Mła przeżywa zadziwienie charakterem Mrutka, Mrutek niby kot ale jakby całkiem psi. Przede wszystkim to jego bieganie. Hym... to nie jest ten szybki a elegancki, cichy bieg, kocia sylwetka sunąca w przestrzeni zwinnie i celowo. Mrutek biega jak młody labrador, głośno i ciężko, cud że mu uszy nie klapią. No wiecie, poruszanie się skokami i jeszcze do tego otwarty pyszczek. Zabawy Mrutka z mła tyż nie przypominają zwyczajnych kocich karesów. Mła na ten przykład go leżącego pogłaskuje a on postanawia podgryźć jej rękę, delikatnie, zabawowo. Kładzie się na grzbiet i udaje że obrabia dłoń mła zębami. Normalnie w kocich zabawach jest tak że podczas podgryzań na grzbiecie włącza się tylne łapki ( rozdrapywanie ofiar, he, he, he ) ale Mrutek stosuję tę taktykę bardzo rzadko i cóś niechętnie. Mruczy, ślini, podwarkuje, całą główką wykonuje ruchy ale pazurów przednich łapek nie używa ( na szczęście ) i tylnych łap tyż nie. Mła rozmawiała sobie z Mrutkiem w związku ze spsiałością jego charakteru i nawet wyraziła przypuszczenie że kocia matka Mrutka musiała się "zapatrzeć" na jakiegoś dużego psa, któren latał po okolicy. "Madka pieprzysz!" rzucił jej króciutko Mrutek znad kapcia, którego właśnie był zaciekle obgryzał. Taa... dobra, niech będzie - Mrutek to typowy kot, zachowujący się jak przystało na przedstawiciela gatunku Felis catus. A madka to ma zwidy i się czepia. Zamiast Mrutka na spacer porządny zabrać i cóś fajnego mu porzucać tak żeby mógł przynosić to jej w pyszczku.
Mamelon i mła zakupiły z okazji świątecznych promocji bilety lotnicze do Rzymu. No i one są teraz obkupione we wszystkie potrzebne im na wojaże bilety. Tak szczerze pisząc to za ostatnią kasę Mamelona i dopożyczoną od Sławencjusza ten zakup był. Takie kupowanie biletów na parę miesięcy przed wylotem daje szansę na przyoszczędzenie troszki grosza. Niby spontaniczne last minut może być tańsze ale Mamelon i mła są panie starsze i trudno im odkryć urok lotu za złotówkę na kawę do Amsterdamu czy lotu do Londynu na jeden dzień ( czytaj pół dnia ), a tak często wyglądają czasowo te słynne promocje lotnicze czyli dopchnięcie pasażerów coby statystyki ładnie wyglądały. Jak lecisz na dłużej to musisz nieźle w ofertach grzebać i naprawdę polować na korzystne ceny.
Mła przyznaje że Mamelon i ona się rozbisurmaniają i coraz częściej zaglądają w tzw. oferty egzotyczne. Mamelon co prawda protestuje ( na szczęście słabo ) przeciwko lotom trwającym powyżej ośmiu godzin ale mła ma opracowany system zapobiegania zakrzepicy i Mamelon wie że zagrożenie wyjazdem do Miami albo na Mauritius jest realne. Trza zebrać nieco kasy czyli nie szaleć z zakupami dla się ( rozsądny człowiek ma dwie pary butów na sezon ), popracować nad sobą ( zdrowie ) i postarać się obejrzeć choć kawałek świata. W czasach młodości Mamelona i mła to można było co najwyżej do Bułgarii pojechać, skądinąd egzotycznej, za dalsze kawałki świata częstą ceną było kablowanie a to nie była i nie jest waluta którą Mamelon czy mła chciałyby płacić. Komuna uziemiła Mamelona i mła w młodości to one sobie teraz odbijają. Mamelon miała raz wizję jak obie stareńkie z chodzikami łazimy po pacyficznej plaży i oby to była wizja prorocza!
Jak na razie te zakupy biletowe to jedyne trofea ze świątecznych polowań. Poświąteczne wyprzedaże się naprawdę jeszcze nie rozkręciły tak jak mła lubi ( znaczy nie ma przecen 50% - 75% ) i mła jak na razie sobie odpuszcza szaleństwa nabywcze. Tym bardziej sobie odpuszcza im bardziej sobie przypomina własne zobowiązania i gryplany podróżne. Zresztą mła pomna zeszłorocznych poświątecznych szaleństw ludzkich w sklepach, cóś się nie pali do przebywania w dzikim tłumie, który dyszy chęcią wykupienia czego się da po obniżonej cenie. Mła polezie jak się przewali, tym bardziej że ona kupuje rzeczy które nie cieszą się jakimś straszliwym powodzeniem ( jest pewną tajemnicą dla mła dlaczego ludzie rzucają się najbardziej na największe paskudności, znaczy takie przy których nawet kiczowate i ohydkowate bombki mła są wysmakowanym szczytem wyrafinowania ).
Pogodowo jest dodupnie mimo tego pseudośnieżku który robi za "zimową okrywę". Śnieżna kordła cóś za krótka, nawet koty wzgardziły zabawami na takim śniegu. No cóż, taki mamy klimat że dzisiejszy śnieżek to taki bardziej ersatz niż ten białych puch z lutego tego roku. jednak zawsze to lepsze niż ta mżawa która końcówkę grudnia uczyniła ciężko znośną ( Małgoś - Sąsiadkę bolały "wszystkie protezy", Cio Mary podłamało a Ciotę Elkę wykręciło w jednym miejscu ). Z tej dodupności mżawkowej naszej cooleżance Lucy udało się solidnie połamać. Ptoszkom szła zanieść przedświąteczne papu, bowiem zamierzała wraz z rodziną wyjechać w góry. Zamiast tego pojechała jednak do najbliższego szpitala a dziś ją, ofiarę mżawki, kroją bo złamanie było z przemieszczeniem. Ech... to dopiero były święta! Dobra, jednak patrzmy optymistycznie - złąmania się zrastają a okres świąteczny nadal trwa, do Trzech Króli jeszcze daleko. W związku ze związkiem mła zapodaje Wam kolędę dzieciństwa ( mła jako czterolatka wypiskiwała piosenki Skaldów ) i moja ulubioną piosenkę o tym jak poradzić sobie w życiu kiedy człowiek nijak nie czuje chęci do pracy. Hej, góralskie to rytmy, z dedykacją dla uszpitalnionej Lucy.