła zauważyła że życie zazwyczaj przerasta kabaret. Po premierze dzieła wiekopomnego "Żywot Briana" autorstwa komików z Monty Pythona, traktującego o wypaczaniu idei, kretynizmach zawierzeń różnych, nie tylko stricte religijnych, ludzkiej naturze i jej przewrotności, zagotowało się wśród chrześcijan że ho, ho. Pikiety, akcje, zakazy, no bo wicie rozumicie - atak na chrześcijaństwo ( hym... Chrystus pojawia się w tym filmie tylko raz, podczas kazania na górze i to wszystko, nikt nie robi sobie żartów z tego co mówi ale bekę mamy na całego z niedosłyszących i interpretujących jego słowa - pewnie to najbardziej zabolało, ta drwina z chęci interpretacji zgodnej z własnym widzimisię ).
Czy jednak to co śmieszyło i śmieszy nadal mła jest tym samym co może rozbawić ludzi sporo młodszych ode mnie? Nie jestem tego pewna, to co uchodziło w moich czasach za myślenie zdroworozsądkowe dziś nie wydaje się już tak oczywiste. Weźmy taki tekst - "Bo chcę zostać kobietą. Chcę być kobietą. Chce żebyście od dziś mówili na mnie "Loretta". To moje niezbywalne prawo jako mężczyzny." No, może śmieszyć to że jest mowa o niezbywalnym prawie mężczyzny do bycia kobietą ale teksty o tożsamości płciowej w świetle rozwoju nauki dotyczącej biologii człowieka nie są już takie jednoznaczne. Czas zmienia perspektywę. Kiedy zaczynam myśleć o zrozumieniu istoty transseksualności w ujęciu medycznym, terapii już nie hormonalnej a genowej, czuję się troszki niepewnie. To już nie jest śmianie się z czyjejś "beznadziejnej walki z rzeczywistością" tylko z kalectwa. Nie rżę przeca z tego powodu że ktoś się urodził z niewykształconymi kończynami czy z brakiem twarzoczaszki, zaczynam dziwnie się czuć kiedy uświadamiam sobie że żart z Lorettą może uchodzić za naśmiewanie się z urodzenia się z takim a nie innym zestawem i konfiguracją genów. Humor jest chyba równie nietrwały jak mowa, jego właściwe poczucie trwa mniej niż jedno pokolenie.
Mła łapie się też na tym że nudzą ją współcześnie tworzone filmy, zwłaszcza te wzorowane na grach komputerowych. Bo gry tego rodzaju to świat obcy dla mła, absolutnie jej niebawiący. Wirtualne rolniczenie, zbieranie grzybków, ucinanie głów i rozpierduchy w ogóle mła nie kręcą. Granie z kimś on line i wcielanie się w postać wymyślaną przez kogoś inszego mła jest w stanie zrozumieć, to nic inszego jak projekcje literackie tylko mniej pola do wyobraźni własnej zostawiające ( lecz też żyjesz czyimś życiem w innym świecie ). Może mła musi po prostu czekać na rozwój gatunku, na razie robią gry dla dwunastolatków albo dorosłych na poziomie mentalnym dwunastolatków, może kiedyś stworzą gry dla pań starszych. Całkiem ale to całkiem insze. Panie starsze będą wówczas pędzić do domów by dopaść domowego większego ekranu aby pokazać na nim księżniczce Elżbiecie co naprawdę o niej myślą albo poczuć się dziwnie chodząc samotnie ulicami miasta potraktowanego przez prawdziwą zarazę. Wszystko przed nami, w końcu kino zaczęło się od pokazu pociągu wjeżdżającego na stację a przez całe lata za szczyt sztuki filmowej uchodziło kopanie kogoś w tyłek. Dziś oglądając takie obabrazki filmowe mła się zastanawia nawet nie nad tym czy to ekscytowało czy śmieszyło tylko nad tym po co w ogóle to ludzie oglądali? Nuuuda! Sto lat życia z ruchomym obrazem a mła nie bardzo jest w stanie wyobrazić sobie wrażliwości ludzi "przedfilmowych". Pewnie ludzie grający w wirtualu kiedyś tam w przyszłości nie będą mogli sobie wyobrazić jak mła mogła żyć bez gier. No mła "...młodość zeszła marnie, bez kikimobilu, biofonu, wirocyklu i astrodaktylu" jak to pisała Poetka.
W dzisiejszych czasach to mła podejrzewa że rozmowa w Trujce ze słuchaczem nagrana byłaby wcześniej a karwa starannie wypikana, taka prawda czasu i taka prawda mikrofonu, he, he, he. Pewnie bardziej niż przekleństwa raziłyby insze treści. Czasy się zmieniają a z nimi zmienia się język. Stara to sprawa że wyrazy zmieniają znaczenie, jedne nam się nobilitują, inne wulgarnieją ( kudy tam staropolskiemu kutasowi do jego współczesnego znaczenia ). Po zmieniającym się wokół nas języku chyba najszybciej dostrzegamy że "nasza pora już minęła". Wyrazy znaczą coś inszego niż kiedyś, to co odbieramy jako zalew wulgaryzmów czy też wręcz chamstwa to często ( nie zawsze ) tylko zmiana norm społecznych. Cóż nam zostaje? Wołać "O tempora, o mores !" za Cyceronem? Zważywszy na to jak skończył Cyceron, człowiek niezwykle światły, który jednak nie zauważył że to republika konserwowana do bólu wyhodowała cesarstwo, mła sądzi że lepiej sobie odpuścić mowy narzekające, he, he, he. Przynajmniej te dotyczące języka. My sobie ponarzekamy a karawana pójdzie dalej. Jedyny z tego pożytek to taki z bezpośredniej tresury. Nieco pary z nas zejdzie i może najbliższe otoczenie zacznie szanować troszki nasze uszy.

Dla mła jednak zabawne do rozpęku jest też to że kościół anglikański grzmiał przeciwko filmowi na ostro ustami niejakiego biskupa Stockwooda, który wspierał radykalne i konserwatywne skrzydła tegoż kościoła a kościół katolicki ustami związanego z nim znanego i szanowanego dziennikarza Malcolma Muggeridge'a. Po latach się okazało kakao, biskup był uwikłany w nieciekawe historie w tle których mamona, przywileje oraz rodzina królewska na dodatek i jeszcze przez lata ukrywał że jest bardzo aktywnym gejem ( oczywiście ćwierkał że żyje w celibacie ). Dziennikarz z jednej strony wegetarianin i obrońca zwierząt a z drugiej nie dość że głoszący mizoginistyczne teorie to jeszcze drapieżca grasujący na korytarzach BBC. Taka kropeczka nad i, nakazy religijne zazwyczaj nie dotyczą tych którzy je głoszą. No bo wicie rozumicie - "Nikt nie może tu nikogo ukamienować dopóki ja nie zagwiżdżę na tym gwizdku, nawet jeżeli ten ktoś powie Jehowa! Czy to jest jasne?!" Są ludzie którzy bez gwizdka czują się dziwnie niespełnieni, he, he, he. Oburzenie tych dwóch facetów jest tak śmieszne jak zawołanie "Idźcie za tykwą!" mające mieć moc religijnego nakazu.


Nie tak dawno mła ustaliła razem z Mamelonem i Sławencjuszem że "Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem" i to nie dlatego że my jesteśmy "umysły ścisłe" ( znaczy ściśnięte ). Później po rozmówce mła natrafiła na tekst w necie dotyczący zapamiętywania muzyki. Prawo inżyniera Mamonia w pewnym wieku występuje u olbrzymiej części populacji osób starszych ( znaczy kole pięćdziesiątego roku życia się zaczyna na poważnie problem z zapamiętywaniem muzyki ), wiecie pamięć niewerbalna siada z wiekiem. Efekt może być taki że wszystkie melodie wydają nam się takie same, nie jesteśmy w stanie ich powtórzyć. Smętna strona biologii. Wówczas ćwierkamy radośnie że za naszych czasów to była muzyka a teraz takie wszystko dodupne, spamiętać melodii nie sposób. Oczywizda jak któś trenuje wytrwale prawą półkulę mózgową ( u większości ludzi muzyczka "siedzi" w prawej półkuli ) to ma mniej problemów z zapamiętywaniem lalala. Badacze tematu doszli do wniosku że taki normals to kole trzydziestego trzeciego roku życia przestaje sięgać po nową muzykę, podobno dlatego że nam się preferencje życiowe zmieniają - emocjonujemy się inszymi sprawami niż w młodości, w której muzykę odkrywamy. Ech... dobrze że mła może sobie pobebłać jeszcze z Bebłaczem, mogło być gorzej.
Obrazki ilustrujące wpis o poczuciu nadchodzącej starości są jak najbardziej na miejscu, starzy mistrzowie znaczy, głównie Holendrzy czyli Niderlandczycy. Fragmentarycznie bardzo podani ale tak że można nacieszyć oczy mistrzostwem rzemiosła. W muzyczniku prawdziwe starocie - Hanka Ordonówna.