MWŚP są znacznie bardziej dołujące niż przygotowanie największego greckiego wesela. Nienawidzę, nienawidzę i jeszcze raz nienawidzę. No, niestety wyjścia nie ma, trzeba ogarnąć stajnię Augiasza i to nie tylko dlatego że święta nadciągają. Oczywiście najbardziej znośne są dla mnie czynności najmniej posuwające robotę do przodu - wszelkie mycia puszeczek, podczytywanie książek przy okazji odkurzania biblioteczek, pielęgnacja moich nielicznych roślin domowych. A takie mycie okien i podłóg, trywialne szorowanie kafli czy prace firankowe na wysokościach zupełnie do mnie nie przemawiają. W tym roku jednak sama wymagam od siebie pełnego zaangażowania na etacie sprzątaczki, bo ruszać się trzeba. Jak zaniecham tzw. wysiłku fizycznego to wiosenną porą trzeba będzie mi zamontować kółka pod brzuchem żebym się jakoś mogła poruszać.
Koty w jako takiej formie, robią wszystko żeby choć trochę poprzeszkadzać - jest ciepło i mają ochotę na zabawy a nie piecuchowanie na kaloryferach. W tym roku czeka je niespodziewanka - nie będzie szklanych bombek. Qrcze, świąteczne pilnowanie czy kocie towarzystwo nie załatwia szklanych cudeniek jest ponad moje siły! Styropiany wykonałam , he, he. Wystarczy mi stres porządkowy! Szczęśliwie nie muszę niczego przygotowywać do żarełka, Dżizaas wyjechana bardzo daleko a Ciotka Elka cierpiąca z powodu rozstania ze swoją ulubienicą wyżywa się w kuchni. Straszliwe ilości jedzenia są przygotowywane, normalnie strach się bać. Zwolniona z kucharzenia ruszyłam po prezenty, sobie też jeden zrobiłam i to taki że teraz mnie sumienie gryzie. Cholera, to grzebanie perfumowane w necie źle się skończyło, po co mi kolejne pachnidło to sfinksowa zagadka. Teraz pragnąc uciszyć te wyrzuty sumienia z powodu niepotrzebnego wydatku, zaciekle szoruję półeczki i kubeczki, że niby w takiej świątecznej, rozgrzeszającej atmosferze nie będę myśleć o tym że kretyńsko szastałam kasą. Oczywiście co spojrzę na cudnie wymytą łazienkową półkę i te ustawione pięć ( tak, tak, tak! ) wcale nie pustych buteleczek to budzę cholerne sumienie i ono zaczyna mnie żreć od nowa z jakby większą siłą.
Na szczęście nie jestem osamotniona w dogadzaniu sobie, Mamelon nagrzeszyła kupując tace ( miała być planowana od baaaardzo dawna jedna platerowana "norblinka", wyszły dwie i Mamelon ma teraz bardzo podobne do moich przeżycia ). Znaczy święta się jeszcze nie zaczęły a my już cierpimy z powodu łakomstwa i słabości własnych charakterów. Dodatkowo w ten miniony weekend świt zastawał mnie około południa bo z jakichś tajemniczych powodów coś mi się poprzestawiało z rytmem dobowym - największą aktywność przejawiałam ( i nadal przejawiam wbrew oczywistym oczywistościom czyli obowiązkowym zajęciom ) od szóstej po południu do północy. Moje weekendowe bytowanie to klasyczne wąpierze życie by było, gdyby nie to trzygodzinne łapanie słoneczka ( słoneczkowałam i nie myślałam wtedy o żadnych świątecznych porządkach, no bezczelnie się leniłam ). I tak minął mi ten ostatni przedświąteczny weekend, na uprawianiu nielubianego sportu przy akompaniamencie ciepłego jak futerko głosu Barrego Withe'a , z przeszkadzającymi kotami w charakterze rozrywkowego przerywnika i ciężkimi, uperfumowanymi wyrzutami sumienia.
Koty w jako takiej formie, robią wszystko żeby choć trochę poprzeszkadzać - jest ciepło i mają ochotę na zabawy a nie piecuchowanie na kaloryferach. W tym roku czeka je niespodziewanka - nie będzie szklanych bombek. Qrcze, świąteczne pilnowanie czy kocie towarzystwo nie załatwia szklanych cudeniek jest ponad moje siły! Styropiany wykonałam , he, he. Wystarczy mi stres porządkowy! Szczęśliwie nie muszę niczego przygotowywać do żarełka, Dżizaas wyjechana bardzo daleko a Ciotka Elka cierpiąca z powodu rozstania ze swoją ulubienicą wyżywa się w kuchni. Straszliwe ilości jedzenia są przygotowywane, normalnie strach się bać. Zwolniona z kucharzenia ruszyłam po prezenty, sobie też jeden zrobiłam i to taki że teraz mnie sumienie gryzie. Cholera, to grzebanie perfumowane w necie źle się skończyło, po co mi kolejne pachnidło to sfinksowa zagadka. Teraz pragnąc uciszyć te wyrzuty sumienia z powodu niepotrzebnego wydatku, zaciekle szoruję półeczki i kubeczki, że niby w takiej świątecznej, rozgrzeszającej atmosferze nie będę myśleć o tym że kretyńsko szastałam kasą. Oczywiście co spojrzę na cudnie wymytą łazienkową półkę i te ustawione pięć ( tak, tak, tak! ) wcale nie pustych buteleczek to budzę cholerne sumienie i ono zaczyna mnie żreć od nowa z jakby większą siłą.
Na szczęście nie jestem osamotniona w dogadzaniu sobie, Mamelon nagrzeszyła kupując tace ( miała być planowana od baaaardzo dawna jedna platerowana "norblinka", wyszły dwie i Mamelon ma teraz bardzo podobne do moich przeżycia ). Znaczy święta się jeszcze nie zaczęły a my już cierpimy z powodu łakomstwa i słabości własnych charakterów. Dodatkowo w ten miniony weekend świt zastawał mnie około południa bo z jakichś tajemniczych powodów coś mi się poprzestawiało z rytmem dobowym - największą aktywność przejawiałam ( i nadal przejawiam wbrew oczywistym oczywistościom czyli obowiązkowym zajęciom ) od szóstej po południu do północy. Moje weekendowe bytowanie to klasyczne wąpierze życie by było, gdyby nie to trzygodzinne łapanie słoneczka ( słoneczkowałam i nie myślałam wtedy o żadnych świątecznych porządkach, no bezczelnie się leniłam ). I tak minął mi ten ostatni przedświąteczny weekend, na uprawianiu nielubianego sportu przy akompaniamencie ciepłego jak futerko głosu Barrego Withe'a , z przeszkadzającymi kotami w charakterze rozrywkowego przerywnika i ciężkimi, uperfumowanymi wyrzutami sumienia.