U ujścia Płutnicy leży Pùck ( czytaj Płeck ). Płutnica rzeczka niewielka, właściwie to struga płynąca pradoliną pomiędzy niewielkimi morenami, w krajobrazie będącym spadkiem po lodowcu. W trzcinach porastających wybrzeże ledwie ją widać, pewnie większość przejeżdżających trasą na Półwysep Helski nawet nie wie że jakąś rzeczkę mija. A tymczasem to w jej ujściu znajdował się jeden z największych średniowiecznych portów naszego wybrzeża. To jest Zatopiony Port, o którym wspomniałam w poprzednim "podróżniczym" wpisie. Rozciąga się na obszarze ponad 12 ha, na głębokości od 1 do 5 m pod wodą znajdują się konstrukcje nabrzeży a także wraki trzech łodzi datowane na czas pomiędzy V i XIII wiekiem. Port powstał najprawdopodobniej gdzieś tak w IX wieku ale osada przy której się znajdował była znacznie starsza, jej powstanie datuje się na III lub IV wiek n.e. . Jak już wiecie Zatopiony Port nie jest jedynym zatopionym miejscem w okolicy Zatoki Puckiej na którym niegdyś toczyło się ludzkie życie. Do Starego Helu do i Zatopionego Portu dorzucę Wam jeszcze jedną miejscówkę - wioskę zwaną Beka, po której ostały się zalane kamienne fundamenty i drewniany krzyż, tzw. Męka Pańska tuż nad zatoką. Nie ma co, Zatoka Pucka to podstępne wody!
Za panowania Bolesława Krzywoustego w Pucku założono pierwszą na północ od Gdańska parafię. Chojny książę pomorski Sambor I nadał dobra puckie cystersom z Oliwy, ale odbywające się w Pucku targi przynosiły tyle korzyści że już w 1220 roku książęta pomorscy postarali się aby gród wrócił w ich władanie. I to gród nie byle jaki bo kasztelański, znaczy w Pucku był już w XIII wieku kasztel czyli zamek. Jak wyglądał ten pierwotny zamek nie wiadomo bo zniknął gdzieś pod murami wybudowanego później zamku. Być może był drewniany i po prostu rozebrano go kiedy pojawiła się możliwość wybudowania "czegoś porządniejszego". A możliwość pojawiła się dość szybko, w 1309 roku Puck przeszedł we władanie Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Teutońskiego w Jerozolimie którego dewizą było "Pomagać i leczyć" a który wsławił się głównie wyleczeniem Prusów z wiary przodków i terytorium oraz robieniem biznesów godnych toskańskich bankierów ( to chyba wyczerpywało pojęcie tej pomocy z dewizy ). Wielki Mistrz Heinrich Dusemer von Arfberg ( ten który potykał się z bratem Gedymina, Witenesem i który dobrowolnie ustąpił z urzędu coby pomniszyć w odosobnieniu ) nadał w 1348 roku Puckowi prawa miejskie chełmińskie ( taka odmiana prawa magdeburskiego stosowana na Pomorzu ) i zabrał się za budowę miasta i zamku w ulubionym przez Krzyżaków stylu "mnóstwo fajnej czerwonej cegły".
Krzyżacy wzięli się do roboty po niemiecku, Ordnung był a nie budowanie jak komu pasiło. W ramach lokacji miasta wykonano na granicach fortyfikacje ziemne i palisadę, którą w końcu XIV wieku zastąpił śliczny, ceglany mur obronny oraz wytyczono ulice, rynek, parcele, które potem stopniowo były zabudowywane. Echte Stadt! No i przede wszystkim zbudowano zamek bo wiadomo że domek dla władzy to musi być najpierwsiejszy. Zamek był podpiwniczony, jednopiętrowy, z kuchnią i kaplicą oraz poddaszem które służyło jako magazyn na zboże. Osobnych fortyfikacji nie miał, był "wpisany" w fortyfikacje miejskie. Od Pucka i od strony Zatoki Puckiej oddzielała go fosa ze zwodzonymi mostami. Dodatkowo od strony zatoki usypano wał ziemny. Wszystko porządne i ceglane, z wyjątkiem zwodzonych mostów i wału ziemnego rzecz jasna. Długo Krzyżacy się zamkiem nie nacieszyli, już w 1454 zamek, wraz z Pomorzem Gdańskim, przeszedł we władanie królów polskich i robił za siedzibę starostwa. Starostowali tu głównie Wejherowie i Kostkowie, tak solidnie bo zamek rozbudowano ( nowy budynek mieszkalny, zbrojownia, stajnie, spichlerz i browar ). W tym czasie Puck był portem naszej floty wojennej. W czasie wojny ze Szwecją w 1626 Puck wraz z zamkiem został zdobyty przez Szwedów. Po wojnie Władysław IV Waza zlecił rozbudowę i umocnienie miasta oraz zamku, ale rozbudowa nie została w pełni zrealizowana bo pieniążków nie stało ( jak to w Rzeczypospolitej zdarzać się zdarzało i nadal zdarza ). Jednak ta rozbudowa i umocnienie były na tyle wystarczające że potop szwedzki zamek przetrzymał. Potem niestety było coraz gorzej. Zamek popadał w ruinę a na początku XIX wieku zaborcy pruscy postanowili go rozebrać. Do dziś zachowały się mury gotyckich piwnic, pale drewniane z rozbudowy zamku w XVI wieku, resztki kafli, cegieł bramy, drobnych przedmiotów użytku codziennego i ... para ceremonialnych ostróg należących do dość zwariowanego nawet jak na czasy późnego średniowiecza skandynawskiego króla uchodźcy Karola Knutssona Bonde.
Zamek zniknął ale nie zniknął kościół który stał nieopodal zamku a którego charakterystyczna sylwetka do dziś niemal przytłacza miasto czyniąc je jednocześnie łatwo rozpoznawalnym. Pierwszy kościół parafialny w Pucku wspomniany jest w dokumencie z 1283 roku. Z tego mniej więcej czasu pochodzą dolne partie naw, część murów wieży aż do fryzu arkadowego, prezbiterium oraz fundamenty pod filarami. W ówczesnym kościele stało już baptysterium z wapienia gotlandzkiego, które dziś robi za kropielnicę w prezbiterium. Najprawdopodobniej kościół wzniesiony w stylu romańskim zastąpił pierwotną świątynię wzniesioną z drewna. W roku 1309 obudowano wieżę. W latach 1330 - 1400 wzniesiono trójnawowy korpus halowy w stylu gotyku "zakonnego" wraz z kaplicami świętego Krzyża i świętej Anny, oraz przywieżową kaplicą Mariacką. W roku 1496 kościół przykryto jednym dachem w miejsce dotychczasowych dachów odrębnych. Wówczas dodano również szczyt wschodni pięknie nazywany w przewodnikach efektownym gotyckim szczytem schodkowym. Ściany naw zostały częściowo przemurowane po zniszczeniach wojny trzynastoletniej ( zniszczenia były solidne bo mieszczanie puccy poparli Kazimierza Jagiellończyka a nie Zakon Krzyżacki ). W kościele zachowała się gotycka więźba słupowo - storczykowa, która należy do największych konstrukcji drewnianych pobrzeża Bałtyku.
Niestety poza baptysterium w kościele nie zachowało się nic z czasów średniowiecznego wyposażenia. Najprawdopodobniej gotyckie ołtarze wyleciały z budynku w XVI wieku, kiedy to pod wpływem mieszczan gdańskich mieszczanie puccy zachłysnęli się naukami Marcina Lutra. Święci Pańscy z gotyckich ołtarzy nie pasowali do nowej koncepcji wiary. Luteranie władali budynkiem puckiego kościoła w latach 1556 - 1589, świątynia wróciła posiadanie katolików za sprawą starosty Ernesta Wejhera, który pod koniec życia nawrócił się za sprawą księdza Skargi na najżarliwszą odmianę katolicyzmu, znaczy został dewotem ( co jednak nie przeszkodziło mu robić interesów z innowiercami - facet miał łeb na karku, dorobił się prawdziwej fortuny i w przeciwieństwie do naszej magnaterii potrafił rozsądnie inwestować i dywersyfikować źródła dochodów ). Za sprawą rodu Wejherów w ogołoconym z dewocjonaliów kościele pojawiło się nowe wyposażenie, takie barokowe. Kaplicę ich rodu zdobią dwa obrazy Hermana Hana, malarza działającego w Gdańsku, uchodzącego dziś za jednego z najlepszych malarzy polskiego baroku i kuta gdańska krata. Pierwotnie portrety Ernesta Wejhera i jego małżonki Anny z Mortęskich pędzla Hana znajdowały się w ołtarzu Męki Zmartwychwstania Pańskiego ufundowanym w 1623 roku przez ich syna Jana Wejhera. Jednakże w roku 1800 w kościele pojawiły się nowe ołtarze. Co prawda wkomponowano w nie barokowe figury ale te trzy nowe ołtarze ( oprócz ołtarza głównego dodano jeszcze dwa nowe - Matki Bożej i św. Antoniego ) to już całkiem inna bajka. Obrazy ołtarzowe nie są tej samej klasy co dawne barokowe, gdańskie malowidła. Nowe wcale nie oznacza lepsze i o tym niestety można się przekonać oglądając pucka farę.
Renowacja przeprowadzona pod koniec XIX wieku dziś skończyłaby się wyrokiem dla inwestora i nakazem przywrócenia stanu pierwotnego. Wprowadzono wówczas takie upiększenia jak - wymurowanie stropów naw stylu sklepienia gwiaździstego, powiększono otwory okienne coby w nich witraże zamontować, wykonano licowanie murów, wymieniono posadzkę i usunięto niektóre resztki "tego brzydkiego baroku". Mła wyczytała że w farze pod wezwaniem Świętych Apostołów Piotra i Pawła szykuje się kolejna renowacja więc jak chcecie zobaczyć resztki co się ostały po ostatniej renowacji to pospieszcie się ze zwiedzaniem. A jest co oglądać - oprócz obrazów Hana w kościele można zobaczyć tzw. zespół chrzcielnicy - czysty barok pomorski, obudowa parawanowa to snycerska doskonałość. Ponad tęczą ( he, he, he ) grupa Ukrzyżowania. Jest też piękny, dwunastoramienny pająk z roku 1664 zawieszony na uchwycie w formie zdwojonych postaci św. Piotra i św. Pawła. W prezbiterium wiszą obrazy katechetyczne - Tajemnica Zbawienia oraz Tajemnica i Misja Kościoła Powszechnego, oba z roku 1663. Jeszcze jest co oglądać w Morskiej Farze Rzeczypospolitej, może tylko na oglądanie nie wybierajcie się w terminie Morskiej Pielgrzymki Rybaków, kiedy kutry z portów Mierzei Helskiej płyną na odpust św. Piotra i św. Pawła do Pucka. Turystów wtedy jak mrówków, no i pielgrzymi są liczni.
Zatopiony Port ( znaczy lustro wody i świadomość że pod nim cóś się kryje ), Zniknięty Zamek ( wał od strony z zatoki Puckiej się ostał w niezłym stanie ) i fara to pamiątki z czasów średniowiecza. Poza tymi starociami to insze zabytki są z tych późniejszych. Tzw. szpitalik ubogich oddany w pieczę św. Jerzemu, w którym to budynku dziś znajduje się część kolekcji Mùzeùm Pùcczi Zemi miona Florióna Cenôwë pochodzi z 1681 roku ale kamieniczki na rynku pochodzą z XIX wieku. Najbardziej znanymi są Zajazd Pod Lwem i Hotel Kaszubski. W porównaniu z ogromem fary cała zabudowa wokół rynku wydaje się filigranowa. Mam nieodparte skojarzenia z małymi, starymi domami holenderskich miasteczek. Przy tym pokrzyżackim kościelnym budynku wszystkie inne maleją, ot, domeczki dla lalek.
Dla mła podróż do Pucka jest podróżą sentymentalną, mła sobie przypomina i odkurza ważne dla niej miejsca w tym miasteczku. A potem ma zadziwienie bo one miejsca nie istnieją jak na przykład stara cukiernia w której sprzedawano pseudomarcepanowe owoce z gotowanej fasoli, cukru pudru i olejku migdałowego ( prawdziwy przebój pomorskich ciastkarni w latach 70 ubiegłego wieku ). A jeszcze większe zadziwienie mła przeżywa wówczas gdy coś co pamięta nadal trwa, czasem w lekko zmienionym kształcie ale trwa lat kilkadziesiąt ( bar mleczny do którego mła upierała się chodzić ze względu na naleśniki z serem oraz możliwość wybierania potraw i umieszczania ich na tacy - nie pamiętam dokładnie czy ważniejsza była ta możliwość wyboru żarełka czy te naleśniki ).
Częścią Pucka która do mła przemawia najbardziej są wąziutkie uliczki schodzące do portu. Gdzieniegdzie jeszcze w małych domkach w niedzielne przedpołudnia toczy się życie jakie mła pamięta z czasów dzieciństwa - spotkanie przy piwku , oczekiwanie na "kawę i karty" - rytuał dawnej kaszubskiej niedzieli niemal tak samo święty jak msza niedzielna na którą należy się udać. Takie echa odchodzącego świata z trudem przebijające się przez sygnały smartfonów, łącza satelitarne czy tym podobne nowoczesności. Mła czuje się na miejscu w takich miejscach, enklawach starej architektury użytkowej a nie nowoczesnej "pokazowej" i w bańkach czasowych przenoszących jej ja do drugiej połowy XX wieku. Ścirze szczekają, kòty się wygrzewają, ludzie ze sobą rozmawiają. Bez udziału elektroniki te rozmowy się odbywają, tak prymitywnie i zwyczajnie po ludzku.
Kiedy mła schodzi do portu , tego nowego co go jeszcze nie zatopiło, nie może oprzeć się wrażeniu że ona urosła a Puck zmalał. We wspomnieniach dziecka wszystko zapisało się jako większe, choć nie zawsze wspanialsze ( czas Gomułki nie rozpieszczał narodu takimi wymyślnościami jak remonty starych kamieniczek w małych miasteczkach - oszczędnie było ). Tylko zatoka jest taka jaka była dawniej - za duża na człowieka, podstępnie połykająca ląd.