No i trwa nam weekend dłuższy bo bożocielny. Niestety nie jest tak jak sobie wymarzyłam, w środę wieczorem pogrzmiało i na tym się skończyło. Deszcz się nie objawił w mieście Odzi bo akurat złośliwie zalewał Lubelszczyznę ( tak jakoś ostatnio personifikuję opady, taka reakcja na suszę u mła wystąpiła ). Znaczy lekko nie było bo musiałam wysmarowana olejkiem waniliowym udać się do ogrodu z konewką żeby podlać co bardziej wrażliwe na suchość gleby rośliny. Alcatraz wygląda na średnio wymęczony, nie urządziłam sianokosów i może dlatego udało mu się zachować nieco wilgotniejszy mikroklimacik ( a może to tylko moje wrażenie, wicie rozumicie, kiedy z rozpalonego Podwórka wkraczam w cieniste zakątki Alcatrazu to odczucie wilgoci i chłodu się potęguje ). Nie wiem czy mojemu pseudo leśnemu ogrodowi uda się długo utrzymać ten stan, w którym się obecnie znajduje. W przyszłym tygodniu ma do nas dotrzeć jakaś upiorna fala gorąca znad Afryki. Hym... od samej prognozy mła się odechciewa ogrodniczenia! A jest co robić. Obecnie ze wszystkich ogrodowych rabat najlepiej wygląda Sucha - Żwirowa, z tymi śródziemnomorskimi roślinami to prawie żadna susza jej nie jest straszna. A uwierzcie że podlewam na niej tylko różane krzewy, reszta roślin jakoś sama daje sobie radę. I to mimo gorączki, której nawet Felicjan uwielbiający wygrzewać tyłek ma dosyć ( zwróćcie uwagę na postawę kociego ciałka wyrażającego dezaprobatę ).
W czwartek od rana czuć zapowiadaną burzę. Tradycja, w końcu to Boże Ciało więc powinno lać. Felicjan w roli Wielkiego Wyłudzacza i Szatflik w roli Nienażartej Jałmużniczki żerują u Małgoś - Sąsiadki. Hym... mła sądzi że burza chyba rzeczywiście będzie, one tak zawsze przed burzą żrą na zapas. Postanawiam twardo wyleźć do ogroda i uprawiać czynny świąteczny wypoczynek ( przy okazji podejrzę sobie procesyję zza murku ). Wyłażę i rozgrzany wozduch natentychmiast stopuje wszelkie chęci ogrodowania. Przystopowało nie tylko mła, podglądana procesja taka jakaś szczątkowa, niemrawa, kudy tam do sycylijskich obchodów święta patronki! No ale o czym ja tu bajam, mnie samej ciężko na myśl o ogródkowaniu a "sodalycyji maryjańskiej", tak na oko to po siedem dych na karku, to ma być w ten dzień leciutko? Starsze panie ledwie zipały niosąc obrazy, proboszcz też niemłody bohatersko dźwigał monstrancję, jedynie "dziewczynki komunijne" od sypania kwiatków były zadowolone i szybciutkie. Obleciały, rozsypały i czekały na mecie aż procesyjny peleton do nich dołączy. A to tak tylko wokół kościelnego budynku, bez zamykania ulic, wędrówek wokół parafii i tym podobnych wyzwań. Ha, dobrze że się obeszło bez karetki pogotowia - w taki duszny dzień wszystko możliwe. Przypomniałam sobie jak niegdyś wyglądały procesje bożocielne, te wstążeczki, kwiateczki, ołtarzyki i tylko mła się westchnęło. To były imprezy! Dziś najprawdziwsze katolickie święto ( inne wyznania chrześcijańskie nie mają go w kalendarzu liturgicznym, toż ono nie jest biblijne ) nie ma takowej oprawy do jakiej mła przywykła za młodu. Przynajmniej w mieście Odzi. Znaczy impreza była ale tylko taka centralna, rywalizacje parafian na najpiękniejsze wstunżki, ołtarzyki, "umajenie" oraz ilość dziewczynków sypiących płatki to przeszłość. Wszystko mija, niestety razem z młodością mła! Zaczęło grzmieć i padać i mła zamiast do ogrodu udała się do domu gdzie mimo grzmienia włączyła internet i w ramach dopieszczenia zmysłów jakoś niezaspokojonych parafialną procesją pooglądała sobie Madonny z Półwyspu Iberyjskiego i Ameryki Łacińskiej. Nawet kardynał Burke w swoich najlepszych strojach wysiada przy Madonnach w stylu latino, uwielbiam je oglądać. Są tak różne od naszych ludowych Madonn, sprawiających przy Latynoskach wrażenie nieśmiałych kuzynek z prowincji. I na tym w zasadzie skończyło się czwartkowe usiłowanie ogrodowania. Spokojnie sobie padało, bez zacinania, pogrzmiewało daleko, kumory poszli spać!
Piątek - miało być jakby chłodniej. Jakby! Jednak z rana cóś dusznawo i widać burzowe chmury nadciągające nad miasto Ódź. Pada co i raz o ile te cztery krople na krzyż można nazwać padaniem. To raczej złośliwe markowanie padania mające wygnać mła z ogrodu. Znów upojnie pachnę wanilią bo kumory się wściekli. W Alcatrazie po wczorajszym padaniu jeszcze bardziej duszno niż na Podwórku, to pewnie dlatego że on wilgotniejszy. Wyrywam trochę skrzypów i ociekam potem. Koty oczywiście towarzyszą ale wyraźnie ciągnie je w kierunku Podwórka, to tam rosną kwitnące roślinki na których można się uwalić i kumorów jakby mniej. Odpuszczam Alcatrazemu i postanawiam dopieścić Suchą - Żwirową, jednak nie dane jest mi długie ogrodniczenie. Mój sąsiad Maciek rozpoczyna poszukiwanie "uciekniętej kotki". Jedna część duetu ABBA, blondyna, zniknęła z domu. Niby była konstrukcja z krzesełka , która nie pozwalała okna szerzej otworzyć ale kota w domu nie ma. Rozkładamy suchą karmę, podidełka, nawołujemy. Odzewu ni ma! No, poza tym że Felicjan z miaukiem rzucił się na suche żarło. Kotka chowu klatkowego, może wyjdzie jak przestaną się ludzie kręcić. I tak zamiast ogrodniczenia mam popołudniowo - wieczorne kotoposzukiwanie i domowe nasłuchiwanie kocich odgłosów. Nasłuchuję miauków różniących się od miauków moich kotów. A zresztą wszystkie koty są nasze co było widać podczas kamienicznych poszukiwań.
Na jutro zapowiadają ładną pogodę, taką w sam raz na ogrodniczenie. Hym... postanowiłam odpuścić z tym planowaniem ogrodowych robótek.
P.S. Agnetha się przed chwilą odnalazła a konkretnie to o wpół do jedenastej. Maciek twierdzi że ona trenowała wyjście przed Nocą Sobótkową ( na szczęście brzuszydło po sterylce futerkiem obrasta, o ekscesach z potomstwem w tle nie ma mowy ). Skok z okna jej nie zaszkodził, nóżki nienaruszone, chodzi ładnie na żarło się rzuciła. Jutro jedzie do weterynarza na kontrolę, za karę rzecz jasna.
W czwartek od rana czuć zapowiadaną burzę. Tradycja, w końcu to Boże Ciało więc powinno lać. Felicjan w roli Wielkiego Wyłudzacza i Szatflik w roli Nienażartej Jałmużniczki żerują u Małgoś - Sąsiadki. Hym... mła sądzi że burza chyba rzeczywiście będzie, one tak zawsze przed burzą żrą na zapas. Postanawiam twardo wyleźć do ogroda i uprawiać czynny świąteczny wypoczynek ( przy okazji podejrzę sobie procesyję zza murku ). Wyłażę i rozgrzany wozduch natentychmiast stopuje wszelkie chęci ogrodowania. Przystopowało nie tylko mła, podglądana procesja taka jakaś szczątkowa, niemrawa, kudy tam do sycylijskich obchodów święta patronki! No ale o czym ja tu bajam, mnie samej ciężko na myśl o ogródkowaniu a "sodalycyji maryjańskiej", tak na oko to po siedem dych na karku, to ma być w ten dzień leciutko? Starsze panie ledwie zipały niosąc obrazy, proboszcz też niemłody bohatersko dźwigał monstrancję, jedynie "dziewczynki komunijne" od sypania kwiatków były zadowolone i szybciutkie. Obleciały, rozsypały i czekały na mecie aż procesyjny peleton do nich dołączy. A to tak tylko wokół kościelnego budynku, bez zamykania ulic, wędrówek wokół parafii i tym podobnych wyzwań. Ha, dobrze że się obeszło bez karetki pogotowia - w taki duszny dzień wszystko możliwe. Przypomniałam sobie jak niegdyś wyglądały procesje bożocielne, te wstążeczki, kwiateczki, ołtarzyki i tylko mła się westchnęło. To były imprezy! Dziś najprawdziwsze katolickie święto ( inne wyznania chrześcijańskie nie mają go w kalendarzu liturgicznym, toż ono nie jest biblijne ) nie ma takowej oprawy do jakiej mła przywykła za młodu. Przynajmniej w mieście Odzi. Znaczy impreza była ale tylko taka centralna, rywalizacje parafian na najpiękniejsze wstunżki, ołtarzyki, "umajenie" oraz ilość dziewczynków sypiących płatki to przeszłość. Wszystko mija, niestety razem z młodością mła! Zaczęło grzmieć i padać i mła zamiast do ogrodu udała się do domu gdzie mimo grzmienia włączyła internet i w ramach dopieszczenia zmysłów jakoś niezaspokojonych parafialną procesją pooglądała sobie Madonny z Półwyspu Iberyjskiego i Ameryki Łacińskiej. Nawet kardynał Burke w swoich najlepszych strojach wysiada przy Madonnach w stylu latino, uwielbiam je oglądać. Są tak różne od naszych ludowych Madonn, sprawiających przy Latynoskach wrażenie nieśmiałych kuzynek z prowincji. I na tym w zasadzie skończyło się czwartkowe usiłowanie ogrodowania. Spokojnie sobie padało, bez zacinania, pogrzmiewało daleko, kumory poszli spać!
Piątek - miało być jakby chłodniej. Jakby! Jednak z rana cóś dusznawo i widać burzowe chmury nadciągające nad miasto Ódź. Pada co i raz o ile te cztery krople na krzyż można nazwać padaniem. To raczej złośliwe markowanie padania mające wygnać mła z ogrodu. Znów upojnie pachnę wanilią bo kumory się wściekli. W Alcatrazie po wczorajszym padaniu jeszcze bardziej duszno niż na Podwórku, to pewnie dlatego że on wilgotniejszy. Wyrywam trochę skrzypów i ociekam potem. Koty oczywiście towarzyszą ale wyraźnie ciągnie je w kierunku Podwórka, to tam rosną kwitnące roślinki na których można się uwalić i kumorów jakby mniej. Odpuszczam Alcatrazemu i postanawiam dopieścić Suchą - Żwirową, jednak nie dane jest mi długie ogrodniczenie. Mój sąsiad Maciek rozpoczyna poszukiwanie "uciekniętej kotki". Jedna część duetu ABBA, blondyna, zniknęła z domu. Niby była konstrukcja z krzesełka , która nie pozwalała okna szerzej otworzyć ale kota w domu nie ma. Rozkładamy suchą karmę, podidełka, nawołujemy. Odzewu ni ma! No, poza tym że Felicjan z miaukiem rzucił się na suche żarło. Kotka chowu klatkowego, może wyjdzie jak przestaną się ludzie kręcić. I tak zamiast ogrodniczenia mam popołudniowo - wieczorne kotoposzukiwanie i domowe nasłuchiwanie kocich odgłosów. Nasłuchuję miauków różniących się od miauków moich kotów. A zresztą wszystkie koty są nasze co było widać podczas kamienicznych poszukiwań.
Na jutro zapowiadają ładną pogodę, taką w sam raz na ogrodniczenie. Hym... postanowiłam odpuścić z tym planowaniem ogrodowych robótek.
P.S. Agnetha się przed chwilą odnalazła a konkretnie to o wpół do jedenastej. Maciek twierdzi że ona trenowała wyjście przed Nocą Sobótkową ( na szczęście brzuszydło po sterylce futerkiem obrasta, o ekscesach z potomstwem w tle nie ma mowy ). Skok z okna jej nie zaszkodził, nóżki nienaruszone, chodzi ładnie na żarło się rzuciła. Jutro jedzie do weterynarza na kontrolę, za karę rzecz jasna.